11 czerwca 2020

Keith Jarrett - Keith Jarrett At The Blue Note - The Complete Recordings

Trio Keitha Jarretta z Gary Peacockiem i Jackiem DeJohnette to zespół doskonały. Ich interpretacje jazzowych standardów mogą uchodzić za wzorcowe i powinny być przedstawiane studentom muzyki jako punkt odniesienia. W 1994 roku muzycy grali przez trzy wieczory w Blue Note w Nowym Jorku. Obszerny, a być może nawet kompletny zapis tych trzech koncertów ukazał się kilka miesięcy później w postaci pudełka 6 płyt kompaktowych pod tytułem „Keith Jarrett At The Blue Note - The Complete Recordings”.


ECM to wytwórnia, która nie wydaje zbyt często takich obszernych wydawnictw. To w świecie jazzu rzecz spotykana naprawdę nieczęsto. Są oczywiście na rynku przeróżne wielopłytowe wydawnictwa kompilacyjne, jednak wydanie serii koncertów zagranych dzień po dniu w tym samym składzie na 6 płytach, to naprawdę wydarzenie niezwyczajne. Z tych znaczących i równie wysoko ocenianych przypominam sobie spacerując między własnymi półkami jedynie „Live At The Plugged Nickel” Milesa Davisa i „Cote d'Azur Concerts” Elli Fitzgerald i Duke Ellingtona oraz „The London House Sessions” Oscara Petersona. Nie liczę rzeczy zebranych z kilku lat, nawet jeśli zagranych w tym samym miejscu. W tej kategorii zdecydowanie wygrywa „The Complete Miles Davis At Montreux 1973-1991” i 20 genialnych płyt, choć konkurencja jest ostra.

W chwili wydania tego zestawu w 1995 roku trio miało już na swoim koncie 10 albumów z jazzowymi standardami, a do dziś ukazało się ich kolejne 10, a może więcej. Czy to, aby nie za dużo? To przecież proste, klasyczne jazzowe trio grające standardy. Dlaczego wydawcy zdecydowali się wydać 7 godzin muzyki w jednym pudełku sprzedawanym za niezbyt promocyjną cenę, której dotkliwość pamiętam do dzisiaj, choć minęło 25 lat?

Czy w te dni w nowojorskim Blue Note działo się coś wyjątkowego? Raczej nie, to były zwyczajne koncerty, choć z perspektywy Blue Note trochę inne, bo w czasie występów ponoć nie mogli swojej pracy wykonywać kelnerzy. Czy trio zagrało jakoś szczególnie lepiej, niż na innych koncertach wydanych na innych płytach – raczej nie, zagrali tak samo dobrze. Jakość realizacji technicznej też jest ponadprzeciętna, to dotyczy większości płyt Jarretta dla ECM, może z wyjątkiem, co jest pewnym paradoksem, jego chyba najbardziej popularnej płyty solowej – „The Koln Concert”. Czy repertuar był jakiś szczególnie niepowtarzalny – też nie, niektóre utwory nawet powtarzają się kilka razy, choć za każdym razem zagrane nieco inaczej.

Czy jakaś szczególna improwizacja udała się w sposób nadzwyczajny – nie, choć w zasadzie tak, wszystkie się udały nadzwyczajnie, jak w przypadku wszystkich koncertów tria – tych które znam z płyt i tych, które widziałem na żywo. Te niewydane można zresztą spokojnie wydawać co jakiś czas, z pewnością znajdą nabywców.

Zastanawiałem się chwilę, czy nie wskazać, wspierając jakimś technicznym opisem któregoś z utworów, jednak szybko z tego zrezygnowałem, bo zrobiło się późno, kiedy zrozumiałem, że przypomnienie tego 7 godzinnego wydawnictwa będę musiał raczej rozłożyć sobie na dwa wieczory, choć może dla zachowania realizmu warto poświęcić na całość 3 wieczory, bowiem materiał w taki właśnie sposób został zarejestrowany. Trio Keitha Jarretta było genialne, raczej nie przypuszczam, żeby powstały nowe nagrania, choć zapewnie w archiwach Jarretta, albo Manfreda Eichera jest jeszcze mnóstwo nagranych koncertów, to wydawnictwo z koncertami z Blue Note jest najlepsze przez swoją kompletność i obszerność materiału. Za pomocą tej paczki płyt można udowodnić każdemu niedowiarkowi, że prosto nie znaczy nudno i że można słuchać godzinami dobrze znanych melodii z wielką przyjemnością.

Koncerty zarejestrowane na tych płytach odbyły się w początkach czerwca 1994 roku, więc dziś jest dobry czas, żeby przypomnieć sobie tą niezwykłą muzykę z okazji może nierównej, ale jednak rocznicy, tym bardziej, że niedawno ECM wznowiło to od jakiegoś czasu niedostępne wydawnictwo.

Dylemat czy Jarrett-Peacock-DeJohnette to trio ciekawsze niż moje ulubione – Evans-LaFaro-Motian nie jest możliwy do rozstrzygnięcia. To inne epoki, a poza tym muzyka to nie sport i warto cieszyć się nagraniami obu tych wybitnych zespołów, a z racji chronologii to w muzyce Jarretta wielu dopatruje się inspiracji Evansem, choć to wcale nie wstyd znać twórczość wielkiego mistrza.

Keith Jarrett
Keith Jarrett At The Blue Note - The Complete Recordings
Format: 6CD
Wytwórnia: ECM
Data pierwszego wydania: 1995
Numer: 731452763822

10 czerwca 2020

RASP Lovers - Romantic Alternative Schizophrenic Punk

Młodość na swoje prawa. Można próbować, eksperymentować, czasu jest jakby więcej na rozwijanie twórczych koncepcji. Niektóre z takich nowych muzycznych pomysłów okazują się po czasie zupełnie nietrafione, inne dają doświadczenie i prowadzą do odnalezienia własnej drogi artystycznej. Jeszcze inne, choć to nie zdarza się często, są początkiem czegoś nowego, co zostawi trwały ślad w historii muzyki. Nie potrafię dziś jednoznacznie stwierdzić, jak czas zweryfikuje najnowsze nagranie muzyków zespołu RASP Lovers. Gdybym to wiedział, potrafiąc przewidzieć przyszłość zająłbym się jej przewidywaniem w zupełnie innych sprawach, na których można zarobić większe pieniądze, niż na muzyce. W sumie to szczęście, że przyszłości przewidzieć się nie da, bowiem z tą umiejętnością trudno było znaleźć motywacje do dalszych działań, bo przecież i tak wiadomo co będzie… Niektórzy wiedzą, a i tak wstają rano, żeby zobaczyć, czy mieli rację.


RASP Lovers tworzą muzycy młodego pokolenia, jednak mający już na swoim koncie nagraniowe doświadczenia. Jednak w tym składzie spotkali się chyba po raz pierwszy, tworząc dźwięki intrygujące, czasem zaskakujące, a na pewno tworzące swoistą łamigłówkę dla kogoś, kto spróbuje nazwać kreowaną przez zespół muzykę. Już sam tytuł albumu – „Romantic Alternative Schizophrenic Punk” tworzy wypełnioną sprzecznymi skojarzeniami sugestię, że w zasadzie muzyka zespołu jest bezgatunkowa, czyli oryginalna. Oryginalność może być jednak nudna i pretensjonalna, jednak muzyka RASP Lovers okazuje się raczej intrygująca i zaskakująca.

Na okładce pojawia się sugestia, że liderem zespołu jest gitarzysta – Szymon Wójcik. Zwykle tak jest w przypadku, kiedy jeden z muzyków zespołu jest autorem wszystkich kompozycji. Jednak brzmienia gitary nie dominują na tym albumie. Debiut RASP Lovers to dzieło kolektywne. W mojej wyobraźni to efekt poszukiwań własnego stylu, rodzaj taśmy demo z zapisem twórczych pomysłów. Owo próbowanie nie oznacza, że mamy do czynienia z nagraniem niedbałym czy nieprzemyślanym. Mimo pozornego chaosu i trudności w przypisaniu tej muzyki do jakiegoś ustalonego stylu, albo wskazania wzorca, na którym opierają swoją twórczość muzycy zespołu, album robi na mnie wrażenie dzieła dojrzałego i przygotowanego niezwykle starannie, choć z pewnością nagranego równie spontanicznie. Młodość ma swoje prawa, a pomysły dojrzewają dłużej do pierwszej płyty niż później pomiędzy kolejnymi.

Album „Romantic Alternative Schizophrenic Punk” nie jest z pewnością płytą na co dzień, wymaga raczej skupienia i pełnego zaangażowania od słuchacza, odwzajemniając się wieloma zaskakującymi zwrotami akcji, nietypowymi brzmieniami i całkowicie nieskrępowaną ekspresją. Punkowy bunt zespołu, to bunt przeciwko klasyfikacjom i konwencjom. W odróżnieniu od większości muzyków punkowych z lat świetności tego gatunku, muzycy RASP Lovers są doskonale przygotowani do kolejnych muzycznych wyzwań. W odróżnieniu od nich potrafią grać, mają wiele muzycznej wyobraźni wykraczającej poza stereotypy i odwagę, żeby poświęcić tworzeniu tak nieskrępowanej muzyki swoje zawodowe życie. Mam nadzieję, że znajdzie się wystarczająco dużo fanów, żeby dało się z takiego grania godnie żyć i realizować kolejne projekty.

RASP Lovers
Romantic Alternative Schizophrenic Punk
Format: CD
Wytwórnia: Howard
Data pierwszego wydania: 2019
Numer: 5903420816273

09 czerwca 2020

Bemsha Swing – CoverToCover Vol. 52

Utwór napisali razem Thelonious Monk i Denzil Best w 1952 roku. Pierwszym znanym nagraniem jest rejestracja z 18 grudnia 1952 roku, która znalazła się na płycie „Thelonious Monk Trio” wydanej niemal dwa lata później. Monk znany był z wielokrotnego nagrywania swoich kompozycji i ich nieustannego doskonalenia. Album, na którym po raz pierwszy znalazła się „Bemsha Swing” zawiera również kilka innych jego klasyków. Zapis sesji z 18 grudnia 1952 roku jest istotny w historii tego utworu nie tylko z powodu premiery melodii, ale również dlatego, że jest jedyną znaczącą rejestracją tego utworu w składzie bez saksofonu. Wiele późniejszych wersji zarejestrowanych zostało przez Monka z udziałem Charlie Rousse’a, co moim zdaniem kompozytorowi raczej przeszkadzało. Nie znaczy to, że saksofon w „Bemsha Swing” jest zbędny, lub niepożądany. W wielu nagraniach innych wykonawców okazuje się kluczowym instrumentem dla tego utworu, o tym jednak za chwilę. Nawet rozstrojony i brzmiący jak zużyty instrument z jakiegoś lichego baru fortepian nie przeszkodził tego wieczoru Monkowi w nagraniu wyśmienitego albumu.


Współautor utworu – perkusista Denzil Best pochodził z Barbados, czyli w slangu nowojorskich muzyków Bimshire, a stąd już blisko do Bimsha – to pierwszy tytuł utworu i Bemsha, czyli tytułu używanego obecnie. Best zapisał się w historii jazzu przede wszystkim skomponowaniem na spółkę z Monkiem „Bemsha Swing”, ale również trwającym istotne dla historii bebopu 4 lata (1948-1952) dyżurem za bębnami w Minton’s Playhouse w Nowym Jorku. Inne jego kompozycje nie są tak często dziś wspominane, jednak „Wee” i „Move” to ważne elementy bebopu. „Move” Miles Davis zagrał na „Birth Of The Cool”. Denzil Best nie jest gwiazdą jednego przeboju. Nagrywał między innymi z Errollem Garnerem („Concert By The Sea”), Lee Konitzem i Phineasem Newbornem Juniorem.

Niemal dwa lata po premierowym nagraniu i zaledwie w kilka miesięcy po wydaniu albumu „Thelonious Monk Trio” utwór „Bemsha Swing” Monk przyniósł na sesję z Milesem Davisem i przekonał go do rejestracji kompozycji, która mimo nienajlepszej atmosfery w studiu znalazła się na płycie Davisa „Miles Davis And The Modern Jazz Giants” z udziałem Monka.

„Bemsha Swing” nie stała się od razu jazzowym przebojem, choć w koncertowym repertuarze Monka była właściwie od 1952 roku nieprzerwanie do jego ostatnich dni. Nawet nagranie Milesa Davisa nie spopularyzowało utworu wśród innych muzyków. W 1954 roku Monk zagrał „Bemsha Swing” z Milesem Davisem, po kolejnych dwóch latach powstała jedna z ciekawszych wersji z udziałem Monka, Sonny Rollinsa i Clarka Terry umieszczona na płycie „Brilliant Corners”. Być może ta wersja posłużyła za wzór do nagrania z 1960 roku, znowu z trąbką i saksofonem w roli głównej, tym razem jednak bez fortepianu. Na płycie „The Avant-Garde” nie znalazło się miejsce na fortepian, zagrali John Coltrane i Don Cherry.

To wszystko nagrania warte przypomnienia, ja jednak wybieram zupełnie inne. W 1963 roku trzy utwory Monka nagrał Bill Evans, wśród nich „Bemsha Swing”. Dla tego nagrania zabrakło miejsca na wyśmienitej płycie Evansa „Conversation With Myself”, którą otwiera „’Round Midnight”. W dzisiejszych cyfrowych edycjach rozszerzonych tego albumu znajdziecie „Bemsha Swing” i „Blue Monk”. Evans był geniuszem, choć styl kompozycji Monka zupełnie do niego nie pasował, dlatego „Bemsha Swing” w jego wykonaniu brzmi zupełnie inaczej. Jeśli nie macie w swoich kolekcjach zbyt wielu albumów Evansa, sięgnijcie od razu po 18 płytowy zestaw „The Complete Bill Evans On Verve”. Tam na drugiej płycie znajdziecie „Bemsha Swing”. Reszta jest równie dobra, jak wszystko, co zagrał Bill Evans. Jego interpretacja udowadnia, że kompozycja Monka i Besta jest wyśmienicie uniwersalnym jazzowym standardem, sprawdzającym się w przeróżnych stylach, nastrojach, tempach i interpretacjach.

Gdyby stosować się do zaleceń Teda Gioii i jego publikacji „The Jazz Standards: A Guide To Repertoire”, który rekomenduje dla każdego z jazzowych standardów istotne wykonania, do kompletu warto wybrać Cecila Taylora i jego album „Jazz Advance” z 1956 roku. Ja jednak, mimo, że Gioia trafia w mój gust często bezbłędnie, wybieram kolejne dwa dużo nowocześniejsze wykonania.

Autorami pierwszego, bardzo przebojowego i niemal tanecznego są Jamaaladeen Tacuma, Wolfgang Puschnig i Burhan Ocal. W 1994 roku cały album poświęcili muzyce Monka. Skoro „Bemsha Swing”
sprawdza się z tekstem i funkową basówką, to nie może być inaczej, jeśli zagra go inne niezwykle egzotyczne trio – perkusista o rockowych korzeniach (ex. Cream) – Ginger Baker z Billem Frisellem i Charlie Hadenem.

Utwór: Bemsha Swing
Album: Thelonious Monk Trio
Wykonawca: Thelonious Monk
Wytwórnia: Prestige / Concord / Universal
Rok: 1954
Numer: 888072301641
Skład: Thelonious Monk – p, Gary Mapp – b, Max Roach – dr.

Utwór: Bemsha Swing
Album: The Best Of Bill Evans (The Complete Bill Evans On Verve - (Disc 2))
Wykonawca: Bill Evans
Wytwórnia: Verve
Rok: 1966
Numer: 731452795328
Skład: Bill Evans – p.

Utwór: Bemsha Swing
Album: Gemini Gemini - The Flavours Of Thelonious Monk
Wykonawca: Jamaaladeen Tacuma feat. Wolfgang Puschnig & Burhan Ocal
Wytwórnia: ITM Pacific
Rok: 1994
Numer: 4011778200314
Skład: Jamaaladeen Tacuma – b, bg, voc, Wolfgang Puschnig – as, sax, voc, Burhan Ocal – perc, strings.

Utwór: Bemsha Swing
Album: Falling Off The Roof
Wykonawca: Ginger Baker Trio
Wytwórnia: Atlantic / Warner
Rok: 1996
Numer: 075678290022
Skład: Ginger Baker – dr, Bill Frisell – g, Charlie Haden – b.

08 czerwca 2020

Someday We’ll All Be Free – CoverToCover Vol. 51

Piosenkę napisał Donny Hathaway z myślą o albumie „Extension Of A Man”, pewnie gdzieś w okolicach 1972 roku. Kompozycja ukazała się na singlu, który wielkiej kariery nie zrobił, jednak z czasem utwór nie tylko w wykonaniu Donny Hathawaya, stał się swojego rodzaju standardem, zagubionym nieco, tak jak większość twórczości tego wybitnego wokalisty i autora pomiędzy R&B, soulem i muzyką pop. Cała twórczość Donny Hathawaya jest dziś doceniana chyba bardziej niż za życia artysty.


Donny Hathaway napisał sporo utworów, które w jego wykonaniu trafiły na listy przebojów – „The Ghetto”, „Little Ghetto Boy” i świąteczne „This Christmas”. Jest też znany z uchodzących dziś za jedne z najważniejszych interpretacji utworów innych wykonawców i autorów – „Where Is The Love” zaśpiewał wspólnie z Robertą Flack, jego wersja „A Song For You” mimo, że nie zmieściła się w odcinku CoverToCover poświęconemu kompozycji Leona Russella, należy do najczęściej przypominanych. Był też przez wiele lat aranżerem i producentem Curtom Records – wytwórni należącej do Curtisa Mayfielda, w której produkował i aranżował dla samego szefa, ale też dla Arethy Franklin, The Staples Singers i The Impressions. Z pewnością jest bardziej znany w USA. Jest często wymieniany przez jazzowych wokalistów i wokalistki, jako źródło inspiracji i jeden z ulubionych wokalistów. Ostatnio Grażyna Auguścik umieściła zbiór jego nagrań na liście swoich 5 ulubionych płyt wszechczasów. Gdybym musiał wybrać jeden album Donny Hathawaya, pewnie nie byłoby to nagranie „Extension Of A Man” zawierające piosenkę „Someday We’ll All Be Free”. Wybrałbym chyba nagrany rok wcześniej album koncertowy „Live”, na którym znajdziecie największy przebój muzyka – „The Ghetto” oraz kompozycję Carole King „You’ve Got A Friend” i mój ulubiony utwór z „Imagine” Johna Lennona – „Jealous Guy”. Na szczęście nie muszę wybierać. Dlatego sięgam po oryginalne, premierowe nagranie kompozycji „Someday We’ll All Be Free”.

Album z 1973 roku okazał się ostatnim solowym projektem Donny Hathawaya, który po wielu problemach ze zdrowiem, zarówno fizycznych, jak i psychicznych zmarł w 1979 roku w wieku 34 lat. Po repertuar ojca sięga czasem soulowa i jazzowa wokalistka Lalah Hathaway, znana z nagrań solowych, ale też współpracy z Marcusem Millerem, Joe Sample, i Mary J. Blige. W towarzystwie zespołu Take 6, Lalah Hathaway nagrała „Someday We’ll All Be Free”. Tą wersję znajdziecie na płycie „Beautiful World” zespołu Take 6. Utwór nagrał też George Benson na płycie „Songs And Stories” w 2009 roku. Jednak obie wersje są mniej ciekawe wokalnie niż oryginał. Dlatego wybieram dwie wyśmienite interpretacje instrumentalne. Nagranie Kenny Garretta z 1990 roku znajduje się na płycie „African Exchange Student”. To jeden z wczesnych i jednocześnie moich ulubionych albumów Garretta. Dziesięć lat później kompozycję Donny Hathawaya zagrał solo na gitarze Charlie Hunter.

Utwór: Someday We’ll All Be Free
Album: Never My Love: The Anthology - Favourites (oryginalnie: Extension Of A Man)
Wykonawca: Donny Hathaway
Wytwórnia: Rhino / Warner (oryginalnie: Atco)
Rok: 1973
Numer: 081227965433
Skład: Donny Hathaway – voc, el. p, Cornell Dupree – g, David Spinoza – g, Marvin Stamm – tp, Willie Weeks – b, Ray Lucas – dr.

Utwór: Someday We’ll All Be Free
Album: African Exchange Student
Wykonawca: Kenny Garrett
Wytwórnia: WEA
Rok: 1990
Numer: 075678215629
Skład: Kenny Garrett – as, Mulgrew Miller – p, Charnett Moffett – b, Tony Reedus – dr, Rudy Bird – perc, Tito Ocasio – perc, Steve Thornton – perc.

Utwór: Someday We’ll All Be Free
Album: Charlie Hunter
Wykonawca: Charlie Hunter
Wytwórnia: Blue Note / Capitol / EMI
Rok: 2000
Numer: 724352545025
Skład: Charlie Hunter – g.