Znalezienie
w masie premierowych nagrań ECM pozycji najciekawszych nie jest łatwe. Nawet
jeśli wszystkie nowe płyty trzymają wysoki poziom, z którego wytwórnia znana
jest od 30 już lat, to zawsze są te najlepsze i te dobre, ale gorsze od tych
najlepszych. Biorąc jednak pod uwagę ceny płyt z pewnością nawet najwięksi fani
muzyki ECM nie dadzą rady zebrać wszystkich nowych wydawnictw. Muzyka ECM to
bowiem gatunek sam w sobie już od lat, choć ostatnio muszę przyznać, że zasięg
gatunku ulega poszerzeniu.
Z
pewnością najnowszy album Ketila Bjornstada należy do najciekawszych propozycji
ECM, które dotarły do mnie w ciągu ostatnich kilku tygodni. To już dużo, bo
wyróżnić się na tle wielkich nazwisk w tej wytwórni nie jest łatwo.
Kiedy
przygotowywałem ten tekst do publikacji w rubryce Płyta Tygodnia w
RadioJAZZ.FM, przez chwilę nie mogłem znaleźć w internecie okładki tego albumu.
Myśląc o konieczności włączenia skanera, co wymaga uruchomienia specjalnego
komputera, pomyślałem – wstawię dowolną inną okładkę ECM i nikt się nie
zorientuje… Jeśli ktoś ma pamięć wzrokową, to większość albumów ECM jest
całkowicie identyczna. Rozumiem konsekwencję i pewien artystyczny i
organizacyjny pomysł z tym związany, a także filozofię, którą w największym
skrócie można streścić maksymą, że dobra muzyka obroni się sama, ale ostatnio
okładki ECM zaczynają mnie odrobinę irytować. To nie jest zastrzeżenie jedynie
do albumu Ketil Bjornstad, ale do większości wydanych w ciągu ostatnich
miesięcy płyt ECM. I to w zasadzie jest moje jedyne zastrzeżenie, które w sumie
nie dotyczy tej płyty, bowiem wyrwana z kontekstu sporego stosu płyt ECM, które
czekają w kolejce do mojego odtwarzacza, okładka byłaby całkiem ładna…
A
teraz o muzyce. Spodziewałem się nieco więcej elektronicznych efektów w
wykonaniu Eivind Aarseta. Jednak i bez tego, nagrany na festiwalu w Molde w
2010 roku materiał brzmi znakomicie. Największa w tym chyba zasługa świetnego
pomysłu, bowiem muzyka powstała na zamówienie wspomnianego festiwalu i jest
hołdem dla Michelangelo Antognioniego. W rezultacie powstał rodzaj suity, ośmiu
spójnych fragmentów muzycznych, wykonanych na festiwalu w Molde.
Zespół,
który kompozytor i lider zebrał do pierwszego wykonania swojej muzyki składał
się ze znanych z wielu nagrań dla ECM artystów. Dla mnie największą
niespodzianką jest udział Anji Lechner, która do dziś kojarzyłem z nagrań z
Dino Saluzzim, a której wpływ na brzmienie albumu jest trudny do przecenienia.
Muzyka
na tym albumie brzmi tak, jakby była napisana z myślą o konkretnej grupie
muzyków, z których każdy wnosi wiele do brzmienia albumu, otrzymując
jednocześnie od kompozytora i lidera miejsce dla popisów solowych.
To
nie jest muzyka, która wciągnie Was od pierwszych dźwięków. Napięcie rośnie
mniej więcej do czwartego utworu. Nie odrzucajcie tego albumu po wysłuchaniu
pierwszego utworu, Tu nie ma singlowego przeboju, zresztą zupełnie nie o to tu
chodzi. „La Notte” to nie jest spektakularny film akcji, to raczej obraz
Antonioniego, tak przecież miało być i doskonale się udało, a jego filmy nie
zaczynają się jak najnowszy odcinek Jamesa Bonda…
Ketil
Bjornstad
La
Notte
Format:
CD
Wytwórnia:
ECM
Numer:
602537245536
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz