06 września 2019

DOG – No Dogs Allowed

DOG to doskonały zespół muzyków z Nowej Zelandii, a ich nowy album No Dogs Allowed” potwierdza, że muzyka nie zna granic i powstaje wszędzie, gdzie tylko muzycy mają dostęp do sprzętu i możliwość nagrywania swoje twórczości. W innych miejscach z pewnością też, ale ciężko się o tym dowiedzieć. Muzycy z Nowej Zelandii często korzystają ze studiów w Australii, wydając albumy mają jednak do dyspozycji zarówno rodzime wytwórnie, jak i wsparcie rządowe dla swoich kreatywnych projektów.


Rynek jazzowy w Nowej Zelandii znacząco różni się od Australii. Kiedy wybrałem się tam nieco przypadkiem na kilka dni, usłyszałem sporo oryginalnej muzyki, do której z pewnością sięgnę w najbliższych miesiącach na antenie RadioJAZZ.FM. Bez trudu zaopatrzyłem się zarówno w nagrania amerykańskich standardów z tekstami przetłumaczonymi na język maoryski, improwizacje na wcześniej zupełnie mi nieznanych instrumentach, nagrania stanowiące mieszankę klasycznego jazzu lat pięćdziesiątych z lokalnymi rytmami polinezyjskimi i maoryskimi, syntezę jazzowych improwizacji z prawdziwymi nagraniami odgłosów wielorybów, a także doskonale brzmiące nowoczesne nagrania jazzowego gatunkowego środka, które spokojnie mogłyby ukazać się w każdym możliwym zakątku globu. Jedną z największych nowozelandzkich wytwórni specjalizujących się w kreatywnej muzyce improwizowanej jest Rattle Records. Oferta tej wytwórni jest całkiem spora, biorąc pod uwagę wielkość rynku i stylistycznie różnorodna. Każdy znajdzie coś ciekawego dla siebie. Z pewnością kilka płyt tej doskonale działającej w Nowej Zelandii wytwórni znajdzie się w moim cyklu Płyta Tygodnia.

Rynek w Nowej Zelandii potwierdza też moją tezę o tym, że im bardziej izolowane geograficznie miejsce, tym większy szacunek do wszelkich dóbr materialnych i gromadzenia udanych kolekcji. Trudno znaleźć bardziej izolowane, odległe, pozbawione raczej wojen niszczących stare przedmioty, ale jednak sensownie duże, żeby opłacał się import dóbr z całego świata miejsce niż Nowa Zelandia. Większość dobrze zaopatrzonych sklepów z płytami sprzedaje zarówno ten owe, jak i używane, część rozróżnia jej jedynie za pomocą małych naklejek, te wcześniej przez kogoś posiadane są bowiem w stanie zwykle nienaruszonym i dostępne w doskonałym wyborze obejmującym produkty europejskie, amerykański, australijskie i rodzime. Jeśli czytacie książki po angielsku, znajdziecie tam istny raj w postaci doskonale zadbanych antykwariatów z cenami sporo niższymi od europejskich. Niestety nie dotyczy to płyt, które są nieco droższe niż w Europie. Dlatego warto raczej szukać lokalnej muzyki, niż okazji cenowych wśród tytułów dostępnych w naszej części świata.

Formacja DOG, której prawdopodobnie drugi album No Dogs Allowed” ukazał się latem zeszłego roku reprezentuje klasyczne podejście do jazzowego grania. Ich najnowszy album zaliczam do jazzowego mainstream. To produkcja niekoniecznie odkrywcza, jednak zaskakująco dojrzała i stylowa. Lider zespołu, pianista Kevin Field ma na swoim koncie nagrania w Nowym Jorku z amerykańskimi muzykami, a z punktu widzenia Nowej Zelandii, jego projekt jest niezwykle międzynarodowy, co tam oznacza zaproszenie jednego z najlepszych australijskich gitarzystów – doskonałego Jamesa Mullera. Pozostali członkowie zespołu to muzycy nowozelandzcy, działający na lokalnej scenie od lat, zajmujący eksponowane stanowiska na lokalnych uczelniach muzycznych i udzielający się w wielu projektach. Takie lokalne All Stars. Wszyscy mają też na swoim koncie jakieś przygody na rynku amerykańskim lub europejskim.

Autorski repertuar, nastrój wyjęty żywcem z najlepszych klubów jazzowych, takich w których chętnie spędzałbym niemal każdy wieczór, swoboda improwizacji, fantastyczne opanowanie instrumentów i doskonały autorski repertuar napisany solidarnie przez wszystkich członków zespołu. Do tego doskonała gitara rodem z Australii. Fantastyczny album rozpoczynający moją miniserię prezentacji płyt z Nowej Zelandii.

DOG
No Dogs Allowed
Format: CD
Wytwórnia: Rattle
Numer: 822601410411

05 września 2019

Only Love Can Break Your Heart – CoverToCover Vol. 2


Utwór legendarny, tekst z historią, choć nigdy do końca nie potwierdzoną. Kompozycja miała swoją premierę na wypełnionej właściwie samymi przebojami płycie Neila Younga After The Gold Rush” w 1970 roku. Umieszczona na tym albumie na trzecim miejscu, stała się pierwszym singlem Neila Younga, który stał się wielkim przebojem. Na początek przynajmniej w Ameryce, choć sam Young jest jednym z tych artystów, którzy w USA z pewnością cieszą się większą popularnością niż w każdym innym kraju na świecie. Singiel zawierał inną wersję, niż ta umieszczona na płycie. Zabieg dość przedziwny i wcale nie wynikający z potrzeby skrócenia kompozycji na potrzeby radiowej promocji. Oficjalnym autorem tekstu i muzyki jest sam Neil Young, choć wielu przypisuje utwór Grahamowi Nashowi (w 1970 roku Neil Young był już oficjalnie członkiem grupy Crosby, Still & Nash, i do nazwy zespołu dołączył swoje nazwisko na końcu). Motywem do napisania tekstu miało być dość nagłe rozstanie Grahama Nasha z Joni Mitchell. Przy okazji polecam całkiem nową, doskonale napisaną na podstawie wielu wywiadów z Joni biografię „Reckless Daughter: A Portrait Of Joni Mitchell” autorstwa Davida Yaffe. Przy okazji znowu ciekawostka z kręgu Bruce’a Springsteena – na fortepianie i gitarze gra zdobywający swoje pierwsze muzyczne doświadczenia Nils Lofgren.


Jazzową specjalistką od interpretacji utworów Neila Younga (jeśli założyć, że to on, a nie Graham Nash jest autorem „Only Love Can Break Your Heart” jest Ida Sand. Jej wersja, utrzymana w melancholijnym nastroju oryginału pochodzi z albumu „Young At Heart” wypełnionego kompozycjami Younga uzupełnionymi kultowym „Woodstock” Joni Mitchell, która na festiwal nie pojechała, bo nie chciała się spóźnić na zaplanowany na następny dzień występ w telewizyjnym talk show Dicka Cavetta. Do Woodstock z pewnością jeszcze w CoverToCover wrócę.

Utwór: Only Love Can Break Your Heart
Album: After The Gold Rush
Wykonawca: Neil Young
Wytwórnia: Reprise / Warner
Numer: 093624979012
Skład: Neil Young – voc, g, vib, p, harm, Danny Whitten – g, voc, Nils Lofgren – p, g, Ralph Molina – dr, perc, voc, Stephen Stills – voc, Billy Talbot – bg, Greg Reeves – bg, Susan Young – eff, Bill Peterson – flug, Jack Nitzsche – p.

 Utwór: Only Love Can Break Your Heart
Album: Young At Heart
Wykonawca: Ida Sand
Wytwórnia: ACT Music
Numer: ACT 9729-2
Skład: Ida Sand – voc, p, Jesper Nordenstrom – kbd, Ola Gustafsson – g, Nils Landgren – tromb, voc, Dan Berglund – b, Sven Lindvall – el b, Christer Jansson – dr, perc, Andre Monde De Lang – back voc, Paris Renita – back voc.

O tej płycie więcej dowiecie się tutaj: Ida Sand - Young At Heart

04 września 2019

Take Five - CoverToCover Vol. 1


Historia muzyki zna wiele przykładów na doskonałe nagrania dawno zapomnianych kompozycji. Często nie pamiętamy wersji pierwotnych, nagranych przez tych, co utwór napisali, lub wykonanych przez mało znanych artystów. Jazzowe interpretacje kompozycji stworzonych dla wykonawców muzyki popularnej zyskują zwykle zupełnie nowe życie. Proste melodie stają się platformami do wybitnych improwizacji, pretekstem do zagrania zupełnie czegoś innego, jednocześnie będąc chytrym sposobem na zainteresowanie klientów, którzy znają oryginał. Zmiany stylu, lub instrumentów pozwalają znaleźć nowy obraz kompozycji. Niektóre tematy przypisane są wręcz do konkretnego instrument, a jednak można je zagrać inaczej. Znane rockowe gitarowe przeboje brzmią często ciekawie zagrane przez fortepiano solo. Bywa też odwrotnie. Każda znana kompozycja ma swoją historię, a wiele było wykonywanych i nagrywanych tysiące razy. Warto te historie opowiedzieć. O wielu piosenkach napisano całe książki, czasem dotyczące jedynie jednej studyjnej rejestracji. CoverToCover to moje subiektywne spojrzenie na piękne melodie, z reguły pojawi się oryginał i jakaś zupełnie nieoczekiwana i zaskakująca wersja. Z pewnością będzie wiele jazzowych standardów, melodii znanych z pierwszych miejsc list popowych przebojów, które upiększyli kreatywni improwizatorzy. Nie zabraknie najbardziej znanych jazzowych przebojów i instrumentalnych wersji piosenek, których teksty wielu zna na pamięć. W kolejce czeka w tej chwili 178 pomysłów na kolejne odcinki. To nie będzie lista przebojów, więc kolejność jest przypadkowa.


Paul Desmond to człowiek, którego cały świat zna jako kompozytora jednego z największych jazzowych przebojów – „Take Five”, utworu, który po raz pierwszy pojawił się w 1959 roku na płycie kwartetu Dave Brubecka pod tym samym tytułem (to był oczywiście singiel). Album „Time Out” ukazał się w grudniu najdoskonalszego dla jazzu roku 1959. Na stronie B singla z „Take Five” umieszczono nagraną częściowo w równie nietypowym metrum 9/8 kompozycję „Blue Rondo a la Turk” autorstwa Dave Brubecka. Literatura pełna jest różnych wersji historii o tym, jak to Paul Desmond chciał zrobić dowcip fantastycznemu perkusiście zespołu Brubecka – Joe Morello, który ponoć miał mieć trudności z nietypowym metrum – „Take Five” napisał więc w 5/4. Joe Morello był perkusitą wybitnym i z takimi sprawami radził sobie fenomenalnie. Z Brubeckiem nagrał kilkadziesiąt albumów. Kiedy nie jeździł z nim po świecie, uczył młodszych perkusistów również tych nietypowych podziałów. Jego uczniami są między innymi jeden z najlepszych perkusistów rockowych wszechczasów – Max Weinberg (E-Street Band) i Danny Gotlieb. Wedle wielu statystyk singiel „Take Five / Blue Rondo a la Turk” jest największym jazzowych przebojem wszechczasów. Sporo w tym prawdy, nie tylko liczbowo.

„Take Five” było wielokrotnie nagrywane przez samego Brubecka. Ciekawą interpretację przygotował wiele lat temu George Bensona („Bad Benson”). Utwór wydawać się może związany na zawsze z fortepianem i saksofonem, już w 1974 roku Benson zagrał na gitarze. Ciekawą polska interpretację kilka lat temu przygotował Piotr Baron w towarzystwie między innymi Jorgosa Skoliasa i Wojciecha Mazolewskiego. Najciekawsze jednak moim zdaniem będzie zestawienie oryginału z rockową wersją tria Ceramic Dog (Marc Ribot / Shahzad Ismaily / Ches Smith) z albumu „Your Turn” z 2013 roku. Ten sam utwór, a jednak zupełnie inny. Tym razem z klasycznej jazzowej melodii powstaje rockowa awangarda.

Utwór: Take Five
Album: Time Out
Wykonawca: Dave Brubeck Quartet
Wytwórnia: Columbia / Sony
Rok: 1959
Numer: 5099706512226
Skład: Dave Brubeck – p, Paul Desmond – as, Eugene Wright – b, Joe Morello – dr.

O tej płycie więcej dowiecie się tutaj: Dave Brubeck - Time Out

Utwór: Take Five
Album: Your Turn
Wykonawca: Ceramic Dog
Wytwórnia: Yellowbird
Numer: 767522773521
Skład: Marc Ribot – g, Shahzad Ismaily – b, Ches Smith – dr.

O tej płycie więcej dowiecie się tutaj: Ceramic Dog - Your Turn

03 września 2019

Wojciech Karolak – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Pan Wojciech jest absolutnym mistrzem sprzeczności. Oczywiście najpierw, co najważniejsze jest wielkim muzykiem, ale sprzeczności są wyznacznikiem jego historii, przynajmniej dla mnie. Mógł zrobić oszałamiającą światową karierę, ale chyba nie za bardzo mu się chciało. Mam własną koncepcje, dlaczego tak wyszło. To wcale nie trudności z podróżowaniem, paszportami, wizami, które dotykały wielu polskich muzyków w czasach młodości Karolaka. To raczej troska o wygodę życia i chęć spędzania większości czasu w towarzystwie Marii Czubaszek. Takie wnioski można wysnuć z biografii i rzadkich wywiadów udzielanych przez samego zainteresowanego.

Przy okazji opisywania historii amerykańskiej kariery Michała Urbaniaka pisałem o tym, że jego zespół rozpadł się po nagraniu „Atmy”, głównie dlatego, że Wojciech Karolak, który zastąpił w składzie Adama Makowicza, chciał jak najszybciej wrócić do Polski, bowiem właśnie zakochał się w Marii Czubaszek.

Wojciech Karolak mógł być światowej sławy pianistą, zaczynał jednak od saksofonu. Zmiana instrumentu to rzeczy typowa w życiorysach polskich muzyków jazzowych. Urodzony w Warszawie, dorastał i zdobywał pierwsze muzyczne doświadczenia w Krakowie, gdzie debiutował w końcówce lat pięćdziesiątych w zespole Jazz Believers, w którego składzie było już wtedy dwu doskonałych pianistów – Krzysztof Komeda i Andrzej Trzaskowski. Chwilę później, ciągle grając na saksofonie znalazł się w formacji The Wreckers Trzaskowskiego, gdzie również miejsce pianisty było zajęte przez lidera. Tutaj zmienił alt na tenor. Nie po raz pierwszy, ale z pewnością na dobre Karolak zasiadł za klawiaturą fortepianu w kwartecie Andrzeja Kurylewicza, również znakomitego pianisty, który akurat wtedy grał na trąbce.

W 1962 roku powstało trio Karolaka z Andrzejem Dąbrowskim i Romanem Guciem Dylągiem. W tym składzie zespół nagrał pierwszą z tych stosunkowo łatwych do kupienia płyt z udziałem Karolaka – w 1962 roku muzycy zagrali jako zespół towarzyszący Donowi Ellisowi na Jazz Jamboree. To pierwsze z nagrań, które przeczy często słyszanej w jazzowym towarzystwie tezie, że Karolak nagrał tylko jedną płytę pod własnym nazwiskiem (doskonałe „Easy!” z 1975 roku). Od niedawna ta zupełnie pozbawiona nawet odrobiny prawdy historia jest już zupełnie nieprawdziwa za sprawą fantastycznego albumu „Moontag”. Na pewno Pan Wojciech nie przepada za rolą lidera organizacyjnego, choć od zawsze sporo komponuje i aranżuje, często występując w roli lidera, na okładkach jego płyt tego nie widać.

Dla początkujących kolekcjonerów zebranie istotnych elementów solowej dyskografii Wojciecha Karolaka będzie nie lada wyzwaniem. „A Softly Touch, And Go” firmowane przez Wojciecha Karolaka i Zbigniewa Kalembę, płyty nazywane dydaktycznymi wydawane dawno temu na warsztaty w Chodzieży przez Poljazz, „Piątek Wieczorem” Karolaka i Sławomira Wierzcholskiego, zagadkowy dla mnie i nieosiągalny singiel „Discopus Nr 1” z 1980 roku o kosmicznym brzmieniu elektronicznym (takie były czasy), czy limitowana edycja nagranej niedawno płyty „In A Sentimental Mood” Wojciecha Karolaka i Adama Czerwińskiego. Jest jeszcze równie trudne do zdobycia „Spotkanie” Karolaka, Muniaka i Jonkisza. To tylko niektóre z przykładów albumów z Wojciechem Karolakiem w roli głównej.

Do tego możecie dopisać pozycje oczywiste w jazzowym kanonie – „Time Killers” firmowany nazwiskami wszystkich uczestniczących w nagraniu muzyków – Szukalskiego, Karolaka i Bartkowskiego, moim zdaniem niedoceniany „Easy!” z 1975 i całą serię wyśmienitych nagrań z Jarosławem Śmietaną. Jak na 60 lat kariery może to niewiele, ale narzekać wypada tylko tym, którzy cały ten materiał poznają. Ja jeszcze nie mogę narzekać, kilka nieosiągalnych wydawnictw ciągle jest wysoko na mojej liście poszukiwań, choć wiem, że raczej nie zostaną wznowione.

Podsumowując bogaty i mocno nieosiągalny dorobek nagraniowy Wojciecha Karolaka warto również przypomnieć, że skomponował muzykę do wielu filmów, sztuk teatralnych, a także piosenek do tekstów Marii Czubaszek i Agnieszki Osieckiej. Ilości występów gościnnych nie da się policzyć. Nazwisko Wojciecha Karolaka pojawia się na wielu doskonałych, niekoniecznie jazzowych albumach w rodzaju „Tak! Tak!” Grzegorza Ciechowskiego, „Tribute To Eric Clapton” wielu polskich gwiazd, „W Moich Ramionach” – polskim projekcie zrealizowanym z Nickiem Cave’em czy „Szeptem” Anny Marii Jopek.

Poszukiwanie trudnych do znalezienia nagrań jest ciekawym elementem muzycznych zainteresowań tych, co zajmują się podobnie jak ja muzyką w sposób pasywny, czyli nie tworzą jej samodzielnie. Warto jednak wiedzieć czego szukać i skąd akurat taka muzyka wzięła się na płytach określonych wykonawców.

U Wojciecha Karolaka nie będzie to łatwe, bowiem grał właściwie każdy możliwy rodzaj sensownej muzyki, może poza taką, której najczęściej słucha się w filharmonii albo operze. Mistrz doskonale swinguje i czuje bluesa, co udowadniał niezliczoną ilość razy grając koncerty z Jarosławem Śmietaną. Sam wiele razy mówił o tym, że przez pomyłkę urodził się w Warszawie, a nie gdzieś w Stanach, najlepiej na południu, co dałoby więcej szans muzycznych i dostęp do dobrych Hammondów, jakich wiele dostępnych jest tam na rynku wtórnym. Jest jednym z absolutnych światowych mistrzów gry na Hammondzie, choć może są kraje, gdzie nikt o tym nie wie. Ja jednak zawsze czekam na te w sumie nieliczne momenty, kiedy siada do fortepianu, bowiem wtedy dzieją się rzeczy zdecydowanie magiczne, tak jak na najnowszej płycie „Moontag”. Czekałem na taki album wiele lat i wreszcie jest.

Po drodze do owej pianistycznej doskonałości Wojciech Karolak grał na saksofonie w Jazz Believers i The Wreckers i współtworzył Polish Jazz Quartet Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Na pierwsze organy Hammonda zarobił w Szwecji w początkach lat siedemdziesiątych. Był członkiem Mainstreamu Ptaszyna i współtwórcą „Time Killers”. Jego prawdopodobnie ulubioną formacją jest trio, to pierwsze z Romanem Dylągiem i Andrzejem Dąbrowskim i to najnowsze z Pawłem Pańtą i Arkiem Skolikiem. Na przestrzeni lat tych składów było wiele, razem z tym nietypowym instrumentalnie, ale chyba najsłynniejszym z Tomaszem Szukalskim i Czesławem Małym Bartkowskim zwane Time Killers. Idealny skład z gitarą, jakich wiele w jazzowej historii mistrzów Hammonda znalazł we współpracy z Jarosławem Śmietaną, tworząc duety równie udane jat te Jimmy Smitha z Wesem Montgomery, czy Kenny Burrellem, albo Brother Jacka McDuffa z Georgem Bensonem, czy Grantem Greenem, albo Pata Martino kiedy w jego zespole grali organiści.

02 września 2019

Jonathan Zwartz – Animarum


Australia jest dla mnie ciągle muzyczną zagadką. Mimo sporego już bagażu doświadczeń, ciągle trafiam na koncerty wykonawców, o których nigdy nie słyszałem i ofertę wydawnictw, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Kupując lokalne płyty często kieruję się ulepszaną od wielu lat intuicja. Wygląd okładki, jakość zdjęć, tytuły utworów, czy inne płyty tego samego wykonawcy leżące na półce obok. W przypadku „Animarum” intuicja, która nie zawodzi mnie często nie zadziałała. Tego albumu kierując się jego wyglądem nigdy bym nie kupił. Wszystkie nazwiska brzmiały obco. Okładka do tych, które przemawiają do mnie i skłaniają do zakupu nie należy. Nieopisany wydawca i niski numer katalogowy sugeruje self-publishing. Obecność kodu kreskowego sugeruje jednak szerszą dystrybucję, nie taką ograniczoną do koncertów i kilku zaprzyjaźnionych sklepów. Umieszczenie kodu na okładce kosztuje parę groszy i wiele amatorskich wydawnictw w Australii i wielu innych krajach go nie zawiera.


„Animarum” kupiłem w ciemno kierując się rekomendacją właściciela jednego z lepszych sklepów płytowych w Sydney – Birdland Records. Za nieco pretensjonalną i korzystającą z amerykańskiego dziedzictwa nazwą nie przepadam, ale już sama oferta sklepu jest doskonała, zarówno w zakresie jazzu światowego, jak i tego lokalnego. Przy okazji wskazówka – w wielu miejscach w Sydney i Melbourne sklepy znajdują się w budynkach biurowych na wyższych piętrach – trzeba wsiąść do windy i pojechać na piętro (w przypadku Birdland czwarte). To rzecz nietypowa i charakterystyczna dla lokalnego handlu. Przy dobrych ulicach witryny kosztują fortunę, a dostępność tanich piwnic jest ograniczona. Specjalistyczne sklepy – nie tylko z płytami nie mogą sobie pozwolić na wejście od ulicy. Szukajcie a znajdziecie. Birdland Records znaleźć warto. Kiedy byłem tam kilka tygodni temu, znalazłem nawet kilka płyt z Polski, akurat takich, których raczej nie polecam, ale przecież nie będziecie w Australii szukać płyt, które macie w zasięgu ręki. W sumie to dzięki ofercie internetowej „Animarum” też możecie kupić bez problemu, a może nawet przesyłka przyjdzie szybciej, niż z niektórych polskich sklepów, bowiem w Australii zwyczaj jest taki, że jak towar jest dostępny, to w magazynie sprzedawcy, a nie cenniku dystrybutora sprzed pół roku.

Wracając jednak do „Animarum” – wszystko co byłbym w stanie opowiedzieć Wam o muzykach odpowiedzialnych za to nagranie, pochodziłoby z internetu. Te informacje możecie odnaleźć sobie sami. Jak już wspomniałem, żadnego z muzyków wcześniej najprawdopodobniej nie słyszałem, a z pewnością nie zapamiętałem. Jednak „Animarum” zapamiętam i będę do tego albumu często wracał. Tak niewiarygodnego talentu do pisania pięknych i niebanalnych melodii, jakim dysponuje Jonathan Zwartz mogą mu pozazdrościć wielkie światowe sławy. Przy okazji Zwartz jest całkiem sprawnym kontrabasistą i liderem zespołu, ale gdyby był tylko kompozytorem, dla mnie i tak byłby wielką gwiazdą. Jak każdy basista, lubi się trochę popisać swoją techniką, ale nie zapomina ani na chwilę o tym, że muzyka jest najważniejsza. Jego bas, czasem rzeczywiście całkiem skomplikowany właściwie tylko raz występuje w dominującej roli instrumentu solowego (utwór tytułowy).

„Animarum” to album magiczny, otaczający słuchacza pięknymi melodiami, z pewnością nie rewolucyjny i odkrywczy, ale piękny i hipnotyzujący. Tu znowu zawiodła mnie intuicja, czteroosobowa, doskonale zaaranżowana przez lidera sekcja dęta mogłaby sugerować, mocne, big-bandowe brzmienie. Jest jednak zupełnie inaczej, to raczej rozbudowana paleta kolorów, których sprawnie używa lider.

„Animarum” to dzieło zespołowe, oprócz lidera, zapamiętam z pewnością i postaram się odnaleźć inne nagrania z udziałem saksofonisty Juliena Wilsona. Jeśli ktoś popisuje się indywidualnie na tej płycie, to właśnie Wilson. Nie jest również łatwo zapomnieć wybitnych momentów Phila Slatera (trąbka) w „Emily” i „Milton” oraz doskonałego puzonisty – to gatunek raczej wymierający – Jamesa Greeninga.

Wcześniejsze płyty Jonathana Zwartza uzupełniają moją rosnącą od lat listę albumów, o które w ramach możliwości rodzinnego budżetu muszę koniecznie uzupełnić swoje zbiory. Uwielbiam odkrywać, a odkrycie Jonathana Zwartza jest jednym z najciekawszych dla mnie w ostatnich miesiącach. Nie mogę się już doczekać przygody z jego starszymi nagraniami.

I jeszcze jedno - Jonathan Zwartz nie jest debiutantem, to jedna z legendarnych postaci australijskiego jazzu, człowiek z fantastycznym dorobkiem nagraniowym i niewiarygodnym talentem. Fajnie jest odkrywać takie nowości na drugim końcu świata.

Jonathan Zwartz
Animarum
Format: CD
Wytwórnia: Jonathan Zwartz
Numer: JZ003

01 września 2019

Sławomir Kulpowicz - Mistrzowie Polskiego Jazzu

Mój Sławomir Kulpowicz to zawsze na pierwszym miejscu wspomnienie niezwykłych występów z Shujaatem Khanem z połowy lat osiemdziesiątych. Album dokumentujący te występy i współpracę muzyków ukazał się w 1984 roku pod tytułem „Live On Tour In Poland”. Ten wydany wtedy w dużym nakładzie album stał się dla mnie na długie lata muzyczną wizytówką Sławomira Kulpowicza. Kilka lat później, jako jeden z nielicznych artystów Sławomir Kulpowicz namówił do gościnnego występu Czesława Niemena. Tak powstała równie niezwykła, ponadczasowa i ciągle egzotyczna płyta „Samarpan”. Już dzięki tym dwu albumom Sławomir Kulpowicz na zawsze pozostanie dla mnie niezwykłym, łamiącym wiele konwencji, podążającym zawsze swoją drogą artystą.

Jednak Sławomir Kulpowicz był przede wszystkim wyśmienitym pianistą jazzowym, co niestety jest równie trudno usłyszeć, jak odnaleźć jedną z wymienionych powyżej płyt w stanie pozwalającym na komfortowe słuchanie. Ostatnie wznowienie cyfrowe „Samarpan” ukazało się w 2005 roku nakładem Polskich Nagrań, a legalnego wydania cyfrowego „Live On Tour In Poland” nigdy nie widziałem. Zanim jednak opowiem o dorobku nagraniowym i trudnościach z jego skompletowaniem, w szczególności młodszym fanom należy się parę faktów.

Sławomir Kulpowicz urodził się w roku 1952 w Warszawie. Talenty muzyczne odziedziczył po ojcu – Witoldzie, którego zna każdy grający na akordeonie uczeń szkoły muzycznej w Polsce. Witold Kulpowicz był bowiem autorem doskonałych podręczników do tego instrumentu. Mój Sławomir Kulpowicz to ten, który wyśmienicie łączył jazz z muzyką indyjską, jednak w większości biogramów za jego największe osiągnięcie muzyczne uważa się istniejący zaledwie parę lat zespół The Quartet, który nagrał równie niewiele, co inne składy dowodzone przez Kulpowicza, a jednak zdołał na trwałe zapisać się w historii polskiego jazzu. Z pewnością z racji na doskonałą muzykę, ale również dlatego, że można o zespole opowiadać wiele razy, prezentując muzyczne biografie wszystkich jego członków, wybitnych postaci naszego muzycznego środowiska – Tomasza Szukalskiego, Pawła Jarzębskiego, Janusza Stefańskiego i dzisiejszego bohatera – Sławomira Kulpowicza. Nie bez znaczenia dla muzycznego dorobku Sławomira Kulpowicza pozostają jego nagrania z okresu poprzedzającego utworzenie The Quartet – czyli nagrania z kwartetem Zbigniewa Namysłowskiego. Ten istniejący równie krótko zespół wydał kilka doskonałych płyt. Niestety żadna z nich nie została chyba do dziś wznowiona. Wykorzystam więc okazję, żeby zaapelować o ich wznowienie, choć w sumie nie wiem do kogo można konkretnie taki apel skierować, bowiem namierzenie posiadaczy archiwów niemieckich wytwórni Vinyl Records (później znanej jako View i Teldec) i JG-Records, włoskiej Dire (Direarte), czy amerykańskiej Inner City Records jest niemal niemożliwe. W takich wytwórniach ukazywały się doskonałe nagrania zespołu Zbigniewa Namysłowskiego w połowie lat siedemdziesiątych, który później po zmianie saksofonisty na Tomasza Szukalskiego stał się znany jako The Quartet.

Odnalezienie albumów „1. 2. 3. 4...”, „Namyslovski”, „Live In Der Balver Hohle”, czy „Jasmin Lady” wśród używanych płyt nawet na największych europejskich giełdach jest jak wygranie losu na loterii, a to nie tylko doskonałe albumy, ale również ważne element dyskografii Sławomira Kulpowicza, pochodzące z czasów, zanim pojechał z Namysłowskim do Indii, gdzie poznał Shujaata Khana. Podobny los spotkał zresztą jeden z najlepszych albumów The Quartet płytę „Loaded” nagraną w Helsinkach i wydaną przez Leo Records Edvarda Vesali – wytwórnie w której archiwach spoczęły również prawdopodobnie na wieki ważne nagrania Tomasza Stańko.

Wiele razy wspominałem, że The Quartet, to przede wszystkim Tomasz Szukalski, jednak podobnie jak muzyki Johna Coltrane’a nie byłoby bez McCoy Tynera, tak muzyki Szukalskiego w The Quartet nie byłoby bez Sławomira Kulpowicza. Zresztą w gronie polskich muzyków można wskazać dwóch takich, którzy zbliżyli się bardzo do idei wielkiego Coltrane’a – to Zbigniew Seifert i Sławomir Kulpowicz. Ten pierwszy jest często nazywany Johnem Coltrane’em skrzypiec, a nasz dzisiejszy bohater co najmniej 3 razy był gościem na festiwalu Johna Coltrane’a w Los Angeles, i nagrał album wspólnie z Alice Coltrane i Radhą Botifasiną.

Po rozpadzie The Quartet w 1981 roku Sławomir Kulpowicz założył formację InFormation, której skład wielokrotnie się zmieniał. InFormation powstało jako trio, choć zespół bywał kwartetem, a nawet sekstetem. W ciągu kilku lat przez zespół, którego liderem był Kulpowicz przewinęło się wielu znakomitych muzyków, w tym Tomasz Stańko, Andrzej Olejniczak i Czesław Bartkowski. To kolejny zespół, którego dokonania koncertowe z pewnością nie zostały wystarczająco dobrze udokumentowane na płytach. W zasadzie przez całą swoją karierę Kulpowicz koncertował również solo. Był niezwykle zajętym muzykiem. Mimo faktu, że prowadził przez wiele lat w zasadzie dwa odrębne muzyczne projekty – ten stricte jazzowy i całkiem odrębny związany z hinduską tradycją muzyczną, jeśli starczało czasu, pojawiał się gościnnie na płytach innych artystów. Grał na fortepianie lub czasem na instrumentach elektrycznych z Johnem Porterem, Anną Marią Jopek i Stanisławem Sojką. Dodatkowo komponował muzykę do baletów i przedstawień teatralnych.

Sławomir Kulpowicz zmarł w 2008 roku. Już po jego śmierci Polskie Radio wydało kilka albumów z jego niepublikowanymi wcześniej nagraniami, prezentując solowe nagranie kompozycji baletowych, nieznane wcześniej rejestracje The Quartet, koncert Shujaata Khana z 2006 roku i nagrania InFormation w najmniejszym składzie z Witoldem Szczurkiem i Czesławem Bartkowskim.

Sławomir Kulpowicz był jednym z tych nielicznych geniuszy, którzy nie tylko Coltrane’a słuchali i usiłowali naśladować, ale rozumieli i potrafili jego pomysły rozwinąć. Miał w życiu szczęście do wyboru muzyków. Z Tomaszem Szukalskim stworzył najbliższy ideom Coltrane’a kwartet. Z Witoldem Szczurkiem i Czesławem Bartkowskim fortepianowe trio idealne. Kto słyszał na żywo, raczej nie przepadał za rozszerzaniem składu zespołu, nawet jeśli na scenie pojawiał się sam mistrz Stańko. W towarzystwie muzyków z bliskich jego sercu Indii po raz pierwszy pokazał tamtejszą muzykę polskiej publiczności. Niektórzy twierdzą, że od czasu, kiedy z Namysłowskim pojechał do Indii w 1978 roku w zasadzie nigdy już całkiem do Polski nie wrócił. Z The Quartet grał w Village Vanguard. Był nie tylko wyśmienitym pianistą, ale też kompozytorem. W ostatnim okresie swojej działalności koncentrował się na muzycznych eksperymentach, w których trudno było odnaleźć elementy klasycznie jazzowe. Próbował też na kilka lat przed śmiercią reaktywować The Quartet, ale nie wyszło z tego nic na tyle ciekawego, żeby warto o tym przypominać.