tag:blogger.com,1999:blog-30653776401080997182024-03-14T10:29:31.991+01:00Subiektywny Dziennik MuzycznyRafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.comBlogger1602125tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-89134084633759595512022-02-13T11:49:00.001+01:002022-02-13T11:49:00.215+01:00Almost Like Being In Love – CoverToCover Vol. 164<p><span style="font-family: inherit;"> Piosenka
powstała w 1947 roku z myślą o musicalu „Brigadoon”, którego tytuł jest nazwą
miejscowości, w której autor książki na podstawie której przygotowano
przedstawienie – Alan Jay Lerner umieścił akcję swojej opowieści. Lerner
napisał również teksty piosenek do przedstawienia, w tym do najczęściej do dziś
nagrywanego przeboju z tej sztuki – „Almost Like Being In Love”. Przedstawienie
w słynnym Ziegfeld Theatre na Boradwayu w oryginalnej wersji wystawiono ponad
500 razy, więc z pewnością autorzy zarobili na sztuce spore pieniądze. W
oryginalnej, pierwszej obsadzie, piosenkę na scenie śpiewali David Brooks i
Marion Bell. Dla obojga aktorów główna rola w „Brigadoon” była najważniejszym
osiągnięciem w ich artystycznym życiu. Zachowały się studyjne nagrania ich
wspólnego wykonania, choć do końca nie jest jasne, w jakich okolicznościach
powstały – raczej nie na scenie w Ziegfeld, w latach czterdziestych takich
nagrań nikt nie robił, raczej zapraszano aktorów do nowojorskich studiów
nagraniowych. Muzykę do całego przedstawienia, w tym do „Almost Like Being In Love”
napisał Frederick Loewe, autor oprawy muzycznej między innymi „My Fair Lady” i
„Gigi”.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiacNeYHLKpp2AL2v6ZyFcw4Up9-EI-G0ExUTIMYPMDSdclUdllIK59PtVDWlBE8PtEsxy2yHayWG8IznTMs6jYHvrPHdCPk-CHNh3rYvDUxFzUZYRWrYdn2Dt7kNFg7U49sNIXlWpxKXFe0IPDjX1ruD79HOVE2ev_op1vsjoZ1Z7cU6P5T559LYmd=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiacNeYHLKpp2AL2v6ZyFcw4Up9-EI-G0ExUTIMYPMDSdclUdllIK59PtVDWlBE8PtEsxy2yHayWG8IznTMs6jYHvrPHdCPk-CHNh3rYvDUxFzUZYRWrYdn2Dt7kNFg7U49sNIXlWpxKXFe0IPDjX1ruD79HOVE2ev_op1vsjoZ1Z7cU6P5T559LYmd=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Kilka lat
później, w 1954 roku powstał film na bazie książki Lernera i przedstawienia z
Gene’m Kelly’m w roli głównej. W tym czasie jedyna do dziś wspominana piosenka
z przedstawienia – „Almost Like Being In Love” była już znanym przebojem, choć
ciągle czekała na swoje najlepsze jazzowe wersje. Między 1947 i 1954 rokiem
pojawiły się nagrania tej kompozycji w wykonaniu Joe Stafford, Mildred Bailey,
Franka Sinatry i Nat King Cole’a. Pierwszych jazzowych, instrumentalnych
adaptacji melodii Fredericka Loewe dokonali Lester Young z Oscarem Petersonem i
Charlie Parker w 1952 roku. Te nagrania wprowadziły melodię znaną z list
przebojów na jazzowe salony. Wkrótce pojawiły się równie udane nagrania Lee
Konitza z Gerry Mulliganem („Lee Konitz And The Gerry Mulligan Quartet” z 1954
roku), Sonny Rollinsa z The Modern Jazz Quartet, Reda Garlanda i Arta Blakey’a,
a także wiele innych. Do dziś powstało kilkaset nagrań zarówno
instrumentalnych, jak i z tekstem Lernera. Ja wybieram jedną z piękniej
zaśpiewanych starszych wersji w wykonaniu Johnny Hartmana i współczesną
zaśpiewaną w 2020 roku przez Jamesa Taylora. Wśród wokalistów i wokalistek
jazzowych śpiewających „Almost Like Being In Love” znajdziecie wszystkie
największe nazwiska z Ellą Fitzgerald na czele („Ella Sings Broadway”). Moim
zdaniem ciekawszy jest jednak zbiór rejestracji instrumentalnych, w audycji
grają Charlie Parker, Lester Young z Oscarem Petersonem i Chet Baker, który
utworom duetu Lerner – Loewe poświęcił cały album („Plays The Best Of Lerner
& Loewe” z 1959 roku). Warto również sięgnąć po nagrania J. J. Johnsona, Errolla
Garnera i Buda Powella, a wśród tych nowocześniejszych po płyty Harolda Maberna
(„Fantasy”), Marciala Solala („Balade du 10 Mars”) i ciekawostkę – płytę Hugo
Rasmussena „Hugo... </span><span lang="EN-US" style="font-family: inherit;">Partly Live”.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Utwór: Almost Like Being In Love<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Unforgettable Songs By Johnny Hartman<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Johnny Hartman<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Impulse! / MCA / GRP<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1966<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 011105015226<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Johnny Hartman – voc, Jules Chaikin – tp, Freddie
Hill – tp, Melvin Moore – tp, Bud Brisbois – tp, Al Porcino – tp, Mike Barone –
tromb, John Ewing – tromb, Lester Robertson – tromb, Ernie Tack – tromb, Anthony
Ortega – as, Harold Land – ts, Teddy Edwards – ts, Curtis Amy – ts, Jack Nimitz
– bs, Mike Melvoin – p, Herb Ellis – g, Jimmy Bond – b, Stan Levey – dr, Gerald
Wilson – cond, arr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Almost Like Being In Love<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Lester Young With The Oscar Peterson Trio<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Lester Young With The Oscar Peterson Trio<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Norgran
/ Verve / Polygram<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1952<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 731452145123<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Lester Young – ts, Oscar Peterson – p, Barney
Kessel – g, Ray Brown – b, J. C. Heard – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Almost Like Being In Love<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Bird: The Complete Charlie Parker On Verve<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Charlie
Parker<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Verve
/ Polygram<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1952<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 042283715028<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Charlie Parker – as, Jimmy Maxwell – tp, Al
Porcino – tp, Carl Poole – tp, Bernie Privin – tp, Bill Harris – tromb, Lou
McGarity – tromb, Bart Varsalona – tromb, Harry Terrill – as, Murray Williams –
as, Hank Ross – ts, Flip Phillips – ts, Danny Bank – bs, Oscar Peterson – p, Freddie
Green – g, Ray Brown – b, Don Lamond – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Almost Like Being In Love<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Plays The Best Of Lerner & Loewe<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Chet
Baker<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Fantasy
/ OJC / Universal<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1959<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 888072345997<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Chet Baker – tp, Herbie Mann – ts, fl, Zoot
Sims – ts, Pepper Adams – bs, Bob Corwin – p, Earl May – b, Clifford Jarvis –
dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Almost Like Being In Love<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: American Standard<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: James Taylor<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Fantasy / Universal<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 2020<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 888072145719<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: James Taylor –
voc, g, John Pizzarelli – g, Jerry Douglas – dobro, Walt Fowler – tp, flug, Lou
Marini – cl, sax, Larry Goldings – kbd, hamm, Stuart Duncan – viol, Jimmy
Johnson – b, Viktor Krauss – b, Steve Gadd – dr, Luis Conte – perc, Andrea Zonn
– bvoc, Arnold McCuller – bvoc, Dorian Holley – bvoc, Kate Markowitz – b voc.</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-28601114314501376352022-02-12T11:42:00.001+01:002022-02-12T11:42:00.223+01:00All Blues – CoverToCover Vol. 163, 166-170<p><span style="font-family: inherit;"> <span lang="EN-US">Legendarny utwór napisał Miles Davis przy okazji
nagrywania „Kind Of Blue”. </span>Później
grywał go wielokrotnie w latach sześćdziesiątych, a niemal każde z zachowanych
oficjalnych nagrań koncertowych jest równie doskonałe jak oryginał studyjny
wydany na jednej z najsłynniejszych jazzowych płyt wszechczasów. W niedalekiej
przyszłości z okazji 30 rocznicy śmierci Milesa Davisa zamierzam przygotować
cały tydzień z „All Blues” w cyklu CoverToCover. Nie potrafię do półgodzinnej
audycji wybrać najlepszego nagrania koncertowego Milesa, a każde z nich ma co
najmniej 15 minut. Na saksofonie mogą towarzyszyć Milesowi John Coltrane i
Julian Cannonball Adderley, George Coleman, Wayne Shorter albo Sonny Stitt,
każdy z nich wypada znakomicie.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhPblw6xa_3Wd9qONX4m6zNpCPETug4aaBiZJm6bFNitxkkmYFv3cGYSklkD-gUtW8za0JWqRdxlM-S8hYcKBpoCuI01GM4oy3JV1C92RhLzBwPQZYU9ms5V1fK7TJuSk3JuUcjo8P_KvYZGtJSH0Q6YFfxqWT_u9EVsLgm0RvQFH5PBE3YASL9W2bf=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhPblw6xa_3Wd9qONX4m6zNpCPETug4aaBiZJm6bFNitxkkmYFv3cGYSklkD-gUtW8za0JWqRdxlM-S8hYcKBpoCuI01GM4oy3JV1C92RhLzBwPQZYU9ms5V1fK7TJuSk3JuUcjo8P_KvYZGtJSH0Q6YFfxqWT_u9EVsLgm0RvQFH5PBE3YASL9W2bf=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Oczywiście
granie „All Blues” skończyło się wraz z rozpoczęciem elektrycznego okresu
Milesa. Później już chyba nigdy nie zagrał swojego najsłynniejszego tematu,
może za wyjątkiem krótkich cytatów gdzieś w solówkach. W kilka lat po premierze
„Kind Of Blue” Oscar Brown Jr. napisał tekst do „All Blues”, ale wersja wokalna
jakoś się specjalnie nie przyjęła.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Wszystkie
fantastyczne nagrania Milesa Davisa z saksofonistami stworzyły wzorzec z pozoru
niezmienialny. Jednak jazz to niezwykle elastyczna formuła. Kontrabas solo –
proszę bardzo – Charnett Moffett z albumu „The Bridge: Solo Bass Works”. Dwa
kontrabasy też mogą być – na przykład Michael Moore i Rufus Reid („Doublebass
Delight”). <span lang="EN-US">Duet gitarowy – proszę bardzo - Larry Coryell i Bireli
Lagrene („Bireli Lagrene - Special Guests - Larry Coryell - Miroslav Vitous”). Klasyczne
gitarowe combo z Hammondem – Pat Martino i Joey DeFrancesco – „Live At
Yoshi’s”. </span>Trio fortepianowe –
Włodek Pawlik na płycie „Standards Live Vol. 2”. Skrzypce w roli głównej –
Michał Urbaniak w kilku różnych konfiguracjach. <span lang="EN-US">Bas i fortepian
bez bębnów – Gary Peacock i Marc Copland. Duża orkiestra – Vince Mendoza. </span>Fortepian z saksofonem w duecie – Michael
Wollny i Heinz Sauer. Co ciekawe, jedynym ze znanych trębaczy, który odważył
się sięgnąć po „All Blues” w projekcie, który nie jest wspominkami Milesa
Davisa był Freddie Hubbard. To wszystko już w przyszłym tygodniu, który w
całości będzie poświęcony „All Blues”.</span></p><p><b><span lang="EN-US"><span style="font-family: inherit;">Vol. 163:</span></span></b></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;"><span lang="EN-US">Utwór: All Blues<br /></span>Album: Kind Of Blue<br />Wykonawca: Miles
Davis<br />Wytwórnia: Columbia
/ Sony<br />Rok: 1959<br />Numer: 5099706493525<br />Skład: Miles Davis – tp, Julian Cannonball Adderley –
as, John Coltrane – ts, Bill Evans (Piano) – p, Paul Chambers – b, Jimmy Cobb –
dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: All Blues<br />Album: The Bridge: Solo Bass Works<br />Wykonawca: Charnett
Moffett<br />Wytwórnia: Motema<br />Rok: 2013<br />Numer: 181212000663<br />Skład: Charnett Moffett – b.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: All Blues<br />Album: State Of Nature<br />Wykonawca: Stanley
Jordan<br />Wytwórnia: Mack
Avenue<br />Rok: 2008<br />Numer: 673203104020<br />Skład: Stanley Jordan – g, p, Charnett Moffett – b, David
Haynes – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><b><span lang="EN-US"><span style="font-family: inherit;">Vol. 166:</span></span></b></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;"><span lang="EN-US">Utwór: All Blues<br /></span>Album: The Complete Live At The Plugged Nickel 1965
(Disc 7) - December 23 1965 Fourth Set<br />Wykonawca: Miles
Davis<br />Wytwórnia: Columbia
/ Legacy / Sony<br />Rok: 1965<br />Numer: 074646695524<br />Skład: Miles Davis – tp, Wayne Shorter – ts, Herbie
Hancock – p, Ron Carter – b, Tony Williams – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: All Blues<br />Album: Standards Live Vol. 2<br />Wykonawca: Włodek
Pawlik with Zbigniew Wegehaupt & Cezary Konrad<br />Wytwórnia: Polonia<br />Rok: 1996<br />Numer: CD 097<br />Skład: Włodek Pawlik
– p, Zbigniew Wegehaupt – b, Cezary Konrad – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><b><span lang="EN-US"><span style="font-family: inherit;">Vol. 167:</span></span></b></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;"><span lang="EN-US">Utwór: All Blues<br /></span>Album: The Complete Concert 1964 My Funny Valentine +
Four & More<br />Wykonawca: Miles
Davis<br />Wytwórnia: Columbia
/ Legacy / Sony<br />Rok: 1964<br />Numer: 07464488212<br />Skład: Miles Davis – tp, George Coleman – ts, Herbie
Hancock – p, Ron Carter – b, Tony Williams – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: All Blues<br />Album: Live At Yoshi’s<br />Wykonawca: Pat
Martino<br />Wytwórnia: Blue
Note<br />Rok: 2001<br />Numer: 724349974920<br />Skład: Pat Martino – g, Joey DeFrancesco – hamm, Billy
Hart – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: P.S. (All Blues)<br />Album: Blublula<br />Wykonawca: Stanisław
Sojka<br />Wytwórnia: Polskie
Nagrania / Warner Bros.<br />Rok: 1981<br />Numer: 0190295960100<br />Skład: Stanisław
Sojka – voc, Wojciech Karolak – p, Zbigniew Wegehaupt – b, Czesław Mały
Bartkowski – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><b><span lang="EN-US"><span style="font-family: inherit;">Vol. 168:</span></span></b></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;"><span lang="EN-US">Utwór: All Blues<br /></span>Album: In Stockholm 1960 Complete<br />Wykonawca: Miles Davis, John Coltrane & Sonny
Stitt<br />Wytwórnia: Dragon<br />Rok: 1960<br />Numer: 7391953002283<br />Skład: Miles Davis – tp, Sonny Stitt – ts, Wynton
Kelly – p, Paul Chambers – b, Jimmy Cobb – dr. </span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;"><span lang="EN-US">Utwór: All Blues<br /></span>Album: Insight<br />Wykonawca: Gary Peacock & Marc Copland<br />Wytwórnia: Pirouet<br />Rok: 2009<br />Numer: 4260041180413<br />Skład: Gary Peacock - b, Marc Copland – p.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: All Blues<br />Album: Bireli Lagrene - Special Guests - Larry Coryell
- Miroslav Vitous<br />Wykonawca: Bireli Lagrene / Larry Coryell / Miroslav
Vitous<br />Wytwórnia: Jazz
Point<br />Rok: 1986<br />Numer: 722746704928<br />Skład: Bireli Lagrene – g, Larry Coryell – g, Miroslav
Vitous – b.</span></p>
<p class="MsoNormal"><b><span lang="EN-US"><span style="font-family: inherit;">Vol. 169:</span></span></b></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;"><span lang="EN-US">Utwór: All Blues<br /></span>Album: Live In Zurich 1960<br />Wykonawca:
Miles Davis Quintet<br />Wytwórnia: Jazz
Unlimited<br />Rok: 1960<br />Numer: 717101203123<br />Skład: Miles Davis – tp, John Coltrane – ts, Wynton
Kelly – p, Paul Chambers – b, Jimmy Cobb – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: All Blues<br />Album: Blauklang<br />Wykonawca: Vince Mendoza<br />Wytwórnia: ACT Music<br />Rok: 2007<br />Numer: 614427946522<br /><span lang="EN-US">Skład: Vince Mendoza – conductor, Markus Stockhausen –
tp, Claudio Puntin – cl, sax, Steffen Schorn – cl, sax, Frank Sackenheim – sax,
Arkady Shilkloper – French horn, Jon Sass – tuba, Nguyen Le – g, Lars
Danielsson – b, Ulla Van Daelen – harp, Christopher Dell – vib, Peter Erskine –
dr, String Quartet Red Urg 4 (strings):</span><span lang="EN-US"> </span><span lang="EN-US">Christine Rox, Thorun Osk
Marinosdottir, Gerdur Gunnarsdottir, Daniel Raabe.</span></span></p>
<p class="MsoNormal"><b><span lang="EN-US"><span style="font-family: inherit;">Vol. 170:</span></span></b></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;"><span lang="EN-US">Utwór: All Blues<br /></span>Album: Miles Davis At Newport: 1955 - 1975: The
Bootleg Series, Vol. 4<br />Wykonawca: Miles
Davis<br />Wytwórnia: Columbia
/ Legacy / Sony<br />Rok: 1960<br />Numer: 888750819529<br />Skład: Miles Davis – tp, Wayne Shorter – ts, Wynton
Kelly – p, Paul Chambers – b, Jimmy Cobb – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: All Blues<br />Album: Flamenco Sketches<br />Wykonawca: Chano
Dominguez<br />Wytwórnia: Blue
Note<br />Rok: 2012<br />Numer: 5099967945320<br />Skład: Chano
Dominguez – p, Mario Rossy – b, Blas Kejio Cordoba – voc, perc, Israel Pirania
Suarez – perc, Tomas Tomasito
Moreno – perc.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: All Blues<br />Album: 4 Generations Of Miles - Recorded Live In New
York City<br />Wykonawca: George Coleman / Mike Stern / Ron Carter /
Jimmy Cobb<br />Wytwórnia: Chesky<br />Rok: 2002<br />Numer: 090368023827<br />Skład: George Coleman
– ts, Mike Stern – g, Ron Carter – b, Jimmy Cobb – dr.</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-76511386565817820172022-02-11T11:39:00.005+01:002022-02-11T11:39:00.236+01:00Pod Papugami – CoverToCover Vol. 162<p><span style="font-family: inherit;">Utwór
oczywiście wszyscy kojarzą z Czesławem Niemenem. W sumie to słusznie, choć nie
jest on ani autorem kompozycji, ani jego pierwszym wykonawca. „Pod Papugami”
skomponował Mateusz Święcicki do tekstu Bogusława Choińskiego i Jana
Gałkowskiego. Duet tekściarzy, którzy stworzyli słynny tekst ma w swoim dorobku
sporo przebojów, jednak dziś z nich wszystkich uchował się w pamięci słuchaczy
raczej tylko przebój Niemena.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj4ZlELJcf9hv0SlAWFCxhlPJOVH6wky-yV2eGkIhWgFdfw848KxehMw-3yRmk334DUMLj_-awXJhjDV6qGnq2y5QgGjeiFLGJIYbGO_hdVFaBKdcHX7heiCtlWOfMI3VDcFSb9JxqnXRE9i9xq3o9hRAvH5frUDF-ZnXk4mH3bsuyMLFEWfJMRnfG9=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj4ZlELJcf9hv0SlAWFCxhlPJOVH6wky-yV2eGkIhWgFdfw848KxehMw-3yRmk334DUMLj_-awXJhjDV6qGnq2y5QgGjeiFLGJIYbGO_hdVFaBKdcHX7heiCtlWOfMI3VDcFSb9JxqnXRE9i9xq3o9hRAvH5frUDF-ZnXk4mH3bsuyMLFEWfJMRnfG9=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Pierwszym
wykonawcą piosenki była grupa Czerwono-Czarni. Skład zespołu działającego od
1960 roku często się zmieniał. Pierwszym wokalistą, który zaśpiewał „Pod
Papugami” był Józef Ledecki. Jego niższy niż Niemena głos sprawił, że utwór
stał się melodyjną balladą w niczym nieprzypominającą późniejszego nagrania
Niemena. Czerwono Czarni nagrali w 1963 roku wersję wokalną z Ledeckim i
instrumentalną. Obie ukazały się na modnych wtedy tzw. czwórkach, ale nie
zrobiły jakiejś szczególnej kariery.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Czesław Niemen
po raz pierwszy zaśpiewał „Pod Papugami” w 1963 roku, krótko po nagraniu Czerwono
Czarnych, z udziałem zespołu Bossa Nova Combo. Zmienił trochę tekst i
zdecydowanie przyspieszył utwór. To nagranie znajdziecie dziś na licznych
kompilacjach wczesnych przebojów Niemena. Wersja, którą znają chyba wszyscy,
powstała 5 lat później i ukazała się na płycie Niemena wydanej w 1969 roku z zespołem
Akwarele („Czy mnie jeszcze pamiętasz?”). W okresie od współpracy z Bossa Nova
Combo do końca lat sześćdziesiątych Niemen przeżywał fascynację twórczością
Otisa Reddinga. Śpiewał jego covery. Soulowe inspiracje słychać na płycie z
1969 roku. Ciekawą przygodą jest porównanie obu nagrań.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Mimo
przeróżnych perturbacji natury prawnej, wiele kompozycji z repertuaru Czesława
Niemena znajduje się dziś w repertuarze wykonawców jazzowych. Piosenki po – tak
przecież zaczynał utwór „Pod Papugami”, były w latach sześćdziesiątych pisane
jeszcze ciągle staranniej. Dlatego też wielu z nich można dzisiaj użyć jako
podstawy i inspiracji do jazzowych improwizacji. Nie bez znaczenie jest też
fakt, że dla wielu współczesnych gwiazd polskiego jazzu Niemen to muzyka młodości.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Artur
Dutkiewicz przygotował w 2009 roku cały album z autorskimi interpretacjami
przebojów znanych z repertuaru Niemena, w większości ułożony z kompozycji jego
autorstwa. Nie mogło jednak zabraknąć słynnej kompozycji Święcickiego. Podobnie
na płycie tria Jarosław Śmietana / Wojciech Karolak / Adam Czerwiński nazwanej
„Polish Standards”. Gdyby Święcicki mieszkał w centrum Nowego Jorku, a nie w
Polsce, być może „Pod Papugami” byłoby dziś piosenką tytułową jakiegoś znanego
na całym świecie musicalu? Tak mamy wyśmienity polski standard, z gościnnym
udziałem Janusza Muniaka w nagraniu tria Jarka Śmietany, w dodatku z pewnymi
szansami na międzynarodową popularność. „Pod Papugami” ma bowiem tekst po
portugalsku przygotowany przez wokalistę i gitarzystę Guilerme Coimbrę i
nagrany z udziałem między innymi Marka Napiórkowskiego i Macieja Sikały. Niestety
nie potrafię ocenić jakości tłumaczenia, jednak brzmi jak materiał na światowy
przebój. Może kiedyś się uda, na razie mamy wybitny Polish Standard zgodnie z
tytułem płyty Śmietany i Karolaka. Pierwszym z tych nagrań, które nie zmieściły
się w audycji jest wspólna rejestracja Czesława Niemena i Michała Urbaniaka z
amerykańskiej płyty „Extravaganza”, być może dziś brzmiąca nieco zbyt
sztucznie, ale muzycznie również ciekawa.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Utwór: Pod
Papugami<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Czy mnie
jeszcze pamiętasz?<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Czesław
Niemen & Akwarele (Niemen od początku I)<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Polskie
Nagrania<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1969<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 5050466240620<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Czesław
Niemen – voc, org, Ryszard Podgórski – tp, Zbigniew Szyc – sax, Marian Zimiński
– p, Tomasz Jaśkiewicz – g, Tadeusz Gogosz – bg, Tomasz Butowtt – perc.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Utwór: Pod
Papugami<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Niemen
Improwizacje<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Artur
Dutkiewicz<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Pianoart<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 2009<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 5907760035011<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Artur
Dutkiewicz – p, Darek Oleszkiewicz – b, Sebastian Frankiewicz – dr.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Utwór: Pod
Papugami<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Polish
Standards<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Jarosław
Śmietana / Wojciech Karolak / Adam Czerwiński<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: JSR<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 2007<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: CD JSR
007<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Jarosław
Śmietana – g, Wojciech Karolak – hamm, Adam Czerwiński – dr, Janusz Muniak –
ts, Thomas Celis Sanchez – perc.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Mocidade
(Pod Papugami)<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Ipanema
Rainbow<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Guilherme
Coimbra<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Power
Bros<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1996<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: PB 00141<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Guilherme Coimbra – voc, g, Maciej Sikała
– sax, Marek Napiórkowski – g, Jacek Niedziela-Meira – b, Adam Lewandowski –
dr.</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-3262459374636242132022-02-10T11:37:00.001+01:002022-02-10T11:37:00.208+01:00Black Coffee – CoverToCover Vol. 161<p><span style="font-family: inherit;">Utwór napisała
para Sonny Burke – Paul Francis Webster w 1948 roku do tak zwanej szuflady. Co
dość nietypowe i czego chyba w sumie żałowali autorzy, utwór od razu trafił do
jazzowego świata. Dwa premierowe, niemal równocześnie zarejestrowane nagrania z
1949 roku, które co prawda nie zdobyły jakiejś znaczącej popularności, jednak pozwoliły
zwrócić uwagę innych wykonawców na „Black Coffee” należy zapisać na konto Sarah
Vaughan i Elli Fitzgerald.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjlUb8o5sq6bQAN41KHSH1FhO2PcecYo2vfn-AYSBLvWHUsbehkD4wIlAbZGJ31tKdwY-wvRdq2HTfEWOzo7FSXgEEw_BmVEQHvrjm_n1ow80Lnpt5DHIbYlE2usyIBhroaq2H-osHVqupE0na6qrqbQ66XOkZWw7aWIBFpwf_ENhEtXy9pc9ToOVgz=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjlUb8o5sq6bQAN41KHSH1FhO2PcecYo2vfn-AYSBLvWHUsbehkD4wIlAbZGJ31tKdwY-wvRdq2HTfEWOzo7FSXgEEw_BmVEQHvrjm_n1ow80Lnpt5DHIbYlE2usyIBhroaq2H-osHVqupE0na6qrqbQ66XOkZWw7aWIBFpwf_ENhEtXy9pc9ToOVgz=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Jednak nawet z
tak wyśmienitym podwójnym startem, w 1949 roku chyba tylko Bing Crosby i Frank
Sinatra zapewniali lepszy, piosenka na kilka lat została zapomniana. Nie
znalazła się też chyba w żadnym znaczącym amerykańskim filmie z tego okresu. W
1953 roku „Black Coffee” nagrała Peggy Lee, w której wykonaniu piosenka po raz
pierwszy została przebojem. To oznaczało początek współpracy Sonny Burke’a z
piosenkarką, razem mieli kilka lat później napisać muzykę do filmu Disneya
„Lady And The Tramp”, czyli w nieco kulawym polskim tłumaczeniu „Zakochany
kundel”.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Od momentu
nagrania „Black Coffee” przez Peggy Lee utwór wszedł na jazzowe salony. Był i
do dziś jest nagrywany przez wokalistki i w wersjach instrumentalnych. Miał
również swoją wyjątkową chwilę w Polsce, kiedy powszechnie lubiana noblistka
Wisława Szymborska przyznała, że „Black Coffee” w wykonaniu Elli Fitzgerald (z
lat sześćdziesiątych) to jej ulubiona piosenka, którą odtworzono z taśmy na
pogrzebie poetki.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Peggy Lee
uznała, że utwór zasługuje nie tylko na singla, ale też na całą płytę
długogrającą nazwaną od tego przeboju. Popularność tego wykonania sprawiła, że
słuchacze i także prawnicy zauważyli podobieństwo do kompozycji „What The
Story, Morning Glory?” autorstwa Mary Lou Williams. Temperaturę sporu podniósł
fakt, że pierwsze nagranie Mary Lou Williams ukazało się kilka lat przed
skomponowaniem „Black Coffee” i mogło być znane jej autorom. Spór zakończył się
pozasądową ugodą o nieznanej wartości.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Współcześnie
„Black Coffee” pojawia się nie tylko na płytach jazzowych, poświęconych
piosenkom z repertuaru Peggy Lee, czy innych projektach wspominkowych. Bywa też
traktowany w nowoczesny sposób przez artystów z dużymi nazwiskami w muzyce
popularnej w rodzaju Sinead O’Connor („Am I Not Your Girl?”), Tricky’ego
(„Nearly God”), czy k.d. lang („Shadowland”). Moja propozycja na pół godziny z
„Black Coffee” oprócz dobrej kawy to najsłynniejsze nagranie Peggy Lee,
puzonowy kwartet Kai Windinga z Billem Evansem przy fortepianie, zawsze mający
swoje zdanie na temat cudzych kompozycji Ray Charles i z XXI wieku egzotyczna
wokalistka i aktorka Jacintha wspomagana na kontrabasie przez Darka Oleszkiewicza.
Pozostałe nagrania musicie odnaleźć sami, jak zwykle w CoverToCover.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Utwór: Black
Coffee<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Black
Coffee<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Peggy
Lee<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Decca
/ Verve / UMG<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1953<br /></span><span lang="EN-US" style="font-family: inherit;">Numer:</span><span lang="EN-US" style="font-family: inherit;"> </span><span lang="EN-US" style="font-family: inherit;">602498631935<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Peggy Lee – voc, Pete Candoli – tp, Jimmy
Rowles – p, Max Wayne – b, Ed Shaughness – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Black Coffee<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: The Great Ray Charles (Pure Genius: The
Complete Atlantic Recordings (1952-1959))<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Ray Charles<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Atlantic / Rhino / Warner Bros.<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1956<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 081227473129<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Ray Charles – p, Oscar Pettiford – b, Joe
Harris – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Black Coffee<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: The Incredible Kai Winding Trombones (First
Impulse: The Creed Taylor Collection 50th Anniversary)<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Kai Winding (Various Artists)<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Impulse! / Verve / Universal<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1960<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 60252753224<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Kai Winding – tromb, Jimmy Knepper – tromb, Dick
Lieb – bass tromb, Paul Faulise – bass tromb, Bill Evans – p, Ron Carter – b, Belton
Sticks Evans – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Black Coffee<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Lush Life<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Jacintha<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Grove
Note<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 2001<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 660318101129<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Jacintha –
voc, Bill Cunliffe – p, Darek Oleszkiewicz – b, Joe LaBarbera – dr, Peter Kent
– viol, Norm Hughes – viol, John Wittenberg – viol, Gina Kronstadt – viol, Eddie
Stein – viol, Susan Chatman – viol, Virginia Frazier – viola, Marium Mayer –
viola, Reneta Kowen – viola, Rudi Steir – cello, Peggy Baldwin – cello, Amy
Shulman – harm.</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-20181098013590719582022-02-09T11:28:00.001+01:002022-02-09T11:28:00.229+01:00Aleksandra Kutrzepa Quartet – No One Knows Where…<p><span style="font-family: inherit;">O udziale
Mikołaja Trzaski w nagraniu trzeciego w krótkim czasie albumu Aleksandry
Kutrzepy dowiedziałem się zanim album trafił w moje ręce i trochę się tym
zaniepokoiłem. Saksofon, szczególnie taki jak Mikołaja Trzaski jest zawsze z
przodu, to mocny i ekspresyjny instrument. Ze skrzypcami nie jest go łatwo
pogodzić, szczególnie, jeśli ciągle będąca na początku swojej drogi
artystycznej liderka wybiera muzyka, który ma za sobą olbrzymią ilość
przeróżnych, często mocno hałaśliwych projektów.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh3mEA_VDEjMIZneOSlY40nxl_HGcMmyw1eHI1TsZwy3-BEGZLvr7Pv01MiNHZBsAdNUqsBsjbcDqjbSMWB0wc1I-55ovaXhmR3YbfIsKe6S1DB8mhltU3queVHYg_AWk8Y2xJWs3WQwlKChHaXWQQsiNl9VMeWC7ZTs8jPskgLpP0hoTfyit2ArjHu=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh3mEA_VDEjMIZneOSlY40nxl_HGcMmyw1eHI1TsZwy3-BEGZLvr7Pv01MiNHZBsAdNUqsBsjbcDqjbSMWB0wc1I-55ovaXhmR3YbfIsKe6S1DB8mhltU3queVHYg_AWk8Y2xJWs3WQwlKChHaXWQQsiNl9VMeWC7ZTs8jPskgLpP0hoTfyit2ArjHu=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Trzaska gra w
trzech utworach, czyli połowie zaprezentowanych na najnowszej płycie Aleksandry
Kutrzepy jej własnych kompozycji. Trudno mi odnaleźć na tej połowie płyty
jakikolwiek moment, w którym liderka traci kontrolę nad swoimi kompozycjami.
Mając w studiu Trzaskę to z pewnością było spore wyzwanie, szczególnie, że
muzyczna materia albumu wydaje się mocno spontaniczna.</span></p></span><p></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Aleksandra
Kutrzepa zdecydowanie prowadząc zespół podąża ze swoimi muzykami w stronę
otwartego grania i improwizacji w studiu. W niedawnym wywiadzie wspomniała, że
w ciągu jednego dnia w studiu powstał nie tylko album „No One Knows Where…”,
ale też dwa inne, które poszukują wydawcy. Możemy się więc niedługo spodziewać
więcej wspólnych improwizacji Kutrzepy i Trzaski, a także duetów z Anną Gadt.</span></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Niezmienny już
od paru lat skład zespołu pozwala na budowanie zbiorowych improwizacji, często
opierających się na motywach ludowych, który nie trzymają się jakoś szczególnie
kurczowo stricte jazzowej formy. Granice w muzyce powstają w głowach muzyków.
Aleksandra Kutrzepa trafnie łączy klasyczne wykształcenie muzyczne z tym, co z
pewnością usłyszała u jednego z naszych najbardziej otwartych na eksperymenty
brzmieniowe skrzypków jazzowych – profesora na Akademii w Katowicach – Henryka
Gembalskiego. Ilekroć w jakimś kontekście pojawia się jego nazwisko, zawsze
żałuję, że poświęca większość czasu nauczania, a zdecydowanie za mało
koncertowaniu i nagraniom. Pewnie jego uczniowie mają nieco inne zdanie.</span></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Większość
doskonałych polskich skrzypków jazzowych swoje młodzieńcze lata spędzało na
wirtuozerce, ci najlepsi potrafili wyszaleć się i później zostawali światowej
klasy muzykami. Aleksandra Kutrzepa pominęła ten etap na swojej muzycznej
drodze (chyba, że coś mnie ominęło). Od razu została doskonałym kompozytorem i
liderem zespołu, potrafiącym opowiedzieć członkom stałego składu i gościom
specjalnym co jest treścią jej muzycznych pomysłów. Czy to oznacza szybszy
awans do ekstraklasy polskich, a tym samym światowych skrzypków jazzowych –
jeszcze nie wiem, ale wiem, że trzeba się rozwojowi talentu Aleksandry Kutrzepy
przyglądać uważnie.</span></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">„No One Knows
Where…” to wciąż twórcze poszukiwania liderki. Nie ma w tym jednak nic złego,
mimo braku spójności stylistycznej, muzyka brzmi niezwykle intrygująco.
Niektórzy poszukują swojego brzmienia przez całe życie, inni znajdują je
całkiem szybko. Ja czekam na kolejne nagrania, w tym te, które powstały w
czasie sesji do kolejnej wyśmienitej płyty Aleksandry Kutrzepy.</span></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">W sumie jedyne,
co można zarzucić tej płycie to fakt, że jest za krótka. Chyba nie wypada
nagrywać albumów krótszych niż 40 minut, dla mnie to rodzaj psychologicznej
granicy, poniżej której czuję, że dostałem trochę za mało i że połowa plastiku,
z którego wykonana jest płyta trochę się zmarnowała, to nieekologiczne,
nieekonomiczne i trochę nie fair, ale z drugiej strony znam wiele płyt, które,
gdyby były krótsze, brzmiałyby lepiej. Jeśli ktoś ma 39 minut pomysłów to
trzeba je dostarczyć słuchaczom.</span></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Aleksandra Kutrzepa Quartet<br /></span><span style="font-family: inherit;">No One Knows Where…<br /></span><span style="font-family: inherit;">Format:
CD<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia:
Aleksandra Kutrzepa<br /></span><span style="font-family: inherit;">Data pierwszego wydania: 2021</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-59107892016772096662022-02-08T11:25:00.001+01:002022-02-08T11:25:00.241+01:00Freddie Hubbard - The Artistry Of Freddie Hubbard<p><span style="font-family: inherit;">Większą część
doskonałej dyskografii Freddie’go Hubbarda znajdziecie w katalogu Blue Note w
pierwszej połowie lat sześćdziesiątych i Atlanticu w drugiej połowie tej
najlepszej dla niego dekady. Pomiędzy kilkunastoma wyśmienitymi płytami tych
wytwórni znajdziecie dwie nagrane dla Impulse! – „The Body & The Soul” i
„The Artistry Of Freddie Hubbard”. Debiut Hubbarda w Impulse!, czyli „The
Artistry Of Freddie Hubbard” to album, który jest nie tylko ważnym elementem w
jego katalogu. To również jedno z nielicznych nagrań wybitnego i moim zdaniem
niedocenianego saksofonisty Johna Gilmore’a, który przez wieki całe grał w
zespołach Sun Ra pod różnymi kosmicznymi nazwami, jednak w powodzi ekstrawaganckich
często koncepcji ich lidera ginął gdzieś w tłumie dźwięków. U Hubbarda Gilmore
dostał zdecydowanie więcej miejsca i tą okazję dobrze wykorzystał. Gdybyście
poszukiwali innych ciekawych nagrań Gilmore’a, sięgnijcie po opisywany całkiem
niedawno w Kanonie album „Blowing From Chicago”, który nagrał wspólnie z
Cliffordem Jordanem w 1957 roku, prawdopodobnie jedyny album, który nagrał jako
współlider zespołu w swojej długiej karierze.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEidTH_KDByj8Dq9xaj3TSz_DJ7lSsJTMRZUcH0W1SixYwANJWCW9qJwJi2R29hDinKBzmev8tiAz4aaeychB0gJr-tSnTG71cO3hB1x0LtWn3FOXX3a808ZEAywiZ7VUwOTsi1Uzg9NgsGvoXY0Li6apBqvTvZtZ4HZeGCj6otUp9PzUSpRCHYXwnoR=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEidTH_KDByj8Dq9xaj3TSz_DJ7lSsJTMRZUcH0W1SixYwANJWCW9qJwJi2R29hDinKBzmev8tiAz4aaeychB0gJr-tSnTG71cO3hB1x0LtWn3FOXX3a808ZEAywiZ7VUwOTsi1Uzg9NgsGvoXY0Li6apBqvTvZtZ4HZeGCj6otUp9PzUSpRCHYXwnoR=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Dla Hubbarda
nagranie „The Artistry Of Freddie Hubbard” było debiutem w nowej wytwórni.
Album krytycy w 1962 roku przyjęli dobrze, jednak po nagraniu kolejnej płyty,
tym razem w dużym składzie (co pokazuje, że Impulse! wierzył w muzyka dając mu
większy niż zwykle budżet), Hubbard wrócił do Blue Note. Zresztą album „The
Body And The Soul” moim zdaniem nie jest tak udany jak „The Artistry…”. Czasem
więcej wcale nie oznacza lepiej. Zresztą zespół z Fullerem i Gilmorem był
jednym z najciekawszych sekcji jakich liderem był Hubbard. Grywał w lepszym
towarzystwie, ale nie był wtedy gospodarzem – jak choćby na pierwszych płytach
Herbie Hancocka z Dexterem Gordonem i George’m Colemanem, czy u Johna
Coltrane’a.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">W czasie
nagrywania „The Artistry…” Hubbard ciągle był jeszcze w składzie The Jazz
Messengers Arta Blakey’a. Tam z kolei w sekcji dęciaków nagrywał i koncertował
z Wayne’m Shorterem i Curtisem Fullerem. Przypuszczam, że właśnie dlatego do
„The Artistry…” wybrał skład z puzonem i saksofonem tenorowym zapraszając do
studia Fullera i wspomnianego już Gilmore’a. Tommy Flanagan przypuszczalnie
miał wtedy dyżur w studiu, bowiem w 1962 roku nagrał kilka innych płyt dla
Impulse!, w tym z zespołem Colemana Hawkinsa.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Biorąc pod
uwagę moment nagrania albumu, to przypuszczalnie pierwszy album, który można
nazwać post-bopowym. W przypadku Freddie Hubbarda według mnie sprawdza się
teoria, że im wcześniejszy album tym ciekawsza muzyka. Młodzieńcza energia, ale
również już wtedy doskonałe opanowanie techniczne instrumentu wręcz rozsadza
lidera, zamieniającego otwierający album klasyk z repertuaru orkiestry Ellingtona
„Caravan” w pokaz możliwości jego trąbki. Gilmore i Fuller nie pozostają w
tyle. Podobnie skonstruowane jest „Summertime”. Album „The Artistry…” pokazuje
wszystko, co w wielu 25 lat miał do zaoferowania Hubbard, a także co mógłby
zagrać Gilmore, gdyby nie utknął na lata przy boku Sun Ra.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Freddie Hubbard<br /></span><span style="font-family: inherit;">The Artistry Of Freddie Hubbard<br /></span><span style="font-family: inherit;">Format:
CD<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia:
Impulse! / MCA<br /></span><span style="font-family: inherit;">Data pierwszego
wydania: 1962<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer:
011105117920</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-75885528176766767952022-02-07T11:19:00.001+01:002022-02-07T11:19:00.217+01:00Nikol Bokova – Prometheus<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">„Prometheus” to
trzeci album w dorobku doskonałej czeskiej pianistki młodego pokolenia, Nikol’i
Bokovej. Poprzednie przegapiłem. Ciągle mam do czynienia z sytuacją, że po nowe
nagrania czeskich wytwórni trzeba jeździć do naszych sąsiadów, albo zaglądać do
internetu. Za kupowaniem w internecie, szczególnie wcześniej mi nieznanych
nowości jakoś nie przepadam, dlatego staram się raz na jakiś czas odwiedzić
Pragę i doskonale zaopatrzone lokalne sklepy. Zawsze wracam ze sporym zapasem
czeskich nowości i reedycji starszych nagrań, choć akurat w przypadku czeskich
archiwów, to sporo ma do powiedzenia nasza krajowa oficyna GAD Records, więc w
czasie moich praskich wycieczek skupiam się na nowościach.</span></p><p class="MsoNormal"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiK3PPGcObWOf6Nfacxfj5zYV_XHlTHvnFYBeZ8Sq6b3pqefGPubXSS7MwFjiFFS27mvTCfvgGkqAFow_3rwLkaXmAqaKMCC603sPDMVEywxf-OsIJFJv7ZBbBpcAU93i-tH9OhVD_BwVajTj7g4NvbVTEm7gVQvbhhUpyJsJ8UsoTTNKfa5fkcTrq9=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiK3PPGcObWOf6Nfacxfj5zYV_XHlTHvnFYBeZ8Sq6b3pqefGPubXSS7MwFjiFFS27mvTCfvgGkqAFow_3rwLkaXmAqaKMCC603sPDMVEywxf-OsIJFJv7ZBbBpcAU93i-tH9OhVD_BwVajTj7g4NvbVTEm7gVQvbhhUpyJsJ8UsoTTNKfa5fkcTrq9=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Jedną z ostatnich
takich odkrytych przypadkiem nowości jest „Prometheus” Nikol’i Bokovej.
Pianistka koncertowała podobno już jako dziecko, a z Polską jest związana,
bowiem obok studiów w prestiżowej Akademii Muzycznej w Brnie, ma również na
swoim koncie studia w Katowicach. Moje zainteresowanie najnowszym albumem
Bokovej było spowodowane udziałem w nagraniu doskonałego czeskiego gitarzysty
Davida Doruzki. Od lat stosuję prostą strategię – Doruzka jest moim wirtualnym
przewodnikiem po świecie czeskiego jazzu – jak on gdzieś gra, to znaczy, że
warto się takim nagraniem zainteresować. W przypadku albumu Nikol’i Bokovej
strategia okazała się słuszna, a jej poprzednie albumy szybko dopisałem do
listy tych płyt, którymi muszę się w najbliższym czasie zainteresować. Zresztą
Animal Music to jednak z ciekawszych czeskich wytwórni, która chyba ciągle nie
ma w Polsce oficjalnej sprzedaży, czyli dystrybutora. W ten sposób albumy, o
których pisałem, Jaromira Honzaka, </span><span style="font-family: inherit;">Stepanki Balcarovej,
Tomasa Liska, </span><span style="font-family: inherit;">Rostislava Frasa, czy grupy Organic Quintet pozostają
egzotyczną, choć geograficznie bliską ciekawostką.</span></p></span><p></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">„Prometheus” to
autorski projekt Bokovej zawierający jej autorskie kompozycje nagrane w dość
nietypowym składzie z wcześniej mi nieznanym Radkiem Baborakiem, grającym na waltorni.
Jeśli uważacie, że waltornia do jazzu nie pasuje, bo jest instrumentem
powolnym, posłuchajcie „Nunchaku” i „Heart Of Gold” z płyty Nikol Bokovej, albo
cofnijcie się do połowy lat czterdziestych i wizjonerskiego nonetu Milesa
Davisa („Birth Of The Cool”). W nowoczesnym wydaniu Radek Baborak, który zdaje
się ma spore doświadczenie w graniu muzyki klasycznej doskonale odnalazł się w
zespole stricte jazzowym i mam nadzieję, że to nie będzie jego ostatni projekt
z muzykami łączącymi doświadczenie i młodość czeskiej sceny jazzowej.</span></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">„Prometheus”
nie jest wirtuozerskim albumem młodej pianistki, jest doskonałym nagraniem
dojrzałej kompozytorki, która zza klawiatury fortepianu wprawnie zarządza
zespołem mającym w większości dużo większy bagaż jazzowych doświadczeń. W
kompozycjach Bokovej słuchać klasyczne wykształcenie muzyczne i umiejętność
łączenia brzmienia instrumentów. Nikol nie pisze melodii, jazzowych standardów,
moim zdaniem komponuje z myślą o konkretnych muzykach i charakterystycznym
brzmieniu ich instrumentów. Po raz kolejny Dorużka sprawdził się w roli
muzycznego przewodnika po czeskich nowościach, a także w roli gitarzysty w
zespole prowadzonym przez liderkę, która pokazuje niezwykłą, jak na swój wiek
dojrzałość muzyczną.</span></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Nikol Bokova<br /></span><span style="font-family: inherit;">Prometheus<br /></span><span style="font-family: inherit;">Format:
CD<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia:
Animal Music<br /></span><span style="font-family: inherit;">Data pierwszego
wydania: 2021<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 8594155997206</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-56752962893508151492022-02-06T11:16:00.001+01:002022-02-06T11:16:00.218+01:00Think Of One – CoverToCover Vol. 160<p><span style="font-family: inherit;">Utwór nie
należy może do najbardziej znanych i najczęściej grywanych kompozycji
Theloniousa Monka, ale nie oznacza to, że nie warto się przyjrzeć bliżej
historii jego powstania i nowoczesnym wykonaniom. Kolejny odcinek CoverToCover
często powstaje wokół jakiegoś nietypowego wydarzenia muzycznego lub
nietypowego nagrania. Tak jest również w tym przypadku. Wyborni muzycy albo
przypadkowi twórcy z dużą dozą szczęście skomponowali setki, jeśli nie tysiące
ciekawych kompozycji. Ich wybór do cyklu CoverToCover jest więc zatem olbrzymi
i jakieś wydarzenie musi zadecydować, że akurat w odcinku 160 pojawi się „Think
Of One”.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjrnJbOOsTT83_w1n-P-fBsG9MiWAUGbo8g0x3ZStGcKz42LWDxafVKI4N1vg3dJK81Kiu3a09YhhaU-LUpLUedCVdt9Rya5txDjKGmVz5If989bz2O8JzBCGcX74rv4uquSPDgqrGo2IONyHF4CnQWlCkBmE-M6SV8ZulQwf907PpaHpTpIh0udNGR=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjrnJbOOsTT83_w1n-P-fBsG9MiWAUGbo8g0x3ZStGcKz42LWDxafVKI4N1vg3dJK81Kiu3a09YhhaU-LUpLUedCVdt9Rya5txDjKGmVz5If989bz2O8JzBCGcX74rv4uquSPDgqrGo2IONyHF4CnQWlCkBmE-M6SV8ZulQwf907PpaHpTpIh0udNGR=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Tym razem
impulsem był dla mnie wieczór spędzony z nagraniami Andy’go Summersa, który co
prawda niczego już w życiu robić nie musi, bo zasłużył sobie na dobrą emeryturą
udziałem w The Police, ale od czasu do czasu sięga po gitarę i nagrywa ciekawe
rzeczy. Ostatnio pozwolił nawet sobie na założenie zespołu, który oficjalnie
sam zaliczył do kategorii Tribute Bands, czyli formacji, których pomysłem na
istnienie jest granie coverów słynnych poprzedników. Zespół Summersa nazywa się
Call The Police i gra repertuar The Police. To chyba jedyny na świecie
przypadek, kiedy bez kłótni o nazwę jeden z członków słynnego zespołu zakłada
Tribute Band, nie udając, że to odrodzenie oryginalnej formacji i w sumie, to
gra ku czci samego siebie. Koncepcja ciekawa i dość zaskakująca, może wkrótce
znajdę okazję na prezentację tej niezwykłej formacji, doszły mnie bowiem
słuchy, że być może nagrają swój debiutancki album.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Summers ma w
swoim dorobku całkiem sporo jazzowych nagrań, wśród których albumem, do którego
wracam dość często jest kolekcja kompozycji Theloniousa Monka nagranych w 1988
roku i wydana pod tytułem „Green Chimneys: The Music Of Thelonious Monk”. Z
wydaniem albumu Summers czekał prawie dekadę, a dziś to w jego dorobku razem z
albumem „Peggy’s Blue Skylight” poświęconym kompozycjom Charlesa Mingusa dwie
często przeze mnie używane w cyklu CoverToCover płyty. Oto bowiem rockowy
gitarzysta w towarzystwie jazzowego składu gra klasyczne kompozycje wielkich
mistrzów. I to gra dobrze.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">„Think Of One”
to utwór, który Monk napisał w 1953 roku i mimo, że nie przypominam sobie jego
wypowiedzi na ten temat, to jednak zbieżność momentu powstania utworu z
narodzinami jego córki Barbary (przez wszystkich chyba nawet jak dorosła
nazywanej Boo Boo) i jego tytuł pozwala myśleć, że to dedykacja właśnie dla
niej. Monk często wracał do swoich kompozycji. Po raz pierwszy nagrał album w
dobrym momencie swojej kariery – pod koniec 1953 roku urodziła mu się córka,
miał też sporo propozycji koncertowych. Wiara Boba Weinstocka w to, że na
muzyce Monka da się zarobić, a także fakt, że należąca do niego wytwórnia
Prestige była w 1953 na etapie budowania swojego katalogu wielkich jazzowych
nagrań sprawił, że zamiast lichego studia Beltone z fortepianem, na którym
nawet pokrzywione harmonie Monka brzmiały dziwnie, sesje do albumu „Monk”
odbyły się w dużo lepiej wyposażonym WOR Studio, w którym Monk nagrywał dawniej
dla Blue Note. Zespół też udało się zebrać całkiem dobry, bowiem na saksofonie
zagrał Sonny Rollins, a na basie Percy Heath (to w „Think Of One”, bowiem
materiał na płytę złożone z dwu sesji w różnych składach). Ja jednak wybieram
dużo moim zdaniem ciekawsze nagranie z płyty „Criss-Cross” nagranej dekadę później
w klasycznym dla Monka składzie muzyków, którzy grali z nim nieco dłużej –
Charlie Roussem, Johnem Ore i Frankie Dunlopem. Do tego dokładam oprócz
wspomnianego Andy Summersa zespół doskonałego perkusisty Clarence Penna, który
cały album poświęcił Monkowi („Monk: The Lost Files”) i zagraną bez fortepianu
wersję Pierricka Pedrona. W ten sposób powstaje doskonałe zestawienie – jazzowa
kompozycja zagrana przez kompozytora po 10 latach ogrywania jej na scenie,
nagranie w wykonaniu rockowego gitarzysty, rejestracja bez fortepianu –
instrumentu na który Monk pisał wszystkie swoje utwory i perkusistę, który z
szacunkiem dla mistrza postanowił nieco odświeżyć rytmicznie jego standardy.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Utwór: Think Of One<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Criss-Cross<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca:
Thelonious Monk<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Columbia
/ Sony<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1963<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 5099751335627<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Thelonious Monk – p, Charlie Rouse – ts, John
Ore – b, Frankie Dunlop – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Think Of One<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Monk: The Lost Files<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Clarence Penn & Penn Station<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Origin<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 2014<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 805558267420<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Clarence Penn – dr, Chad Lefkowitz-Brown – sax,
Donald Vega – p, Yasushi Nakamura – b.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Think Of One<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Green Chimneys: The Music Of Thelonious Monk<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Andy Summers<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: R.A.R.E. / Repertoire / Frontier Logic<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1988<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 4009910000229<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Andy Summers – g, bjo, dobro, Walt Fowler – tp,
Steve Tavaglione – ss, ts, cl, Joey DeFrancesco – hamm, Hank Roberts – cello, Dave
Carpenter – b, Peter Erskine – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Think Of One<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Kubic’s Monk<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Pierrick
Pedron<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: ACT
Music<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 2012<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: ACT 9538-2<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Pierrick
Pedron – as, Thomas Bramerie – b, Franck Agulhon – dr.</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-89351954898254911302022-02-05T11:13:00.001+01:002022-02-05T11:13:00.220+01:00A Child Is Born – CoverToCover Vol. 159<p><span style="font-family: inherit;">Kompozycja
Thada Jonesa „A Child Is Born” pochodzi z 1969 roku. Jak na jazzowy standard,
to można w zasadzie powiedzieć, że to prawie nowość. Jones napisał melodię z
myślą o słynnej orkiestrze, którą przez lata prowadzić wspólnie z perkusistą
Melem Lewisem. Jones był już wtedy muzykiem z ogromnym dorobkiem, jednak dziś
mało osób pamięta o jego początkach w orkiestrze Counta Basie’ego w początkach
lat pięćdziesiątych i udanych aranżacjach, które dla swojego szefa wtedy pisał,
oraz o popisowych solówkach w „Shiny Stockings”, utworze Franka Fostera, który
był żelaznym punktem repertuaru Basie’go w latach pięćdziesiątych. Pierwsze
nagranie „A Child Is Born” w wykonaniu Thad Jones – Mel Lewis Orchestra
powstało w 1970 roku i możecie dziś je odnaleźć na wielokrotnie wznawianej
przez Blue Note płycie „Consummation”.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEi4qiNEFWA5cuX0nt-hE4q7SS0xo4Zvh3j2BN1n4muJ_XHXGjEFFwkI95jw91mCP47TRamEtas0M_wImDix4fKJgs9-64uzKDKsj90qlLDYifAOoI4RA-_0qiAaspHVI5tezPLTwLvMPNkYkEP7-PLWSXaNKZikZ50V5A2gc-5136Q1fCHINuy2d0_n=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEi4qiNEFWA5cuX0nt-hE4q7SS0xo4Zvh3j2BN1n4muJ_XHXGjEFFwkI95jw91mCP47TRamEtas0M_wImDix4fKJgs9-64uzKDKsj90qlLDYifAOoI4RA-_0qiAaspHVI5tezPLTwLvMPNkYkEP7-PLWSXaNKZikZ50V5A2gc-5136Q1fCHINuy2d0_n=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Jednak historia
bywa bardziej skomplikowana – tak jest w przypadku „A Child Is Born”. Wielu
muzyków przekonało się, że kiedy przyśni się jakaś dobra melodia (choć o takim
śnie akurat w przypadku Thada Jonesa nic mi nie wiadomo), zanim jeszcze pokaże
się utwór nawet zaufanym członkom zespołu, należy go zapisać i zarejestrować
jako własną kompozycję. Thad Jones tak nie zrobił, co doprowadziło do
kwestionowani autorstwa melodii przez pianistę Rolanda Hanna’ę, który zdążył do
spółki nagrać i nawet wydać na płycie kompozycję Thada Jonesa. Według samego
Rolanda Hanna’y i towarzyszącego mu w tym nagraniu basisty Richarda Davisa, to
właśnie oni, a nie Jones wymyślili „A Child Is Born”, przemyślnie przyznając,
że swoją melodię oparli na fragmentach wstępu do jednego z utworów grywanych
przez Thad Jones – Mel Lewis Orchestra na letnich koncertach w Europie.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Do procesu
chyba jednak nie doszło, a całość zakończyła się ugodą i uznaniem autorstwa
Thada Jonesa. Tekst utworu pojawił się nieco później i dziś ilość wykonań instrumentalnych
przewyższa liczbę nagrań z tekstem, którego autorem jest Alec Wilder. Wilder to
człowiek luźno związany z jazzem, który w swoich wspomnieniach opisał dość
dokładnie okoliczności napisania tekstu, który powstał zupełnie niezależnie od
melodii i bez jakiejś formalnej współpracy z jej autorem. Alec Wilder, pisujący
od początków lat pięćdziesiątych zarówno muzykę, jak i teksty, ale
przybierające głównie kształt mocno dziś zapomnianych oper i musicali, wybrał
się na koncert orkiestry Jonesa i Lewisa i tak spodobała mu się melodia „A
Child Is Born”, że postanowił napisać do niej tekst.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Dziś trudno
ustalić, czy Thad Jones chciał napisać melodię, która w przeróżnych wykonaniach
stanie się częstym elementem składanek wydawanych z okazji Świąt Bożego
Narodzenia, ale tekst Wildera pomógł znaleźć melodii takie miejsce na rynku,
choć w wersji bez tekstu doskonale sprawdza się przez cały rok i nigdy nie była
klasyczną kolędą.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Chcąc pokazać
doskonałą, wręcz klasyczną dla dobrych jazzowych kompozycji uniwersalność
wybieram zarówno wersje klasyczne – jak słynne nagranie Tony Bennetta i Billa
Evansa z fortepianem i głosem Bennetta i mniej znane nagranie ze skrzypcami w
roli głównej z fantastycznego koncertu Michała Urbaniaka z Ronem Carterem,
Lenny’m White’em i Mike’em Gerberem. Do kompletu dokładam przypadkowo ostatnio
przeze mnie odnalezione na wyprzedaży wykonanie duetu harmonijka – fortepian
(geniusze swoich instrumentów: Toots Thielemans i Herbie Hancock z mało znanej
płyty „East Coast West Coast”) i kolejny duet bez tekstu – dwu gitarzystów, z
których jeden odstawił na chwilę swoją gitarę i usiadł do fortepianu. W
przypadku pary Kevin Eubanks – Stanley Jordan raczej stawiałbym na Jordana, bo
on wiele razy również na koncertach grał dobrze na fortepianie, czasem
jednocześnie z gitarą, ale tu muzycy mnie zaskoczyli – na nagraniu z ich
wspólnego albumu „Duets” to Eubanks obsługuje klawiaturę akustycznego
fortepianu. Dobrych nagrań „A Child Is Born” jest całkiem sporo, jeśli szukacie
wątków polskich – polecam Roberta Majewskiego z płyty „My One And Only Love” z
wybitną międzynarodową obsadą (Bobo Stenson, Palle Danielsson, Joey Baron).</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: A Child Is Born<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: At The Village Vanguard<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Michał
Urbaniak Quartet<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: UBX
/ Koch<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1997<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 600327100126<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Michał Urbaniak – viol, Mike Gerber – p, Ron
Carter – b, Lenny White – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: A Child Is Born<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: East Coast West Coast<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Toots Thielemans<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Private Music / BMG<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1994<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 010058212027<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Toots Thielemans – harmonica, Herbie Hancock –
p.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: A Child Is Born<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Together Again<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Tony Bennett & Bill Evans<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: ToBill / Concord<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1976<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 013431219828<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Tony Bennett – voc, Bill Evans – p.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: A Child Is Born<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Duets<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Kevin Eubanks & Stanley Jordan<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Mack Avenue<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 2015<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 673203109223<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Kevin Eubanks –
p, Stanley Jordan – g.</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-59140040688748096292022-02-04T11:10:00.001+01:002022-02-04T11:10:00.265+01:00Things We Said Today – CoverToCover Vol. 158<p><span style="font-family: inherit;">W zasadzie
każdy autorski utwór któregoś z członków zespołu The Beatles to zupełnie osobna
historia. O każdej z popularnych piosenek można napisać książkę, a jeśli to
utwór mniej popularny, to przynajmniej dłuższy esej. Dociekana fanów zaczynają
się już w momencie rozważania prawdziwego autorstwa utworów, szczególnie tych
podpisanych nazwiskami Johna Lennona i Paula McCartneya. Wiadomo, że między
muzykami była umowa o współautorstwie, nawet jeśli wkład w konkretny utwór nie
był równy. Jak łatwo się domyślać, jeśli w pierwszej wersji utworu wiodącym
wokalistą był ktokolwiek inny niż Lennon, to prawdopodobnie śpiewał własny
tekst. Tak jest w przypadku „Things We Said Today”. Przypuszczalnie to
McCartney napisał tekst i go zaśpiewał w wersji umieszczonej na płycie „A Hard
Day’s Night”.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj5lv-0Ag5QvBuSO4JIOpsgl-dSTY1iExYsceij6ehgaHYwIGQ-kJoKodqseVJJaI3idWs51F_RBUMtudF7eQW90X_E4jt6ZG8I1pi3g4jpmgHb2EvW1EjSn8WmRSiJ3VslU35WPjurx7sLgW0nxFrsCqsmVy9c-IFwG1m0C6YqQwHOv1r847MXkWvO=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj5lv-0Ag5QvBuSO4JIOpsgl-dSTY1iExYsceij6ehgaHYwIGQ-kJoKodqseVJJaI3idWs51F_RBUMtudF7eQW90X_E4jt6ZG8I1pi3g4jpmgHb2EvW1EjSn8WmRSiJ3VslU35WPjurx7sLgW0nxFrsCqsmVy9c-IFwG1m0C6YqQwHOv1r847MXkWvO=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Jak to zwykle
bywa w przypadku The Beatles, historia utworu jest nieco inna w Europie i w
Stanach Zjednoczonych. W przypadku Europu utwór po raz pierwszy pojawił się na
stronie B singla promującego album „A Hard Day’s Night” z piosenką tytułowa na
stronie A. W Stanach Zjednoczonych nie zmieścił się na płycie z muzyką z filmu
The Beatles, co w sumie jest logiczne, bo nie słychać go w filmie. Jest za to
na płycie „Something New”.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Dziś wiodąca
wersja historii powstania piosenki opowiada o wakacjach Paula McCartneya na
egzotycznych wyspach karaibskich i opowiada o ówczesnej dalekiej od idealnej, relacji
autora z jego dziewczyną – aktorką Jane Asher. Jednak w tej piosence
zdecydowanie istotniejsza jest całkiem ambitnie wymyślona melodia z nietypowymi
akordami, jak na melodię napisaną w ciasnej kajucie jachtu, którym pływali
McCartney i Ringo Star, na prostej gitarze akustycznej.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Nagranie
zespołu pochodzi z roku 1964, czasów, kiedy jeszcze grupa nagrywała razem,
jednak w tym przypadku część zagrana przez Johna Lennona na fortepianie
powstała zupełnie niezależnie od nagrania gitary i głosu McCartneya.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Oczywiście
większość popularnych kompozycji The Beatles ma swoje alternatywne i często
muzycznie ciekawsze wersje. Tak jest również w przypadku „Things We Said Today”.
Ja proponuję gitarę z dużym zespołem – nagranie Johna Pizzarelli’ego z 1988
roku, fantastyczne wokalnie nagranie Grażyny Auguścik w kameralnym składzie z
gitarą akustyczną (Paulinho Garcia) i dość zaskakujące wykonanie Boba Dylana,
którego obecność w tym zestawieniu nie tylko jest ciekawa ze względu na fakt,
że Dylan nie nagrywa często repertuaru obcego, który nie należy do
amerykańskiej klasyki, a jeszcze rzadziej pozwala na umieszczenie takich nagrań
na składankach (tutaj: „The Art Of McCartney: The Songs Of Paul McCartney Sung
By The World's Greatest Artists”). Może w tym przypadku zachęcił go podtytuł
płyty – „Sung By The World’s Greatest Artists”. To również ciekawe z innego
punktu widzenia, bowiem w momencie premiery nagrania McCartneya niektórzy krytycy
dopatrywali się podobieństwa melodii do „Masters Of War” Dylana, a spotkałem
nawet recenzję, która stawiała nieśmiało zarzut plagiatu. Może Dylan wybierając
ten właśnie utwór z bogatego katalogu kompozycji McCartneya chciał po wielu
latach ostatecznie przyznać, że to nieprawda, a nawet jeśli tak było, to nie
żywi urazy.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Utwór: Things We Said Today<br />Album: A Hard Day’s Night<br />Wykonawca: The Beatles<br />Wytwórnia: Parlophone / Apple / EMI<br />Rok: 1964<br />Numer: 094638241324<br />Skład: Paul McCartney – voc, p, bg, bells, John Lennon
– g, p, harm, George Harrison – g, Ringo Starr – dr, perc.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Things We Said Today<br />Album: Meets The Beatles<br />Wykonawca: John
Pizzarelli<br />Wytwórnia: RCA
/ BMG<br />Rok: 1988<br />Numer: 743216143221<br />Skład: John
Pizzarelli – g, voc, Tony Kadleck – tp, Jim O’Connor – tp, Barry Ries – tp, Ron
Tooley – tp, Wayne Andre – tromb, John Mosca – tromb, Jim Pugh – tromb, Alan
Raph – tromb, Peter Gordon – French horn, Kenny Berger – sax, Andy Fusco – sax,
Gary Keller – sax, Scott Robinson – sax, Chuck Wilson – sax, Ray Kennedy – p, Martin
Pizzarelli – b, Tony Tedesco – dr, Sammy
Figueroa – perc.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Things We Said Today<br />Album: The Art Of McCartney: The Songs Of Paul
McCartney Sung By The World's Greatest Artists<br />Wykonawca: Bob Dylan (Various Artists)<br />Wytwórnia: Arctic
Poppy<br />Rok: 2014<br />Numer: 5060186924090<br />Skład: Bob Dylan – voc, others</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Things We Said Today<br />Album: The Beatles Nova<br />Wykonawca: Grażyna
Auguścik & Paulinho Garcia<br />Wytwórnia: MTJ<br />Rok: 2011<br />Numer: 5906409109991<br />Skład: Grażyna Auguścik – voc, Paulinho Garcia –
voc, g, perc, Heitor Garcia – perc, Brett Benteler – b, Steve Eisen – fl, sax.</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-19775052003341312302022-02-03T11:07:00.001+01:002022-02-03T11:07:00.265+01:00The Sound Of Silence – CoverToCover Vol. 157<p><span style="font-family: inherit;">Duet Simon
& Garfunkel to legenda amerykańskiej muzyki. Z perspektywy czasu kariera
Paula Simona trochę przyćmiła i przerosła historię jego duetu z Artem
Garfunkelem, co dość oczywiste, bowiem coraz mniej jest osób, które pamiętają
współpracę obu muzyków z czasów, kiedy tworzyli nowe przeboje. Zespół istniał
zadziwiająco długo z dzisiejszej perspektywy – od 1956 roku z drobną przerwą do
roku 1970. Później muzycy wiele razy zespół reaktywowali, ale śladu po takich
przebojach jak „The Sound Of Silence” (dziś już bez „The”), „The Boxer”, „Mr.
Robinson” i chyba ostatnia z wielkich ich kompozycji – „Bridge Over Troubled
Water” z 1970 roku nie mogło być mowy. Zresztą wiele tych reaktywacji polegało
na odtworzeniu starego materiału, głównie z myślą o starzejących się razem z
członkami zespołu fanach w otoczeniu luksusowych amerykańskich sal
koncertowych.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg225E5Z6ML98lO9LiPyheP0FPCY0dWArSgmjZ5BYH8LgPJp5jl8Q0c2mu0H598R2rJltSvD2kdaOhlF2c3NM4tSxth1RbXlU2uB4ZebXWxY2gT4XROpAPl2KHHu9iRbCZrtlKW4Zs7ammOvnsFn0j5s6DlYuwkeU5_D4mTJXUBjFkHAg-wDO7s_A9y=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg225E5Z6ML98lO9LiPyheP0FPCY0dWArSgmjZ5BYH8LgPJp5jl8Q0c2mu0H598R2rJltSvD2kdaOhlF2c3NM4tSxth1RbXlU2uB4ZebXWxY2gT4XROpAPl2KHHu9iRbCZrtlKW4Zs7ammOvnsFn0j5s6DlYuwkeU5_D4mTJXUBjFkHAg-wDO7s_A9y=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Kiedy zespół
powstawał, Paul Simon i Art Garfunkel mieli po 15 lat. Byli duetem, który
powstał w szkole średniej. Jednak karierę zaczęli robić dopiero dekadę później,
a ich pierwszym wielkim przebojem był właśnie utwór „The Sound Of Silence”
umieszczony na płycie o tym samym tytule. Na swój pierwszy wielki sukces muzycy
czekali niemal dekadę. Większość zespołów rozpadłaby się po kilkunastu
miesiącach, ale Paul Simon i Art Garfunkel pochodzili z amerykańskiej klasy
średniej, mieli wsparcie rodziców i mieszkali w tej samej okolicy, choć w
czasie oczekiwania na sukces Paul Simon spędził sporo czasu w Wielkiej
Brytanii.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Zanim jednak
„The Sound Of Silence” stało się przebojem, ta sama kompozycja w bardziej
kameralnej wersji nagranej jedynie w duecie Simon-Garfunkel znalazła się na ich
zupełnie dziś zapomnianej płycie „Wednesday Morning, 3 A.M.”. To właśnie
porażka tego albumu spowodowała pierwszy rozpad zespołu. Paul Simon wyjechał do
Wielkiej Brytanii na dłużej, a piosenka po kilku miesiącach zaczęła cieszyć się
lokalną radiową popularnością w Bostonie, którą zauważył producent albumu – Tom
Wilson. Postanowił nieco unowocześnić nagranie, dodał sporo nowych instrumentów
dogranych bez wiedzy Simona i Garfunkela przez muzyków sesyjnych. Nie byli to
jednak przypadkowi specjaliści, część składu, w tym między innymi perkusistę
Bobby’ego Gregga i gitarzystę Ala Gorgoni, Tom Wilson zgarnął bezpośrednio z
sesji, na której ukończyli nagranie, które dziś zna cały świat – „Like A
Rolling Stone” Boba Dylana. To musiał być pracowity dzień.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Sukces Toma
Wilsona, jako producenta, który umożliwił Dylanowi odejście od niszowego mimo
wszystko zaangażowanego folku na rzecz rockowej muzyki słuchanej i kupowanej na
całym świecie ułatwił namówienie Columbię do wydania utworu Simona i Garfunkela
na singlu. Nowa wersja weszła przebojem na pierwsze miejsce listy Billboardu, a
Paul Simon powiedział wiele lat temu w jednym z wywiadów, że nagranie usłyszał
po raz pierwszy w tej postaci w radiu. Krótko później utwór znalazł się na
ścieżce dźwiękowej filmu „Absolwent” Mike’a Nicholsona z Dustinem Hoffmanem i
Anne Bancroft w rolach głównych. Ten sukces dał duetowi parę lat popularności i
czas na napisanie kolejnych przebojów.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Po rozpadzie
zespołu, w 1974 roku Paul Simon przygotował swoją własną akustyczną wersję
hitu, który często później wykonywał na koncertach. Dziś fani obu członków
duetu mogą zebrać tuzin, albo więcej ich oficjalnych nagrań i remixów „The
Sound Of Silence”, jednak co wcale nie jest zaskakujące, świetnie napisana
melodia jest atrakcyjna dla muzyków jazzowych, nie tylko tych, którzy pamiętają
ją z czasów studenckich, ale również młodszego pokolenia. Doskonałe, kameralne,
skupione na melodii wersje przeboju skomponowanego przez Paula Simona
przygotowali Pat Metheny solo na gitarze akustycznej i Włodek Pawlik na
akustycznym fortepianie. Dziś mający na swoim koncie wiele solowych sukcesów
Paul Simon chętnie zagląda do jazzowego ogródka, czego dowodem współpraca z Hancockiem
przy „Possibilities” i jego własny album „In The Blue Light” z 2018 roku z
udziałem między innymi Johna Patitucci, Billa Frisella, Jacka DeJohnette, Jo
Lovano i Wyntona Marsalisa, który przy okazji bardzo polecam Waszej uwadze.
Ostatni jak dotąd album Simona zawiera jego mniej znane, choć równie ciekawe
jak „The Sound Of Silence” kompozycje nagrane w doborowej obsadzie.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Utwór: Sound Of Silence<br />Album: Sound Of Silence<br />Wykonawca: Simon
& Garfunkel<br />Wytwórnia: Columbia
/ Sony<br />Rok: 1966<br />Numer: 5099749508125<br />Skład: Paul
Simon – voc, g, Art Garfunkel – voc, Fred Carter Jr. – g, Glen Campbell – g, Joe
South – g, Al Gorgoni – g, Vinnie Bell – g, Larry Knechtel – kbd, Joe Osborn –
bg, Joe Mack – bg, Bobby Gregg – dr, Hal
Blaine – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Sound Of Silence<br />Album: What’s It All About<br />Wykonawca: Pat
Metheny<br />Wytwórnia: Nonesuch / Warner Bros.<br />Rok: 2011<br />Numer: 075597964707<br />Skład: Pat Metheny – g.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Sound Of Silence<br />Album: Songs Without Words<br />Wykonawca: Włodek
Pawlik<br />Wytwórnia: Pawlik
Relations<br />Rok: 2017<br />Numer: 5901289325134<br />Skład: Włodek
Pawlik – p.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Sound Of Silence<br />Album: The 25th Anniversary Rock & Roll Hall Of
Fame Concerts<br />Wykonawca: Paul Simon & Art Garfunkel (Various
Artists)<br />Wytwórnia: Time Life / Warner Bros.<br />Rok: 2009<br />Numer: 610583360325<br />Skład: Paul Simon –
g, voc, Art Garfunkel – g, voc.</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-91828662894925544682022-02-02T11:06:00.003+01:002022-02-02T11:06:41.692+01:00Teach Me Tonight – CoverToCover Vol. 156<p><span style="font-family: inherit;"> W CoverToCover
zasady pozostają niezmienne. W jednym odcinku jedna kompozycja. Jeśli to ma
sens, na początek w wykonaniu uznawanym za historycznie pierwsze, albo
autorskie i innych, możliwie różniących się stylem, instrumentami, które
pojawiają się jako dominujące i stylem wokalnym. Najczęściej również staram się
przekraczać granice pomiędzy rockiem i jazzem, prezentując zarówno jazzowe
interpretacje rockowych przebojów, jak i jazzowe standardy śpiewane przez
muzyków rockowych.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgB05EeL04b-btgP5fkRWpVN0YaqquqAvidfyXf0y0IgEUD2wdVqZIHB3EvYS-DpSh4ThKqWb8s_LDYG2GS3YSOljnHzbmQAwAhrUeoQfMlld7qCUijfyJFH3yUFIT5LmT0O6WUpqvZaM9pMS5yog5vkrpFDhowe_jAjQ6QWBXO1hqD-grNtBYAuhzU=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgB05EeL04b-btgP5fkRWpVN0YaqquqAvidfyXf0y0IgEUD2wdVqZIHB3EvYS-DpSh4ThKqWb8s_LDYG2GS3YSOljnHzbmQAwAhrUeoQfMlld7qCUijfyJFH3yUFIT5LmT0O6WUpqvZaM9pMS5yog5vkrpFDhowe_jAjQ6QWBXO1hqD-grNtBYAuhzU=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Podobnie jest w
przypadku „Teach Me Tonight”, piosenki, którą skomponował Gene DePaul do tekstu
Sammy Cahna w 1953 roku. Pierwszym nagraniem tego utworu, napisanego
przypuszczalnie, jak to wtedy było w zwyczaju – do szuflady jest singiel mało
znanej dziś wokalistki Janet Brace (czasem używała też swojego prawdziwego
imienia Margaret). Kiedy słucham dziś tego nagrania, wiem dlaczego mało kto
dziś wraca do jej muzyki. Jakim cudem jej wersja dotarła do 23 miejsca
amerykańskich list przebojów – nie mam pojęcia – moim zdaniem cała zasługa
należy się autorom kompozycji, a nie jej wykonawczyni. Jednak nagranie Janet
Brace spełniło swoje zadanie, kompozycję zauważyły inne wokalistki – kilka
miesięcy później nieco bardziej znana Jo Stafford wprowadziła swoją wersję na
15 (według innych źródeł 14) miejsce na liście Billboardu. Po niej utwór
DePaula I Cahna nagrała Dinah Washington i osiągnęła jeszcze większy sukces –
wprowadzając utwór na 4 miejsce listy, co prawda nie w kategorii ogólnej (ta
była jeszcze wtedy, w 1954 roku raczej zarezerwowana niemal w całości dla
białych muzyków), ale w kategorii dziś nazywanej Hot R&B / Hip-Hop Songs, a
wtedy, w 1954 roku Rhythm And Blues. Nagranie Dinah Washington nie znalazło się
w latach pięćdziesiątych na żadnej z jej płyt i dopiero od połowy lat
siedemdziesiątych zaczęło być dodawane do różnego rodzaju składanek przebojów
wokalistki.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Od momentu
nagrania „Teach Me Tonight” przez Dinah Washington utwór stał się jazzowym
standardem, dość szybko muzycy zauważyli również potencjał melodii stworzonej
przez twórcę innych jazzowych hitów – „You Don’t Know What Love Is”, „I’ll
Remember April” i „Star Eyes” to chyba najczęściej do dziś nagrywane kompozycje
Gene’a DePaula. Nagranie Dinah Washington znajdziecie z łatwością na wielu jej
albumach składankowych. Dla mnie kariera kompozycji zaczyna się od jednej z
najważniejszych płyt jazzowych połowy lat pięćdziesiątych – „Concert By The
Sea” Errolla Garnera. Nie wiem, czemu wybrał tą kompozycję, ale można dość
logicznie spekulować, że był to w 1955 roku utwór z list przebojów, znany
dobrze zarówno publiczności białej, jak i czarnej. I miał świetną melodię.
Dlatego właśnie koncertowe nagranie Garnera z 1955 roku uważam za najstarszą
muzycznie istotną wersję „Teach Me Tonight” To Garner zauważył i pokazał innym,
szczególnie pianistom tą kompozycję.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Piosenka Gene’a
DePaula i Sammy Cahna z pewnością nie należy do najważniejszych jazzowych
standardów. Nie przeczytacie o tej piosence w biblii jazzowych klasyków –
książce Teda Gioii „The Jazz Standards: A Guide to the Repertoire”. Pojawia się
jednak na płytach przeróżnych wykonawców, wykazując doskonałe zdolności
przystosowania się do różnych stylów muzycznych. Już odległe od siebie wersje
Jo Stafford i Dinah Washington pokazywały potencjał adaptacyjny. Po wzorcowym
nagraniu Errolla Garnera warto uzupełnić katalog najciekawszych nagrań „Teach
Me Tonight” o duet fortepianowy z najwyższej możliwej jazzowej półki – Oscara
Petersona i Counta Basie’ego z 1978 roku z albumu „Yessir, That’s My Baby”. Utwór
nie musi być grany na fortepianie, co najlepiej udowadnia Bireli Lagrene na
płycie „Standards”, a granice konserwatywnej wokalistyki zgrabnie przekracza Al
Jarreau na płycie „Breakin’ Away” korzystając z pomocy mocno jazzowej ekipy z
Deanem Parksem i Steve’m Gadd’em na czele. Nowoczesne i współczesne, choć mocno
osadzone w stylu zdefiniowanym przez Franka Sinatrę nagranie proponuje James
Taylor, znowu w towarzystwie jazzowym (Larry Goldings, John Pizzarelli i znowy
Steve Gadd) na swoim najnowszym albumie klasyków „American Standard”.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Utwór: Teach Me Tonight<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: The Complete Concert By The Sea<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Erroll
Garner<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Columbia
/ Sony<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1955<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 888751208421<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Erroll Garner – p, Eddie Calhoun – b, Denzil
Best – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Teach Me Tonight<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Yessir, That’s My Baby<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Count
Basie & Oscar Peterson<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Pablo
/ Fantasy<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1978<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 025218092326<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Count Basie – p, Oscar Peterson – p, John Heard
– b, Louie Bellson – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Teach Me Tonight<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Standards<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Bireli
Lagrene<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Blue
Note / EMI<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1992<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 077778025122<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Bireli Lagrene – g, Niels-Henning Orsted
Pedersen – b, Andre Ceccarelli – dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Teach Me Tonight<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: Breakin’ Away<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: Al
Jarreau<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Warner
Bros. / Rhino<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 1981<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 081227976972<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: Al Jarreau – voc, Lon Price – as, Dean Parks –
g, Jay Graydon – g, Tom Canning – Rhodes, Abraham Laboriel Sr. – bg, Steve Gadd
– dr.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Utwór: Teach Me Tonight<br /></span><span style="font-family: inherit;">Album: American Standard<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wykonawca: James Taylor<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia: Fantasy / Universal<br /></span><span style="font-family: inherit;">Rok: 2020<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer: 888072145719<br /></span><span style="font-family: inherit;">Skład: James Taylor –
voc, g, John Pizzarelli – g, Jerry Douglas – dobro, Larry Goldings – org, Walt
Fowler – tp, Lou Marini – cl, sax, Stuart Duncan – viol, Jimmy Johnson – b, Viktor
Krauss – b, Steve Gadd – dr, Luis Conte – perc, Andrea Zonn – b voc, Arnold
McCuller – b voc, Dorian Holley – b voc, Kate Markowitz – b voc.</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-70031781495619196292022-02-01T17:38:00.001+01:002022-02-01T17:38:00.229+01:00Craig Taborn – Shadow Plays<p><span style="font-family: inherit;">W sumie to nie
spodziewałem się niczego innego po tym albumie. Oto kolejne solowe nagranie
Craiga Taborna, muzyka dziś należącego już z pewnością do pokolenia średniego,
a wierzcie, że bardzo chciałbym nazwać go młodym zdolnym, jakim pamiętam go z
lat dziewięćdziesiątych, kiedy był filarem zespołu Jamesa Cartera i grywał na
plenerowych scenach na warszawskiej Starówce. Od tego czasu minęło już jednak
20 lat i dziś choć Taborn występuje od czasu do czasu gościnnie u innych, jest
jednak zdecydowanie artystą działającym na własny rachunek i opowiadającym w
wybitny sposób z pomocą fortepianu swoje własne historie.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Ma własny
kwintet z Chrisem Speedem, grywa duety z Vijayem Iyerem dla ECM, wytwórni, w
której również wydał w październiku 2021 (czyli ubiegłego) roku swój solowy
album „Shadow Plays”, nagrany na koncercie w Wiedniu 2 marca 2020 roku, w
czasach zdecydowanie pandemicznych, jednak akurat wtedy z udziałem
publiczności. Wydanie solowego koncertowego albumu zagranego na fortepianie nie
jest w ECM łatwe – trzeba zmierzyć się z obszernym katalogiem podobnych nagrań
Keitha Jarretta.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiigwutEg7tHv0cAqtvuG4kbtRBtrP6RWdUekYRPHyWjcd-fS4TSgEXkGBerzY8nTdVWfIFG3gIBV1ekdhHogGhxSxiY33BdmRQyn4B4T8bNPgial-KO51ONSX4_f8WTCvizXM6wFVywNgD2FYd7tiecOdcEQ42buL1CrdKYkINGlOiZBjk1gHnRmRJ=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiigwutEg7tHv0cAqtvuG4kbtRBtrP6RWdUekYRPHyWjcd-fS4TSgEXkGBerzY8nTdVWfIFG3gIBV1ekdhHogGhxSxiY33BdmRQyn4B4T8bNPgial-KO51ONSX4_f8WTCvizXM6wFVywNgD2FYd7tiecOdcEQ42buL1CrdKYkINGlOiZBjk1gHnRmRJ=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Taborn
wywiązuje się jednak z tego niełatwego zadanie doskonale. W czasach, kiedy
Jarrett nagrywał swoje pierwsze albumy dla ECM, Taborn nie wiedział jeszcze, że
zostanie pianistą. Dziś jednak dysponuje techniką i wyobraźnią muzyczną
podobnie genialną jak najsłynniejszy pianista legendarnej niemieckiej wytwórni.
Nie usiłuje być odkrywczy, na fortepianie solo zagrano pewnie już wszystkie
możliwe dźwięki, trudno słuchaczy znających największe, nie tylko jazzowe
nagrania na fortepian solo czymkolwiek zaskoczyć.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Craig Taborn
nie starał się słuchaczy w Wiener Konzerthaus w jakikolwiek sposób wprawić w
osłupienie, zaskoczyć czy zaszokować. Zaoferował im, a później tym, którzy
zechcą kupić jego album, swoje muzyczne wizje, być może niemożliwe do
powtórzenia już nigdy później. Przypuszczam, że ten koncert był w większości improwizowany
i zupełnie spontaniczny, co od razu powoduje porównanie do najważniejszych
dzieł solowych Keitha Jarretta, równie gęstych w formie, co w magiczny sposób
uciszających widownię. Już od pierwszych dźwięków wiadomo, że żadne krzesło nie
zaskrzypi, nikt nie zapragnie wyjść w połowie, nie zadzwoni żaden telefon, a
jeśli ktoś przyszedł przeziębiony, to zrobi wszystko, żeby powstrzymać się do
pierwszej burzy oklasków przed najmniejszym nawet kaszlnięciem. Ten wieczór był
z pewnością magiczny i tą magię udało się zapisać na płycie „Shadow Plays”.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Czy Craig
Taborn jest w ECM następcą Keitha Jarretta? Jest w nim więcej z Monka niż
Ellingtona, odwrotnie niż u starszego kolegi. Jest sporo odwołań do tradycji
klasycznej pianistyki, a rejestracja koncertu w ważnej dla europejskiej muzyki
sali w Wiedniu, a nie na przykład w nowojorskim klubie nie jest przypadkowa.
Taborn poszukuje dla swoich improwizacji nie tylko dobrego fortepianu i
genialnej akustyki, ale również odpowiedniej publiczności, a tą raczej znajdzie
w Europie. Swoje zespołowe produkcje wydaje w Stanach Zjednoczonych,
pozostawiając solowe improwizacje dla ECM. Jak dla mnie mógłby porzucić całą
inna działalność i zająć się jedynie sobą, fortepianem i improwizacją. Kolejne
jego solowe płyty będę kupował bez zastanowienia i w ciemno, a w przypadku ECM
to spory wysiłek finansowy. Jednak warto oszczędzać czekając na taką muzyczną
przygodę. Są magiczne, najczęściej kameralne nagrania, które już od pierwszych
nut wciągają nas w muzyczną przestrzeń i których można słuchać w kółko przez
całą noc. Mój pierwszy wieczór z „Shadow Plays” trwał zdecydowanie za długo,
choć wcale tego nie żałuję. Tym albumem w moim prywatnym rankingu Taborn
awansował z pozycji jednego z wielu obiecujących i wszechstronnych amerykańskich
pianistów średniego pokolenia do ekstraligi największych mistrzów fortepianu i
przede wszystkim muzyków, którzy potrafią w pojedynkę zawładnąć moją wyobraźnią
na długie godziny.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Craig Taborn<br /></span><span style="font-family: inherit;">Shadow Plays<br /></span><span style="font-family: inherit;">Format:
CD<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia:
ECM<br /></span><span style="font-family: inherit;">Data pierwszego
wydania: 2021<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer:
602438190218</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-84499930233646186582022-01-31T17:35:00.001+01:002022-01-31T17:35:00.231+01:00Piotr Baron – Moniuszko Jazz<p><span style="font-family: inherit;"> Kompozycje
Stanisława Moniuszki nie są tak często obecne w jazzowym świecie, jak te
napisane przez innego wielkiego polskiego romantyka – Fryderyka Chopina. Jednak
Moniuszko pojawiał się w repertuarze zespołów jazzowych już w latach
sześćdziesiątych. Pionierem, choć nie mam tu całkowitej pewności był Andrzej
Kurylewicz, który grywał „Ten Zegar Stary”, czyli arię z opery „Straszny Dwór”.
Po utwory z tekstem sięgały też wokalistki, jednak dopiero obchody 200-lecia
urodzin kompozytora wprowadziły twórczość Moniuszki na jazzowe salony. Trochę w
tym mody, trochę zapewne okazji do grania i przeróżnych funduszy do
wykorzystania. Rok 2019 był rokiem Moniuszki oficjalnie ustanowionym stosowną
Uchwałą Sejmu.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Piotr Baron
swój projekt związany z twórczością Moniuszki, który dokumentuje jego najnowszy
album „Moniuszko Jazz” rozpoczął jednak wiele lat wcześniej, przygotowując
specjalny program, który pojawiał się na polskich scenach i który udało się
uwiecznić na płycie w 2018 roku, jeszcze zanim zaczęły się oficjalne obchody
roku Moniuszki.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgR4ue1DuFIoLMYV7M0g1WDKPQ2hWbrnjjj2u5PHGAz0kwjhP6eX1o6s8-yDaO4oyI7-76RnQnJeqVCEzOjeBtExbHxaE2Cmz86Yx0zouwaXcb7Wqc7GmftQ9fO2tiiVc76bZ0FUbUmAKB2fq4dr_Bzry7Vys0-MyGN4PejqApQhqtE1oS38DR_dHTE=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgR4ue1DuFIoLMYV7M0g1WDKPQ2hWbrnjjj2u5PHGAz0kwjhP6eX1o6s8-yDaO4oyI7-76RnQnJeqVCEzOjeBtExbHxaE2Cmz86Yx0zouwaXcb7Wqc7GmftQ9fO2tiiVc76bZ0FUbUmAKB2fq4dr_Bzry7Vys0-MyGN4PejqApQhqtE1oS38DR_dHTE=w640-h426" width="640" /></a></div><br /><span style="font-family: inherit;"><br /></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Repertuar płyty
złożony jest z kompozycji Moniuszki uzupełnionej słynną „Rotą” Feliksa
Nowowiejskiego, utworem, który o mało co nie został polskich hymnem. Sam
Nowowiejski, który urodził się kilka lat po śmierci Moniuszki bywa uważany za
artystycznego następcę i kontynuatora myśli muzycznej swojego wielkiego
poprzednika a także za życia był opisywany jako wybitny improwizator –
organista. Nowowiejski mimo że dożył koncertując epoki powszechności techniki
nagraniowej nie pozostawił po sobie chyba żadnych rejestracji własnych
kompozycji.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Piotr Baron
przygotował swój projekt poświęcony muzyce Moniuszki w gwiazdorskiej obsadzie swojego
kwintetu z udziałem Roberta Majewskiego (tp), Michała Tokaja (p), Macieja
Adamczaka (b) i Łukasza Żyty (dr). To zespół, który zmierzył się z materią dla
muzyków jazzowych dość nową. Przebojowe i energetyczne pomysły aranżacyjne
lidera tworzą ekspresyjną muzykę cytującą tematy poszczególnych kompozycji i
dającą możliwość zagrania wyśmienitych partii solowych.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">W tej płycie
wszystko się zgadza. Piotr Baron gra głębokim, tłustym i energicznym tonem. To
nie jest jednak zaskoczeniem. Kiedy Piotr Baron za coś się zabiera, to wiadomo,
że będzie na serio i z pełnym ogniem. Nie bierze jeńców, pozostawiając jednak w
ogniu saksofonowych dźwięków czytelne tematy, które u wielu wywołają myśl, że
już to gdzieś słyszeli. Moniuszko jednak jest obecny w polskiej przestrzeni
muzycznej.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Warto jednak
popatrzeć na album „Moniuszko Jazz” zapominając na chwilę, że to projekt
poświęcony muzyce Stanisława Moniuszki. Nic nie ujmując doskonałym kompozycjom
z XIX wieku, dla zespołu Piotra Barona to jedynie podstawa do zbudowania
jazzowego przekazu, w którym temat przewodni w każdym utworze jest istotny, ale
nie najważniejszy. Najważniejszy jest jazz, a tego na najlepszym światowym
poziomie znajdziecie na tej płycie całe mnóstwo.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Piotr Baron<br /></span><span style="font-family: inherit;">Moniuszko Jazz<br /></span><span style="font-family: inherit;">Format: CD<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia:
Polskie Radio<br /></span><span style="font-family: inherit;">Data pierwszego
wydania: 2021<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer:
5907812241889</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-71385211402233813562022-01-30T17:32:00.001+01:002022-01-30T17:32:00.235+01:00John Scofield – Works For Me<p><span style="font-family: inherit;">W sumie, to
chciałem napisać ten tekst o „Uberjam”, innym albumie Scofielda wydanym rok po
„Works For Me”. Trafiłem jednak na moją półeczkę ze Scofieldem, a tam zaraz
obok „Uberjam” stały inne jego albumy z przełomu wieków, w tym ten, który
będzie kolejną częścią Kanonu Jazzu. Pomyślałem, że zanim wystawię się na
strzał tych wszystkich, którzy uważali w 2002 roku fusion grane przez zespół
Scofielda za wtórne i pozbawione pasji (tak, pamiętam takie recenzje) i będę
próbował bronić moich całkiem pozytywnych uczuć dla tego projektu, sięgnę w
Kanonie po inny, może mniej kontrowersyjny, ale w sumie to też wtórny album
gitarzysty.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Ani „Uberjam”,
ani „Works For Me” nie jest albumem odkrywczym, jednak oba nie muszą takie być.
Od Scofielda, tak jak od żadnego innego muzyka nie wolno wymagać nagrywania co
roku przełomowej, wielkiej i genialnej płyty, która zmieni świat muzyczny na
zawsze. Warto jednak robić swoje najlepiej na świecie, a to Scofield potrafi
znakomicie. Zatem „Uberjam” to świetny album fusion, a „Works For Me” to wręcz
genialny gitarowy post-bop w najlepszym możliwym w 2001 roku składzie. Dziś
wybieram ten drugi, ale „Uberjam” znajdzie się w moim Kanonie niezależnie od
zdania wielu fanów Scofielda na temat tego albumu.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjNEODD0Hn-G9HUfcUMIZm7QHMHVr-WJubR_04gybQVc6aIpY8ZX1xi3-fzU_QsxR0kB9XvnZFCH7u1Yvs2LGZuAgy5MeLfduKacxUw3_1rIGnVbsaIqAPLrUgm2C34f0MtCodleaMzAkUzkqfy-hMqWOLzwy6J2SGLnZs1hhoDI7FnWmwUz1YMBu7W=s5567" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3868" data-original-width="5567" height="444" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjNEODD0Hn-G9HUfcUMIZm7QHMHVr-WJubR_04gybQVc6aIpY8ZX1xi3-fzU_QsxR0kB9XvnZFCH7u1Yvs2LGZuAgy5MeLfduKacxUw3_1rIGnVbsaIqAPLrUgm2C34f0MtCodleaMzAkUzkqfy-hMqWOLzwy6J2SGLnZs1hhoDI7FnWmwUz1YMBu7W=w640-h444" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Międzypokoleniowy,
gwiazdorski zespół z nestorem – perkusistą Billy Higginsem (rocznik 1936), i
młodszymi co najmniej o dekadę od Scofielda (1951) Kenny Garrettem (1960),
Bradem Mehldauem (1970) i Christianem McBride (1972) zebrał się i jak sam
Scofield opowiadał w momencie premiery albumu, nagrał nowy materiał jego
autorstwa niemal w całości za pierwszym podejściem. W ten sposób powstał album,
który z perspektywy czasu wydane się być raczej jednorazową akcją nie wpisującą
się w logiczny ciąg: „A Go Go” z triem Medeski Martin & Wood, „Bump” i już
później wspomniany „Uberjam” i „Up All Night”. Wszystkie te albumy nagrane
przez Scofielda na przełomie wieków są wartościowe, jednak ja wybieram ten,
który jest w sumie najbardziej konserwatywny – „Works For Me”.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Ta płyta to
żywa muzyka, nie czuje się zbyt wielu studyjnych operacji edycyjnych, muzycy
sprawiają wrażenie niezwykle zgranego zespołu, mimo różnic pokoleniowych i
faktu, że w tym składzie nie grali chyba nigdy wcześniej. Każdy z mistrzów ma
swój osobisty moment. Warto zwrócić szczególną uwagę na Kenny Garretta w „Loose
Canon”, Christiana McBride w „Heel To Toe” i Billy Higgins we „Freepie”.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Na „Works For
Me” jest wiele fantastycznych momentów solowych członków zespołu i przede
wszystkim lidera, warto jednak spojrzeć na ten album nie tylko poszukując tego
rodzaju popisowych momentów, ale doceniając kunszt kompozytorski Johna
Scofielda, który dostarczył cały materiał na ten album, z wyjątkiem ostatniego
utworu, który jest zbiorową improwizacją całego zespołu.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">John Scofield
jest na tej płycie niezwykle oszczędny, to album zespołowy, a lider najczęściej
komentuje i pozostawia wiele miejsca młodszym kolegom. Nie szukajcie więc na
tej akurat płycie Scofielda jakiś wyjątkowo trudnych technicznie zagrywek. To
fantastyczna jazzowa płyta, w całości (z wyjątkiem oczywiście gitary lidera)
akustyczna w dość w sumie nietypowej konfiguracji zderzającej elektryczną
gitarę z akustycznym fortepianem. Scofield od takiego grania zaczynał, zanim
trafił do zespołu Billy Cobhama w 1975 roku, uczestniczył w wydanym przez CTI
koncercie Gerry Mulligana i Cheta Bakera („Carnegie Hall Concert”). Ten album
jest jeśli nie liczyć mało znaczącej sesji z Gary Marksem debiutem nagraniowym
Johna Scofielda. „Works For Me” można więc również uznać za powrót do korzeni,
ale to tylko okazja do przypomnienia tego znakomitego koncertu, w którym
uczestniczyli również między innymi Bob James, Dave Samuels i Ron Carter. Album
z Garretem i Mehldauem z 2001 roku to dziś wybitny jazzowy klasyk.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">John Scofield<br /></span><span style="font-family: inherit;">Works For Me<br /></span><span style="font-family: inherit;">Format: CD<br /></span><span style="font-family: inherit;">Wytwórnia:
Verve / Universal<br /></span><span style="font-family: inherit;">Data pierwszego
wydania: 2001<br /></span><span style="font-family: inherit;">Numer:
731454928120</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-48836999982508226062022-01-29T17:30:00.001+01:002022-01-29T17:30:00.224+01:00Tony Williams - Ego<p><span style="font-family: inherit;">Tony Williams
mógł przez całe życie być „perkusistą Milesa Davisa”. Uwielbiał jednak muzyczne
eksperymenty, którym sprzyjał przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych
związany z wynalezieniem wielu nowych instrumentów elektronicznych i studyjnych
technik realizacji dźwięku. Ten przełom dla muzyki był moim zdaniem dużo
istotniejszy niż powszechna cyfryzacja i komputeryzacja dwie dekady później.
Moim zdaniem dużo więcej jazzu z tego okresu dobrze zniosło próbę czasu. Do
tych właśnie nagrań, wtedy mocno eksperymentalnych i awangardowych,
poszukujących nie tylko nowych brzmień, ale również nowej publiczności i nowej
jazzowej tożsamości, pozwalającej konkurować z szalejąca wtedy muzyką rockową
należy cały dorobek zespołu Life Time, albo jak inni wolą Lifetime.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjQinXEBANHV5YwaRU_MLkXUWrh1-aaJY0JS0vwszMw8x-7WnMZKyv-Y_CBiwmosa2xIlF5CC04gPgb1rIuLvTdjU5BPDaq22xsis_MZAtRgRVWad5eTNB4K0cMs0tmDw3fPiChZ6_I6flazy_e-zHhL6YctBzWKh-V1QSnifFSAu0UFhZ1xnoQqWOa=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjQinXEBANHV5YwaRU_MLkXUWrh1-aaJY0JS0vwszMw8x-7WnMZKyv-Y_CBiwmosa2xIlF5CC04gPgb1rIuLvTdjU5BPDaq22xsis_MZAtRgRVWad5eTNB4K0cMs0tmDw3fPiChZ6_I6flazy_e-zHhL6YctBzWKh-V1QSnifFSAu0UFhZ1xnoQqWOa=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">W Kanonie Jazzu
przedstawiałem Wam już debiut tej formacji – album „Life Time” z 1964 roku.
Dziś pora na nagranie z roku 1971, które z początkami zespołu łączy w zasadzie
tylko nazwa i osoba lidera – Tony’ego Williamsa, geniusza jazzowej perkusji,
ale też kompozytora, co w przypadku perkusistów prowadzących własne zespołu nie
zdarza się znowu tak często. Skład zespołu od tego pierwszego dzielą lata
świetlne. „Life Time” to Sam Rivers, muzyk, w którego zespole Williams grał na
stałe już w wieku 13 lat i Herbie Hancock, a także kilku basistów i gościnnie
pojawiający się w jednym utworze Bobby Hutcherson. W nagraniu „Ego” jedynym
muzykiem oprócz lidera, który pojawiał się systematycznie w składach
nagraniowych i koncertowych zespołu jest Ron Carter, a rolę główną przejął
jeden z najważniejszych jazzowych organistów wszechczasów, notorycznie
niedoceniany przez publiczność i uwielbiany przez krytyków Larry Young.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">„Ego” to jednak
płyta perkusyjna, trzech perkusistów musiało zrobić niezły hałas. Zespół Life
Time, to była niemal zawsze umowna nazwa solowych projektów Tony’ego Williamsa,
skład i styl zmieniał się tak jak zmieniały się pomysły lidera na muzykę i
jazzowe mody. Od solowego debiutu w 1964 roku (wspomniany już album „Life
Time”) niemal do śmierci Williamsa ukazywały się kolejne jego solowe albumy.
Ostatni powstał zaledwie miesiące przed jego śmiercią w 1996 roku („Young At
Heart”), a wytwórnia Hi Hat od kilku lat wydaje kolejne archiwalne nagrania
koncertowe.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">„Ego” nie jest
albumem przebojowym. Jeśli chcecie posłuchać wirtuozerskich, energetycznych
solówek Williamsa w towarzystwie niemal rockowej gitary Johna McLauglina,
sięgnijcie po „Emergency!” – album, na który również przyjdzie czas w Kanonie
Jazzu. Jednak „Ego” to interesujące spotkanie jazzu z rockiem, albo może nawet
dokładniej – post-hard-bopu wspomaganego przez organy Larry Younga z rockową
psychodelią transowych rytmów i śpiewów lidera.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Dla mnie „Ego”
to album Tony Williamsa – kompozytora, płyta, która nieco za wolno się rozkręca
i za wcześnie kończy, osiągając kulminację w ostatnim utworze, w którym nie
brakuje organowego szaleństwa. Kilka lat później jazz-rockowe granie fusion
stało się jakby nudniejsze i nieco mniej jazzowe. W wielu krytycznych
opracowaniach album „Ego” uznawany jest za mniej ciekawy niż wcześniejsze
nagrania zespołu, ja jednak uważam, że warto przyjrzeć się zespołowi
pozbawionemu jakiś wielkich nazwisk i gwiazd, które chcą koniecznie zagrać
szybciej, głośniej i ciekawiej stojąc w kolejce do kolejnej solówki. „Ego” to
fusion do dobrego klubu jazzowego, a nie na stadion wypełniony fanami rocka,
czekającymi na kolejne nagranie w stylu wczesnego Pink Floyd lub Franka Zappy.</span></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Tony Williams<br />Ego<br />Format:
CD<br />Wytwórnia:
Polydor / Polygram / Verve<br />Data pierwszego
wydania: 1971<br />Numer:
731455951226</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-67613614723258298582022-01-28T17:27:00.001+01:002022-01-28T17:27:00.228+01:00Wojciech Karolak – Polish Radio Jazz Archives Vol. 34<p><span style="font-family: inherit;">Wojciech
Karolak pojawiał się już kilkukrotnie w cyklu Polish Radio Jazz Archives, za
sprawą archiwalnych nagrań z kolejnych edycji Jazz Jamboree. Już druga części
cyklu, zawierająca nagrania z festiwalu w 1962 roku pozwoliła fanom usłyszeć
Karolaka na fortepianie w jego trio akompaniującym Donowi Ellisowi. Uzupełnieniem
zachowanych nagrań z tej edycji był trzeci, szósty i ósmy odcinek serii,
również poświęcony festiwalowi z 1962 roku i zachowanym nagraniom między innymi
zespołu Andrzeja Kurylewicza i występowi Karolaka z Wandą Warską. Rocznik 1962
to do dziś najobszerniej udokumentowany w serii Polish Radio Jazz Archives
festiwal. Ja z niecierpliwością czekam na materiały z lat siedemdziesiątych. W
piętnastym odcinku serii usłyszycie Karolaka na tenorze w zespole
Trzaskowskiego. Dwudziesty i dwudziesty drugi odcinek to festiwal z 1964 roku –
Karolak z basistą Aladarem Pege i w składzie Polish Jazz Quartet (Wróblewski /
Karolak / Sandecki / Dąbrowski). W serii znajdziecie jeszcze nagrania z 1965
roku z Annie Ross (część dwudziesta szósta cyklu).</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjoZHKjm49cgo509zF3SGorfjGIlUKHEyKVqmmfU69-Qs1PuMYCW-wN6xuZD0cQy_EUh3iKzd0jqQqCI-T0_ACH9i7aNP4UZk_QF6pFF68tCPzpZy_PjPJN-buTM0e1xIV8nLmuGzHxidgFJQZHATNmpTGybUurgR6WLFpeK3MXlGBmTt8ZTQvO5GGD=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjoZHKjm49cgo509zF3SGorfjGIlUKHEyKVqmmfU69-Qs1PuMYCW-wN6xuZD0cQy_EUh3iKzd0jqQqCI-T0_ACH9i7aNP4UZk_QF6pFF68tCPzpZy_PjPJN-buTM0e1xIV8nLmuGzHxidgFJQZHATNmpTGybUurgR6WLFpeK3MXlGBmTt8ZTQvO5GGD=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">W najnowszej
edycji, która jest trzydziestym czwartym odcinkiem imponującej serii wydawca
sięgnął po nowsze nagrania, które zapowiadają kolejne rewelacyjne monografie
poświęcone kolejnym półkom obszernego archiwum Polskiego Radia. Poświęcony w
całości Wojciechowi Karolakowi album jest kompilacją nagrań obejmującą lata od
1977 (nagranie studyjne tria Tomasza Stańko) do 2010 duet Karolaka ze
Zbigniewem Wegehauptem.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Prawdopodobnie
śmierć Karolaka latem 2021 roku miała wpływ na zmianę kalendarza wydawniczego
serii korzystającej z archiwów Polskiego Radia. To piękny hołd dla dorobku
jednego z gigantów polskiego jazzu, który tak samo mocno uwielbiał grać, co nie
lubił być liderem. W związku z tym fani artysty muszą śledzić jego gościnne
występy w przeróżnych konfiguracjach.</span></p><p><span style="font-family: inherit;"> W efekcie dostajemy przede wszystkim obszerny,
koncertowy i studyjny materiał jednego z najważniejszych polskich zespołów lat
osiemdziesiątych – Time Killers (Karolak / Szukalski / Bartkowski) uzupełniony
o kilka innych wartościowych ciekawostek, które mam nadzieję zapowiadają
kolejne ciekawe wydawnictwa. Przypuszczam, że trio Stańki z Karolakiem i
Bartkowskim, jeśli pojawiło się w studio radiowym w 1977 roku, nie nagrało
tylko jednego utworu. Podobne nadzieje wiążę z pozostałymi nagraniami, choć w
przypadku występu Time Killers z Jazz Top 1987 to może być całość materiału.
Pamiętam ten koncert w Teatrze Syrena i sporo artystów, którzy występowali, więc
być może zespół zagrał tylko dwa utwory.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Z przyjemnością
odnotowuję również fakt, że to już druga z płyt serii zaopatrzona w książeczkę
z komentarzem (tym razem autorstwa Tomasza Tłuczkiewicza). Archiwalny i
edukacyjny charakter całej serii od samego początku domagał się krytycznego
opracowania. Trochę szkoda, że wykorzystano w części materiał studyjny znany z
albumu „Time Killers”. A najbardziej to szkoda, że Wojciech Karolak nie zagra
już niczego nowego. Nawet jeśli składanka „Polish Radio Jazz Archives Vol. 34”
ułożona jest dość chaotycznie i zawiera materiał w części znany już wcześniej,
to moim zdaniem doskonałe uzupełnienie kolekcji nagrań Karolaka i mam nadzieję,
że również zapowiedź kontynuacji poszukiwań w przebogatych archiwach wydawcy
albumu kolejnych równie doskonałych muzycznie nagrań tego wybitnego muzyka,
którego talentu dyskografia nigdy nie odda w całości, był bowiem oprócz
mistrzostwa muzycznego również mistrzem przebywania w cieniu innych.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Wojciech
Karolak<br />Polish Radio Jazz Archives Vol. 34<br />Format:
CD<br />Wytwórnia:
Polskie Radio<br />Data pierwszego
wydania: 2021<br />Numer: 5907812242374</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-78884389153256213872022-01-27T17:25:00.001+01:002022-01-27T17:25:00.223+01:00Ben Webster – The Soul Of Ben Webster<p><span style="font-family: inherit;">Rok 1959 to
jeden z najważniejszych sezonów dla historii jazzu. Klasyki i nagrania, które
miały zmienić jazz na zawsze powstały właśnie wtedy – „Kind Of Blue”, „Giant
Steps”, „Time Out”, „The Shape Of Jazz To Come”, „Jazz In Silhouette” (to Sun
Ra) i kilka innych w zasadzie złożyć można w kompletną, przedelektryczną
bibliotekę jazzową. Trudno uwierzyć w to, że w tym samym, 1959 roku album „The
Soul Of Ben Webster”, nagrany latem 1958 roku mógł już w momencie wydania
uchodzić za obiekt muzealny, a wręcz wykopaliska z poprzedniej epoki. Od razu
stał się jednak również jazzowym klasykiem, mimo, że być może ukazał się dekadę
za późno.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Oczywiście
można było w 1959 roku uznać nawet „Kind Of Blue” za album niezbyt nowoczesny i
patrzeć jedynie w stronę wizjonerskich nagrań Ornette Colemana („The Shape Of
Jazz To Come”), albo uznać, że dosyć już ziemskiego grania i odlecieć z Sun Ra
i jego grupą. Bardziej konserwatywnie nastawieni słuchacze poszukiwali postępu
w modalności Milesa („Kind Of Blue”), albo nietypowych podziałach zespołu
Brubecka („Time Out”). Klasyka jednak broni się zawsze i w 1959 roku „The Soul
Of Ben Webster” zebrał doskonałe recenzje, a gdyby dziś ukazał się jako
„cudowne” znalezisko, też dostałby wszystkie możliwe gwiazdki.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjwJ9dhr06QBDla0Xumw0QSWFVLo-h8kI4KV5RDjYS5fqYH2oQoFLcHXigKb-nIxcJI7hbvrPbYlGwLTCFVgN0DV355NPHZi0vBg5XBdqhtYS8rekambnU-LiyKYf_39ZxMtqOaxnUq8qh0D0DfLEGqClV0np0iOjLsfVAUQbCk0bP_8VkOAvnXqF6O=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: inherit;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjwJ9dhr06QBDla0Xumw0QSWFVLo-h8kI4KV5RDjYS5fqYH2oQoFLcHXigKb-nIxcJI7hbvrPbYlGwLTCFVgN0DV355NPHZi0vBg5XBdqhtYS8rekambnU-LiyKYf_39ZxMtqOaxnUq8qh0D0DfLEGqClV0np0iOjLsfVAUQbCk0bP_8VkOAvnXqF6O=w640-h426" width="640" /></span></a></div><p><span style="font-family: inherit;">Ben Webster nie
próbował eksperymentować. Miał 40 lat i sporo jazzowego doświadczenia, nie
chciał już wymyślać niczego nowego, tylko doskonale grać na saksofonie. Dużych
orkiestr już nie było, Webster zaczynał w Kansas City, mieście niby
prowincjonalnym, ale dla jazzu bardzo ważnym. Niespełna dekadę po Websterze,
urodził się tam przecież Charlie Parker.</span></p><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Ben Webster uczył
się od Budda Johnsona i podglądał Lestera Younga. Był solistą w orkiestrze
Duke’a Ellingtona, którą wspominał, jako miejsce, w którym nauczył się jazzu od
Johnny Hodgesa. Sporo w tym kokieterii, bowiem Duke nie przyjmował przecież
amatorów. W latach pięćdziesiątych Ben Webster był już uznaną gwiazdą, jednak
już wtedy muzycy o dekadę młodsi uznawali go za weterana. Grał z Oscarem
Petersonem i podróżował po świecie z Jazz At The Philharmonic Normana Granza. W
1957 roku nagrał jeden z najdoskonalszych w historii jazzu duetów tenorowych,
album który już przedstawiałem w Kanonie Jazzu – „Coleman Hawkins Encounters
Ben Webster”.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Przełom 1958 -
1959 był w karierze Webstera niezwykły. W ciągu kilkunastu miesięcy powstał
album „The Soul Of Ben Webster”, genialny „Ben Webster Meets Oscar Peterson”,
„Gerry Mulligan Meets Ben Webster” i kilka innych doskonałych nagrań, w tym dwa
albumy z Johnny Hodgesem, „String Along With Basie” z Countem Basie i „Jazz
Giant” Benny Cartera.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">W kolejnej
dekadzie Ben Webster grał swoje i nagrywał sporo, zarówno swoich własnych płyt,
jak i chętnie spotykał się w studiu z innymi muzykami, nigdy jednak nie nagrał
tak wiele doskonałych dźwięków w tak krótkim czasie. Jego wersje „Chelsea
Bridge” Billy Strayhorna i „When I Fall In Love” Victora Popular Younga są do
dziś niedoścignionymi wzorcami wykonania tych melodii. Zresztą wedle Strayhorna
to właśnie dla Webstera napisał on tą melodię po raz pierwszy nagraną w 1941
roku przez orkiestrę Duke’a ze Strayhornem na fortepianie i Websterem na
tenorze. Album dopełniają wcale nie gorsze, jedynie mniej znane, kompozycje
lidera, zagrane w świetnym towarzystwie znanych, w większości (oprócz basisty
Milta Hintona) młodszych o dekadę muzyków.</span></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Ben Webster<br />The Soul Of Ben Webster<br />Format:
2CD<br />Wytwórnia:
Verve / Polygram<br />Data pierwszego
wydania: 1959<br />Numer:
731452747525</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-88204069082096913842022-01-26T17:25:00.000+01:002022-01-26T17:25:00.781+01:00Nils Landgren – Nature Boy<p><span style="font-family: inherit;">Nils Landgren
to muzyk niezwykle wszechstronny i do tego pracowity. W jego bogatej
dyskografii znajdziecie przeróżne pozycje, od kameralnych po niemal
orkiestrowe, zwykle łączące przeróżne gatunki muzyczne. Puzonista nie stroni od
jazzowych standardów, bywa, że dedykuje płytę jednemu kompozytorowi. Od lat
prowadzi również swój Funk Unit – jeden z najbardziej przebojowych jazzowych
zespołów w Europie. Jest animatorem świątecznych wydarzeń wytwórni ACT Music
(seria „Christmas With My Friends”), a gościnne występy na płytach innych
artystów tej wytwórni potrafią policzyć tylko najwięksi fani. Większość jego
twórczości, z wyjątkiem najstarszych albumów z lat osiemdziesiątych jest łatwo
dostępna, choć są też wyjątkowe białe kruki, niezwykle trudne do zdobycia. Sam
od lat, od czasu, kiedy dowiedziałem się o istnieniu tego nagrania, poszukuję
płyty nagranej wspólnie przez Nilsa Landgrena i Tomasza Stańko z pomocą
grającego na organach Andersa Eljasa. Nigdy tej płyty nie widziałem i nie
słyszałem, ale przewiduję, że może być intrygująca. W niektórych źródłach
znajdziecie informację, że album wydała w 1991 roku wytwórnia ACT Music, ale to
nieprawda. Podobno powstało jedynie 500 sztuk, co od razu czyni to nagranie
razem z „Music From Taj Mahal And Karla Caves” najbardziej poszukiwanymi w
dyskografii Tomasza Stańko.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgJYbt5z5NXCGUap1-o4cdJlDaj_73eRpU7l8yegExYDcmuWrOX1SY-BNSGyQ7r2L5a8lWnX8uVaLJ_dWAM_YJbjUiT9POKc2raYtFZJinW9VWQQtKzrQgXF9b1U8T6_r9Ll-K8082qBED12G92F1pR2mUrmdiXumHYjKKVRIr7Tb35HxM9SsJ4wlYX=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgJYbt5z5NXCGUap1-o4cdJlDaj_73eRpU7l8yegExYDcmuWrOX1SY-BNSGyQ7r2L5a8lWnX8uVaLJ_dWAM_YJbjUiT9POKc2raYtFZJinW9VWQQtKzrQgXF9b1U8T6_r9Ll-K8082qBED12G92F1pR2mUrmdiXumHYjKKVRIr7Tb35HxM9SsJ4wlYX=w640-h426" width="640" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Być może dla
Landgrena nie było to nagranie aż tak istotne i do dziś nie udało się go
wznowić. Zakładam oczywiście, że to właśnie on posiada jakieś materiały
źródłowe, bo był według wszelkich możliwych wiarygodnych źródeł producentem
tego albumu.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Mimo sporej
ilości nagrań i dużej różnorodności muzyki rejestrowanej przez Landgrena, jego
najnowszy album „Nature Boy” jest nietypową pozycją w jego dyskografii. Jeśli
czegoś nie przeoczyłem, to jest pierwsza solowa płyta, nagrana bez udziału
innych muzyków. W przypadku puzonistów, których i tak w jazzie nie ma zbyt
wielu, to coś zupełnie wyjątkowego. W dodatku album Landgrena nie ma charakteru
brzmieniowego eksperymentu – jak wielokrotnie nakładane ścieżki puzonu nagrywane
przez George’a Lewisa, czy free-jazzowego eksperymentów nagrywanych przez
jednego z największych puzonistów wszechczasów – Alberta Mangelsdorfda.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Album „Nature
Boy” to muzyka dla wszystkich. Nieco chaotycznie ułożony repertuar, zawierający
jazzowe standardy (utwór tytułowy i dwie kompozycje Duke’a Ellingtona – „In A
Sentimental Mood” i „Mood Indigo”) uzupełniają skandynawskie melodie ludowe, w
części o dość czytelnym pochodzeniu religijnym. To zresztą wyjaśnia nagranie
materiału w kościele na południu Szwecji. Doskonała akustyka niewielkiego, choć
oferującego spory naturalny pogłos wnętrza sprzyjała kameralnej rejestracji.
Część melodii Nils Landgren, jak sam przyznaje, znał z kościoła jeszcze z
czasów dzieciństwa. Inne, te amerykańskie poznał oczywiście nieco później.
Utwór tytułowy, który wielu słuchaczy i potencjalnych klientów może kojarzyć
jako przebojową piosenkę – najpierw Nat King Cole’a, później Franka Sinatry, a
współcześnie Davida Bowie, to piękna melodia, która bez tekstu jest jeszcze
ciekawsza. Po kilku wieczorach z tym albumem obiecałem sobie i teraz obiecuję
słuchaczom śledzącym cykl CoverToCover, że przygotuję odcinek o „Nature Boy”.
To utwór o ciekawej historii, i wielu zaskakujących interpretacjach. Będzie
John Coltrane, Miles Davis i parę innych ciekawostek. Jednak album Landgrena
nie jest płytą jednej melodii. Pozostałe są równie dobre, choć w większości
pozostają dla mnie nowością. Przypuszczam, że album w Szwecji może być
odbierany zupełnie inaczej. Jednak nawet jeśli to melodie dla nas w Polsce
nieznane, to puzon Landgrena brzmi pięknie i bardzo melodyjnie. Nie brakuje mi
w tym nagraniu innych instrumentów, a sposób budowania kolejnych utworów
sprawia, że ani przez chwilę dość ograniczona formuła nie jest nużąca. Może z przyjemnością
przyjąłbym nieco więcej ognia znanego z Funk Unit, ale to chyba niekoniecznie w
małym szwedzkim kościele… Może następnym razem, nie czekajcie jednak, bo
„Nature Boy” to płyta wyśmienita, choć raczej nie do tańca.</span></p><p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Nils Landgren<br />Nature Boy<br />Format:
CD<br />Wytwórnia:
ACT Music<br />Data pierwszego
wydania: 2021<br />Numer: 614427993823</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-31287474281347169192022-01-02T17:58:00.004+01:002022-01-02T17:58:57.596+01:00Les McCann - Pump It Up<p><span style="font-family: inherit;">Prezentując
album Lesa McCanna „Pump It Up” w cyklu Kanon Jazzu postanowiłem przy pomocy
tej jednej płyty załatwić parę spraw. To pierwsza płyta w Kanonie Jazzu w roku
2022. Zgodnie z regułą dwudziestu lat karencji, w czasie których muzyka ma się
dobrze zestarzeć postanowiłem w pierwszym tygodniu roku zajrzeć do płyt
nagranych lub wydanych dwadzieścia lat wcześniej. Od wielu lat co roku w
styczniu robię sobie zestawienie takich albumów, którymi uzupełniam spis
kandydatów do przedstawienia w cyklu Kanon Jazzu. Rok 2002 wypada całkiem nieźle.
Wśród uznanych sław doskonałe albumy dwadzieścia lat temu wydali między innymi
Wayne Shorter („Footprints Live!”), Cecil Taylor, John Scofield, Tomasz Stańko.
Spisali się też muzycy młodego wtedy pokolenia - Kenny Garrett, Joshua Redman,
Tom Harrell, Christian McBride i Nguyen Le. To niepełna lista. Krótko mówiąc –
sezon 2022 w Kanonie Jazzu zapowiada się niezwykle interesująco. Oczywiście
lista 52 płyt, które przedstawię Wam w kolejnych tygodniach rozpoczętego roku
nie ograniczy się do nagrań z roku 2002. Będą też nagrania starsze, ale równie
dobre.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiJP5LsFaHcmUTBAbEg68V5Hio7IJkZQAvUkjw2jvndBefQ74VHrHy1RryLhROv3saPyfd1hdsrJsd2Sc0wwokKDYUMwdHPJbQWOO2-PRIQrlitgHb1MY-In-uNWIiicXaaG848aawolowUzOMbkDYAG-onTQ1AvCn4G1-Lb2HSKmSZ6GVbTjJQpnq9=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiJP5LsFaHcmUTBAbEg68V5Hio7IJkZQAvUkjw2jvndBefQ74VHrHy1RryLhROv3saPyfd1hdsrJsd2Sc0wwokKDYUMwdHPJbQWOO2-PRIQrlitgHb1MY-In-uNWIiicXaaG848aawolowUzOMbkDYAG-onTQ1AvCn4G1-Lb2HSKmSZ6GVbTjJQpnq9=s320" width="320" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Kolejnym
powodem, oprócz rocznika, który doprowadził mnie do pomysłu przedstawienia
właśnie teraz albumu „Pump It Up” jest rozpoczynający się w pierwszym tygodniu
roku karnawał. Na przekór przeróżnym niesprzyjającym okolicznościom, które
zawsze jeśli przed nami wydają się trudniejsze, niż podobne, z którymi
radziliśmy sobie w poprzednich latach, zabawa musi trwać, a płyta Lesa McCanna,
nie tylko ta zresztą, nadaje się na parkiet wyśmienicie.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Jednak
najważniejsza jest sama muzyka i chęć przedstawienia w cyklu Kanon Jazzu niezwykłej
postaci autora amerykańskiego pianisty i wokalisty Lesa McCanna. Autor, dziś
już w wieku emerytalnym (rocznik 1935) dawno nic nowego nie nagrał i
podejrzewam, że nie nagra. Album z 2002 roku był jego powrotem do studia po
wylewie i mozolnej rehabilitacji, która trwała kilka lat. Niestety McCann nigdy
nie powrócił do sprawności, która pozwoliłaby mu grać na fortepianie. Album „Pump
It Up” zawiera więc głównie ścieżki wokalne nagrane przez lidera w doskonałym
towarzystwie wielu jazzowych sław. Do dziś pozostaje ostatnim albumem, który
nagrał jako lider. Wszystkie płyty, które odnajdziecie w jego katalogu wydane
po 2002 roku są albo wznowieniami materiału z lat sześćdziesiątych, albo kompilacjami
wcześniej niepublikowanych nagrań archiwalnych.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Muzyki Lesa
McCanna nie da się w zasadzie w żaden sposób przypisać do jakiejś konkretnej
jazzowej kategorii. Na przekór wszystkim przelotnym modom i kolejnym wymyślnym
jazzowym nazwom, przez całe życie grał jazz rozrywkowy, nigdy jednak nie
przekraczając granicy dobrego smaku. Zanim jeszcze na dobre rozpoczął swoją
światową karierę albumem o jakże znaczącym tytule „Les McCann Ltd. Plays The
Truth” w 1960 roku, zdążył odrzucić niezwykle korzystną (podobno) finansowo i
artystycznie propozycję posady pianisty zespołu Juliana Cannonballa Adderleya w
1958 roku. Kto wie, czy gdyby nie chciał grać wtedy swojej autorskiej muzyki,
nie zagrałby na „Kind Of Blue” Milesa Davisa u boku Cannonballa?</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Na scenie Les McCann
pojawiał się w latach sześćdziesiątych w przeróżnych zespołach jako gość
specjalny, jednak trzon jego dyskografii to nagrania z własnymi zespołami,
łączące taneczne rytmy z bluesem i soulem. Na podsumowującej karierę McCanna
płycie „Pump It Up” zabrakło jego największego przeboju, kompozycji „Compared
To What” z hipnotycznym rytmem, która po raz pierwszy pojawiła się w jego
koncertowym nagraniu z 1969 roku z Montreux (album „Swiss Movement”). Album z
Montreux przyniósł McCannowi nagrodę Grammy, a utwór będący chyba najbardziej
tanecznym protest songiem związanym z wojną w Wietnamie stał się przebojem i
wszedł na listy przebojów nie tylko jazzowe, ale również te, na których trzeba
było wygrać z rockowym szaleństwem końca epoki hippisów.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">„Pump It Up” to
spotkanie przyjaciół, którzy chcieli pomóc w powrocie na scenę muzykowi, z
którym grali wcześniej, albo o nagraniu z którym marzyli przez całe życie. Stąd
obecność gwiazd jazzu i muzyki popularnej – od Maceo Parkera i Marcusa Millera
po Dianne Reeves i Bonnie Raitt. Album jest podsumowaniem bogatego dorobku
nagraniowego lidera. Miał być jego powrotem na scenę, jednak zdrowie nie
pozwoliło mu na wznowienie kariery artystycznej. Jeśli spodoba się Wam „Pump It
Up”, koniecznie sięgnijcie po wcześniejsze nagrania lidera, od najsłynniejszego
„Swiss Movement” z Eddie Harrisem i Bunny Baileyem, po inne, w szczególności
koncertowe nagrania z lat sześćdziesiątych dziś dostępne w katalogu Pacific
Jazz.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Les McCann<br />Pump It Up<br />Format: CD<br />Wytwórnia:
ECS / EFA<br />Data pierwszego
wydania: 2002<br />Numer:
718750367822</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-84853199748453877102022-01-01T15:24:00.000+01:002022-01-01T15:24:05.920+01:00Bireli Lagrene – Standards<p><span style="font-family: inherit;">W początkach
kariery wyśmienitego francuskiego gitarzysty Bireli’ego Lagrene, artyście
przypisano rolę spadkobiercy muzycznej tradycji Django Reinhardta. Bireli swój
pierwszy album zarejestrował w wieku 14 lat. Rodzinna tradycja i styl gry ojca
oraz dziadka Lagrene’a przyczyniły się mocno do takiego wyboru kilkunastoletniego
artysty występującego w rodzinnym zespole. Bireli Lagrene to jednak muzyk o
znacznie szerszych zainteresowaniach, który już od koncertowego albumu „15” z
udziałem Leszka Żadło pokazywał, że nie chce czuć się związany jedynie z
repertuarem i stylem gry swojego wielkiego poprzednika.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh075DHSINCbRvOElnfA1or6exq9puh0WgcN8PaDIcaGJ0hwaEyBC1_LNjza0cm8wEav5uEjaaVNKvlmi4OYLWVwqjYKn_jtFfNn1lsXPWj9I3BKM8B3wMSSKmyvNR-x9t68mcUO2MviSTEG3lvdINWm9zYSfC25jWNIUahngHM-Engt46EQ95-MaZH=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh075DHSINCbRvOElnfA1or6exq9puh0WgcN8PaDIcaGJ0hwaEyBC1_LNjza0cm8wEav5uEjaaVNKvlmi4OYLWVwqjYKn_jtFfNn1lsXPWj9I3BKM8B3wMSSKmyvNR-x9t68mcUO2MviSTEG3lvdINWm9zYSfC25jWNIUahngHM-Engt46EQ95-MaZH=s320" width="320" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><div><span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>Bireli Lagrene
do dziś bywa nazywany następcą Django Rennhardta. Na taki tytuł w zasadzie nie
powinien obrażać się żaden gitarzysta, jednak dyskografia francuskiego
gitarzysty pokazuje, że jest nowoczesnym jazzowym gitarzystą, który potrafił
zagrać ze Stephane Grapplly’m repertuar Django Reinhardta, ale mającym też na
swoim koncie koncerty z Jaco Pastoriusem i Władysławem Sendeckim. Za
najdoskonalszy hołd dla wielkiego Django w wykonaniu Lagrene’a uważam jego
album „My Favourite Django” z 1995 roku, który znajdziecie w moim Kanonie
Jazzu, a także inny – pośrednio stanowiący hołd dla Reiinhardta – „Tribute To
Stephane Grappelli” Didiera Lockwooda, również opisany w Kanonie.</span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Lagrene wraca
do klimatów Hot Club De France od czasu do czasu, jednak od samego początku
buduje również swoją własną artystyczną tożsamość. Najlepszym przykładem jego
podejścia do jazzowej tradycji gitary, jest kameralny zbiór znanych standardów,
przygotowany przez niego w 1992 roku. Album „Standards” do dziś uważam za jeden
z najlepszych w bogatym dorobku nagraniowym muzyka.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Spora w tym
zasługa wyśmienitego zespołu – basisty Nielsa-Henninga Orsteda Pedersena i
perkusisty Andre’i Ceccarelli’ego oraz doskonałego wyboru kompozycji, wśród
których znalazły się standardy znane z nagrań muzyków hard-bopowych, jak i
melodie z Broadwayu grywane przez duże orkiestry w czasach, kiedy jazz był
popularną muzyką rozrywkową. Nie mogło zabraknąć oczywiście Nuages” Django
Reinhardta zamykającego album, co może być wymownym znakiem – nie zapominam o
swoich muzycznych korzeniach, ale jestem już w innym miejscu.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Gdybym znał
muzykę Bireli Lagrene’a jedynie z tego albumu, uznałbym, że czuje się raczej
przedstawicielem linii Jim Hall – Wes Montgomery, może z przewagą tego
pierwszego. Dysponując fantastycznymi możliwościami technicznymi stawia tak jak
oni na grę zespołową pozostawiając popisy techniczne dla tych, dla których
umiejętności są ważniejsze niż muzyka. Ma swoje zdanie na temat jazzowych
standardów. Potrafi odczytać je w osobisty sposób, ucieka od kopiowania
mistrzów. Takie melodie, jak „Autumn Leaves”, czy „Body And Soul” grali przecież
wszyscy. Lagrene potrafi sprawić, że na chwilę zapominam o jego wielkich
poprzednikach. Czasem gubi trochę istotę kompozycji, tworząc z niej jedynie
pretekst do pokazania swojej muzyki. Kiedy płyta się ukazała, uznałem, co udało
mi się odnaleźć w notatkach sprzed 30 lat, że jego „Autumn Leaves” leży trochę
za daleko od pięknej oryginalnej melodii. Po kilku latach zmieniłem zdanie,
dziś uważam, że to doskonałe nagranie.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Album
„Standards” dostarcza mi materiału do cyklu CoverToCover. W naszym archiwum
podcastów usłyszycie go w odcinku poświęconym „Smile” Charlie Chaplina i „Teach
Me Tonight” Sammy’ego Cahna i Gene’a DePaula. Z pewnością w tym cyklu jeszcze
nie raz sięgnę po ten album zawierający niestandardowe a jednocześnie świetne
muzycznie i nie udziwnione na siłę wykonania wielkich melodii.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Bireli Lagrene<br />Standards<br />Format: CD<br />Wytwórnia:
Blue Note / EMI<br />Data pierwszego
wydania: 1992<br />Numer: 077778025122</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-30564684041159607972021-12-27T11:29:00.000+01:002021-12-27T11:29:06.316+01:00Gregoire Maret / Romain Collin / Bill Frisell – Americana<p><span style="font-family: inherit;">Album Mareta i
Frisella namierzyłem jako interesującą mnie nowość w zeszłym roku, jednak nie
był na tyle ekscytujący, biorąc pod uwagę skład w jakim powstało nagranie, żeby
natychmiast pobiec do sklepu. Dlatego musiał chwilę poczekać na jakieś zakupy u
dystrybutora wytwórni ACT Music, żeby dołączyć do moich zbiorów. Nie żeby był
jakiś nieciekawy, był jednak biorąc pod uwagę profil wytwórni i skład zespołu
dość przewidywalny. Moje przewidywania się sprawdziły, album „Americana” nie
zaskoczył mnie w żadnym momencie, co nie oznacza słabości, a jedynie fakt
utrzymania przez muzyków doskonałej formy i stworzenia kolejnego elementu
przypominania o amerykańskiej tradycji muzycznej w doskonały, choć przyznaję,
że dla mnie przewidywalny sposób.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjq_Dq2_E3_16CPkYdJ8F6bYG9Ur_l8t5Qd2Th0-5J2dhrEYUTz-AT9Wpv8CZQ-JTCdR9CMgDyX_iu5B4hEjqfiv5jOv256L2TFGqWw71J1oTW9sS-Y_w-XyTE71lbIx9w5a8KFFiwmJDl2nNbp8KXZDexrXROmNLROaIEZPXUbpaUxw_JIEbyAzYHG=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjq_Dq2_E3_16CPkYdJ8F6bYG9Ur_l8t5Qd2Th0-5J2dhrEYUTz-AT9Wpv8CZQ-JTCdR9CMgDyX_iu5B4hEjqfiv5jOv256L2TFGqWw71J1oTW9sS-Y_w-XyTE71lbIx9w5a8KFFiwmJDl2nNbp8KXZDexrXROmNLROaIEZPXUbpaUxw_JIEbyAzYHG=s320" width="320" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Ciągle nie
wiem, dlaczego album nazwany „Americana” rozpoczyna, całkiem zresztą ciekawa,
interpretacja „Brothers In Arms” Marka Knopflera, który w czasach wydania tego
albumu, czyli całe wieki temu (1985 rok) nie miał wiele wspólnego z muzyką
amerykańską. Dziś Marka Knopflera można nazwać artystą szukającym inspiracji w
amerykańskiej muzyce country, ale w 1985 roku zespół był raczej brytyjski, a
nawet w sporej części szkocki, co robi sporą różnice.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Można jednak
pożyczyć sobie dowolną melodię i zagrać ją po amerykańsku, tak jak to można
zrobić w kwartecie amerykańsko-szwajcarsko-francuskim, który nominalnie biorąc
pod uwagę okładkę jest triem a przewagę amerykańskości daje dopiero urodzony w
Detroit Clarence Penn. Tak też zrobili muzycy przygotowując swoją „Americanę”,
jeśli oczywiście mieli na myśli popularną muzykę amerykańską, a nie popularny
amerykański napój o kolorze kawy nazywany tak chyba po to, żeby nikt go w Europie
nie zamawiał.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">W wykonaniu
międzynarodowego zespołu odpowiedzialnego za ten album nawet szkockie „Brothers
In Arms” brzmi, jak powinno i tak jak ja się spodziewałem – Frisell brzdąka na
gitarze jak zawsze, Maret gra nienaganne technicznie melodie na harmonijce
trzymając długo czyste dźwięki jak mało kto dziś potrafi, bowiem na harmonijce
to wypada przecież stylowo fałszować grając bluesa, inaczej odeślą cię do
filharmonii albo orkiestry marszowej. Romaina Collina i Clarence Penna z tej płyty
nie zapamiętam w jakiś szczególny sposób, co nie oznacza, że zagrali źle.
Doskonale wywiązali się ze swojej roli zniknięcia w istotnym dla tego nagrania
tle dźwiękowym.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">W sumie to
chyba każdy album z istotnym brzmieniowo udziałem Frisella można nazwać „Americana”,
niezależnie od tego, czy zawiera jego własne kompozycje, czy cytaty z Hanka
Williamsa, Johnny Casha, Burt Bacharacha, czy Pete’a Seegera. Tym razem też
udało mu się przystawić stempel unikalnego brzmienia na całym nagraniu. Brzmienie
Frisella to zresztą coś nieodgadnionego nie tylko dla słuchaczy, którzy
rozpoznają gitarzystę od lat już po kilku pierwszych nutach. Ciekawą rozmowę z
Frisellem znalazłem ostatnio w zbiorze wywiadów z gitarzystami autorstwa Joela
Harrisona – „Guitar Talk: Conversations with Visionary Players”. Autor tej
nowej, wydanej zaledwie przed tygodniami publikacji, sam będąc uznanym jazzowym
gitarzystą przyznał, że wiele lat temu na jednym z koncertów Frisella
przerysował sobie dokładnie schemat jego scenicznego sprzętu, połączenia i
ustawienia wszystkich pokręteł. Później kupił wszystkie potrzebne sprzęty,
odtworzył ten układ w domu i niestety nie zagrał jak Frisell. W tej ciekawej
rozmowie Frisell przyznał, że dla niego cała elektronika nie ma żadnego
znaczenia od czasu, kiedy zagrał koncert na gitarze, która była jedynym
instrumentem, który miał przy sobie, kiedy resztę sprzętu zgubiła mu jakaś
europejska linia lotnicza.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Tak więc
Frisell i Maret są nie do podrobienia i to ich charakterystyczne brzmienie
dominuje na płycie. Collin na własną sygnaturę dźwiękową musi jeszcze
zapracować, co wcale nie znaczy, że zagrał nieciekawie, podobnie jak Clarence
Penn, którego nazwisko dla równowagi możecie dopisać sobie flamastrem na
okładce. „Americana” to świetna europejska muzyka amerykańska.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Gregoire Maret / Romain Collin / Bill Frisell<br />Americana<br />Format: CD<br />Wytwórnia: ACT Music<br />Data pierwszego wydania: 2020<br />Numer: 614427904928</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-75658552844665741002021-12-23T13:13:00.010+01:002021-12-23T13:13:00.251+01:00Art Blakey & The Jazz Messengers – Live At Bubba’s<p><span style="font-family: inherit;">W zasadzie tak
zwane bootlegi omijam z daleka. Są jednak na rynku wydawnictwa, które mają
istotne znaczenie w historii jazzu i nie sposób ich pominąć, nawet jeśli
zaczynały jako wydania być może nie do końca oficjalne. Tak właśnie jest w
przypadku nagrań zespołu Arta Blakey’a z 1980 roku z działającego wtedy w Fort
Lauderdale lokalu Bubba’s Jazz Cafe. Postawmy sprawę jasno – na rynku jest
wiele przeróżnych nagrań koncertowych The Jazz Messengers z każdego okresu
aktywności zespołu od połowy lat pięćdziesiątych do śmierci lidera w 1990 roku.
Część z nich to materiał muzycznie genialny, inne zawierają po prostu
rejestrację kolejnego świetnego koncertu zespołu. Dlaczego więc „Live At
Bubba’s” ma szczególne znaczenie i dlaczego mimo wątpliwego statusu praw do
tego nagrania warto się nim zajmować?</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiSMwioFcNhEVcI8i5Y7SMevas3onn8JxOx2--NnZjUgrxc6M2yY88vQSD7iB7g05OnS1K-ean04b9KGkGClFpkNiuaTqccJYnjqyYO_AwcOC6zki_d7A-qNKy17kK4EFEsOhFXaSbI4rzS6EmD7Zu2DFCTuWFGckZQ6MwckieON9RN31DDMdjSGq41=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiSMwioFcNhEVcI8i5Y7SMevas3onn8JxOx2--NnZjUgrxc6M2yY88vQSD7iB7g05OnS1K-ean04b9KGkGClFpkNiuaTqccJYnjqyYO_AwcOC6zki_d7A-qNKy17kK4EFEsOhFXaSbI4rzS6EmD7Zu2DFCTuWFGckZQ6MwckieON9RN31DDMdjSGq41=s320" width="320" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Otóż sprawa
jest dość prosta. To jest pierwsze nagranie w małym składzie (jeśli pominąć big-bandowe
składy Arta Blakey’a z tego samego 1980 roku) Wyntona Marsalisa, który
terminując u Blakeya nie miał jeszcze wtedy nawet 20 lat. Wynton nie miał w
legendarnym The Jazz Messengers łatwego zadania, bowiem wcześniej na trąbce te
same utwory grywali, często również debiutując na poważnych scenach Lee Morgan,
Freddie Hubbard, Kenny Dorham i Donald Byrd, o Chucku Mangione też warto
pamiętać w kontekście legendarnego zespołu. Miejsce Marsalisa, zajął co prawda
nie bezpośrednio, ale krótko po debiucie solowym „Wynton Marsalis” z 1982 roku
również nie byle kto, bo Terence Blanchard. Blakey miał dar wyszukiwania
talentów.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Status nagrań z
Fort Lauderdale dziś dla mnie nie jest jasny. Pierwsza analogowa jeszcze wtedy
(1980 rok) edycja ukazała się nakładem wytwórni Who’s Who In Jazz. Nazwa może
brzmieć jak wiele innych istniejących jedynie na papierze gdzieś w dziwnych
państwach na peryferiach świata przedsiębiorstw, które udzielają innym licencji
na muzykę, do których same nie mają praw. Tym razem jest jednak nieco inaczej.
Who’s Who In Jazz założył w 1977 roku Lionel Hampton. Przedsiębiorstwo
przetrwało do 2000 roku, wydając kilka albumów samego Hamptona i sporo innego
ciekawego materiału. Jednak dziś ich płyty ukazują się w wielu różnych
wytwórniach, z okładkami nieprzypominającymi oryginału i część z tych
wydawnictw sprawia wrażenie niekoniecznie wydanych za zgodą twórców.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">W przypadku
nagrań Blakey’a z Bubba’s Jazz Cafe mamy do czynienia z podobną sytuacją. W
różnych wydaniach pojawiają się różne konfiguracje utworów, czasem jest tylko 5
kompozycji, innym razem nawet dwa razy więcej, w tym jedno nagranie z gościnnym
udziałem Ellisa Marsalisa. Moje kolekcjonerskie doświadczenie podpowiada mi, że
taśm było więcej, niż zaaprobowane do wydania u Hamptona przez samego Arta
Blakey’a 5 utworów i te dłuższe edycje nie są do końca właściwe i na konto
Wyntona, ani spadkobiercy Blakey’a nie trafia stosowny przelew. Ważne jest
jednak, że 5, a później 7 utworów to są nagrania zaakceptowane z całą pewnością
do wydania przez samych twórców. Jeśli jednak chcecie być po właściwej stronie
barykady i zapewnić sobie egzemplarz oryginalny, z którego dochód trafił we
właściwe ręce, dziś musicie chyba szukać tylko wydania Who’s Who In Jazz, albo
takiego, które przynajmniej deklaruje uzyskanie licencji od tego
nieistniejącego już wydawnictwa.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Zamieszanie
dodatkowo zwiększa fakt, że Wynton Marsalis zrobił wielką karierę i na rynku
znajdziecie również albumy nazwane „Wynton Marsalis: My Funny Valentine (Live
At Bubba’s)” albo jakoś podobnie, zawierające ten sam materiał. Być może nawet
ci wydawcy mają rację. Art Blakey był liderem, ale na tej płycie należy
posłuchać właśnie Marsalisa. Nie dlatego, że to debiut, ale dlatego, że to
nagranie niezwykle dojrzałe jak na 19 latka, wrzuconego na głęboką jazzową
wodę. W dyskografii Blakey’a to jeden z kilkudziesięciu świetnych koncertowych
albumów, a skład z Marsalisem i muzykami, o których mało kto dziś pamięta wcale
nie był jakąś szczególnie wyróżniającą się wersją The Jazz Messengers, ale dał
nam Wyntona, czy go dziś lubimy, czy raczej tak jak ja, uważamy, że im starszy
jego album tym ciekawszy. Kierując się tą zasadą uznałbym, że ten jest
najciekawszy. Tak jednak nie uważam, ale w mojej pierwszej piątce Wyntona z
pewnością umieszczam to nagranie razem z „Hot House Flowers”, o którym już Wam
opowiadałem w cyklu Kanon Jazzu, „The Magic Hour”, „J Mood” i genialnym boxem „Live
At The Village Vanguard”.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">„Live At
Bubba’s” to nagranie koncertowe z repertuarem złożonym z jazzowych przebojów,
co dla Wyntona było kolejną trudnością, bo frazy grane w „Moanin’”, czy „My
Funny Valentine” każdy z fanów jazzu tam na koncercie i później na płycie
porównać mógł łatwo z nagraniami jego wielkich poprzedników. Wynton wychodzi z
tego porównania z tarczą i dlatego właśnie „Live At Bubba’s” to jego doskonały
debiut.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Art Blakey & The Jazz Messengers<br />Live At Bubba’s<br />Format: CD<br />Wytwórnia: Who's Who In Jazz / TIM<br />Data pierwszego
wydania: 1980<br />Numer: 4011222053992</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-25018604664922451982021-12-22T13:11:00.011+01:002021-12-22T13:11:00.273+01:00Dexter Gordon – Round Midnight - Original Motion Picture Soundtrack<p><span style="font-family: inherit;">Ciągle
zastanawiam się, czy album zawierający muzykę z filmu Bertranda Taverniera z
1986 roku można nazywać albumem Dextera Gordona. Na mojej półce stoi w
towarzystwie wielu doskonałych płyt tego właśnie wykonawcy. Jednak gdyby
stosować filmową hierarchię, po album należy do dyskografii Herbie’go Hancocka,
bowiem to właśnie on jest wymieniony we wszystkich filmowych materiałach i w
napisach końcowych filmu jako twórca muzyki. To Hancock dostał za muzykę do
„Round Midnight” Oscara, choć być może nie powinien startować w kategorii Best
Original Score, bo niemal całość muzyki użytej w filmie to znane jazzowe
standardy z epoki, w której reżyser umieścił akcję filmu, czyli w latach
pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Do dziś uważam, że jeśli Oscar należał się
Hancockowi, to Dexterowi Gordonowi też należało go przyznać, w tym przypadku
oczywiście w kategorii aktorskiej. Tak się jednak nie stało.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjL-n2t3MaHTppfPqHO01675o4wz7Gd4svy_8ovhBxT2Hi8rZEvt24v8-4PdLlf82MZ9SVOjcOS9sSGcWHCDszp_-SG9rdWuV6okptWs7qplEqhCSQDUWwyWfB_yX2IqLH7dfUorrmlqksT93veI-HiNLLjS0DQEUCx2HFK0By7dCuV3_y9ajixgIiH=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjL-n2t3MaHTppfPqHO01675o4wz7Gd4svy_8ovhBxT2Hi8rZEvt24v8-4PdLlf82MZ9SVOjcOS9sSGcWHCDszp_-SG9rdWuV6okptWs7qplEqhCSQDUWwyWfB_yX2IqLH7dfUorrmlqksT93veI-HiNLLjS0DQEUCx2HFK0By7dCuV3_y9ajixgIiH=s320" width="320" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Muzyka w filmie
Taverniera jest niezwykle ważna, a to co przygotował Hancock ukazało się na dwu
płytach – „Round Midnight - Original Motion Picture Soundtrack</span><span style="font-family: inherit;">” – albumie
umieszczanym tradycyjnie w dyskografii Hancocka i „The Other Side Of Round
Midnight” – nieco mnie znanym albumie firmowanym nazwiskiem Dextera Gordona,
choć on sam nie gra na żadnej z tych płyt we wszystkich utworach. Skład w
poszczególnych utworach wynika z akcji filmu, bowiem większość muzyki, a
przynajmniej jej pierwotne wersje nagrano na planie filmu, choć słyszałem kilka
historii o studiach nagraniowych w Paryżu i w Nowym Jorku, w których muzycy poprawiali
swoje nagrania z planu filmowego.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Gwiazdorska obsada nie gwarantuje w żadnym wypadku otrzymania
wyśmienitej muzyki, choć akurat w przypadku Herbie Hancocka, który często
sięgał i dalej sięga po wielkie nazwiska nie ma kłopotu z brakiem muzycznego
porozumienia. Herbie Hancock zaprosił do nagrania weteranów, ale też muzyków,
którzy nie byli jeszcze wtedy zbyt znani. Wśród tych drugich znalazł się między
innymi Bobby McFerrin, który miał już za sobą zupełnie niezauważony album
„Bobby McFerrin” z 1982 roku i wspólne występy z Hancockiem w jego projekcie
VSOP II, gdzie śpiewał najczęściej partie saksofonu do spółki z Branfordem
Marsalisem. To właśnie jego wokaliza w tytułowej kompozycji Monka do spółki z
przepięknym „Fair Weather” zagranym przez Cheta Bakera kilkanaście miesięcy
przed jego śmiercią są ozdobą tego wypełnionego doskonałą muzyką albumu. Do
tego Wayne Shorter na sopranie w „The Peacocks” i Dexter Gordon na tenorze w
„Body And Soul” i pełen klimatu epoki filmu duet Hancock – Hutcherson w „Minuit
Aux Champs-Elysees”. W sumie to każdy z tych utworów, za wyjątkiem krótkich
miniaturek przygotowanych przez Hancocka ma swoje doskonalsze wersje, ale
złożone razem na jednej płycie i zagrane przez wielkich mistrzów tworzą album
doskonały.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Każdy z utworów broni się samodzielnie, jednak najlepiej sprawdzają się
w filmie. Obraz Taverniera to jeden z nielicznych przypadków, w którym muszę
przyznać, że wolę film od samego albumu, a nawet dwóch (nawet jeśli ten drugi –
firmowany przez Dextera Gordona uznać za kolekcję odrzutów i mniej ważnych
nagrań, to jest on jedynie odrobinę mniej ciekawy od tego pierwszego). Na
ekranie zobaczycie również muzyków, którzy nie pojawiają się w spisie
wykonawców na tym ważniejszym i powszechnie uważanym za ścieżkę dźwiękową do
filmu albumie. Nawet więc, jeśli grają gdzieś w tle, to producenci uznali, że
nie należy ich wymieniać. Wśród tych, którzy pojawiają się dopiero na płycie
Dextera Gordona „The Other Side of Round Midnight” są całkiem znane postaci z trębaczem
Palle Mikkelborgiem na czele.
W filmie zresztą tak bywa – można pojawić się na planie, patrzeć w kamerę,
nagrać nawet wiele wersji tej samej sceny, a potem w montażu nawet jeśli scena
nie znika, osoba może akurat w montażu nie pojawić się na ekranie.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Płytę „Round
Midnight - Original Motion Picture Soundtrack” mieć należy, album „The Other
Side of Round Midnight” warto, choć to rzecz raczej dla kolekcjonerów, za to
film powinien w postaci płyty, z której można skorzystać zawsze, nie czekając
na kolejny seans w którymś z kanałów telewizyjnych jest absolutnie obowiązkowym
elementem każdej jazzowej biblioteczki.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Dexter Gordon<br />Round Midnight - Original Motion Picture Soundtrack<br />Format:
CD<br />Wytwórnia:
Columbia / Legacy / Sony<br />Data pierwszego
wydania: 1986<br />Numer: 5099750792421</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3065377640108099718.post-80431159189116438122021-12-21T13:08:00.013+01:002021-12-21T13:08:00.222+01:00Emil Viklicky / Miroslav Bukovsky / John Mackey – Wangaratta<p><span style="font-family: inherit;">Dawno nie
trafiłem tak przypadkowo na tak niespodziewany i egzotyczny, a zarazem tak mi
bliski album, jak „Wangaratta”. Nagranie powstało w 2018 roku na festiwalu
jazzu i bluesa w miasteczku Wangaratta, leżącego na drodze, którą jeździ się
pomiędzy Melbourne i Sydney, jeśli ma się do przewiezienia coś, czego nie można
z przyczyn bezpieczeństwa, albo wielkości zabrać łatwo do samolotu. Czyli w
sumie prawie nigdy biorąc pod uwagę, że to niemal tysiąc kilometrów nudnej
drogi. W sumie z australijskiej perspektywy to w zasadzie przysłowiowy rzut
beretem, w dodatku cała droga jest asfaltowa i przypomina nasze luksusowe
ekspresówki sprzed trzydziestu lat. Jednak zawsze szybciej i taniej jest
samolotem, no chyba, że wybieracie się na festiwal do Wangaratty, która jest w
warunkach lokalnych nawet sporym miastem. Niezbyt ruchliwym, bo dawno temu
wybudowano obwodnicę, która to miasto omija.</span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiyfAGciXwJENknR9TnCGRdw1gsv2rOjALkdIbCgyIeeJwvl734-V_3iq-0Qs0qIz4kGR0EhnJSq7sggdbJDy0dbdFgxY-mEM3uHX8kJoE6f_DQVNZWdjhLGhYJ-0DB70QRQDxjRaTbyCwM59F0Igg6GhQKeE_piwI3lHFYAH8rQvBPIc2MfQ2PId7H=s6000" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="6000" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiyfAGciXwJENknR9TnCGRdw1gsv2rOjALkdIbCgyIeeJwvl734-V_3iq-0Qs0qIz4kGR0EhnJSq7sggdbJDy0dbdFgxY-mEM3uHX8kJoE6f_DQVNZWdjhLGhYJ-0DB70QRQDxjRaTbyCwM59F0Igg6GhQKeE_piwI3lHFYAH8rQvBPIc2MfQ2PId7H=s320" width="320" /></a></div><span style="font-family: inherit;"><p><span style="font-family: inherit;">Byłem tam tylko
przejazdem i powiem Wam, że jedzenia jakiegoś wybitnego nie mają (może nie
miałem szczęścia), ale festiwal jak słychać z płyty Emila Viklickiego,
Miroslava Bukovskiego i Johna Mackeya mają całkiem fajny. To zresztą często
zdarza się w przypadku australijskich prowincjonalnych miasteczek. Album
nagrany przez trójkę muzyków w składzie dość nietypowym – fortepian, trąbka i
saksofon odnalazłem w jednym ze sklepów w czeskiej stolicy, ukazał się bowiem
nakładem lokalnej wytwórni Galen. Wydawcy zaznaczają jednak, że to reedycja
nagrania należącego do australijskiego narodowego radia, czyli jeśli chodzi o
płyty - ABC Records.</span></p></span><p></p><p><span style="font-family: inherit;">Żeby
ostatecznie zamknąć australijski wątek dotyczący powstania albumu, dodam, że na
okładce znajdziecie fragment sztuki ludowej nazywanej ze zbyt obszernej
perspektywy europejskiej sztuką aborygeńską kojarzoną z malowaniem kropkami. W
Australii nikt nie użyje słowa Aborygen, raczej lud rdzenny – Indigenous
Australians. W dodatku to określenie obejmuje setki różnych plemion zupełnie ze
sobą niezwiązanych, bo przez tysiąclecia nie kontaktujących się w żaden sposób,
posługujących się skrajnie różnymi językami (skatalogowano niemal 300 zupełnie
nie mających ze sobą żadnych wspólnych korzeni języków) nie mającymi
reprezentacji graficznej (czyli pisma). Nie wiem, kto wybierał materiał na
okładkę, ale to albo turystyczny malunek mający przypominać ludowy, albo
fragment obrazu w stylu charakterystycznym dla ludu Kintore, zamieszkującego
tereny na północ od Alice Springs, to jakieś dwa i pół tysiąca kilometrów, a
może nawet trzy tysiące od Wangaratta, ale to w sumie w Australii dość blisko,
ale nie tak blisko, żeby pomylić tą kulturę z ludem Pangerang, którzy mieszkali
w północnej Victorii w pięknej dolinie, gdzie dziś spokojnie rozwija się
Wangaratta.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Odpowiedzialne
za powstanie nagrania trio jest niezwykle międzynarodowe, choć bardziej
australijskie niż może się Wam wydawać. Kilka lat temu prezentowałem na antenie
RadioJAZZ.FM jedyny australijski projekt poświęcony muzyce Krzysztofa Komedy.
Autorem płyty „The Komeda Project” jest Andrea Keller i Miroslav Bukovsky,
który po odebraniu wykształcenia muzycznego we wtedy czechosłowackiej Ostrawie,
zaraz po studiach wyjechał do Australii całkiem dawno temu, bo w roku 1968. Pewnie
dziś jest bardziej australijskim Australijczykiem, niż większość mieszkańców
jego ulicy.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">W sumie podobny
życiorys mógł mieć Emil Viklicky, jednak po studiach w Berklee nie zdecydował
się na emigrację i wrócił do rodzinnego Ołomuńca i Pragi, gdzie koncentrowało
się w latach siedemdziesiątych jazzowe życie Czechosłowacji.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">John Mackey
urodził się w Perth, więc można nazwać go najbardziej australijskim z całej
trójki, choć zaje się, że na festiwal najbliżej miał Bukovsky, który jeszcze
kilka lat temu mieszkał i uczył muzyki w Sydney.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Takie właśnie
międzynarodowe towarzystwo w dość egzotycznym składzie fortepian – saksofon –
trąbka, bez basu i perkusji zagrało dla lokalnej publiczności w Wangarratta
materiał zawierający elementy folkloru morawskiego, jednej z uznanych w
Czechach kompozycji Leosa Janacka, a także kompozycje Bukovskiego. Publiczności
się podobało, mnie również się spodobało, choć nie ukrywam, że z trójki muzyków
z okładki znana mi wcześniej była w większym wymiarze tylko dwójka
Australijczyków – Bukovski i Mackey. Viklickiego słyszałem wcześniej tylko w
kilku utworach, które dla ACT Music nagrał z George’m Mrazem i raczej
zapamiętała go moja baza danych, niż muzyczna pamięć już dawno przepełniona
wyśmienitą muzyką.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Album kupiłem w
ciemno, zupełnie nie spodziewając się tak zjawiskowej muzyki. Oczekiwałem
raczej po takim składzie bardziej otwartego spontanicznego muzykowania
festiwalowego, a dostałem starannie przygotowane i pięknie zagrane ballady
sprawiedliwie podzielone pomiędzy trójkę wyśmienitych muzyków.</span></p><p><span style="font-family: inherit;">Tym razem było
mało o muzyce, ale gwarantuję, że się nie zawiedziecie. Bukovsky to bardzo
znana postać w Australii. Może tym tekstem oraz wcześniejszą prezentacją
projektu z muzyką Komedy spróbuję mu trochę pomóc w zdobyciu kilku nowych fanów
również w Polsce. No i nareszcie mimo braku nowych dostaw z Australii mogłem
wątek australijski nadrobić za sprawą wizyty w Pradze.</span></p>
<p class="MsoNormal"><span style="font-family: inherit;">Emil Viklicky / Miroslav Bukovsky / John Mackey<br />Wangaratta<br />Format:
CD<br />Wytwórnia:
ABC Music / Galen<br />Data pierwszego
wydania: 2021<br />Numer:
8594042902016</span></p>Rafal Garszczynskihttp://www.blogger.com/profile/03760794606683056838noreply@blogger.com0