26 sierpnia 2019

Lee Morgan – Candy

W przypadku Lee Morgana sprawa jest dość prosta. W zasadzie każdy jego album jest wart najwyższej uwagi, niezależnie od tego, czy został nagrany przez zespół przez niego kierowany, czy trębacz wystąpił u kogoś gościnnie. Wśród jego własnej dyskografii znajdziemy takie genialne albumy, jak umieszczone już w naszym redakcyjnym Kanonie Jazzu „The Sidewinder”, czy „Indeed” oraz takie, które musiały poczekać nieco dłużej na prezentację, jak „Candy”, czy czekające w kolejce „Delightfulee”, „Lee-Way”, czy „Tom Cat”. Chętnie umieściłbym w Kanonie również parę wydawnictw nieoficjalnych w rodzaju „One Of A Kind” nigdy nie wznowionego, wydanego w połowie lat siedemdziesiątych albumu nagranego w 1970 roku z Billy Harperem grającym w zastępstwie stałego wtedy członka zespołu – Bennie Maupina. Z tego samego okresu, ostatnich miesięcy życia zastrzelonego w czasie koncertu przez życiową partnerkę Lee Morgana, pochodzi również oficjalny album „Live At The Lighthouse”.  W oficjalnej dyskografii to przedostatni album trębacza, potem już udało się tylko nagrać „The Last Session”, wydany pośmiertnie, co niezbyt trudno zgadnąć, biorąc pod uwagę tytuł. Tak więc kandydatów do Kanonu Jazzu w dyskografii Lee Morgana jest całkiem sporo. Sam Morgan jest jednym z moich ulubionych muzyków.


W kolejce do Kanonu jest też kilka płyt z udziałem muzyka z dyskografii The Jazz Messengers Arta Blakey’a, albumy nagrane wspólnie z Hankiem Mobleyem i Jimmy Smithem i pewnie jeszcze parę innych. W Kanonie przedstawiałem już również ważną płytę z dyskografii Johna Coltrane’a – „Blue Train” z udziałem Lee Morgana.

Z historycznej perspektywy „Candy” w zasadzie nie wyróżnia się na tle innych nagrań muzyka z końcówki lat pięćdziesiątych. Ot taka zwykła, kolejna sesja w studiu Rudy Van Geldera, a raczej dwie sesje, bowiem część nagrań zrealizowano 18 listopada 1957 roku, a pozostałe 2 lutego 1958. W takich przypadkach często powstawały wydawnictwa niekoniecznie spójne muzycznie, bowiem na wielu tego rodzaju albumach, które nie powstały jednego dnia, zmieniały się sekcje rytmiczne. Muzycy korzystali z pomocy tych kolegów, którzy byli akurat tego dnia dostępni, wcześniej skończyli swoje koncerty (wiele nagrań w tym okresie powstawało późną nocą, po zakończeniu klubowej działalności koncertowej, lub w takie dni, kiedy koncertów było mniej, bo widzowie odsypiali – na przykład w poniedziałki).

W przypadku „Candy” Lee Morgana udało się zachować na dwu sesjach identyczny skład zespołu, prawdopodobnie muzyków grających w tym składzie koncerty. W późniejszym okresie, po 1960 roku ton trąbki Lee Morgana stał się bardziej wyrazisty i agresywny, a na wielu nagraniach pojawiają się jego własne kompozycje, miał bowiem nieodkryty jeszcze w 1957 roku wyjątkowy talent kompozytorski.

Na „Candy” osią albumu są jazzowe standardy. Dla mnie jednak nagraniem wartym każdych pieniędzy wydanych na ten album jest genialne wykonanie kompozycji Jimmy Heatha, napisanej przez saksofonistę, prawdopodobnie z myślą o nagraniu z Milesem Davisem. Album „Volume 2” Milesa jest dziś klasykiem. „C.T.A.” grał również Donald Byrd na znakomitej płycie Artura Taylora „Taylor’s Wailers” z 1957 roku i kilka razy Chet Baker. To wyjątkowa przyjazna trębaczom kompozycja.

Zestawienie obok siebie swingowego nagrania tytułowego (spora tu zasługa Douga Watkinsa i nieco skrzywdzonego techniczną jakością rejestracji perkusisty Arthura Taylora) z balladą „Since I Fell For You” i niezwykle żywiołowym bopem w „C.T.A.” najlepiej pokazuje muzyczną uniwersalność Lee Morgana, który w kolejnych latach dokładał jeszcze fantastycznie jazzowe i niezwykle przebojowe kompozycje w rodzaju jednego z największych przebojów gatunku – „The Sidewinder”.

„Candy” to wybitna, choć całkiem zwyczajna płyta z katalogu geniusza trąbki, który w zasadzie nigdy nie nagrał płyty nie wartej uwagi.

Lee Morgan
Candy
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note / Capitol / EMI
Numer: 094639317622

Brak komentarzy: