10 marca 2018

Miles Davis – Miles Ahead

Pełen paradoksów album Milesa Davisa, a właściwie Milesa Davisa i Gila Evansa (o tym za chwilę), niedawno powrócił na talerz mojego gramofonu i gości na nim całkiem często. Przyczyna jest dość prozaiczna – na parę lat zaginął w czeluści doskonałego zestawu „The Complete Columbia Studio Recordings”, wydanego w pierwotnej wersji w pudełku z masywnym metalowym grzbietem. Jeśli znajdziecie gdzieś to wydanie – kupujcie natychmiast, choć z pewnością część zawartej tam muzyki zgubicie na wieki. Jeśli podczas przeglądania półek z płytami nie trafia się na znane okładki, płyty giną na jakiś czas. U mnie tak zdarza się często, mimo tego, skuszony dodatkami w postaci niepublikowanych wersji alternatywnych i doskonałym opracowaniem dyskograficznym, często takie wydania kupuję.

Powrót do „Miles Ahead” odbył się za sprawą doskonale zachowanego wydania analogowego z pierwszej połowy lat sześćdziesiątych, które całkiem przypadkowo wpadło w moje ręce. Miałem nawet przez chwilę myśl, że wszedłem w posiadanie pierwszego tłoczenia – jednak niestety krótkie śledztwo przeprowadzone za pośrednictwem sprawdzonego serwisu Discogs szybko rozwiało wszelkie wątpliwości. Jednak doskonała muzyka wymyślona i zaaranżowana przez Gila Evansa wróciła i gości na talerzu mojego gramofonu od kilku miesięcy.

„Miles Ahead” to album pełen sprzeczności i ciekawych historii, a także jeden z tych, o których opowieści bywają sprzeczne i wykluczają się nawzajem. Oto bowiem pierwotna okładka o trudnym do ustalenia pochodzeniu była powodem niezłej awantury między Milesem Davisem i George’m Avakianem – ówcześnie (w 1957 roku) producentem i ważną postacią Columbii. Milesowi nie spodobał się kolor skóry umieszczonej na okładce modelki. Wiele późniejszych wydań na jego życzenie miało alternatywną okładkę ze zdjęciem muzyka. We wspomnianym wydaniu wszystkich nagrań Milesa Davisa i Gila Evansa tej okładki użyto do zapakowania jednego z krążków z alternatywnymi wersjami utworów.

Album był pierwszym nagraniem Milesa Davisa dla Columbii – pierwszej dużej i bogatej wytwórni. Wielu uważa, że głównym powodem nagrania albumu w tak dużym składzie po serii wyśmienitych nagrań dla Prestige kwintetu z Johnem Coltane’em. Wielu uważa, że Miles postanowił zwyczajnie przetestować wytrzymałość szefów Columbii i głębokość ich portfeli. Wedle innych źródeł, Miles bardzo chciał powrócić do współpracy z Gilem Evansem, z którym nagrał w początkach lat pięćdziesiątych materiał znany dziś jako „Birth Of The Cool”, który po raz pierwszy w całości ukazał się na płycie długogrającej mniej więcej w czasie, kiedy razem nagrywali „Miles Ahead”. Dodatkowym łącznikiem między oboma wydarzeniami jest postać Lee Konitza.

Wedle innej wersji historii powstania albumu – pomysł wynikał z faktu, że w owym czasie dla Columbii nagrywali Leopold Stokowski, Benny Goodman i Leonard Bernstein – postaci różne muzycznie, ale wszystkie ich nagrania dla Columbii i tego czasu łączy wystawna produkcja i wieloosobowe orkiestry.

Kolejna wersja zakłada, że Avakian, który odpowiadał w Columbii raczej za nagrania koncertowe (jeszcze przed drugą wojną światową nagrywał Benny Goodmana i później Louisa Armstronga), uwielbiał „Birth Of The Cool” i nonet Davisa z tego okresu. Są tacy, którzy wspominają, że w końcówce lat pięćdziesiątych Miles nie był muzykiem, z którym łatwo się pracowało i w zasadzie tylko Gil Evans potrafił się z nim dogadać.

Zawartość muzyczną albumu stanowią genialnie przearanżowane przez Gila Evansa utwory, które on sam zasugerował. Tu akurat większość źródeł jest zgodna – sam Miles zasugerował jedynie dwa utwory – „New Rhumba” Ahmada Jamala, którego wiele razy nazywał swoim ulubionym pianistą oraz „The Duke” Dave Brubecka. Kompozycja tytułowa – wedle większości współczesnych wydań, napisana wspólnie przez Davisa i Evansa, miała być narzędziem promocyjnym albumu, sugerującym nowoczesność.

Album jest wspólnym dziełem Milesa Davisa i Gila Evansa, mimo tego, że ze względów promocyjnych nazwisko Davisa jest oczywiście na okładce bardziej wyeksponowane. Podobno Evans nie miał też zbyt wielkich udziałów w zyskach ze sprzedaży, choć jego wkład w opracowanie muzyki z pewnością wykraczał poza tradycyjną rolę studyjnego aranżera. Evans uwielbiał grę zespołową, a także brzmienie waltorni i tuby, które pojawiły się już w 1949 roku, kiedy z Milesem nagrywał „Birth Of The Cool”.

Miles w czasie sesji często korzystał z dającej miękkie brzmienie trąbki skrzydłówki (flugelhorn), pozwalającej jednocześnie momentami wręcz chorobliwie perfekcyjnemu Evansowi na niekończące się kolejne podejścia do nagrania i późniejszą edycję nagranego materiału. To również nie było w tym czasie typowe dla muzyki jazzowej, ani dla wcześniejszych nagrań Davisa. Miało się jednak stać w jego wypadku niemal regułą, sposobem na poszukiwanie ideału wykorzystywanym przez Gila Evansa, a później w czasach elektrycznych przez Teo Macero.

„Miles Ahead” nie jest być może najwybitniejszą płytą Milesa Davisa – trębacza, jest jednak arcydziełem Gila Evansa – aranżera. Ich współpraca miała portwać jeszcze kilka lat i przyniosła kolejne ważne albumy – „Porgy And Bess”, „Sketches Of Spain” i „Quiet Nights”. Później mieli jeszcze spotkać się przy okazji „Filles de Kilimanjaro” i kilku późniejszych albumów Davisa, ale to już zupełnie inna historia.

Jeśli spodoba Wam się „Miles Ahead” – poszukajcie zestawu „The Complete Columbia Studio Recordings” firmowanego nazwiskami obu muzyków i zawierającego obszerne dodatkowe materiały z sesji, które dały nam 4 wybitne albumy na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. W tym wydania brakuje mi w zasadzie jedynie monofonicznej wersji albumu, która w pierwotnych wydaniach analogowych mocno faworyzowała kontrabas Paula Chambersa. Dlatego warto również poszukać starego wydania analogowego. Te tłoczone teraz zawierają materiał ponownie zmiksowany przez George’a Avakiana w 1997 roku.

Miles Davis
Miles Ahead
Format: LP
Wytwórnia: Columbia
Numer: CS 8633