07 grudnia 2019

Mercy, Mercy, Mercy – CoverToCover Vol. 19

Kiedy wielki Julian Cannonball Adderley debiutował w naszym radiowym Kanonie Jazzu, wybrałem „Somethin’ Else” jako jego najważniejsze nagranie. Mało kto mógł mieć w 1958 roku takich muzyków w zespole biorącym udział w nagraniu, jak Miles Davis, Hank Jones, Sam Jones i Art Blakey. Cannonball miał też brata – Nata Adderleya. Ów brat, fantastyczny trębacz, napisał jeden z większych jazzowych przebojów – „Work Song”. Na jego płycie w 1966 roku debiutował też inny ze stricte jazzowych, nie mających swojego rodowodu na deskach Broadwayu ani w filmie, przebojowy jazzowy utwór „Mercy, Mercy, Mercy” napisany przez Joe Zawinula, późniejszego założyciela Weather Report i kompozytora „Birdland”. Utwór po raz pierwszy ukazał się na płycie teoretycznie koncertowej – „Mercy, Mercy, Mercy! - Live At The Club” Juliana Cannonballa Adderleya. Płyta istotnie jest koncertowa i została zarejestrowana w czerwcu 1966 w The Club w Chicago, według tekstu z okładki pierwotnego wydania albumu. Cannonball przyjaźnił się z właścicielem, słynnym DJem z Chicago Rodneyem Jonesem, a album został wydany krótko po otwarciu, żeby pomóc wypromować klub. Jednak materiał powstał zupełnie gdzie indziej – w jednym ze studiów nagraniowych w Los Angeles w październiku 1966 roku. W roli publiczności wystąpiła rodzina i znajomi braci Adderley. W tym samym roku wcześniej, w marcu Cannonball z zespołem rzeczywiście grali w The Club, ale nie zagrali tam jeszcze „Mercy, Mercy, Mercy”, bo Zawinul dopiero tą kompozycję dopracowywał i nadawał jej przebojowego brzmienia po raz pierwszy w Stanach używając Wurlitzera. Te nagrania ukazały się dopiero w 2005 roku jako „Money In The Pocket”.


W taki oto sposób „Mercy, Mercy, Mercy” w wykonaniu koncertowym nie pochodzi z koncertu, tylko ze studia, nie z Chicago, tylko z Los Angeles, ale reszta się zgadza, to niezwykle przebojowy utwór Zawinula, który niespodziewania znalazł się na wysokich miejscach na listach przebojów nawet tych nie jazzowych – utwór wydano na singlu i wszedł do pierwszych dziesiątek amerykańskich list R&B i pop, co nie zdarzało się często poważnym jazzowym zespołom. Od tego czasu cieszy uszy fanów w przeróżnych wykonaniach.

To jest jeden z najdłuższych muzycznie odcinków CoverToCover. Nie mogę się zdecydować, jaką wersję wybrać jako tą jedyną. Jamajska wersja Monty Alexandra z udziałem jednej z genialnych lokalnych sekcji w postaci Robbie Shakespeare’a i Sly Dunbara doskonale oddaje przebojowego ducha oryginału.

Całkiem nowe wykonanie Davida Helbocka i jego Random Control brzmi nowocześnie, a kameralne trio Bogdana Hołowni z jego trudno dziś dostępnej płyty „On The Sunny Side” skupia się na pięknej melodii. Jest też polska wersja z tekstem zespołu Lion Vibrations? Posłuchajmy wszystkich.

O płytach przeczytacie więcej tutaj:

Utwór: Mercy, Mercy, Mercy
Album: Mercy, Mercy, Mercy! - Live At The Club
Wykonawca: Julian Cannonball Adderley
Wytwórnia: Capitol / Blue Note / EMI
Rok: 1966
Numer: 724382991526
Skład: Julian Cannonball Adderley – as, Nat Adderley – ct, Joe Zawinul – p, el. p, Victor Gaskin – b, Roy McCurdy – dr.

Utwór: Mercy, Mercy, Mercy
Album: Tour D'horizon (From Brubeck To Zawinul)
Wykonawca: David Helbock’s Random Control
Wytwórnia: ACT Music
Rok: 2018
Numer: ACT 9869-2
Skład: David Helbock – p, perc, effects, Andreas Broger – ts, ss, cl, Johannes Bar – flug, tp, brass, Andreas Broger – b cl, fl, flug, perc, eff, Johannes Bar – tuba, perc, eff.

Utwór: Mercy, Mercy, Mercy
Album: Monty Meets Sly And Robbie
Wykonawca: Monty Alexander with Sly Dunbar & Robbie Sheakespeare
Wytwórnia: Telarc / Sony
Rok: 2000
Numer: 089408349423
Skład: Monty Alexander – p, Robbie Shakespeare – b, Sly Dunbar – dr, prog, Handel Tucker – kbd, Jay Davidson – sax, Steve Jankowski – tp, Desmond Jones – dr.

Utwór: Mercy, Mercy, Mercy
Album: On The Sunny Side
Wykonawca: Bogdan Hołownia with Dave Clark & Skip Hadden
Wytwórnia: Gowi
Rok: 1997
Numer: 78649726552
Skład: Bogdan Hołownia – p, Dave Clark – b, Skip Hadden – dr.

Utwór: Matka Muzyka - Mercy, Mercy, Mercy
Album: Lion Vibrations & Friends
Wykonawca: Lion Vibrations & Friends
Wytwórnia: V Records
Rok: 2014
Numer: 5903111377052
Skład: Jahga – voc, Kamil Bednarek - voc, Magdalena Milwiw-Baron – as, Adam Milwiw-Baron – tp, Grzegorz Turczyński – tromb, Karol Gola – bs, Piotr Rachon – el. p, org, Artur Kocan – g, Szymon Chudy – g, Wojciech Mazolewski – b, Przemysław Jarosz – dr.

06 grudnia 2019

Simple Songs 2019/2020 – Vol. 9 – 03.12.2019

Kolejne odcinki CoverToCover czekają na swoją premierę radiową. Jeden z najbliższych będzie poświęcony kolejnej niezwykle przebojowej jazzowej melodii. Wśród muzyków jazzowych nie ma zbyt wielu kompozytorów standardów, które napisane od razu stają się przebojami, istnieją w obiegu nie tylko w muzyce improwizowanej i wchodzą na listy przebojów. Jednym z tych największych, mających na swoim koncie najpiękniejsze jazzowe melodie był bez wątpienia Joe Zawinul, autor melodii znanych nie tylko wśród fanów jazzu, autor największego przeboju Weather Report – „Birdland”. Zanim jednak powstało Weather Report, w 1966 roku Joe Zawinul napisał dla Nata Adderleya „Mercy, Mercy, Mercy”, wpisując się od razu na listę twórców jazzowych hitów, na której jest prawdopodobnie do dziś w pierwszej piątce obok Herbie Hancocka, Sonny Rollinsa, Wayne Shortera i Dave Brubecka (za „Take Five”). Sam Adderley też zresztą napisał jeden z największych jazzowych przebojów – „Work Song”, ale to inna historia. Jeśli jazz pozbawić tych melodii, które zostały pierwotnie napsiane do spektakli teatralnych, lub filmów, zostanie cała masa genialnych kompozycji, ale przebojów wychodzących poza ramy jazz jakby mniej… Dlatego warto o nich pamiętać, a „Mercy, Mercy, Mercy” to z pewnością jeden z nich. Utwór miał premierę na płycie Juliana Cannonballa Adderleya o tym samym tytule „Mercy, Mercy, Mercy! - Live At The Club”, z udziałem Nata Adderleya i Joe Zawinula. Poza tym nie mogę się zdecydować, jaką wersję wybrać jako jedyną do CoverToCover, dlatego odcinek o tej kompozycji będzie z pewnością jednym z najdłuższych. Jamajska wersja Monty Alexandra z udziałem jednej z genialnych lokalnych sekcji w postaci Robbie Shakespeare’a i Sly Dunbara, całkiem nową Davida Helbocka i jego Random Control, czy może kameralną Bogdana Hołowni z jego trudno dziś dostępnej płyty „On The Sunny Side”? A może polską wersję z tekstem zespołu Lion Vibrations? Posłuchajmy wszystkich…

* Mercy, Mercy, Mercy – Mercy, Mercy, Mercy! - Live At The Club – Julian Cannonball Adderley
* Mercy, Mercy, Mercy – Monty Meets Sly And Robbie - Monty Alexander with Sly Dunbar And Robbie Shakespeare
* Mercy, Mercy, Mercy – Tour D'horizon (From Brubeck To Zawinul) - David Helbock’s Random Control
* Mercy, Mercy, Mercy – On The Sunny Side – Bogdan Hołownia with Dave Clark and Skip Hadden
* Mercy, Mercy, Mercy – Lion Vibrations & Friends – Lion Vibrations & Friends

Kolejny odcinek CoverToCover, czekający w kolejce na produkcję opisze historię kompozycji członków zespołu U2 „Mysterious Ways” z albumu „Achtung Baby”. Z pewnością nie zabraknie wtedy wykonania Angelique Kidjo z albumu przeróżnych wykonawców pochodzących z Afryki – „In The Name of Love: Africa Celebrates U2”.

Mysterious Ways - In The Name of Love: Africa Celebrates U2 – Angelique Kidjo

Do odcinka o „Imagine” Johna Lennona przygotowuję się od dawna. W tym przypadku wybór też nie będzie łatwy. Nagromadzenie sław w jednym miejscu i czasie kończy się zwykle celebrycką płytą z niekoniecznie ciekawą muzyką. Jednym z nielicznych, którym udają się takie projekty jest Herbie Hancock. Jego wersja „Imagine”, to wokalistki Pink i India Arie i wokalista Seal. Na gitarze Jeff Beck i Lionel Loueke, na Hammondzie Larry Goldings, na basie Marcus Miller, na instrumentach perkusyjnych Alex Acuna. Lider na klawiaturach przeróżnych i wielu innych muzyków. I brzmi doskonale, to mistrzostwo świata przerobienia kameralnego utworu na większy skład.

* Imagine – The Imagine Project – Herbie Hancock

W planowanym odcinku o genialnej kompozycji „Witchi Tai To” niedocenianego Jima Peppera nie zabraknie Jarka Śmietany, ale znajdzie się też Jan Garbarek. Jego album o tym samym tytule z 1974 roku niedawno został wznowiony. Pospieszcie się, bo może znowu na lata zniknąć z półek. Skład wybitny – Bobo Stenson, Palle Danielsson i Jon Christensen.

* Witchi Tai To – Witchi-Tai-To - Jan Garbarek 

03 grudnia 2019

Miles Davis – Bags Groove

Album „Bags Groove” jest w zasadzie przedmiotem z odzysku. Został przez Prestige złożony w 1957 roku z materiału wydanego trzy lata wcześniej na schodzących ze sceny długogrających płytach 10 calowych. W ten sposób powstała hybryda złożona z 2 sesji Milesa Davisa w różniących się istotnie składach. Kompozycja tytułowa w dwu wersjach została nagrana w 24 grudnia 1954 roku z Theloniousem Monkiem przy fortepianie i Miltem Jacksonem na wibrafonie, a reszta pół roku wcześniej z udziałem Horace Silvera i Sonny Rollinsa.


Pozostałe nagrania z legendarnej sesja z udziałem Monka ukazały się na płycie „Miles Davis And The Modern Jazz Giants”, która zawiera z kolei jedno nagranie z 1956 roku z Johnem Coltranem. Tej płyty nie pomylcie przypadkiem z albumem o podobnym tytule „Miles Davis And The Jazz Giants” – składance wydanej wiele lat później, której logiki do dziś nie rozumiem, obejmującej przeróżne, wcześniej publikowane nagrania okresu od 1951 do 1956 roku.

Sesja z 29 czerwca 1954 roku z Rollinsem i Silverem została za to zebrana na „Bags Groove” w całości, poprzednio materiał ukazał się na kilku 10 calowych płytach, choć w końcówce lat pięćdziesiątych owe wyśmienite nagrania zostały również użyte na kilku innych płytach Milesa Davisa.

Trochę było w tym zamieszania, ale Prestige, którego kontrakt z Milesem Davisem trwał od 1951 do 1956 roku jeszcze przez parę lat usiłował konkurować z sukcesem nagrań dla Columbii wydając pozornie nowe albumy Milesa na fali popularności nowszych nagrań dokonanych dla konkurencji.

Wokół spotkania Milesa Davisa i Theloniousa Monka narosło sporo historii o wzajemnych nieporozumieniach. Jako że obaj wielcy muzycy nie słynęli raczej z obiektywnych sądów i nie udzielali często wywiadów, informacje są szczątkowe i przedstawiają nieco inny obraz wydarzeń w Wigilię 1954 roku. Według Milesa sesja była niezwykle udana i w ciągu jednego wieczora powstała doskonała płyta „Miles Davis And The Modern Jazz Giants” i utwór tytułowy do „Bags Groove” w dwóch wersjach. Na okładce płyty zabrakło apostrofu w tytule kompozycji Milta Jacksona, która ukazała się wcześniej na jego płycie „Wizard of the Vibes”. Miles co prawda twierdził, że oczekiwał od Monka raczej oszczędnego grania w czasie jego własnych solówek, ze względu na to, że ten jakoby nigdy nie radził sobie z akompaniamentem dla instrumentów dętych. Jeśli tak powiedział Monkowi, to z pewnością nie wywołało to entuzjazmu pianisty, którego ego było równie wielkie, co Milesa. Miles sam kilkukrotnie, w tym w swojej autobiografii potwierdzał, że muzycy z całą pewnością nie zamierzali się bić, co jest jedną z najczęściej powtarzanych wersji wydarzeń z tego wieczoru.

Podobnie Monk, najpierw odgrażał się pytany o przebieg sesji, że jeśli doszłoby do bójki, to Miles ucierpiałby na tym z pewnością, a później przyjął wersję, że sam odpuścił granie w tle solówek trębacza, bo uznał, że tak będzie lepiej. Faktem jest, że w 1954 roku pozycja Milesa w wytwórni i jazzowym światku była zdecydowanie lepsza, niż Monka, który miał trudności z nagrywaniem własnych albumów i często bywał jedynie uczestnikiem sesji, co nie odpowiadało jego poczuciu wartości. Miał też raczej nieciekawą sytuację finansową, a na sesji spotkał 3 muzyków Modern Jazz Quartet, zespołu, który nie narzekał na dobre propozycje koncertowe i Milesa, który również był wtedy w dobrej sytuacji. Może odrobina zazdrości połączona z poczuciem własnej wartości nie zaspokojonym przez świat zewnętrzny zrobiła swoje. Powstała jednak doskonała muzyka.
Znam sporo osób, dla których „Bags Groove” było początkiem przygody z klasycznym hardbopem z lat pięćdziesiątych, za sprawą masowego wydania tego albumu przez rosyjską Melodię na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Do dziś to wydanie odnajduję często w koszach z używanymi płytami na bazarach w całej Europie. Album wydany został podobno na licencji japońskiego oddziału JVC. Ciekawe, czy w Japonii coś wiedzieli o tej licencji?

Grafikowi odpowiedzialnemu za okładkę nie było po drodze z apostrofem w tytule, więc postanowił go pominąć. Dlatego też tytuł płyty do dziś apostrofu nie ma w odróżnieniu od tytułowej kompozycji Milta Jacsona, który swój tytuł wzięła od jego pseudonimu – Bags.

Warto pamiętać, że to właśnie na „Bags Groove” po raz pierwszy zarejestrowane zostały słynne i grane do dziś standardy Sonny Rollinsa „Oleo”, „Airegin” i „Doxy”. Nie przypominam sobie drugiej takiej sesji w historii jazzu, kiedy to dość w sumie przypadkowo wynajęty do nagrania sideman (Sonny Rollins) przyniósłby trzy tak genialne i jak się miało okazać ponadczasowe kompozycje i pozwolił nagrać je po raz pierwszy na płycie, na której nie był liderem. Takie prezenty dostawał chyba tylko Miles Davis. Zatem jeśli chcecie posłuchać pierwszych wykonań tych standardów, to znajdziecie je na „Bags Groove”. Przy okazji anegdota spożywcza – tytuł „Oleo” wybrany przypadkowo nie ma żadnego związku z Hiszpanią i żadnym innym egzotycznym pomysłem. Jest skrótem potocznym od nazwy popularnego w 1954 roku taniego substytutu masła – oleomargaryny.

Kolejną ciekawostką związaną z „Bags Groove” jest fakt, że po raz pierwszy w studiu Miles użył wtedy w tak szerokim zakresie w czasie swojego sola w „Oleo” słynnego tłumika Harmon, którego brzmienie miało później stać się jego znakiem rozpoznawczym na wiele lat.

Sonny Rollins po raz pierwszy nagrał „Oleo” na płytach koncertowych z 1959 roku, a Miles zdążył już wtedy włączyć tą kompozycję, podobnie jak pozostałe dwie – „Airegin” i „Doxy” do stałego repertuaru koncertowego i studyjnego i nagrać je kilka razy z Johnem Coltranem.

Tylko jedno ekscentryczne solo Monka w obu wersjach tytułowego utworu wystarczy, żeby uznać ten album za jeden z najważniejszych albumów hardbopu. Krótko przed nagraniem tego albumu Miles porzucił heroinę i musiał udowodnić całemu światu, a przede wszystkim sobie, że wraca do wielkiej muzyki. Ten album nie jest oczywistym wyborem nawet dla fanów Milesa Davisa. Jeśli uznają spotkanie swojego idola z Theloniousem Monkiem za ważne – wybiorą raczej „Miles Davis And The Modern Jazz Giants” – tam znajdą więcej nagrań Monka z Davisem, w tym „Bemsha Swing”. Za chwilę w 1956 roku powstanie pierwszy kwintet z Johnem Coltrane’m i wiele płyt, które znają wszyscy. Dlatego właśnie warto przypomnieć ten nieco zapomniany album, równie dobry i ciekawy, jak wszystko co nagrał Miles w późniejszych latach. Odkrywajcie nową muzykę. Miles to nie tylko „Birth Of The Cool”, „Kind Of Blue”, „Bitches Brew” i „Tutu”. Kolejne kilkadziesiąt płyt Davisa czeka w kolejce do Kanonu.

Miles Davis
Bags Groove
Format: CD
Wytwórnia: Prestige / OJC
Numer: 02521862452

02 grudnia 2019

Iiro Rantala - My Finnish Calendar

Nie poszukujcie analogii do Vivaldiego, bo jej zwyczajnie nie ma. Najnowszy solowy album Iiro Rantali jest dziełem niezwykle angażującym. Solowy projekt zawiera 12 kompozycji własnych pianisty poświęconych kolejnym miesiącom fińskiego roku. Miesiące fińskiego roku są takie same jak te występujące w każdym innym kraju posługującym się światowym kalendarzem. Sam autor albumu w dowcipny sposób popisał każdy z fińskich miesięcy, nie unikając skandynawskich animozji i uszczypliwości. Próbowałem znaleźć analogię między opisami miesięcy we wkładce do albumu i kompozycjami. Prawdę powiedziawszy po wyłączeniu autosugestii podpowiadającej czasem co należy usłyszeć takiego związku nie widzę. Gdyby ktoś pomieszał opisy i utwory i ustawił je w innym porządku pasowałyby do siebie równie dobrze.


Literackiej doskonałości opisu roku typowego Fina uzupełnionej zdjęciem pianisty w oblodzonym przeręblu nie podejmuję się oceniać, choć jest całkiem zabawna. Dobrze, że nie zanurzył w wodzie dłoni, bo pewnie byłoby to dla pianisty ryzykowne. Dla mnie liczy się muzyka.

Dwanaście miniatur łączy się z sobą w jedną muzyczną całość. Producent płyty być może celowo pozostawił kilka dźwięków rozpoczynających kolejną kompozycję w poprzednim nagraniu. W ten sposób po zgraniu płyty do komputera (przynajmniej w moim przypadku, a próbowałem przygotowując audycję zgrać album na kilka sposobów) każdy z miesięcy Iiro Rantali kończy się niespodziewanymi dźwiękami zapowiadającymi nowy miesiąc. Ja słucham płyty, więc nie jest to dla mnie jakiś szczególny problem.

Mam za to wrażenie, że stroiciel fortepianu miał po nagraniu sporo pracy. Nie wszystkie dźwięki na płycie pochodzą ze zwykłych uderzeń w klawisze. To musiało zaboleć fortepian i stroiciela, bo mi takie preparacje nie przeszkadzają. W przypadku Iiro Rantali dodają jedynie niezwykłe brzmienia w paru momentach (choćby w Kwietniu). Nie lubię preparacji fortepianu jako sztuki samej w sobie. Prawdę powiedziawszy od dawna nie słyszałem próby modyfikacji brzmienia tego instrumentu, która miałaby artystyczny sens. W przypadku Iiro Rantali ma.

Iiro Rantala należy do tych niezwykłych artystów, których sztuka polega na równowadze wszystkich potrzebnych muzykowi elementów. Nie jest przesadnie sprawnym technicznie wirtuozem popisującym się szybkimi pasażami. Nie epatuje skokami dynamiki, czy nietypowymi harmoniami. Nie szokuje nietypowymi interpretacjami jazzowych standardów i znanych melodii. Nie szokuje. Pisze piękne melodie, niektóre z jego miesięcy mogłyby stać się przebojami, choć oparte są na prostych rozwiązaniach (na przykład taki Maj). Gdybym miał nie czytając tekstu Rantali, który maj uznaje za fiński miesiąc planowania wakacji uznałbym, że w maju każdy Fin pracuje na taśmie i przykręca śrubki. Prosty rytm i powtarzana melodia tego miesiąca kojarzy mi się ze znanym filmem Charlie Chaplina „Modern Times”. Tam taśma przesuwa się szybciej, ale to przecież Ameryka, a nie Finlandia. Każdy będzie miał inne skojarzenia, ale pobudzanie wyobraźni i zmuszenie mnie do kilkukrotnego wysłuchania nowości od początku do końca, co oznacza zarwaną noc, to to czego oczekuję od każdego nowego albumu jako dowodu jego jakości. Taki właśnie jest „My Finnish Calendar”.

Czekam na fiński tydzień, a może na fiński rok przedstawiony dzień po dniu. „My Finnish Calendar” to doskonałe uzupełnienie fantastycznej dyskografii Iiro Rantali.

Iiro Rantala
My Finnish Calendar
Format: CD
Wytwórnia: ACT Music
Numer: ACT 9882-2