13 marca 2018

John McLaughlin, Al Di Meola, Paco de Lucia - Friday Night In San Francisco

„Friday Night In San Francisco” to moja bardzo długa historia. Słuchałem tego albumu niemal bez przerwy w latach osiemdziesiątych. Najpierw na kasecie magnetofonowej, najczęściej w nocnych pociągach. Później korzystałem z płyty analogowej, którą gdzieś w końcówce tej dekady przywiozłem z Grecji. Czasy były takie, że Philips, niekoniecznie muzyczny koncern, który chyba trochę przez przypadek stał się w Europie wydawcą katalogu Phonogramu, produkował płyty analogowe w różnych miejscach na lokalne rynki. Mój egzemplarz został wyprodukowany w Grecji i kiedy dorobiłem się nieco lepszego gramofonu zacząłem słyszeć wady nie tylko greckiego tłoczenia, ale też realizacji pierwotnego nagrania.

Na wiele lat z płytą się rozstałem. Kilka lat temu gdzieś na wyprzedaży kupiłem płytę CD, dzięki której wróciłem na chwilę do tego nagrania, właściwie tylko po to, żeby zacząć zastanawiać się, co takiego widziałem w tym albumie 20 lat wcześniej. Grane pod publiczkę solówki, przedziwna realizacja techniczna przypominająca demonstracyjne płyty dla audiofilów (prawy kanał – lewy kanał), oklaski nagrane zupełnie osobno, być może wcale nie pochodzące z koncertu, na którym zarejestrowano podstawowy materiał, kłopoty z dynamiką. Gust muzyczny się zmienia. Kiedyś wystarczyło mi, że grało 3 wielkich gitarzystów i popisywali się przed publicznością.

Wszystkich razem i osobno widziałem wielokrotnie na scenie. Kiedy w 1996 roku muzycy nagrali „The Guitar Trio”, album stanowiący niezbyt udaną próbę powrotu do muzyki sprzed lat, wystąpili nawet razem w Warszawie w Sali Kongresowej. Później chyba też razem grywali, ale jakoś nie były to koncerty, które zapamiętałem.

Dziś mam całkiem niezłe tłoczenie firmowane przez Speakers Corner Records, które brzmi odrobinę lepiej od innych, które miałem okazję usłyszeć. Ciągle uważam, że „Passion, Grace & Fire”, studyjny album Johna McLaughlina, Ala Di Meoli i Paco de Lucii jest ciekawszy.

Nigdy nie słyszałem nagrań pierwotnego składu zespołu z Larry Coryellem zamiast Paco de Lucii. Wyobrażam sobie, że to musiało być bardziej spontaniczne i improwizowane. Paco de Lucia mistrzem improwizacji nie był wtedy i nigdy nim nie został. Być może, gdyby gitarowe trio pograło w pierwotnym składzie dłużej, McLauglin sięgnąłby po gitarę elektryczną, wtedy byłoby jeszcze ciekawiej. Niewiele pozostało po doskonale zapowiadającym się składzie z Larry Coryellem, którego Columbia uznała za zbyt małe nazwisko do gwiazdorskiego zespołu – wydawany przez różne wytwórnie zapis video koncertu znany jako „Meeting Of The Spirits” i jeden muzyczny fragment na płycie  Paco De Lucii – „Castro Marin”.

Nie da się jednak ignorować faktu, że „Friday Night In San Francisco” to przebojowa, znana wielu słuchaczom niekoniecznie oddanym muzyce improwizowanej, jedna z najbardziej popularnych jazzowych płyt lat osiemdziesiątych. Kiedyś uważałem, że tytułowanie albumu nazwiskami 3 wielkich gitarzystów i serwowanie słuchaczom 40 minut muzyki, z których tylko 12 jest nagrane w 3 osobowym składzie to takie małe oszustwo. Podobnie jak dokładanie utworu nagranego w studiu, co miało na celu zapewnić wypełnienie wolnego miejsca na płycie. Chyba jednak cel był inny, bo nagrany później „Passion, Grace & Fire” ma tylko 31 minut, to album wyjątkowo krótki nawet jak na możliwości płyty analogowej.

Szanuję całą trójkę za to, że chciało im się grać razem, a w szczególności za to, że popisując się na scenie, pozostali sobą. Wystarczy nieco muzycznego doświadczenia i kilka płyt całej trójki na półce, żeby z łatwością zlokalizować ich na scenie. Nie są do tego potrzebne wskazówki realizatorów umieszczone na okładce określające pozycję wykonawców w przestrzeni stereo.

John McLaughlin, Al Di Meola, Paco de Lucia
Friday Night In San Francisco
Wytwórnia: Philips / Speakers Corner
Format: LP
Numer: 6302 137

11 marca 2018

Laila Biali - Laila Biali

Laila Biali – kanadyjska pianistka i wokalistka, jedna z największych gwiazd kanadyjskiej sceny jazzowej przybywa do Europy. Jej najnowszy album wydała w tej części świata wytwórnia ACT Music i jest to jeden z niewielu przypadków, kiedy w katalogu Siegfrieda Locha pojawia się materiał licencyjny. Jednocześnie w związku z tym goście specjalni, którzy raczej koncentrują się na rynku amerykańskim również pojawiają się, choć w niewielkich dawkach na płycie ACT Music. Ambrose Akinmusire, Lisa Fischer i Mike Maz Maher udzielają się na płycie niezbyt u nas jeszcze znanej Laili Biali.

Najnowszy album Laili Biali jest płytą z piosenkami. W większości napisanymi przez samą liderkę, która potrafi zachwycić przebojowymi kompozycjami, co pokazuje w otwierającym krążek przebojowym „Got To Love” uzupełnionym świetnie zrealizowanym teledyskiem, który bez problemu znajdziecie na jej stronie internetowej.

Namówienie Lisy Fisher do udziału w nagraniu z pewnością nie było łatwe i nie udałoby się, gdyby przygotowany na sesję materiał nie był najwyższej jakości. Kompozycje liderki uzupełniają „Yellow” przebojowy debiut zespołu Coldplay, „I Think It’s Going to Rain Today” – przypomnienie debiutu Randy Newmana i „Let’s Dance” Davida Bowie. Tego ostatniego chyba mogłoby na płycie nie być, bowiem wypada niezbyt przekonująco na tle pozostałych utworów, być może dlatego znalazł się na samym końcu wydania cyfrowego.

Laila Biali jest przede wszystkim wyśmienitą pianistką, co słychać na koncertach. W swoim komercyjnym wydaniu płytowy usiłuje jednocześnie być jazzową pianistką i popową piosenkarką. Zadanie to właściwie niewykonalne, udaje się jej doskonale. Spora to zasługa zarówno doskonałej techniki gry na fortepianie (Laila Biali jest przecież klasycznie wykształconą pianistką), wyśmienitych piosenek, jak i dobrego wyboru zespołu towarzyszącego liderce. Jeśli tak ma wyglądać komercyjny jazz – to ja się zgadzam. Takie próby nie są łatwe i często stają się lekko kiczowate. Mam nadzieję, że obdarzona fantastycznym talentem kompozytorskim Laila Biali nie wpadnie po sukcesie swojego najnowszego albumu, który jest wysoko na liście sprzedaży jazzowych albumów w USA i Kanadzie, że teraz czas nagrać album z klasykami Gershwina w towarzystwie orkiestry smyczkowej. Ma bowiem szansę być dużo ciekawszą artystką niż Diana Krall. Być może pojawi się również w Europie, jeśli wydanie przez ACT Music jej najnowszego albumu nie jest jednorazowym projektem.

Mam wrażenie, że potencjał muzyków towarzyszących liderce można było wykorzystać nieco lepiej, ale wtedy pewnie byłoby bardziej jazzowo, może dla garstki słuchaczy ciekawiej i ambitniej, ale dla wielu podziwiających niezwykłą muzykalność i pogodę ducha Laili Biali mogłoby zrobić się za bardzo jazzowo. Mnie się taki jazzowy pop podoba.

Laila Biali
Laila Biali
Format: CD
Wytwórnia: Laila Biali / ACT Music
Numer: ACT 9041-2