05 lipca 2018

David Helbock’s Random Control – Tour d’Horizon


Zestaw jazzowych hitów zaproponowany przez Davida Helbocka i jego zespół jest niezwykle imponujący. Nagranie takiego albumu wymaga sporej odwagi, nie tylko ze względu na fakt, że trzeba zmierzyć się z niezliczoną ilością doskonałych wykonań tych kompozycji, ale przede wszystkim w związku z faktem, że są one od siebie niezwykle odległe czasowo i stylistycznie.

Połączenie fortepianu, saksofonu i tuby to coś, co z pewnością w jazzie już było, bo w jazzie przecież wszystko już było, ja jednak nie przypominam sobie żadnego albumu nagranego w takim składzie. Wszyscy muzycy sięgają po inne instrumenty i używają w sposób niezwykle powściągliwy efektów elektronicznych, ale trio jazzowe w takim składzie to z pewnością rzecz niezwykle oryginalna.

Owa oryginalność i doskonały wybór chwytliwych jazzowych melodii nie wystarcza do nagrania dobrego albumu. Trzeba jeszcze talentu i oryginalności, która pozwoli wyróżnić się wśród wielu innych nietypowych składów. Taka oryginalność i bezkompromisowość w podejściu od najbardziej znanych jazzowych standardów wyróżnia Davida Helbocka, Andreasa Brogera i Johannesa Bara, muzyków niezbyt znanych, przynajmniej przeze mnie do tej pory niezauważonych.

Klucz wyboru kompozycji jest oczywisty, w zasadzie wszystkie wyszły spod pióra znanych pianistów, jak deklaruje lider – David Helbock – jego ulubionych. Abdullah Ibrahim, Esbjorn Svensson, Joaquin Rodrigo, Chick Corea, Duke Ellington, Joe Zawinul, Miles Davis, Herbie Hancock, Keith Jarrett, Carla Bley, Cedar Walton i Paul Desmond. Niezły zestaw superbohaterów.

Joaquin Rodrigo to oczywiście przede wszystkim kompozytor, Miles Davis nie był pianistą, ale „Blue In Green” to według wielu utwór napisany przez Billa Evansa (o tym napisano nawet pokaźną książkę…), a Paul Desmond „Take Five” napisał, ale ten utwór bez Dave’a Brubecka w zasadzie nie istnieje…

Wiele interpretacji zespołu prowadzonego przez Davida Helbocka odbiega od znacznie od oryginału. Niektóre są wręcz zjawiskowe, na inne według mnie zabrakło nieco pomysłu. Celowo nie ujawnię moich osobistych preferencji. Każdy ze słuchających tego albumu ma zupełnie inne zdanie, uważając niektóre z wykonań za genialne, a inne za niepotrzebnie wydziwione.

Z pewnością warto mieć na ten temat własne zdanie. Są na tej płycie działa wybitne, ale również jedynie dobre. Dawno nie trafiła do mojego odtwarzacza tak kontrowersyjna i wzbudzająca u moich przyjaciół tyle rozbieżnych opinii płyta. Koniecznie musicie sprawdzić sami, które pomysły zespołu zostaną z Wami na dłużej. „Tour d’Horizon” to fantastyczna muzyczna łamigłówka.

David Helbock’s Random Control
Tour d’Horizon
Format: CD
Wytwórnia: ACT Music
Numer: ACT 9869-2

04 lipca 2018

Jeff Martin feat. Mitch King – Live in Geelong, VIC, Australia, 28.06.2018


Wrócić po kilku miesiącach niezapowiedzianej przerwy wypada w jakiś odrobinę choć spektakularny i nietypowy sposób. Ja stawiam tym razem na egzotykę. Życiowe okoliczności wyeksportowały mnie na jakiś czas do Australii, gdzie żyje się jakby trochę inaczej i scena muzyczna też wygląda odmiennie. Jednak zapewniam, że muzyka, tak jak wszędzie dzieli się na dobrą i złą, a koncerty na takie, kiedy występującym artystom zależy i się chce i te inne, które są stratą czasu i pieniędzy.

Na zorientowanie się w jazzowej scenie w Melbourne i okolicach potrzebuję trochę czasu. Gra się tu na żywo sporo, jednak jakość tych występów bywa różna – od wykonawców, którzy u nas nie mieliby szans zagrać na najmniejszej nawet scenie, po światowe gwiazdy grające w małych pubach i przeróżnych miejscach, które trudno podejrzewać o działalność artystyczną..

Na pierwszy koncert, który zapamiętam dłużej niż kilka dni trafiłem w zeszłym tygodniu w barze The Workers Club w Geelong, dużym jak na warunki australijskie mieście położonym godzinę jazdy samochodem na zachód od Melbourne. Sam klub to typowy tutejszy bar – prosto, choć starannie odrestaurowane pomieszczenie kiedyś pewnie przemysłowe, murowane ściany, drewniana konstrukcja dachu i kryty blachą falistą dach. Ocieplenie nie jest potrzebne, bo teraz, kiedy mamy początek australijskiej zimy, jeśli temperatura w nocy spada w okolice zera, to jest zimno, za to w dzień zwykle jest stopni 15. Nikt opon na zimę nie zmienia, bo śniegu to nigdy nie ma, za to palmy wiecznie zielone i owszem…

Jeff Martin

Sala przeznaczona na występy w The Workers Club mieści jakieś 200 osób, bar i małą scenę. Prostokątne pomieszczenie z dwuspadowym dachem krytym niewygłuszoną blachą powinno być koszmarem dla akustyka, jednak jakiś cudem, dźwięk był lepszy niż w większości miejsc w Europie specjalnie adaptowanych akustycznie do celów koncertowych. Ofertę baru uzupełnia dostępna bez ograniczeń darmowa woda, która jest w Australii raczej obowiązkowym elementem oferty, co przydaje się bardziej latem, ale zimą nikt z tego zwyczaju nie rezygnuje.

Atrakcją wieczoru 28 czerwca w The Workers Club był Jeff Martin, który jak sam opowiedział w czasie jednej z dłuższych, ciekawych zapowiedzi, czuł się w tym miejscu jak w domu, bowiem nie był to jego pierwszy występ w klubie, będącym miejscem lubianym przez wielu artystów. Kanadyjski zespół The Tea Party i jego lider – Jeff Martin są niezwykle popularni w Australii, czego dowodem jest licząca 20 koncertów jego trasa koncertowa, która właśnie odbywa się w Australii. Na okoliczność tego tourne Jeff Martin wydał krótki album, który sprzedawany jest tylko na koncertach i podobno nie będzie dostępny już nigdy poza tą trasą, ani w żadnym serwisie streamingowym – czyli od razu będzie kolekcjonerskim rarytasem dla fanów The Tea Party. Pewnie w Kanadzie i okolicach osiągnie wysokie ceny.

Jeff Martin

 Zawierający 5 utworów krążek „Stars In The Sand” inspirowany jest tym, co Jeff Martin usłyszał w czasie swojej podróży do Maroka. Połączenie kanadyjskiego folk-rocka z marokańskimi rytmami i odrobiną muzyki z taśmy, zarejestrowanej przez samego artystę w Afryce wypada na płycie doskonale, a w warunkach koncertowych jeszcze lepiej. Jeff Martin doskonale nawiązuje kontakt z publicznością, umiejętnie łącząc swoje największe przeboje z nowymi utworami z ostatniego solowego albumu, który ma swoją premierę na trasie. Połączenie wcześniej nagranych podkładów z żywiołową  najczęściej 12 strunową gitarą akustyczną i odrobiną staromodnych modyfikatorów brzmienia wypada niezwykle dynamicznie. Na płycie tej energii nieco brakuje, choć takie utwory jak „To The Forces” i tytułowy „Stars In The Sand” mają szansę stać się przebojami na miarę „Heaven Coming Down”, „Lullaby”, czy „The Messenger”.

W małym klubie Jeff Martin okazuje się być niezwykle charyzmatycznym, przebojowym i mającym swoje unikalne brzmienie artystą. Większość zgromadzonej tego dnia w The Workers Club publiczności znała przeboje The Tea Party na pamięć, jednak jestem pewien, że nawet będąc nieznanym artystą, Jeff Martin przekonałby do siebie każdego słuchacza.


Jeff Martin

W roli supportu i towarzysza bisów Jeffa Martina wystąpił Mitch King – sam siebie określający mianem podróżującego artysty, grający jednocześnie na gitarze, harmonijce ustnej i instrumentach perkusyjnych Mitch King. Australijczyk dobrze znany na lokalnym rynku ma przed sobą dużą światową karierę, jego nagrania pojawiają się już na amerykańskim rynku a możliwość posłuchania go w małym barze może być jedną z ostatnich. Będzie wielką gwiazdą. Powinien jednak wydawać albumy koncertowe, bowiem należy zdecydowanie do tych artystów, którzy potrzebują publiczności, która dodaje im energii. Jego studyjne nagrania, w tym najnowszy krótki minialbum „Southerly Change” nie oddają niezwykłej scenicznej charyzmy Mitcha Kinga.