09 lipca 2020

Flight of the Bumblebee – CoverToCover Vol. 59

Utwór jest czymś w rodzaju singla, choć oczywiście pochodzi z czasów zanim wynaleziono single na 45 obrotów, z opery rosyjskiego kompozytora Nikołaja Rymski-Korsakowa. Pierwsze wykonanie całej opery napisanej do tekstu w miarę zgodnego z baśnią Aleksandra Puszkina o przydługim nieco tytule „Baśń o królu Sałtanie, o jego synu, słynnym i potężnym bohaterze Gwidonie, i o pięknej królewnie Łabędziu” miała się odbyć w setną rocznicę urodzin Puszkina w 1899 roku, jednak Rymski-Korsakow nie zdążył i prapremiera miała miejsce w Moskwie w roku 1900.


Zgodnie z ówczesną modą nakazującą od czasu do czasu dokładnie zilustrować treść operowego przedstawienia muzyką, kompozytor chciał rzeczywiście naśladować przy pomocy orkiestry nieskoordynowany z pozoru lot trzmiela, co nawet całkiem mu się udało. Jakiś czas temu wleciały mi do domu dwa trzmiele i próbowałem zapoznać je z kilkoma wersjami tego utworu, ale nie wykazały zainteresowania. Być może trzmiele w ogóle nie słyszą dźwięków o wysokości właściwej muzyce, ale tego już nigdy nie sprawdziłem. W każdym razie nie rzuciły się na głośniki ani od nich panicznie nie uciekały. Zatem twórczość Rymski-Korsakowa jest im obojętna, przynajmniej tym dwóm, na których to sprawdziłem.

Jak wiecie, na operze za bardzo się nie znam, a i mój zbiór znakomitych nagrań dzieł operowych ma charakter mocno przypadkowy, głównie związany z nietrafionymi prezentami. Prawdę powiedziawszy, żadnej z nich nie wysłuchałem więcej niż jeden raz. Uznaję, że nikt nigdy nie przyniósł mi do domu dobrego nagrania operowego. Co do wykonań na żywo, to inna sprawa – potrafią być fascynujące, ale dla mnie chyba bardziej z wizualnego i towarzyskiego punktu widzenia, niż muzycznie. Przedstawienia operowe mają przerwy, w czasie których można spotkać znajomych. To ich walor artystyczny.

Wracając do naszego Lotu Trzmiela, singla z opery o za długim tytule napisanego przez kompozytora, który ma zbyt mały dorobek, żeby komuś jego dzieła chciało się ponumerować i zrobić z nich katalog, to istnieje całkiem sporo ciekawych interpretacji jazzowych i rockowych na różne instrumenty. Stosując zatem moją własną definicję jazzowego standardu – jeśli utwór jest wciąż rozpoznawalny dla średnio wprawionego słuchacza, niezależnie od instrumentu, na którym jest zagrany, tonacji, tempa i towarzyszących tematowi dźwięków i w dodatku niektórym z tych, co go rozpoznają się podoba – to jest jazzowym standardem. Więc Lot Trzmiela jest takim standardem. Średnio wprawionego słuchacza definiuję jako każdego, kto ma odrobinę chęci na słuchanie muzyki, a nie jej odtwarzanie, żeby zagłuszyć inne dźwięki i nie jest muzykologiem, albo matematykiem wprawionym w przewrotach, zmianach tonacji i nietypowych skalach znanych tylko ludom pierwotnym i amerykańskim kompozytorom współczesnym.

Struktura kompozycji, opartej na krótkim, powtarzanym w kółko prostym temacie pozwala na niekończące się improwizacje, jednak wiele znanych dziś nagrań, co mnie dziwi, używa tego tematu raczej jako muzycznego wstępu do większej całości, albo oferuje jedynie krótką, acz zwykle błyskotliwą aranżację, pozwalającą wykazać się techniczną biegłością w zwiększaniu tempa odtwarzania tej melodii.

Do muzycznej prezentacji wybrałem trzy skrajnie różne wersje – neoswingową na gitarę i chórek żeński w wykonaniu Briana Setzera i jego orkiestry, konserwatywną na wiolonczelę i głos – to Bobby McFerrin i Yo-Yo Ma – lepszego duetu głosu i wiolonczeli chyba nie uda się nigdy zbudować, choć konkurencja wśród takich zespołów nie jest jakaś ogromna. Krótką prezentację przeboju Nikołaja Rymski-Korsakowa zakończy wersja w klimacie mambo – najstarsze w tym zestawieniu nagranie z 1957 roku orkiestry Pereza Prado z solówką na trąbce Ollie Mitchella. Dłuższych i jeszcze bardziej odjechanych wersji tej kompozycji ciągle poszukuję.

Utwór: Flight of the Bumblebee
Album: Hush
Wykonawca: Yo-Yo Ma & Bobby McFerrin
Wytwórnia: Sony
Rok: 1992
Numer: 5099704817729
Skład: Yo-Yo Ma – cello, Bobby McFerrin – voc.

Utwór: Honey Man
Album: Wolfgang's Big Night Out
Wykonawca: Brian Setzer Orchestra
Wytwórnia: Surfdog
Rok: 2007
Numer: 640424999964
Skład: Brian Setzer – g, bjo, voc, Julie Reiten – voc, Leslie Spencer-Smith – voc, Kevin Norton – tp, Dennis Farias – tp, Steve Reid – tp, Sal Cracchiolo – tp, Tim Messina – ts, cl, fl, Jim Youngstorm – ts, cl, fl, bcl, Charlie Peterson – cl, bs, fl, Vince Trombetta – as, cl, fl, Mark Visher – as, cl, fl, Jason Thor – tromb, Jeremy Levy – tromb, Greg Varlotta – tromb, Robbie Hioki – b tromb, Sid Page – viol, John Hatton – b, Bernie Dresel – dr, perc,

Utwór: Flight of the Bumblebee
Album: Fabulous Mambo
Wykonawca: Perez Prado orchestra with Ollie Mitchell (Various Artist) (Original: Prez)
Wytwórnia: RCA Victor / BMG
Rok: 1999 (1957)
Numer: 090266359523
Skład: Ollie Mitchell – tp, Tony Facciuto -tp, Rene Bloch – sax, Perez Prado – p, Ray Rivera – bongos, Modesto Duran – congas, Leo Acosta – dr.

08 lipca 2020

ASAF - Silent Prayer

Klasyczny jazzowy kwartet, czyli coś, co tysiące razy doprowadziły do perfekcji największe światowe gwiazdy jazzu. W tej dziedzinie wszystko już było i jeśli choć odrobinę interesujecie się muzyką improwizowaną, z pewnością macie sporo podobnych płyt w swoich zbiorach. Po co zatem nagrywać kolejną? Bo może być równie dobra jak wszystkie inne i być zapowiedzią świetnych koncertów, których w wykonaniu największych gwiazd sprzed lat już nie posłuchamy, bo nie ma ich wśród nas. Dlatego właśnie warto nagrywać albumy według sprawdzonej formuły. Dziś płyty są zapowiedzią koncertów, a czasem pamiątką dla słuchaczy. Pół wieku temu były raczej częściej substytutem muzyki na żywo dla tych, którzy mieszkali w miejscach, do których gwiazdy z koncertami nie docierały.


Dlatego właśnie najnowszy album grupy ASAF wart jest zainteresowania. Zespół prowadzony przez Piotra Janowskiego w doborowej obsadzie i autorskim repertuarze pokazuje, że mimo faktu, że w muzyce wszystko już było, do sprawdzonych rozwiązań warto wracać, szczególnie, jeśli robi się to dobrze. Nie trzeba koniecznie eksperymentować. Ja zresztą za eksperymentami w muzyce nie przepadam, większość z nich się nie udaje, a te, które wydają się być ciekawe, szybko tracą swoją atrakcyjność nie wytrzymując próby czasu.

Zespół istnieje już ponad 15 lat, choć w ich przypadku trudno mówić tu o ciągłej i nieprzerwanej działalności. Reaktywacja zespołu po latach, związana z nagraniem płyty „Silent Prayer” z pewnością miała być wsparta koncertami, jednak z tymi na razie nie jest łatwo. Czy zatem na kolejny album zespołu znowu trzeba będzie czekać 15 lat – mam nadzieję, że jednak pojawi się nieco szybciej.

Podoba mi się przewidywalność muzyki stworzonej przez muzyków zespołu. Z takimi płytami chętnie spędzam długie wieczory, nie muszą pochodzić z Nowego Jorku. Nie muszą być kolejnymi nienagannymi wykonaniami znanych jazzowych standardów. Doskonały warsztat, wyśmienity saksofon i wyjątkowo moim zdaniem udane, zbliżające się do światowego poziomu dialogi saksofonu (Maciej Sikała) i fortepianu (Joanna Gajda), a także powrót na polską scenę jazzową lidera zespołu – Piotra Jankowskiego, który grał z Maciejem Sikałą jeszcze w latach osiemdziesiątych, a może i nawet wcześniej.

Kilka tematów momentami brzmi znajomo, choć ja już od wielu lat mam wrażenie, że każdą melodię już gdzieś słyszałem, zresztą cytaty wcale nie są czymś niewłaściwym, bo cytować też można ciekawie, a jednocześnie, jeśli to efekt zamierzony – powstaje dla słuchaczy zagadka. Jeśli podobieństwa do znanych melodii powstają tylko w mojej głowie – może to oznaki przeładowania doskonałą muzyką, której powstaje ostatnio sporo. Świat się zatrzymał, ciągle niewiele muzyki można posłuchać na żywo, a ja dzięki pomysłowi grania w Płycie Tygodnia polskiej muzyki na nowo odkrywam świat polskiego jazzu.

Polski jazzowy mainstream ma się dobrze, za sprawą takich projektów jak ASAF. Wolałbym jednak albo album koncertowy, albo całość nagraną w studiu – trochę nie rozumiem koncepcji takiej składanki jak „Silent Prayer”, choć warto zaznaczyć, że wszyscy, którzy odpowiadali za techniczną realizację nagrania spisali się na medal, wyczarowując z tej układanki w miarę jednolicie brzmiący album.

ASAF
Silent Prayer
Format: CD
Wytwórnia: Soliton
Data pierwszego wydania: 2019
Numer: 5901571096698

07 lipca 2020

Herbie Hancock - The Piano


Wokół albumu „The Piano” pojawia się wiele historii, które bywają ze sobą sprzeczne, albo w ogóle są trochę bez sensu, jak ta, że to była jedna z pierwszych płyt kompaktowych, jakie ukazały się w Japonii w czasie premiery tego formatu. Faktem jest jednak, że album ukazał się w 1979 roku tylko w Japonii, w formacie jak najbardziej analogowym. Wtedy Sony eksperymentowało z płytami CD, tłocząc jednak wyłącznie muzykę poważną, bo taki był pomysł na nowy format cyfrowy. Album Herbie Hancocka, nagrany solo na fortepianie w Japonii miał zupełnie inny pomysł na realizację. To płyta przygotowana w formacie direct to disc – czyli zapisywana (jak w początkach fonografii) – bezpośrednio na płytę, która służy później do tłoczenia kopii do sprzedaży (a raczej mówiąc dokładniej – do przygotowania matryc do tłoczenia tych kopii). Generalnie bez pośrednictwa taśmy magnetycznej w jakiejkolwiek postaci, a co nawet ważniejsze – bez późniejszego montażu. Powinno to dać nadzwyczajną jakość dźwięku, szczególnie w połączeniu z dbałością o detale, z której zawsze słynęli japońscy inżynierowie dźwięku. W wersji cyfrowej (nigdy nie miałem okazji wysłuchać wersji analogowej), dźwięk jest dobry, ale nie jakoś szczególnie wyróżniający się jakością rejestracji.


Album nagrany w Japonii, wydany został pierwotnie w 1979 roku (jako płyta analogowa) i później w 1983 roku jako płyta CD tylko w Japonii, choć oczywiście płyty docierały przeróżnymi drogami do kolekcjonerów w Europie i Stanach Zjednoczonych. Pierwsze wydanie w oficjalnej światowej dystrybucji miało pojawić się dopiero w 2004 roku (po raz pierwszy wtedy również z bonusowymi ścieżkami będącymi odrzuconymi wersjami tych utworów, które znalazły się na pierwszym wydaniu).

Mam swoją teorię, co prawda w żaden sposób nie potwierdzoną ostatecznie, ale dość logiczną i spójną dotyczącą tego, dlaczego album ukazał się tylko w Japonii, mimo, że jest jednym z ciekawszych nagrań Herbie Hancocka z końcówki lat siedemdziesiątych. Oto argumenty:

1.       4 miesiące przed premierą (japońską) albumu „The Piano”, ale już po jego nagraniu, ukazał się na całym świecie album „Feets, Don't Fail Me Now” – pierwszy dyskotekowy, dziś mocno dotknięty przez upływający czas album Hancocka. Prawdopodobnie on sam, ale również szefostwo Columbii nie chciało mieszać w głowie słuchaczom muzyki popularnej i zachować jednolity obraz Hancocka – gwiazdy muzyki tanecznej i elektronicznej. Klienci skuszeni przez brzmienie „Feets, Don't Fail Me Now” z pewnością oddaliby doskonałe „The Piano” do sklepu już po pierwszym przesłuchaniu.
2.       Pół roku wcześniej Herbie Hancock nagrał doskonały koncert w duecie z Chickiem Corea – album „An Evening with Herbie Hancock & Chick Corea: In Concert” jest już w naszym Kanonie Jazzu od dawna. Solowy album, zawierający w dodatku, podobnie jak wspólne nagranie z Chickiem, ulubioną w owym czasie przez Hancocka melodię „Someday My Prince Will Come” stanowiło naturalną konkurencje, dla będącego ciągle nowością albumu koncertowego.

W ten oto sposób jeden z najlepszych albumów akustycznych Herbie Hancocka utknął na dekady w japońskich sklepach muzycznych. Zanim wymyślono internet i dyskograficzne bazy danych, wielu fanów nie miało jak dowiedzieć się o istnieniu tej płyty. Nawet dziś najczęściej w Europie album dostępny jest w przedziwnym wydaniu – płyta wytłoczona w Europie, a album posiada japoński numer kodu kreskowego i książeczkę po japońsku.

Repertuar złożony jest w pierwszej części recitalu z jazzowych standardów, które Hancock grał ponad dekadę wcześniej z Milesem Davisem, a w drugiej z jego własnych kompozycji. Wiele więcej nie trzeba, żeby stworzyć doskonała muzykę, wystarczy Herbie Hancock i dobrze nastrojony fortepian. Nie odrzucam wszystkich elektrycznych wcieleń autora „The Piano”, jednak raczej wolę, kiedy ma do dyspozycji jedynie klawiaturę tradycyjnego fortepianu, a album „The Piano” jest najlepszym przykładem takiej muzyki. Herbie Hancock w najlepszej formie.

Herbie Hancock
The Piano
Format: CD
Wytwórnia: Columbia / Legacy / Sony
Data pierwszego wydania: 1978
Numer: 5099708708320

06 lipca 2020

Air On The G String (Orchestral Suite No. 3 in D major, BWV 1068) – CoverToCover Vol. 58


Muzykę klasyczna, dawną i zapisaną starannie w nutach zostawiam sobie zawsze na później, choć mam wrażenie, że to później już nigdy nie nastąpi, jednak poszukiwanie śladów obecności kompozytorów sprzed setek lat we współczesnej muzyce rozrywkowej i improwizowanej to całkiem ciekawe zajęcie. W przypadku kompozycji Jana Sebastiana Bacha w zasadzie nie jest to trudne, bowiem wariacje goldbergowskie na jazzowe salony wprowadził Glen Gould, którego uważam za absolutnie jazzowego muzyka, być może nawet jednego z największych pianistów jazzowych wszechczasów. Jak ktoś nie wierzy, niech sobie posłucha. Za ten cykl wziął się również całkiem udanie Keith Jarrett, ale z całym do niego szacunkiem, do Goulda mu daleko.


Dziś jednak o Arii na strunie G, czyli fragmencie suity orkiestrowej D-dur numer 3, w oficjalnym katalogu dzieł Bacha oznaczonym numerkiem BVW 1068. W wersji dla bardziej dociekliwych - Bach Werke Verzeichnis (BWV) to katalog dzieł Bacha opracowany krótko po II wojnie światowej, jak możecie spodziewać się po nazwie, przez niemieckich fanów, a raczej bardziej archiwistów. Kompozytorzy w dawnych czasach (Bach żył na przełomie XVII i XVIII wieku) nie nazywali swoich kompozycji jakoś szczególnie, bowiem w większości przypadków zabierali się za pracę nad utworem dopiero, kiedy dostali sowitą przedpłatę. Nie martwili się później o sprzedaż i o chwytliwy refren, choć wiele utworów powstałych przed wynalezieniem fonografu ma całkiem łatwe do zapamiętania melodie. Podobnie jest z Arią na strunie G, która posługując się dzisiejszą terminologią – mogłaby być singlem z Suity orkiestrowej numer 3 BWV 1068. Taka nazwa nieodmiennie kojarzy mi się z zupełnie beznadziejnymi nazwami samochodów, które również nic nie znaczą. Kiedyś nie rozumiałem, czemu globalne produkty mają najczęściej numerki, czasem bardzo skomplikowane, a nie nazwy. Oświeciło mnie, kiedy zostałem po raz pierwszy poproszony o zrecenzowanie ponad setki nowych nazw, które mój ówczesny pracodawca, globalny koncern zarejestrował sobie na zapas na całym świecie dla produktów, których nie było nawet w najdalej wybiegających w przyszłość planach produkcyjnych, nawet tych, które istniały tylko na slajdach. Otóż problem tkwi w tym, że piosenka może mieć nazwę własną, albo imię, lub jakiś fragment refrenu jako tytuł. Produkt musi mieć jedno słowo. Cokolwiek się nie wymyśli, jeśli zapyta się swoich ludzi w setce albo lepiej krajów, czy im się źle nie kojarzy, nawet jeśli wylosujecie słowo nieistniejące i zupełnie bez sensu, zawsze znajdzie się jeden, któremu się kojarzy, z seksem, polityką, przemocą, albo innymi paskudztwami. No i cała robota drogiej agencji reklamowej od wymyślania słów idzie na marne. Może więc warto jazzowe standardy też zwyczajnie numerować…?

Miało być jednak o znanej melodyjce Bacha. Z przyczyn oczywistych kompozytor, ani żaden współczesny jemu muzyk dziś nie zagra, za to postarałem się zapewnić Wam niezłą stylistyczną paletę barw. Dla mnie wykonaniem wzorcowym jest nagranie połączonych sił The Modern Jazz Quartet i The Swingle Singers z fantastycznej płyty „Place Vendome”, która od dawna jest już w moim Kanonie Jazzu. Zespół Warda Swingle nagrał Arię na strunę G również bez The Modern Jazz Quartet na płycie wypełnionej niemal a capella zaśpiewanymi kompozycjami Bacha z 1963 roku o sprytnie wymyślonym tytule „Jazz Sebastian Bach”. W środku z tytułami było już trudniej, bo obok BVW 1068 umieścili też fantastyczne BVW 1080, 645, 880, a nawet 871 i parę innych fantastycznych numerów.

Suita Orkiestrowa BVW 1068 jak sama nazwa wskazuje, powstała z myślą o orkiestrze symfonicznej. Transkrypcję Arii na strunę G na dwa instrumenty (skrzypce i fortepian) zawdzięczamy Augustowi Emilowi Danielowi Ferdinandowi Wilhelmj’emu (to jeden człowiek, musiał mieć wielu słynnych dziadków…). Chociaż pewnie i bez niego ludzie jazzu poradziliby sobie doskonale. Zamieniając skrzypce i fortepian na gitarę i kontrabas (przecież dla muzyków improwizujących to proste i oczywiste) fantastycznie zagrali ten motyw Ray Brown i Laurinho Almeida. Inny słynny basista – Ron Carter postanowił nagrać swój własny album poświęcony muzyce Bacha – „Ron Carter Meets Bach”. Żeby sobie utrudnić zadanie, a może nie znalazł chętnych do pomocy, sam zagrał na kontrabasie, wiolonczeli i paru innych instrumentach podobnych. Niektórzy tą płytę kochają, inni uważają za muzyczny żart. Ja należę do grupy niezdecydowanych, ale Ron Carter może być dumny ze swojej płyty wypełnionej numerami BVW, choć on akurat w bezpośrednim opisie numerów z katalogu nie użył.

Kolejne kameralne wykonania należą do wiolonczelisty Yo-Yo Ma i Bobby McFerrina, a także do Iiro Rantali z udziałem naszego geniusza skrzypiec Adama Bałdycha. Jak usłyszycie ślad Arii na strunę G w „A Whiter Shade of Pale” zespołu Procol Harum, to nie będzie się Wam tylko zdawało, to słuszne skojarzenie, ale Procol Harum też mi się w audycji nie zmieścił.

Utwór: Air For G String
Album: Place Vendome
Wykonawca: The Modern Jazz Quartet & The Swingle Singers
Wytwórnia: Philips / Polygram
Rok: 1966
Numer: 004228245522
Skład: John Lewis – p, Milt Jackson – vib, Percy Heath – b, Connie Kay – dr, Ward Swingle – voc, Christiane Legrand – voc, Jean-Claude Briodin – voc, Anne Germain – voc, Claude Germain – voc, Jean Cussac – voc, Claudine Meunier – voc, Jeanette Baucomont – voc.

Utwór: Air On A G-String
Album: Moonlight Serenade
Wykonawca: Ray Brown & Laurinho Almeida
Wytwórnia: Jeton / Bell Music
Rok: 1981
Numer: 4011809600052
Skład: Ray Brown – b, Laurinho Almeida – g.

Utwór: Air - From Orchestral Suite In D Minor
Album: Ron Carter Meets Bach
Wykonawca: Ron Carter
Wytwórnia: EAU / Toshiba / Blue Note
Rok: 1991
Numer: 077778051023
Skład: Ron Carter – b, cello, others.

Utwór: Orchestral Suite #3 In D, Bwv 1068 - Air
Album: Hush
Wykonawca: Yo-Yo Ma with Bobby McFerrin
Wytwórnia: Sony
Rok: 1992
Numer: 5099704817729
Skład: Yo-Yo Ma – cello, Bobby McFerrin – voc.

Utwór: Aria
Album: My History Of Jazz
Wykonawca: Iiro Rantala
Wytwórnia: ACT Music
Rok: 2012
Numer: ACT 9531-2
Skład: Iiro Rantala – p, Lars Danielsson – b, cello, Adam Bałdych – viol, Morten Lund – dr.

05 lipca 2020

Blowin’ In The Wind – CoverToCover Vol. 57


Sztandarowy utwór Boba Dylana niedługo skończy 60 lat. Tekst powstał prawdopodobnie w 1962 roku, z myślą o albumie „The Freewheelin’ Bob Dylan”, drugim albumie dzisiejszego laureata nagrody Nobla, który właśnie wydał swój kolejny album – „Rough And Rowdy Ways” – pierwszy od niemal dekady z nowymi autorskimi tekstami. Gdyby nie ten album, to ciągle ostatnim tekstem Dylana byłby wydany w formie małej książeczki wykład noblowski – „The Nobel Lecture”. Dylan nie byłby sobą, gdyby najpierw długo nie zastanawiał się, czy nagrodę Nobla przyjąć i później odmówić wzięcia udziału w gali wręczenia nagród. Ma być o „Blowin’ In The Wind”, więc skracając historię dylanowskiego Nobla przypomnę tylko, że zarówno nagranie audio wykładu, który Dylan przygotował dużo później, spotykając się z przedstawicielami komitetu nagrody w Sztokholmie, jak i występ Patti Smith z noblowskiej gali znajdziecie na stronach Nagrody Nobla. Warto.


Przejdźmy jednak do pierwszej udanej płyty Boba Dylana – „The Freewheelin’ Bob Dylan”, która ukazała się kilka miesięcy po jego debiucie – albumie „Bob Dylan” zawierającym w większości znane folkowe pieśni, które napisali inni wykonawcy, w tym późniejszy przebój The Animals – „House Of The Risin’ Sun”. Już samym albumem „The Freewheelin’” Bob Dylan wpisał się na zawsze do historii amerykańskiej poezji, piosenki z ważnym tekstem, folku i przy okazji został idolem studentów na całym świecie, nawet jeśli do końca nie rozumieli jego tekstów. O każdej z piosenek z tego albumu warto zrobić odcinek CoverToCover. Naprawdę o każdej, bez wyjątku. Album to nie tylko „Blowin’ In The Wind”, ale też kolejne utwory – „Girl From The North Country”, genialny „Masters Of War”, „Down The Highway”, „Bob Dylan Blues”, „A Hard Rain’s a-Gonna Fall”. To tylko pierwsza strona płyty, a na drugiej są przecież „Don’t Think Twice It’s All Right”, „Bob Dylan’s Dream”, „Oxford Town”, „Talkin’ World War III Blues”, „Corrina, Corrina” – jedyny utwór, którego Dylan nie jest autorem, „Honey, Just Allow Me One More Chance” i „I Shall Be Free”. Każdy z tych utworów był wielokrotnie grany i śpiewany przez innych wykonawców.

Niektórzy z nich dorobili się niezłej sławy i pieniędzy na tekstach Dylana, zanim jeszcze sam Dylan zdążył wydać swoją wersję. Tak było w przypadku „Blowin’ In The Wind” – zanim Columbia wydała singla z tym utworem w wykonaniu Dylana, swoją wersję na szczyty listy przebojów w USA wprowadził zespół Peter, Paul And Mary, a tylko przez przypadek nie wyprzedził ich Chad Mitchell, który piosenkę nagrał nawet wcześniej, ale jego konserwatywna wytwórnia Kapp dopatrzyła się niewłaściwych słów w tekście i odmówiła lansowania singla. Columbia, w której nagrywał Dylan i Peter Yarrow oporów nie miała. Nikt dziś nie chce się przyznać, że podjął decyzję o promowaniu albumu „The Freewheelin’” singlem „Mixed-Up Confusion / Corrina Corrina”.

Melodia, tak jak wiele folkowych kompozycji jest wzorowana na starszych piosenkach (w tym przypadku najczęściej wskazuje się istotnie podobną „We Shall Overcome”, która pochodzi od „No More Auction Block”, a ta z kolei od „I'll Overcome Some Day” niejakiego Charles Albert Tindleya, który z pewnością jej nie napisał, ale wpadł na pomysł, żeby ją na przełomie XIX i XX wieku zarejestrować jako własną). W „Blowin’ In The Wind” ważny jest jednak tekst, choć bez trudu znajdziecie wiele ciekawych wykonań instrumentalnych.

Sam Bob Dylan nagrywał kilka razy ten utwór, który stał się jego pierwszym wielkim przebojem i za sprawą sukcesu wersji zespołu Peter, Paul And Mary zapoczątkował trwający do dziś zwyczaj masowego nagrywania piosenek Dylana przez przeróżnych wykonawców. W ciągu kilku lat „Blowin’ In The Wind” zaśpiewali Elvis Presley, Marianne Faithfull i Marlena Dietrich. Później Tony Bennett, Odetta, Sam Cooke i setki innych wykonawców. Co ciekawe, nie udało mi się odnaleźć wersji śpiewanej przez Franka Sinatrę…

Ja do zestawu prezentowanego w audycji wybieram oprócz oryginału, wersję zaśpiewaną w 1966 roku przez Stevie Wondera, którego wykonanie też sporo namieszało na listach amerykańskich przebojów, oraz obiecane wyżej kameralne wersje instrumentalne, obie nagrane mniej więcej w tym samym czasie w 2017 roku - Bugge Wesseltofta i Włodka Pawlika. Odettę, zespół Peter, Paul And Mary, Ziggy Marleya, The Kingston Trio, The Staples Singers, Marianne Faithfull, Dionne Warwick, Joan Baez, The Ventures, Ettę James, Duke’a Ellingtona, Cheta Atkinsa, Charlie’ego Mariano i Elvisa Presleya, a także kilka innych niespodzianek zostawiam sobie na kolejne odcinki cyklu, które powstaną, jak już skończy mi się koncepcja na nowe utwory do CoverToCover, czyli nieprędko…

Utwór: Blowin’ In The Wind
Album: The Freewheelin' Bob Dylan
Wykonawca: Bob Dylan
Wytwórnia: Columbia
Rok: 1963
Numer: 5099703239027
Skład: Bob Dylan – voc, g, harm.

Utwór: Blowin’ In The Wind
Album: Up-Tight (Icon Compilation)
Wykonawca: Stevie Wonder
Wytwórnia: Tamla (Motown / Universal)
Rok: 1966
Numer: 602527472546
Skład: Stevie Wonder – voc, harm, kbd, perc, Clarence Paul – voc, The Funk Brothers – band.

Utwór: Blowin’ In The Wind
Album: Everybody Loves Angels
Wykonawca: Bugge Wesseltoft
Wytwórnia: ACT Music
Rok: 2017
Numer: ACT 9847-2
Skład: Bugge Wesseltoft – p.

Utwór: Blowin’ In The Wind
Album: Songs Without Words
Wykonawca: Włodek Pawlik
Wytwórnia: Pawlik Relations
Rok: 2017
Numer: 5901289325134
Skład: Włodek Pawlik – p.