23 listopada 2019

Where The Streets Have No Name – CoverToCover Vol. 17

Mało jest płyt rockowych z drugiej połowy lat osiemdziesiątych, które tak dobrze wytrzymują próbę czasu. Wielka to zasługa braku eksperymentów brzmieniowych i fascynacji członków U2 amerykańskim bluesem, który nie zestarzeje się w zasadzie nigdy. Swoje trzy grosze dołożyli też Daniel Lanois i Brian Eno. Fantastycznie przebojowy album „The Joshua Tree” przyniósł zespołowi trzy wielkie przeboje – „Where The Streets Have No Name”, „I Still Haven’t Found What I’m Looking For” i „With Or Without You”. Inne utwory jak „In God’s Country” i „Bullet The Blue Sky” również wracają nie tylko w pamięci fanów i na koncertach U2, ale także w wykonaniu innych muzyków, w tym improwizujących. Album powstał w celu podbicia Ameryki, a muzycy zespołu wydając swój piąty studyjny album po raz pierwszy zarobili duże pieniądze. Wcześniej luz w zarządzania Island przez Chrisa Blackwella doprowadził wytwórnię i zespół na skraj bankructwa.


Za najciekawsze w moich zbiorach jazzowe wykonanie „Where The Streets Have No Name” odpowiada intrygująca kanadyjska wokalistka i gitarzystka Terez Montcalm. Album zaśpiewany po angielsku i francusku – tak wypada w Kanadzie, zawiera parę innych pięknych piosenek, jednak jego ozdobą jest bez wątpienia kompozycja U2. Terez Montcalm jakoś ostatnio mniej nagrywa, za to podobno w Kanadzie często koncertuje. Ma na swoim koncie również album poświęcony Shirley Horn, często sięga po rockowe klasyki. Śpiewała już utwory Neila Younga, Michaela Jacksona, Stevie Wondera, Toma Waitsa, Willie Dixona i wielu innych. Z pewnością w cyklu CoverToCover jeszcze o niej usłyszycie. O płycie Terez Montcalm przeczytacie tutaj: Terez Montcalm - Connection

Utwór: Where The Streets Have No Name
Album: The Joshua Tree
Wykonawca: U2
Wytwórnia: Island / Mercury / Universal
Rok: 1987
Numer: 602517509481
Skład: Bono – voc, harm, The Edge - g, b voc, Adam Clayton – bg, Larry Mullen Jr. – dr, perc, Brian Eno – keyb, prog, b voc, Daniel Lanois – g, perc, b voc.

Utwór: Where The Streets Have No Name
Album: Connection
Wykonawca: Terez Montcalm
Wytwórnia: GSI Musique / Emarcy / Universal
Rok: 2010
Numer: 600753267790
Skład: Terez Montcalm – voc, Jean-Sebastien Williams – g, Michel Cusson – g, Francois Marion b.

21 listopada 2019

Simple Songs 2019/2020 – Vol. 7 – 19.11.2019


Przegląd nowości wypada zacząć od słowa wyjaśnienia. W zeszłym tygodniu pozwoliłem sobie bowiem na komentarz, który pojawia się w moich audycjach niezbyt często, a raczej nawet niezwykle rzadko. Otóż odradzałem Wam zakup najnowszego z dostępnych albumów Milesa Davisa – „Rubberband”. Od wielu lat trzymam się zasady, żeby polecać rzeczy dobre, a te, które mi się nie podobają zwyczajnie ignorować. To rodzaj zabezpieczenia przed subiektywnym odbiorem muzyki przez każdego z nas osobno. W końcu fakt, że coś mi się nie spodobało, nawet jeśli wsparty argumentem merytorycznym, nie musi oznaczać, że dla kogoś innego nie będzie to niezwykłe muzyczne odkrycie. W przypadku „Rubberband” jest nas co najmniej dwóch – podobnie jak mi, efekt nie spodobał się Milesowi, który projekt odesłał na półkę i zajął się z Marcusem Millerem nagraniem „Tutu”. Dalej utrzymuję, że miał rację, choć uważam, że to może być opinia odosobniona – moja i Milesa. Dlatego właśnie posłuchajcie sami i zdecydujcie, czy warto…

* Rubberband of Life – Rubberband – Miles Davis

W przypadku kolejnego nagrania prawdopodobieństwo sukcesu było dość wysokie zanim płyta trafiła do mojego odtwarzacza. Gregoire Maret co prawda zwykle ciekawiej wypada w roli gościa specjalnego, jednak przypuszczałem, że nagyrwając dla ACT Music nie pozwoli sobie na coś, czego nie będę mógł uznać za udany dodatek do moich zbiorów. Nie zawiodłem się, choć wcześniej nie słyszałem o Edmarze Castaneda. W utworze, za pomocą którego postaram się Was zachęcić do bliższego poznania zawartości albumu „Harp vs Harp”, czyli w tym przypadku w tłumaczeniu „Harfa kontra harmonijka” w roli gościa wystąpił Bela Fleck.

* No Fear – Harp vs. Harp - Edmar Castaneda & Gregoire Maret feat. Bela Fleck

Dziś Australię będzie reprezentował pianista o dwu obliczach – jazzowym i klasycznym, a raczej bliższym muzyki współczesnej – Luke Howard. Tym razem w najnowszym (chyba) projekcie, któremu bliżej jednak do jazzu – „Open Heart Story”.

* In Praise of Shadows – Open Heart Story – Luke Howard

Kolejna dzisiejsza nowość pochodzi z Polski, choć brzmi jednak dość egzotycznie. Dawno nie słyszany przeze mnie Jarosław Bester przygotował album w duecie z Jorgosem Skoliasem. Brzmi intrygująco, choć ciągle jestem w fazie oswajania się z tym albumem. Z pewnością wrócę do niego wkrótce w dłuższym formacie na naszej antenie.

* Htes To Vradhi Sto Teke Mas – Rebetico Poloniko – Skolias & Bester

Klaus Paier i Asja Valcic mają wspólnie u mnie pewne priorytetowe miejsce w kolejce albumów z którymi trzeba się zapoznać natychmiast. Co prawda jest jeszcze bardziej priorytetowy stosik płyt bardziej niż natychmiast”, ale ten zwykle ma grubość nie przekraczającą wysokości mojego domowego odtwarzacza. Ten jednak pochodzi z dawnych czasów, kiedy liczyła się solidność mechanizmu, tłumienie drgań i nadmiarowe zasilanie. W związku z tym albumy w typie „natychmiast” czasem czekają kilka miesięcy. Klasu i Asja się doczekali i mogę razem z nimi świętować pierwsze 10 lat ich wspólnego grania. Jubileusz postanowili uczcić za pomocą albumu „Vision For Two”. Czas lecie, muzyka dobra jest ponadczasowa, tylko wszyscy jesteśmy starsi.

* Vision For Two – Vision For Two – Klaus Paier & Asja Valcic

Nowość polska, zupełnie mi nieznana i zaskakująca, która dotarła do naszego radia w postaci albumu sekstetu Dariusza Petera muszę pochwalić za jakość realizacji oraz staranne przygotowanie szaty wydawniczej. Muzykę oceńcie sami. Mnie cieszy, że młodsze pokolenie muzyków nie musi zawsze zmieniać świata, może zwyczajnie zagrać fantastyczną dawkę jazzowego środka wspartego szacunkiem dla tradycji pokoleń tych, co rewolucje w jazzie wymyślali.

* Flashover – Flashover – Petera Sextet

Na koniec przygotowałem fragment ognistego soulu zachwalanego osobiście z estrady przez samego Mike Stollera, autora niezliczonej liczby przebojów Elvisa Presleya, Bena E. Kinga, The Drifters i grup produkowanych przez Phila Spectora. Osobą polecaną jest obdarzony niezwykłą energią Little Steven. Kto widział ten wie. Niedawno prezentowałem Wam fragment premierowej płyty Summer Of Sorcery” Little Svevena, czyli Steve Van Zandta. Przy okazji żaliłem się, że obszerny materiał koncertowy „Soulfire Live!” jest dostępny jedynie jako materiał video. Sytuacja się zmieniła, bowiem ukazała się również wersja audio na 3 płytach CD, warta każdych pieniędzy.

* Soulfire – Soulfire Live! – Little Steven And The Disciples Of Soul

20 listopada 2019

Jan Ptaszyn Wróblewski – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Jan Ptaszyn Wróblewski urodził się w Kaliszu w czasie odpowiednim, żeby można było zaliczyć go do grona pionierów naszego życia jazzowego, debiutujących w Sopocie w czasie pierwszego festiwalu w 1956 roku. Przeważnie jest od wielu lat saksofonistą, głównie tenorowym, choć często sięgał po większy i cięższy saksofon barytonowy, w młodości grał też na trąbce, klarnecie i fortepianie.

Jan Ptaszyn Wróblewski jest również wybitnym kompozytorem, aranżerem, dyrygentem i liderem zespołów, tych mniejszych jakich wiele i tych największych, jakich w historii polskiej muzyki jazzowej było odpowiednio do trudności organizacyjnych, artystycznych i finansowych odpowiednio mniej. Jest również jednym z najlepszych polskich krytyków muzycznych, publicystów i pedagogów. Jego radiowe opowiadania o jazzie pozostaną już chyba na zawsze niedościgłym wzorcem erudycji, wiedzy i doświadczenia połączonych z niebywałym darem opowiadania i nieczęsto obecnym w mediach pięknem polskiego języka. Sam wielokrotnie łapałem się na tym, że muszę coś napisać, albo powiedzieć na antenie w taki sposób, żeby nie skopiować zdań Ptaszyna, co nie jest łatwe, bo one najczęściej bywają najtrafniejsze z możliwych.

Swoją muzyczną edukację rozpoczął w rodzinnym Kaliszu. Kiedy przeprowadził się do Poznania studiował Mechanizację Rolnictwa, grając jednocześnie w zespole Jerzego Miliana. Jak sam kiedyś przyznał, pierwszą osobą, która wprowadzała go w świat jazzu był poznański pianista orkiestry Jerzego Grzewińskiego – Stanisław Burchard, który podobno (to słowa samego Ptaszyna) grać nie umiał, ale wiedział o co chodzi. W roli edukatora sprawdził się znakomicie.

W roku 1956 już z saksofonem odnajduje miejsce w zespole Krzysztofa Komedy, do którego trafia też Milian z pożyczonym wibrafonem. Na pierwszym festiwalu w Sopocie Ptaszyn gra na barytonie. W sekstecie Komedy na alcie gra Stanisław Pludra, a tenoru w składzie nie było.

W 1958 roku Ptaszyn jest już w składzie Jazz Believers i przeprowadza się do Krakowa. Powstanie Jazz Believers można zresztą przewrotnie uznać za jeden z najtragiczniejszych momentów historii polskiego jazzu, bowiem powstanie grupy wiązało się z rozpadem trzech innych doskonałych składów – Sekstetu Komedy, tria Andrzeja Kurylewicza i klasycznego składu Melomanów. W zespole od początku było 4 pianistów – Krzysztof Komeda, Andrzej Trzaskowski, Andrzej Kurylewicz i Jan Ptaszyn Wróblewski. To trochę naciągane, bo Ptaszyn już dawno grał na barytonie, a Kurylewicz na melofonie, jednak konkurencja między Trzaskowskim i Komedą wciąż była spora. W tym czasie Trzaskowski również myślał o grze na trąbce, a Komeda chciał grać na alcie (są nawet dość znane zdjęcia Krzysztofa Komedy ćwiczącego na tym instrumencie). Wniosek z tej historii i paru innych, które odnajdziecie w pozostałych odcinkach cyklu Mistrzowie Polskiego Jazzu, że nasze gwiazdy były bardzo wszechstronne. Dziś wśród muzyków młodszego pokolenia panuje raczej większa specjalizacja, związana z zupełnie inną sytuacja szkół muzycznych, dostępem do materiałów szkoleniowych i wieloma innymi czynnikami.

Z zespołem Jazz Believers Ptaszyn napisał jedną z nielicznych w swojej karierze ilustracji muzycznych do filmu – ścieżkę dźwiękową do obrazu „Pan Anatol szuka miliona”. Muzykę filmową będzie później nagrywał niezliczoną ilość razy, jednak komponować będzie przede wszystkim dla swoich kameralnych składów jazzowych.

Ptaszyn wygrywa również w 1958 roku polskie eliminacje do składu młodzieżowej orkiestry festiwalu jazzowego w Newport. W wielu miejscach można spotkać komentarze, że przecież powinien tam pojechać któryś z naszych pianistów, na przykład Andrzej Trzaskowski lub Krzysztof Komeda. Taka wersja historii sugeruje, że w związku z tym, że pianista w orkiestrze jest jeden a saksofonistów kilku, poszczęściło się Ptaszynowi. Nie mogę zgodzić się z taką interpretacją. Ptaszyn nie pojechał do Newport w zastępstwie. Został wybrany, bo grał już wtedy niezwykle stylowo o doskonale czytał nuty, co w dużej, zmontowanej w międzynarodowej obsadzie orkiestrze z pewnością było umiejętnością potrzebną.

W 1959 roku po powrocie z wyprawy do USA Ptaszyn na krótko zostaje liderem Jazz Believers, który jednak wkrótce przestaje istnieć. Ptaszyn gra z Kurylewiczem w zespole Moderniści, zakłada istniejący niemal dwa lata skład znany jako Jazz Outsiders. Po krótkiej przygodzie z kwintetem Kurylewicza, z jego składu powstaje w 1963 roku Polish Jazz Quartet. Historię opowiedziałem przy okazji niedawnej prezentacji sylwetki Andrzeja Kurylewicza. Generalnie Polish Jazz Quartet powstał z zespołu Kurylewicza we Francji, dokąd pojechali bez lidera i Wandy Warskiej, którzy nie dostali na wyjazd do Antibes paszportów. Takie były czasy. Policja już nie zabraniała koncertów jazzowych, ale ciągle trzymała w szufladach paszporty. Zespół przetrwa niemal 4 lata, do czasu, kiedy jego członkowie wybiorą zarabianie rozrywkowych pieniędzy w krajach Skandynawii.

Mniej więcej od 1962 roku rozpoczęła się trwająca niemal dwie dekady stała współpraca Ptaszyna z polskim radiem. Najpierw w roli aranżera w prowadzonej przez Andrzeja Kurylewicza Orkiestrze Polskiego Radia i Radiowym Studiu M-2 oraz rozrywkowej orkiestrze Bogusława Klimczuka. W tym czasie aranżacje Ptaszyna i Karolaka w wykonaniu przeróżnych składów dowodzonych przez Kurylewicza nagrywało radio w Krakowie i Warszawie. Przypuszczalnie sporo tej muzyki ciągle leży w radiowych archiwach. Warto też pamiętać, że w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych Ptaszyn wracał też do Poznania, był związany z kolejną radiową orkiestrą znaną jako Poznańska Piętnastka Radiowa.

Niemal przez całą dekadę lat siedemdziesiątych Jan Ptaszyn Wróblewski prowadzi kilka formacji nagrywających dla polskiego radia – Stowarzyszenie Popierania Prawdziwej Twórczości Chałturnik, Studio Jazzowe Polskiego Radia i Grand Standard Orchestra. Warto przypomnieć, że Chałturnik, który początkowo powstał jako zespół kabaretowy mający szydzić z błahych popowych przebojów z czasem zamienił się w całkiem ciekawy artystycznie projekt, z którego dorobku niestety niewiele zostało utrwalone na płytach dostępnych współcześnie.

Warszawskie studia Polskiego Radia były w tym czasie bezpieczną przystanią dla tych, którzy nie grali free-jazzu, a chcieli zarobić parę groszy grając dobre aranżacje. Stąd zmienne składy, właściwie brak koncertów i nieznaczna ilość wydawnictw płytowych z tego okresu. W dyskografii Ptaszyna pojawia się jednak kilka istotnych pozycji, wśród których na wyróżnienie zasługuje z pewnością album „Sprzedawcy Glonów” nagrany pomiędzy 1971 i 1973 rokiem. Na tej płycie zagrali prawie wszyscy, którzy liczyli się wtedy w polskim jazzie. Lista wykonawców przypomina encyklopedię muzyki improwizowanej. Ze względów oczywistych część muzyków nie mogła dostać odpowiedniej przestrzeni dla własnych solowych popisów. „Sprzedawcy glonów” to więc przede wszystkim pokaz sztuki kompozytorskiej i improwizatorskiej Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Tomasza Stańko, Andrzeja Trzaskowskiego i Zbigniewa Namysłowskiego.

Album jest jednym z nielicznych przykładów jazzowego, orkiestrowego nowoczesnego, nieco nawet eksperymentalnego grania w Polsce. Już wtedy większość muzyków wymienionych na okładce to były wielkie gwiazdy.

W latach siedemdziesiątych działała również formacja znana jako Mainstream z Wojciechem Karolakiem, Markiem Blizińskim i Czesławem Dąbrowskim, z którego później powstaje kwartet Ptaszyna, który w 1978 roku nagrywa album „Flying Lady” i dwa lata później „Z lotu Ptaka”. W kolejnym składzie Ptaszyna grają między innymi Robert Majewski i Henryk Miśkiewicz. W 1983 roku powstaje album „Live”. Zespół działa jako New Presentation.

W początkach lat osiemdziesiątych Ptaszyn Wróblewski pojawia się gościnnie w składzie Extra Ball i rozpoczyna trwający w zasadzie do dziś okres, kiedy w jego zespołach grają raczej muzycy młodszego pokolenia. Tworzy między innymi skład z Kazimierzem Jonkiszem, Dariuszem Oleszkiewiczem i Kubą Stankiewiczem. W jego zespołach grają Andrzej Jagodziński, Sławomir Kurkiewicz, Michał Miśkiewicz, Marcin Jahr i wielu innych. Ptaszyn pisze również piosenki dla Andrzeja Zauchy, Ewy Bem, Maryli Rodowicz i innych. Wraca też do muzyki filmowej ilustrując w 1991 roku swoją muzyką obraz „Niech żyje miłość”.

Najnowszy projekt płytowy Jana Ptaszyna Wróblewskiego to podwójny (studyjny i koncertowy) album „Komeda. Moja słodka europejska ojczyzna”. Materiał musiał czekać niemal 5 lat na wydanie, zanim znalazł należne mu miejsce w cyklu Polish Jazz. Ptaszyn grał z Komedą wielokrotnie, choć akurat w nagraniu pierwszej wersji „Mojej słodkiej europejskiej ojczyzny” w Niemczech nie wziął udziału. Sam Komeda nie zdążył nagrać wersji tych kompozycji z polskimi tekstami. Po latach nieco zapomnianą muzykę przypomniał Ptaszyn w doborowej obsadzie. W oryginalnym nagraniu wiersze Leśmiana, Miłosza i innych polskich poetów w niemieckich tłumaczeniach recytuje Helmuth Lohner. Opracowanie Ptaszyna jest w całości instrumentalne.

Gdyby Jan Ptaszyn Wróblewski zechciał kiedyś napisać historię polskiego jazzu, powinien od razu opracować wersję mówioną. To będzie pierwszy audiobook, którego posłucham z przyjemnością i który wybiorę zamiast książki drukowanej.

18 listopada 2019

Chrissie Hynde with The Valve Bone Woe Ensemble – Valve Bone Woe


Nie jestem jakimś wytrawnym obserwatorem kariery Chrissie Hynde i The Pretenders. Album „Valve Bone Woe” pewnie zupełnie nie zwróciłby mojej uwagi, gdyby nie nazwisko liderki. Postanowiłem potraktować go jak muzyczną ciekawostkę i zobaczyć co kryje się za podobno jazzowym projektem liderki The Pretenders, zespołu, który teoretycznie ciągle istnieje.


Nie jestem do końca pewien, czy gdyby nie znane nazwisko na okładce, album miałby szanse zaistnieć. Jednak starając się jak tylko potrafię zapomnieć, że to znana postać, postanowiłem dać szansę płycie, choć w tym przypadku najlepsze byłoby przesłuchanie w ciemno. Dodatkowym impulsem do zakupu stała się intrygująca lista utworów, obejmująca kompozycje z repertuaru The Beach Boys, Franka Sinatry, Nicka Drake’a, Charlesa Mingusa, Johna Coltrane’a i The Kinks. Dawno nie widziałem podobnej muzycznej układanki ułożonej wedle trudnego do odgadnięcia klucza. Część rockową można przypisać młodości Chrissie Hynde, jednak nawet jeśli mógłbym uwierzyć, że jako dziecko słuchała Antonio Carlosa Jobima, zanim została nieco zbuntowaną gitarzystką The Pretenders, to w młodzieńczą miłość do „The King And I”, z którego pochodzi „Hello Young Lovers” trudno mi uwierzyć, choć sama Chrissie Hynde mogła usłyszeć ten utwór w wykonaniu Franka Sinatry, którego w Ameryce lubili i lubią wszyscy. Może dlatego ja w Ameryce jakoś się nie odnajduję… Jeśli mnie pamięć nie myli, Chrissie Hynde ma zresztą na swoim koncie duet z Sinatrą na jego ostatnim studyjnym albumie „Duets II”.

Muzycznie album „Valve Bone Woe” broni się zarówno za pomocą trafionych aranżacji na chwilami ogromny, kilkudziesięcioosobowy skład instrumentalistów, jak i w związku ze szlachetnie starzejącym się głosem liderki zbliżającej się wielkimi krokami do siedemdziesiątych urodzin… Czas leci.

Głos 67-letniej Chrissie Hynde pasuje do repertuaru tego albumu. Odrobina melancholii, kompletny luz, ale również pełna kontrola nad każdą melodią wyróżnia ten album na tle innych orkiestrowych produkcji wokalnych. Oczywiście ciągle nie mam pewności czy płyta obroniłaby się bez wielkiego nazwiska na okładce. Siłą tego albumu jest jego kompletność. Nie jakieś niewiarygodne popisy wokalne, solówki instrumentalne czy pomysłowe aranżacje. Ten album jest zwyczajny, nie musi się wyróżniać, może jest katalogiem ulubionych melodii dawnej buntowniczki albo wspomnieniem z dzieciństwa? Może też być spełnieniem pragnienia nagrania z dużą orkiestrą. Motywy pozostają dla mnie nieznane, ale nie żałuję wydanych na tą płytę pieniędzy, choć założę się, że album nie będzie wyznaczał na stałe nowego pola działalności muzycznej Chrissie Hynde. Z pewnością też nie będzie ulubioną płytą tych, którzy cenią liderkę za wszystkie piosenki, które napisała dla The Pretenders.

Nie potrafię wskazać żadnego z utworów z tej płyty, który wybrałbym na singiel. W zasadzie żadna kompozycja nie wyróżnia się w jakiś szczególny sposób. Gdyby zestawić wykonania Chrissie Hynde z innymi znanymi nagraniami każdej z piosenek, pewnie w każdym wypadku znajdzie się wykonanie ciekawsze. Taki jednak jest los niemal wszystkich albumów z coverami. Jednak w zaskakujący sposób „Valve Bone Woe” wraca do mojej głowy. Ciągle próbuję rozszyfrować zagadkę – dlaczego te, a nie inne utwory. To ciekawa łamigłówka. Dla fanów The Pretenders to będzie pozycja obowiązkowa. Dla każdego, kto lubi dobrze zaśpiewane piosenki na tle orkiestry „Valve Bone Woe” będzie dobrym uzupełnieniem kolekcji. To nie jest album przełomowy, jednak jest całkiem ciekawy i warto poświęcić mu kilka wieczorów.

Chrissie Hynde with The Valve Bone Woe Ensemble
Valve Bone Woe
Format: CD
Wytwórnia: Chrissie Hynde / BMG
Numer: 4050538504484

17 listopada 2019

Angie – CoverToCover Vol. 16

Piosenka nie zaczęła najlepiej. Co prawda singiel był w 1973 roku przebojem w wielu krajach, ale już album „Goats Head Soup” Rolling Stonesów nie należy dziś do najczęściej przypominanych i uznanych płyt zespołu. Album ostatecznie zakończył współpracę zespołu z producentem Jimmy Millerem, który był twórcą brzmienia The Rolling Stones od 1968 roku, czyli momentu wydania przebojowego „Beggar’s Banquet”. Podatki, a raczej chęć ich niepłacenia wygnały zespół na Jamajkę.


W nagraniu albumu pomagali stali w tamtych czasach współpracownicy zespołu – Nicky Hopkins, Billy Preston i Bobby Keys. Ten pierwszy zagrał na fortepianie w „Angie”. Wokół kompozycji przez lata powstało wiele niesprawdzonych i słabo potwierdzonych przez samych zainteresowanych plotek. Tekst o zakończeniu romansu umożliwiał wiele różnych interpretacji i spekulacji dotyczących źródeł inspiracji. Wspólne, jak wtedy było najczęściej w przypadku nowych kompozycji The Rolling Stones autorstwo Micka Jaggera i Keitha Richardsa otwierało wiele wątków.

Powszechnie uważano, że utwór raczej napisał w całości Keith Richards, choć nikt tego nigdy nie potwierdził. Jeśli to prawda, jak uważała część fanów zespołu, wtedy „Angie” mogła być związana z mającą się wkrótce po napisaniu i nagraniu piosenki urodzić córce muzyka, Dandelion Angelą Richards. Niektórzy utrzymywali, że w grę mógł wchodzić również romans z żoną Davida Bowie – Angelą, albo aktorką Angie Dickinson.

Sam Keith Richards po latach potwierdził najpierw wersję o córce, aby później stwierdzić w jednym z wywiadów, że imię do tekstu wybrał raczej przypadkowo, bo kiedy tekst powstawał, nie wybrał jeszcze imienia dla córki, a nawet nie znał płci mającego się urodzić dziecka.

W licznych, a nawet zbyt licznych biografiach zespołu i jego członków pojawiają się również wskazania na udział w powstawaniu tekstu Micka Jaggera przypisywany jego relacji z Marianne Faithfull. Moim zdaniem nawet jeśli źródeł inspiracji było wiele, dziś już nie uda się ustalić tego szczegółowo, jednak nie ma ten fakt wielkiego znaczenia, bowiem liczy się muzyka, a „Angie” od lat pozostaje w koncertowym repertuarze zespołu, będąc jedną z najpiękniejszych ballad Rolling Stonesów.

Wiele kompozycji Micka Jaggera i Keitha Richardsa trafiło na stałe do repertuaru innych muzyków, w tym tych improwizujących. Z „Angie” jest jednak trochę inaczej. Niezaprzeczalnie piękna melodia i pełen emocji, choć odrobinę naiwny tekst nie pojawia się zbyt często na koncertach innych wykonawców, czego osobiście żałuję, bo bardzo lubię tą melodię, którą usłyszałem po raz pierwszy za sprawą bułgarskiego wydania albumu The Rolling Stones. W czasach przed wynalezieniem internetu rutynowo przeszukiwałem berlińskie sklepy płytowe w poszukiwaniu oryginalnego albumu, którego nazwy nie znałem. Nie było jeszcze Wikipedii, ani strony internetowej zespołu, a pierwsze biografie czekały na przetłumaczenie. Książki amerykańskie były za drogie.

Po latach „Angie” trafiła na chyba najciekawszą składankę hitów The Rolling Stones – „Forty Licks”. Przy okazji – ten album warto kupić nawet tylko dla samotnej premiery dwupłytowego wydawnictwa – fantastycznej ballady „Losing My Touch” zaśpiewanej przez Keitha Richardsa schowanej na końcu drugiego krążka.

W 2002 roku podwójnym albumem „Forty Licks” zespół świętował 40 lecie działalności. Trzy lata później, podsumowując pierwszy okres trwającej do dziś współpracy z zespołem, doskonały jazzowy saksofonista Tim Ries wydał album „The Rolling Stones Project”. Wyśmienita płyta pokazuje, co mogliby grać Rolling Stonesi, gdyby występowali w małych jazzowych klubach, a nie grali dla setek tysięcy na wielkich stadionach.

Dla mnie „The Rolling Stones Project” jest jednym z najlepszych albumów The Rolling Stones, choć firmowany jest przez Tima Riese’a. Oprócz członków zespołu zagrali na tej płycie w repertuarze złożonym z przebojów The Rolling Stones między innymi John Patitucci, John Scofield, Bill Frisell i Brian Blade. Razem ze Stonesami zaśpiewały Norah Jones, Sheryl Crow i Lisa Fisher, również mająca, podobnie jak Tim Ries na koncie wspólne koncerty i nagrania z zespołem.

Kiedy minęły kolejne 3 lata, w 2008 roku ukazał się podwójny album „The Rolling Stones Project II”. Druga część projektu wypadła muzycznie odrobinę słabiej, jak to zwykle bywa z sequelami, ale „Angie”, tym razem bez udziału muzyków samego zespołu, za to z Clarence Pennem, Gregory Hutchinsonem, Johnem Patitucci i Badal Royem wyszła Timowi Ries’owi doskonale.

Niespełna dwa lata temu kameralny album z ważnymi dla siebie melodiami nagrał Bugge Wesseltoft, norweski pianista wytwórni ACT Music. Płytę „Everybody Loves Angels” wypełniają kompozycje w większości dość wiekowe, jak „Angie”. Niezwykle oszczędna płyta trafiła na długo do mojego odtwarzacza, a później jeździła ze mną w samochodzie. Dziś wracam często do tego albumu w oczekiwaniu na kolejne nagrania Wesseltofta.

Utwór: Angie
Album: Goats Head Soup
Wykonawca: The Rolling Stones
Wytwórnia: Rolling Stones Records / Atlantic / EMI / Virgin
Rok: 1973
Numer: 724383951925
Skład: Mick Jagger – voc, Keith Richards – g, Bill Wyman – bg, Charlie Watts – dr, Mick Taylor – g, Nicky Hopkins – p, unknown – strings.

Utwór: Angie
Album: Stones World - The Rolling Stones Project II (Disc 2)
Wykonawca: Tim Ries
Wytwórnia: Sunnyside / Tames
Rok: 2008
Numer: 016728410427
Skład: Tim Ries – ss, Michael Davis – tromb, Ben Monder – g, Michael Holober – p, John Patitucci – b, Gregory Hutchinson – dr, Clarence Penn – dr, Badal Roy – table.

Utwór: Angie
Album: Everybody Loves Angels
Wykonawca: Bugge Wesseltoft
Wytwórnia: ACT Music
Rok: 2017
Numer: 614427984722
Skład: Bugge Wesseltoft – p.