27 września 2019

Someday My Prince Will Come – CoverToCover Vol. 12

Kompozycja duetu specjalistów od muzyki do filmów animowanych z lat trzydziestych ubiegłego wieku, Francka Churchilla i Larry Moreya, nie miała łatwego startu. Swoją premierę „Someday My Prince Will Come” miała w 1937 roku za sprawą ścieżki dźwiękowej do filmu Walta Disneya o Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach. W tym archiwalnym dziś, choć niepozbawionym uroku filmie głos królewny podkładała Adriana Caselotti, aktorka i piosenkarka, która zagrała również w kilku filmach z aktorami, jednak dziś nikt by o niej raczej nie pamiętał i nie przypominał tego nazwiska, gdyby nie pierwsze wykonanie „Someday My Prince Will Come”. Film był sporym kasowym sukcesem, jednak tej piosence i kolejnemu przebojowi z tej produkcji – „Heigh-Ho (The Dwarfs' Marching Song)” nie było łatwo przetrwać dłużej, niż filmowi na ekranach amerykańskich kin.


Do jazzowego świata muzykę z przedwojennych filmów Disneya wprowadził w 1957 roku Dave Brubeck nagrywając album „Dave Digs Disney” sięgając nie tylko Królewny Śnieżki, ale też do Pinokia z 1940 roku i nieco nowszej Alicji w Krainie Czarów z 1951 roku. Jak się miało później okazać, części utworów wybornie zagranych przez kwartet Brubecka nie udało się na stałe przenieść do katalogu jazzowych standardów, za to „Someday My Prince Will Come” miało zająć ważne miejsce w katalogu najczęściej granych, również przy okazji spontanicznych spotkań muzyków na jamach utworów. Sam Dave Brubeck starał się odwrócić uwagę świata od tego, że przypuszczalnie pomysłem na album „Dave Digs Disney” była próba zainteresowania muzyką kwartetu nieco szerszego grona odbiorców. W 1957 roku nikt nie mówił o komercyjnych wydawnictwach, choć sam album był jednak zaskoczeniem dla fanów Brubecka. Oficjalna historia mówi o wycieczce pianisty do Disneylandu z dziećmi i inspiracji usłyszanymi w parku rozrywki melodiami.

Jednak sam, nawet największy autorytet Dave Brubecka nie mógł wystarczyć, żeby na zawsze umieścić kompozycję Francka Churchilla w kanonie jazzowych standardów. O tekście Larry Moreya mało kto dziś pamięta. Podobnie stałoby się pewnie z melodią wyjątkowej nawet urody, gdyby nie geniusz Milesa Davisa, który w 1961 roku postanowił nie tylko nagrać utwór, ale również nazwać jego tytułem cały album. Od dnia premiery albumu Milesa Davisa „Someday My Prince Will Come” można już nazywać tą melodię jazzowym standardem, a nie tylko skrawkiem muzyki filmowej wykorzystanym jednorazowo przez Dave Brubecka.

Mam wrażenie, że często współczesne wykonania wspominają raczej album Milesa Davisa, a nie film Walta Disneya, co wcale nie jest czymś niewłaściwym. Po melodię sięgają współcześnie choćby Paul Bley, czy Fred Hersch i Bill Frisell na znakomitej płycie „Songs We Know”. W kąciku polskim można sięgnąć po nagrania naszych znakomitych pianistów – Mieczysława Kosza, Włodka Pawlika lub Joachima Mencla. Wybór jest trudny, jak w przypadku każdego dobrego jazzowego standardu. Faktem jednak jest, że mimo tego, że najbardziej znane wykonanie należy do trębacza – Milesa Davisa, a album o tym tytule ma również na swoim koncie Chet Baker, to „Someday My Prince Will Come” najbardziej leży pianistom, a czasem nawet duetom pianistów, w tym również jednemu z najwybitniejszych – jak na płycie „An Evening with Herbie Hancock and Chick Corea In Concert”. Nie znaczy to, że wśród wykonawców brakuje muzyków grających na innych instrumentach – są gitarzyści – John McLaughlin, Grant Green i Earl Klugh, basiści – Ron Carter, skrzypkowie – Didier Lockwood i oczywiście wokalistki.

Niekoniecznie zawsze zgadzam się z wyborem Teda Gioii, autora wyśmienitej książki „The Jazz Standards”. W przypadku „Someday My Prince Will Come” jego wybory popieram, choć z części musiałem zrezygnować w związku z ograniczeniem długości audycji. Zatem stawiam na klasyki – Dave Brubecka i Milesa Davisa, a poza tym na solowe nagranie Joe Passa, którego Gioia nie wybrał. Na mojej liście jest też inne nagranie Billa Evansa (nie można ciągle wracać tylko do wyśmienitej płyty „Portrait In Jazz”).

Pełna lista autorstwa Teda Gioii:
1.       Dave Brubeck – Dave Digs Disney
2.       Bill Evans – Portrait In Jazz
3.       Miles Davis – Someday My Prince Will Come
4.       Oscar Peterson with Milt Jackson – Reunion Blues
5.       Herbie Hancock – The Piano – tu wybrałbym duet Herbie Hancocka i Chicka Corea
6.       Paul Bley – Jazz ‘n (E)motion: Films
7.       Fred Hersch & Bill Frisell – Songs We Know
8.       Enrico Pieranunzi – Live In Paris… tej płyty nie znam, więc nie mam zdania…

Utwór: Someday My Prince Will Come
Album: Dave Digs Disney
Wykonawca: Dave Brubeck Quartet
Wytwórnia: Columbia / Sony
Rok: 1957
Numer: SRCS 9198
Skład: Dave Brubeck – p, Paul Desmond – as, Norman Bates – b, Joe Morello – dr.

Utwór: Someday My Prince Will Come
Album: Someday My Prince Will Come
Wykonawca: Miles Davis Sextet
Wytwórnia: Columbia / Sony
Rok: 1961
Numer: SRCS 9105
Skład: Miles Davis – tp, John Coltrane – ts, Hank Mobley – ts, Wynton Kelly – p, Paul Chambers – b, Jimmy Cobb – dr.

Utwór: Someday My Prince Will Come
Album: The Complete Bill Evans On Verve (Disc 15: At The Montreux Jazz Festival)
Wykonawca: Bill Evans
Wytwórnia: Polygram / Verve
Rok: 1968
Numer: 731452795328
Skład: Bill Evans – p, Eddie Gomez – b, Jack DeJohnette – dr.

Utwór: Someday My Prince Will Come
Album: Virtuoso #4 (Disc 1)
Wykonawca: Joe Pass
Wytwórnia: Pablo / Fantasy
Rok: 1973
Numer: 02521841022
Skład: Joe Pass – g.

26 września 2019

Birdland – CoverToCover Vol. 11


Birdland” to legenda dla fanów fusion, elektrycznego jazzu, Weather Report, Jaco Pastoriusa, Wayne’a Shortera i przede wszystkim kompozytora niezwykle przebojowego tematu – Joe Zawinula. Gdyby w jazzie liczyły się przeboje, Joe Zawinul byłby jednym z najważniejszych artystów wszechczasów, choć znam takich, dla których i tak jest najważniejszą postacią XX wieku. Oprócz „Birdland” Zawinul od niechcenia napisał „Mercy, Mercy, Mercy” i „Country Preacher” dla Juliana Cannoballa Adderleya. To było w końcówce lat sześćdziesiątych, zanim przeszedł na elektryczną stronę mocy. Owo przejście na elektrykę wykonał Zawinul w najlepszy możliwy sposób – wnosząc sporo, w tym kompozycje na sesje Milesa Davisa do „In A Silent Way” i „Bitches Brew”.


Razem z Wayne Shorterem założyli Weather Report. Tam właśnie powstał słynny „Birdland”, którego tytuł uczcił znany nowojorski klub jazzowy, który zresztą w czasie, kiedy powstawał „Birdland” nie istniał, został bowiem zamknięty w 1965 roku. Reaktywacja nastąpiła dopiero w niespełna dekadę po powstaniu kompozycji Zawinula. Sam muzyk zaczynał w Wiedniu jako akordeonista i etatowy pianista sesyjny lokalnego oddziału firmy Polydor. Do Stanów Zjednoczonych trafił w 1959 roku. Mimo fascynacji instrumentami elektrycznymi nigdy nie porzucił do końca klasyki. W 1988 roku z Friedrichem Guldą nagrał na dwa fortepiany muzykę Brahmsa. Podobnie chwytliwych melodii napisał wiele, jednak to „Birdland” jest jego najbardziej znaną kompozycją, po części również dlatego, że ukazał się po raz pierwszy na jednym z najlepszych albumów Weather Report – „Heavy Weather”.

Już dwa lata po wydaniu Jon Hendricks dopisał do melodii tekst, a z popularności melodii skorzysał zespół Manhattan Transfer. Po latach historię jazzu – klubu Birdland i muzyki tam granej z udziałem chyba najbardziej gwiazdorskiej obsady płyty jazzowej wszechczasów. W ten sposób w utworze zagrali Miles Davis, Dizzy Gillespie i wielu innych. Po raz ostatni w studiu nagraniowym na sesji rejestrującej „Back On The Block” pojawiły się Ella Fitzgerald i Sarah Vaughan. Zagrali też młodsi muzycy, którzy nie mieli szansy grać w starym Birdland.

Muzyka Joe Zawinula to doskonale napisane melodie, którym nie musi towarzyszyć rozbudowane elektroniczne instrumentarium i pulsujący bas Jaco Pastoriusa. Można też zupełnie inaczej, szczególnie w rodzinnej Austrii, której jest jazzowym bohaterem. W 2013 roku niezwykły projekt nagrała czwórka muzyków grających na akustycznych instrumentach smyczkowych pod nazwą radio.string.quartet.vienna. Kariera uczestniczącej w tym nagraniu wiolonczelistki Asji Valcic rozwija się doskonale. To nazwisko musicie koniecznie zapamiętać.

„Birdland” można zagrać jeszcze prościej niż na cztery smyczki. Udowodnił to rodzinny duet ojca i syna – Ulfa i Eric’ka Wakeniusów – nagranie z albumu „Father And Son” urzeka prostotą i zachowaniem wszystkich przebojowych cech jednego z najbardziej rozpoznawanych jazzowych przebojów wszechczasów.

Utwór: Birdland
Album: Heavy Weather
Wykonawca: Weather Report
Wytwórnia: Sony
Rok: 1977
Numer: SRCS 9146
Skład: Joe Zawinul – Rhodes, el. p, p, synth, Wayne Shorter – ts, ss, lyricon, Jaco Pastorius – b, Alex Acuna – conga, perc, Manolo Badrena – conga, perc.

Więcej o tym albumie przeczytacie tutaj: Weather Report - Heavy Weather

Utwór: Birdland
Album: Father And Son
Wykonawca: Ulf Wakenius / Eric Wakenius
Wytwórnia: ACT Music
Rok: 2017
Numer: ACT 9843-2
Skład: Ulf Wakenius -g, Eric Wakenius – g.

Więcej o tym albumie przeczytacie tutaj: Ulf & Eric Wakenius - Father And Son

Utwór: Birdland
Album: Posting Joe: Celebrating Weather Report - Live
Wykonawca: radio.string.quartet.vienna
Wytwórnia: ACT Music
Rok: 2013
Numer: ACT 9553-2
Skład: Bernie Mallinger – viol, Igmar Jenner – viol, Cynthia Liao – vio, Asja Valcic – cello.


Utwór: Birdland
Album: Back On The Block
Wykonawca: Quincy Jones (Various Artists)
Wytwórnia: Jazz Corner Of The World / Birdland
Rok: 1989
Numer: 075992602020
Skład: Kool Moe Dee – rap, Big Daddy Kane – rap, Joe Zawinul – kbd, Ian Prince – kbd, Larry Williams – kbd, sax, Michael Boddicker -synth, prog, Michael Casey Young  - synth, prog, Ella Fitzgerald – voc, Sarah Vaughan – voc, Dizzy Gillespie – tp, Miles Davis – tp, Jerry Hey -tp, Gary Grant -tp, James Moody - sax, Bill Reichenbach  - tromb, George Benson – g, Nathan East -b, Bill Summers – perc, Quincy Jones – effects, Rod Temperton – effects, Ian Underwood – effects.

Więcej o tym albumie przeczytacie tutaj: Quincy Jones – Back On The Block

25 września 2019

Amelia – CoverToCover Vol. 10

„Amelia” jest istotnym elementem albumu Joni Mitchell „Hejira”. Albumu, który nie powinien powstać. Przecież to nie było możliwe. Śpiewająca dziewczyna z gitarą, pisząca ciekawe teksty, zawsze pozostanie przecież dziewczyną z gitarą. Nawet jeśli jej grą na gitarze i stosowaniem nietypowych strojów zachwycał się sam Eric Clapton. Krytycy rocka pisywali, że zachwycał się, bo był pod wpływem, albo że owa nietypowa technika wynikała z niewiedzy. Inni się zwyczajnie zachwycali i podziwiali. Już na poprzednim albumie Joni Mitchell – „The Hissing of Summer Lawns” pojawili się muzycy z jazzowym rodowodem – Victor Feldman, Larry Carlton i Joe Sample. To jednak na płycie „Hejira” po raz pierwszy z Joni Mitchell zagrał Jaco Pastorius. Za chwilę mieli też dołączyć Wayne Shorter, Don Alias, Chaka Khan, a także Pat Metheny. Trzy lata po nagraniu albumu miał powstać „Mingus” – ostatnia muzyka w jakiej powstaniu wziął udział Charles Mingus. To musiał być niezły szok dla tych fanów artystki, którzy pamiętali jej wspólne koncerty z Jamesem Taylorem. Podobny jak elektryfikacja Boba Dylana.


Według samej artystki, większość tekstów na płytę powstała w czasie długiej podróży samochodem przez Stany Zjednoczone. Za pierwowzór tytułowej Amelii posłużyła postać Amelii Erhart, choć to raczej luźne powiązanie, bowiem tekst odnosi się do samotnej podróży przez pustynię i wynika z rozstania samej Joni Mitchell z Johnem Guerinem, skądinąd również jazzowym muzykiem – perkusjonistą znanym ze współpracy z Gene Ammonsem, Gaborem Szabo i Blue Mitchellem, ale także ze wspólnych nagrań z Frankiem Zappą i The Byrds. Temu wydarzeniu poświęcony jest zresztą cały album uważany za jedno z największych dokonań w całej muzycznej karierze Joni Mitchell. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni życiowy kryzys miał dać światu wielkie dzieło.

Właściwie większość kompozycji Joni Mitchell znajduje swoje miejsce w jazzowym świecie. W przypadku Amelii” przygotowałem dwie ciekawe interpretacje. Pierwsza – całkiem świeża należy do Diany Krall, która występując na okolicznościowym koncercie z okazji 75 urodzin Joni Mitchell akompaniując sobie na fortepianie zaśpiewała w sposób zbliżony do oryginału. Sama Joni Mitchell ciągle walczy o powrót do zdrowia, jednak nadzieje fanów na kolejne nagrania chyba nie zostaną już spełnione.

Drugi cover to typowa dekonstrukcja - kameralne trio – fortepiano, kontrabas i perkusja – zespół Refraction czyli Brenton Foster, Jordan Tarento i Chris Broomhead, skupiają się na eksplorowaniu pięknie napisanej melodii. Trio nie przypomina typowego, raczej zapatrzonego w dawne lata jazzowej świetności dynamicznych improwizacji jazzu australijskiego. Ten album mógłby raczej ukazać się w katalogu ECM, lub ACT Music. W Australii album wydała wytwórnia Rare Colour. Lepiej się pospieszcie, bo nakład może się wyczerpać…

Utwór: Amelia
Album: Hejira
Wykonawca: Joni Mitchell
Wytwórnia: Asylum / Electra / Warner
Rok: 1976
Numer: 075596033121
Skład: Joni Mitchell – voc, g, Larry Carlton – g, Victor Feldman – vibes.

Utwór: Amelia
Album: Joni 75: A Birthday Celebration
Wykonawca: Diana Krall (Various Artists)
Wytwórnia: Decca / Verve
Rok: 2019
Numer: 602577427473
Skład: Diana Krall – voc, p, Christopher Thomas – b.

Utwór: Amelia
Album: Reimaginated
Wykonawca: Refraction
Wytwórnia: Rare Colour
Rok: 2017
Numer: 0793579756439
Skład: Brenton Foster – p, Jordan Tarento – b, Chris Broomhead – dr.

24 września 2019

Simple Songs 2019/2020 – Vol. 3 – 24.09.2019

Przegląd nowości w mojej prywatnej kolekcji otwiera dziś najnowszy album australijskiej pianistki – Andrei Keller. Moją uwagę jej twórczość zwróciła za sprawą albumu poświęconego muzyce Krzysztofa Komedy, który nagrała razem intrygującym trębaczem z antypodów – Miroslavem Bukovskim. Jej najnowszy album przynosi eksperymenty ze składem zespołu. Pojawia się puzon i klarnet, grają saksofoniści. Całość brzmi jednak spójnie i przejrzyście, a najbardziej przekonująco wypada fragment zagrany z gitarzystą - Steve Magnussonem, który ostatnio pojawił się również w składzie zespołu Jonathana Zwartza na jego albumie Animarum”, który był naszą płytą tygodnia. 
  • Sweet Cacaphony - Transients Volume 1 – Andrea Keller
Uzbierało się nowości z obozu Bruce’a Springsteena. On sam wydał niedawno doskonały album Western Stars”, którego filmowa wersja miała już swoją premier, jednak w Europie film ciągle czeka na dystrybucję. Czekam również na to, jak w Polsce poradzi sobie całkiem zgrabnie opowiedziana historia z muzyką Springsteena w tle – „Blinded By The Light” w reżyserii Gurindera Chadhy. Tu znowu europejska premiera z niewyjaśnionych przyczyn jeszcze się nie odbyła. Widziałem ten film w lipcu w Australii i zapewniam, że warto zwrócić na niego uwagę. To nie jest mój ulubiony tym kina, jednak trudno przejść obojętnie obok doskonałego zespolenia muzyki z obrazem. Film z pewnością przebojem kasowym utrzymującym się długo na polskich ekranach nie zostanie, warto więc polować na pokazy w okolicy. Ścieżka dźwiękowa zawiera dialogi z filmu i największe przeboje Bruce’a Springsteena, głównie te nieco starsze oraz premierowe wykonanie „I’ll Stand By You”.
  • I’ll Stand By You – Blinded By The Light – Various Artists (Bruce Springsteen)
W oczekiwaniu na premierę prezentowanego na platformie Netflix w wersji video „Springsteen On Broadway” na nośniku z obrazem warto przyjrzeć się temu, co robią pozostali członkowie The E-Street Band, chwilowo pozbawieni swojego głównego od dziesięcioleci zajęcia. Latem w Europie pojawił się Steve van Zandt z premierowym albumem. Niestety nasze drogi trochę się rozminęły i nie miałem okazji obejrzeć Little Stevena na żywo, jednak jego najnowszy album „Summer Of Sorcery” oraz wydany niedawno koncert w wersji video „Soulfire Live!” pozwalają przypuszczać, że sporo straciłem. Premierowy materiał „Summer Of Sorcery” jest pierwszym nowym nagraniem zespołu Van Zandta od niemal 20 lat. Warto było czekać.
  • Communion – Summer Of Sorcery – Little Steven And The Disciples Of Soul
Po niemal wszystkich członkach The E-Street Band spodziewałbym się w kolejnej przerwie w działalności zespołu albumu solowego. Ostatnim w kolejce był Garry Tallent, basista pozostający od lat w zasadzie w cieniu wszystkich pozostałych muzyków, nie pamiętam, żeby zagrał kiedykolwiek jakąś solówkę. Nie pamiętam, żeby wyszedł na przód sceny w sytuacji innej niż ukłon na koniec koncertu. Płytę „More Like Me” odnalazłem przypadkiem w sklepie w Melbourne. Po raz kolejny autorski wybór nowości prezentowany w The Basement Discs trafił w mój muzyczny gust. Garry Tallent wykonał kawał świetnej roboty. W jednym z utworów pojawił się nawet gdzieś w tle sam szef… 
  • Oh, No (Another Song) – More Like Me – Garry Tallent
Najnowszy album Sama Gilla jest jedną z najczęściej opisywanych nowości austalijskiego jazzu tej zimy, która właśnie się kończy. W Melbourne w lipcu i sierpniu często organizują Winter Jazz Festival. Brzmi egzotycznie, jednak język muzyki improwizowanej jest uniwersalny, nawet jeśli zima jest w sierpniu. Doskonała produkcja na zimowe australijskie wieczory.
  • Nodap – Many Altered Returns – Sam Gill’s Coursed Waters
Caecilie Norby specjalizuje się w jazzowych interpretacjach dobrych rockowych melodii. Tym razem skorzystała z pomocy części składu zespołu Sisters In Jazz, wydając płytę pod takim właśnie tytułem. Niedawno cytowałem „Will You Still Love Me Tomorrow” w cyklu CoverToCover. Ten album zawiera jeszcze kilka takich ciekawostek – jak choćby „Man From Mars” Joni Mitchell. 
  • Man From Mars – Sisters In Jazz – Caecilie Norby
Na koniec trochę egzotycznych rytmów. Kiedy jestem w Bangkoku, odwiedzam siedzibę Zudrangma Records, to tylko parę przystanków kolejką od centrum miasta. Zawsze wychodzę od nich z papierową kopertą pełną archiwalnych znalezisk związanych z muzyką molam, albo jej współczesnymi remiksami. Unikalne połączenie lokalnego folkloru z rock and rollem być może nie jest tym, czego słucham codziennie, jednak bywa ciekawe.
  • Lam Yao Salab Teoy - Theppabutr Productions: The Man Behind The Molam Sound 1972-75 – Various Artists (Banyen Rakkaen)

23 września 2019

Adam Makowicz – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Adam Makowicz to jeden z niewielu polskich artystów jazzowych, którym udało się zrobić światową karierę, w skali porównywalnej jedynie z Tomaszem Stańko, Michałem Urbaniakiem i Urszulą Dudziak. Jest artystą rozpoznawanym wśród słuchaczy i muzycznych krytyków w każdym zakątku globu, a jeśli gdzieś nie grał, to może oznaczać jedynie, że w okolicy nie ma wystarczająco renomowanej sali koncertowej i dobrego fortepianu.

Prawdziwe nazwisko artysty to Matyszkowicz. Jako Adam Makowicz zaistniał dopiero w końcówce lat siedemdziesiątych, zmienił nazwisko pod wpływem swoich promotorów, podobno miało być łatwiejsze do zapamiętania i wymówienia dla amerykańskiej publiczności.

Adam Matyszkowicz przyszedł na świat w 1940 roku, w miejscu leżącym dziś na terenie Czech, a wtedy w Protektoracie Czech i Moraw utworzonym przez Niemców. Po wojnie, razem z rodziną, znalazł się w Rybniku, gdzie miał szczęście trafić na niezwykłego nauczyciela – Karola Szafranka. Edukację muzyczną rozpoczął w wieku 9 lat, a jak głosi jedna z rodzinnych opowieści, pierwszy fortepian trafił do domu jako substytut wypłaty dla jego ojca, uznanego inżyniera w jednej ze śląskich kopalni. W ten oto sposób, przynajmniej w jakiejś części, brakom w kopalnianej kasie świat zawdzięcza wirtuoza fortepianu.

W dzieciństwie Makowicz grał utwory Chopina, co było dość typowe w ówczesnym modelu edukacji pianisty. Wtedy także, u jednego z przyjaciół w Rybniku, usłyszał na płycie Errola Garnera. Gdyby wtedy ktoś mu powiedział, że zagra na koncercie w Nowym Jorku poświęconym pamięci tego pianisty razem z Georgem Shearingiem, pewnie by nie uwierzył. Zresztą wtedy George Shearing był młodym muzykiem. Po przeniesieniu do Katowic do Szkoły Muzycznej zaczął grać jazz na akordeonie i kupił pierwsze radio, na którym słuchał Willisa Conovera. W 1959 roku poznał trębacza Jerzego Porębskiego. Przez wiele lat w zasadzie nigdzie nie mieszkał na stałe. Legendarne stały się zimne noce spędzone przez Adama Makowicza w piwnicy akademika Żaczek w Krakowie, gdzie niedługo potem powstał klub Katakumby, w którym stało stare pianino. Później mieszkał w nieco cieplejszym Helikonie.

W 1961 roku powstał Jazz Darings. W składzie oprócz Makowicza i założyciela – Tomasza Stańko, byli Wiktor Perelemutterem na perkusji i Jacek Ostaszewski na basie. Według innych źródeł, w pierwszym składzie byli Makowicz i Janusz Muniak. Niektóre wspomnienia to właśnie Makowicza nazywają założycielem Jazz Darings, w tych samych wspomnieniach Stańko po prostu dołączył do zespołu. Zespół powstał między 1960 a 1962 rokiem. Dziś to nie ma zresztą większego znaczenia. Ważne jest, że w tamtych czasach w Krakowie działo się wiele. We wspomnieniach samego Makowicza nie pojawia się jednak polskie tourne Dave’a Brubecka w 1958 roku. Być może odbyło się kilka miesięcy przed tym, nim Makowicz ostatecznie wsiąkł w jazzowe środowisko. Kiedy Stańko, inspirowany graniem Ornette Colemana bez fortepianu, poszedł w stronę takiego składu, Makowicz znalazł się w zespole Andrzeja Kurylewicza, z którym zagrał po raz pierwszy na Jazz Jamboree w Warszawie w 1964 roku. Rok później wrócił na festiwal w składzie Zbigniewa Namysłowskiego. Wtedy rozpoczęła się też jego współpraca z Novi Singers i Wandą Warską. W latach sześćdziesiątych był już etatowym gościem festiwalu, grając z Namysłowskim, towarzysząc Billowi Ramsey’owi wraz z kwintetem Namysłowskiego, występując z Urbaniakiem i Novi Singers.

Współpraca ze Zbigniewem Namysłowskim i Novi Singers to również pierwsze nagrania Adama Makowicza. Pierwszym w całości zarejestrowanym przez niego albumem, jest dostępna dziś we wznowieniach legendarnej serii Polish Jazz, płyta opatrzona numerem 6. Album jest firmowany przez kwartet Zbigniewa Namysłowskiego w składzie z Januszem Kozłowskim i Czesławem Małym Bartkowskim. „Moja Dominika” z tego albumu to niezwykle dojrzale zagrany utwór wyznaczający styl pianistyki Makowicza, który później miał poznać cały świat – niezwykłe połączenie nienagannej techniki, dokładności każdego dźwięku i pogodnego nastroju, niezależne od tempa utworu.

Mniej więcej w 1968 roku, mimo tego, że był często zapraszany do współpracy przez największych polskich muzyków tego okresu, Adam Makowicz postanowił grać solo. Wtedy też pracował jeszcze przez chwilę w kabarecie z Wojciechem Młynarskim. Album dokumentujący tę współpracę – „Recital ‘71” Wojciecha Młynarskiego, całkiem niedawno doczekał się starannego wznowienia. Na gitarze grał wtedy Marek Bliziński, a na skrzypcach Michał Urbaniak. W sekcji grali Paweł Jarzębski i Czesław Mały Bartkowski. Może wtedy był to sposób na łatwy zarobek dla muzyków jazzowych, jednak po latach ta muzyka doskonale się broni, nawet jeśli najważniejsze są teksty Wojciecha Młynarskiego, Jerzego Wasowskiego i Macieja Małeckiego.

Z Michałem Urbaniakiem w składzie Constellation, Adam Makowicz grał na instrumentach elektrycznych, najchętniej chyba na fortepianie Fendera, którego klawiatura mechaniką działania najbardziej przypominała prawdziwy fortepian. Ten zespół, który koncertował w całej Europie, był jedną z polskich jazzowych supergrup – Urbaniak, Makowicz, Karolak, Dudziak, Jarzębski i Bartkowski. Z działalności Constellation zachowało się sporo materiału, w tym koncert z Filharmonii w Warszawie z 1973 roku. Podobno po nadmiernym sukcesie tego koncertu, Filharmonia na wiele lat obraziła się na jazz. Z działalności grupy zachowała się także płyta „Super Constellation”, znana w Stanach Zjednoczonych jako „Fusion”, pierwsza wydana w USA płyta Urbaniaka – już bez Jarzębskiego.

Do dziś jednak niektóre nagrania zespołu Michała Urbaniaka w składzie z Makowiczem są niedostępne, a wręcz można uznać je za zaginione, jak „Paraphypus B”, czy całkiem niedawno wskrzeszone przez UBX doskonałe nagranie „Inactin”. Wydawanie płyt w przypadkowych wytwórniach, które przypuszczalnie nigdy nie będą w stanie wznowić doskonałych nagrań jest zresztą niestety jednym ze znaków rozpoznawczych Makowicza. Oto kilka z wytwórni, w których Makowicz wydał swoje płyty: Eurecord, Saba, Cameo, Helicon, Choice, Sheffield Lab, Novus, VWC, AVANTI, czy Musicians Showcase Recordings. To egzotyka nawet dla wytrawnych zbieraczy. W ten sposób mniej więcej połowa wszystkich nagrań Makowicza pozostaje dostępna tylko dla wybranych.

Zanim na zawsze (przynajmniej do dziś) Adam Makowicz miał się pożegnać ze swoim elektrycznym fortepianem Fendera, zdążył jeszcze nagrać rewelacyjny „Newborn Light” w duecie z Urszulą Dudziak w 1972 roku i prawdopodobnie swoje ostatnie nagranie z instrumentem elektrycznym – niezwykły duet pianisty i perkusisty – album „Unit” z Czesławem Bartkowskim w 1974 roku.

W Nowym Jorku John Hammond zachwycił się „Newborn Light” i został pierwszym amerykańskim promotorem talentu Makowicza, którego wejście do ekstraklasy tamtejszych pianistów potwierdził udział w koncercie poświęconym Errolowi Garnerowi razem z George’em Shearingiem, Teddy’m Wilsonem i Earlem Fatha Hinesem. W latach siedemdziesiątych Makowicz na krótko wrócił do Polski, gdzie zagrał na Jazz Jamboree z big-bandem Duke’a Ellingtona prowadzonym przez Mercera i Orkiestrą Filharmonii Narodowej w 1977 roku.

Kłopoty wizowe i polityczne sprawiły, że przez wiele lat był dla polskich fanów muzykiem znanym jedynie z płyt. Kiedy wrócił do Polski w 1989 roku, po raz pierwszy po wieloletniej nieobecności, zaczął dawać sporo recitali solowych. Występował też z orkiestrami klasycznymi, a z Krzesimirem Dębskim przez kilka lat organizował cykliczne trasy poświęcone znanym amerykańskim kompozytorom jazzowym, grając z orkiestrą dyrygowaną przez Dębskiego. W ten sposób Dębski i Makowicz przedstawili polskiej publiczności pod koniec XX wieku sylwetki Irvinga Berlina, Cole’a Portera, George’a Gershwina, Richarda Rodgersa i Jerome’a Kerna. Wśród ważnych dokonań Adama Makowicza z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych warto przypomnieć, oprócz licznych nagrań solowych, album „Interface” nagrany z Palle Danielssonem i Jonem Christensenem (znowu rarytas – Gazell Records). Unikalnym projektem jest album poświęcony muzyce George’a Gershwina z udziałem dwóch basistów – Dave’a Hollanda i Charlie Hadena.

W 2004 roku razem z Leszkiem Możdżerem, Adam Makowicz zagrał koncert w Carnegie Hall w Nowym Jorku, który ukazał się na płycie „Makowicz Vs. Możdżer At The Carnegie Hall”. Jego ostatnie jak do tej pory nagranie to solowy album „Swinging Ivories” o tytule doskonale definiującym muzykę Makowicza, łączącego w udany sposób klasykę z jazzem, zawsze doskonale nawiązującego kontakt z publicznością.

22 września 2019

Various Artists – Jazz At Berlin Philharmonic IX: Pannonica - Tribute To The Jazz Baroness

Najnowszy, dziewiąty już odcinek cyklu rejestracji koncertów Jazz At Berlin Philharmonic trzyma wysoki poziom poprzednich części i nie zawodzi oczekiwań. Gwiazdy wytwórni ACT Music pojawiają się na tych koncertach regularnie, nie zawodzi wybór tematów i repertuaru, często występują również artyści spoza katalogu wytwórni, co czasem zapowiada ich współpracę w nagraniach studyjnych.


W dziewiątym odcinku cyklu kluczem do konstrukcji repertuaru jest postać Pannoniki de Koenigswarter, niezwykle bogatej i zapatrzonej w jazzowy świat Nowego Jorku dziedziczki części fortuny rodziny Rothschildów. O samej postaci Pannoniki przypomniało ostatnio wiele książek, jej wieloletnia przyjaźń z niełatwym w codziennym obcowaniu Theloniusem Monkiem obrosła w wiele jazzowych legend. Wielu muzyków, w tym sam Monk poświęciło jej własne kompozycje, a ona odwdzięczała się pomocą organizacyjną i materialną, ale również wykazywała wiele cierpliwości i zrozumienia dla problemów nękających muzyków jazzowych w latach świetności Monka, Horace Silvera i Sonny Rollinsa.

To właśnie kompozycje poświęcone postaci Baronowej Jazzu, jak wielu ją nazywało posłużyły za materiał muzyczny do koncertu i znalazły się na płycie, która jest dziewiątych odcinkiem cyklu dokumentującego wydarzenia organizowane przez ACT w berlińskiej filharmonii. Liderem muzycznym jest doskonale odnajdujący się w tej roli Iiro Rantala, któremu towarzyszy sprawna sekcja – Dan Berglund i Anton Eger. W roli solistów pojawiają się na saksofonach Angelika Niescier i Ernie Watts oraz w kilku utworach wokalistka – Charenee Wade.

Po spędzeniu kilku wieczorów z tym albumem ciągle zastanawiam się, czy ten materiał nie zabrzmiałby lepiej w prostym fortepianowym trio, biorąc jednak pod uwagę, że założeniem organizacyjnym koncertów z cyklu Jazz At Berlin Philharmonic jest pokazanie gwiazd wytwórni, skład maksimum 6 osobowy i tak jest kameralny. Chciałbym jednak usłyszeć ten repertuar doskonale zaaranżowany przez lidera w składzie jedynie z basem i bębnami. Moim zdaniem byłoby ciekawiej. Nie oznacza to, ze Ernie Watts, czy Angelika Niescier swój występ powinni zaliczyć do nieudanych. Może zwyczajnie nie przepadam za tekstami pisanymi na siłę do muzyki Monka, albo za bardzo lubię Iiro Rantalę, żeby saksofoniści zabierali mu przestrzeń muzyczną?

Album powstał w związku z pomysłem uczczenia 30 rocznicy śmierci Baronowej de Koenigswarter i jest rzadką okazją do posłuchania młodego pokolenia europejskich muzyków jazzowych w repertuarze złożonym ze standardów napisanych przez największych klasyków sprzed lat. Młodzi częściej adaptują dla świata jazzu klasyki rocka, czy melodie rozrywkowe, niż sięgają po kompozycje Monka, Rollinsa, czy Buda Powella.

Niezwykle precyzyjny i technicznie perfekcyjny styl gry Iiro Rantali z pozoru nie wydaje się być najlepszym dla kompozycji Theloniousa Monka, który nie był raczej wirtuozem fortepiano i pisał w sposób niezwykły, jednak ograniczony również swoją własną techniką, zawsze chciał bowiem grać własne utwory. Rantala wywiązuje się z zadania zaskakująco dobrze i pełne muzycznej przestrzeni, brzmiące lekko i niebanalnie partie fortepianu są jedną z najciekawszych interpretacji Monka, jakie ostatnio słyszałem.

Various Artists
Jazz At Berlin Philharmonic IX: Pannonica - Tribute To The Jazz Baroness
Format: CD
Wytwórnia: ACT Music
Numer: ACT 9889-2