21 maja 2014

The Modern Jazz Quartet – Fontessa

„Fontessa” to pierwszy album nagrany przez The Modern Jazz Quartet dla nowej wtedy dla zespołu wytwórni – Atlantic. To właśnie od tego, nagranego na początku 1956 roku albumu zaczęła się trwająca ponad 20 lat współpraca zespołu z tą zasłużoną dla jazzu wytwórnią. „Fontessa” to również drugi, jeśli nie liczyć wydanych dużo później bootlegów i nagrań koncertowych, płyta nagrana z nowym perkusistą – Connie Kayem. Debiut zespołu w nowym składzie był całkiem udany – dał fanom jeden z najlepszych albumów zespołu – „Concorde”.

W połowie lat pięćdziesiątych to był jeden z wielu ukazujących się wtedy albumów. Dziś być może nazwalibyśmy go kolejną tak samo dobrą, jak poprzednie płytą jednego z ważnych młodych zespołów. Perspektywa historyczna pozwala jednak spojrzeć na tą płytę nieco inaczej. To prawda, że niewiele tu własnych kompozycji Johna Lewisa i Milta Jacksona. Można uznać, że kolejny raz – jeśli zabrakło własnych pomysłów, to muzycy w studiu sięgnęli po standardy, które wszyscy znali. Musicie jednak pamiętać, że John Lewis był perfekcjonistą. Nie ma przypadkowych nagrań The Modern Jazz Quartet. „Fontessa” nie jest kolejną sesją przypadkowo zebranych w studiu muzyków, którzy czasem tworzyli rzeczy genialne, bo taki był dzień, a czasem jedynie bardzo dobre. Tylko kilka zespołów w tym czasie miało tak stabilny skład i tak intensywnie pracowało nad własną muzyką, jak The Modern Jazz Quartet. Erroll Garner, Gerry Mulligan, Oscar Peterson. Oni wszyscy rozglądali się na boki, głównie w kierunku europejskiej muzyki klasycznej, poszerzając nie tylko katalog jazzowych harmonii, ale również dając sobie możliwość gry w salach koncertowych, których właściciele w latach pięćdziesiątych be-bop ciągle uważali za barbarzyńską czarną muzykę.

Owe poszukiwania nowych brzmień wymagały dużej ilości prób i stawiały członkom zespołu, w szczególności tym, którzy nie mieli klasycznego muzycznego wykształcenia nieco większe wymagania. Te poszukiwania doprowadziły kilka lat później do powstania muzyki zwanej dziś trzecim nurtem, a The Modern Jazz Quartet był jednym z twórców tego stylu, a nawet jego nazwy, która wedle jednej z wersji pochodzi bezpośrednio od tytułu albumu zespołu, nagranego razem z Jimmy Giufree – „Third Stream Music”, choć inni uważają, że już w 1957 roku tej nazwy na swoich wykładach uniwersyteckich używał Gunther Schuller, który termin wymyślił już w latach czterdziestych, kiedy grał na waltorni w zespole Milesa Davisa – „The Birth Of The Cool”. Sam Gunther Schuller w 1955 roku założył z Johnem Lewisem stowarzyszenie Modern Jazz Society.

Miało być o albumie „Fontessa” a wyszło inaczej. „Fontessa” to album genialny w swojej elegancji i prostocie, a jednocześnie zaskakująco odkrywczy. To jedna z najważniejszych płyt The Modern Jazz Quartet, ale tylko dlatego, że powstała stosunkowo wcześnie.

Album nagrano pierwotnie w wersji monofonicznej, a wersja stereo powstała nieco później, prawdopodobnie zupełnie bez udziału muzyków. W jej sporządzeniu nie ustrzeżono się błędów technicznych, które w istotny sposób wpłynęły na jakość techniczną niezliczonych wersji cyfrowych sporządzonych z taśm matek. Dlatego, jeśli możecie, poszukajcie wersji monofonicznej. Tak właśnie wydawane są dziś staranniejsze wydania pochodzące z centrali Atlantic w USA. W wypadku tego albumu naprawdę warto zwrócić na ten z pozoru błahy szczegół uwagę.

The Modern Jazz Quartet
Fontessa
Format: CD
Wytwórnia: Atlantic

Numer: 075678132926

20 maja 2014

Chick Corea - Portraits

Kiedy usłyszałem poprzedni album Chicka Corea – „The Vigil” nieco zwątpiłem. Generalnie ta produkcja zupełnie do mnie nie trafia, mimo obecności wybornego basisty – Hadriena Feraud i równie wybornego, choć ciągle mam wrażenie, że zupełnie niedocenianego perkusisty – Marcusa Gilmore’a. Pamiętam, rozmyślałem kilka dni a tym, co dobrego mógłbym o tym albumie napisać i w końcu zdecydowałem się pominąć go milczeniem… W końcu nawet tak wielkiemu artyście, jak Chick Corea może się zdarzyć…

Na szczęście nie musiałem długo czekać na to, żeby Chick Corea wrócił albumem wybitnym. Tak jakby chciał odbudować nieco nadszarpnięte zaufanie. Przecież Chick Corea to jeden z najwybitniejszych pianistów wszechczasów. Po co było „The Vigil”? Nie wiem. Wiem za to, po co jest „Portraits”. To zapis koncertu na jaki chodziłbym chętnie w każdą niedzielę.

„Portraits” to solowy, kameralny i pewnie w dużej części improwizowany koncert na fortepian solo. To dwie godziny intymnego, osobistego spotkania z wielkim artystą. To Chick Corea w najwyższej formie, takiej, jaką pamiętam z jego wspólnych nagrań na dwa fortepiany z Herbie Hancockiem z lat siedemdziesiątych, z „Children’s Songs”, którego fragmenty pojawiają się na „Portraits”, mało znanych wspólnych nagrań z Friedrichem Guldą, czy całkiem niedawnych duetów z Stefano Bollanim. I pewnie jeszcze z tuzina innych wybitnych płyt, które czekają na swoją kolej do Kanonu Jazzu.

Chick Corea i fortepian akustyczny nie potrzebują towarzystwa. W taki sposób wielką salę koncertową potrafi opanować jedynie kilku muzyków, choć żaden z nich nie występuje dużo. Być może takie występy są niezwykle wyczerpujące. Sam Chick Corea właśnie jest w solowej trasie. Oczywiście do Polski nie przyjedzie, pewnie za drogo… Choć na sezon letni program koncertów zapowiada się niezwykle atrakcyjnie – sam Warsaw Summer Jazz Days zapewni nam Joeya DeFrancesco, Gregory Pottera, Dave Hollanda w genialnym składzie z Craigiem Tabbornem, Kevinem Eubanksem i Eric’kiem Harlandem, Jacka De Johnette, trio Gary Peacock – Marc Copland – Joey Baron i Nika Bartscha w projekcie Ronin… A to jeszcze nie wszystko. Mam nadzieję, że przynajmniej część tych koncertów zostanie zagrana na serio, a nie tylko z zegarkiem w ręku tyle ile w kontrakcie, jak to często w letnim sezonie bywa…

Wróćmy jednak do Chicka Corea, który z równą lekkością sięga do Scriabina i Beli Bartoka, własnych „Children’s Songs”, Theloniousa Monka i Billa Evansa. Dla mnie jednak najciekawszym momentem tego dwupłytowego zestawu jest „Pastime Paradise” Stevie Wondera. Genialna melodia zagrana w absolutnie fenomenalny sposób. Tylko dla tego fragmentu warto kupić ten album. Reszta jest równie dobra. Zapamiętam z tego albumu „Pastime Paradise”, bo mam sentyment do każdej dobrze zagranej wersji tej kompozycji, a na muzyce Scriabina znam się nieco mniej. W sumie to Monka wolę w wykonaniu Monka, Bille Evansa kiedy gra Bill Evans. To samo z Budem Powellem. Z drugiej strony Chick Corea potrafi zagrać melodie tych wszystkich wielkich kompozytorów po swojemu a jednocześnie z szacunkiem dla mistrzów. Tego nie potrafi chyba nikt z aktywnych obecnie pianistów. No i jeszcze ten Stevie Wonder… I improwizowane portrety przypadkowo wybranych widzów… Być może warto było umieścić ich zdjęcia. Byłaby niezła zabawa. Tytuły owych muzycznych portretów sugerują, że nie mamy do czynienia, przynajmniej w tej zamykającej cały dwupłytowy album sekwencji z rejestracją jednego koncertu. Przypuszczalnie zostały nagrane w różnych miastach, w tym w Krakowie, pewnie na koncercie w 2011 roku, na który się wybierałem, ale w końcu nie dotarłem… Jeśli ktoś z Was tam był, albo jest osobą, której portret zawarty jest na płycie, odezwijcie się koniecznie. A taka muzyczna pamiątka zagrana osobiście przez wielkiego mistrza może się równać jedynie z portretem naszkicowanym na serwetce przez Pablo Picasso, lub Salvadora Dali… Album genialny, od razu dopisuję go do listy kandydatów do Kanonu Jazzu, w 2034 roku – kiedy minie 20 lat od daty wydania… Obiecuję Wam wtedy o tym albumie przypomnieć.

Chick Corea
Portraits
Format: 2CD
Wytwórnia: Concord / Universal

Numer: 888072356030

19 maja 2014

Oliver Nelson – Blues And The Abstract Truth

„Blues And The Abstract Truth” to dzieło epokowe, w zasadzie album powinien znaleźć się w każdej szanującej się kolekcji jazzowych nagrań jako jedna z pierwszych dziesięciu, no może dwudziestu najważniejszych płyt. To album, który znać wypada, nawet jeśli sama muzyka nie przypadnie Wam do gustu. Choć to raczej mało prawdopodobne. Wystarczy spojrzeć na skład, żeby zrozumieć, że w studiu działy się cuda. Na trąbce gra Freddie Hubbard, na alcie i na flecie Eric Dolphy, na fortepianie Bill Evans, a skład uzupełnia nierozłączna para – Paul Chambers (kontrabas) i Roy Haynes (perkusja). Sam lider gra również na alcie i tenorze. Pojawia się również grający na saksofonie barytonowym, nieco mniej znany George Barrow.

Album powstał w lutym 1961 roku, wtedy jazzu słuchało się na salonach, wypadało się na nim znać, a większość koncertów odbywała się w klubach gdzie publiczność słuchała w skupieniu. Całość zaczyna się, jak dzisiejsze popowe produkcje, od największego przeboju z tego albumu. To „Stolen Moments” z przepiękną solówką Freddie Hubbarda, który pozostał w jazzowym obiegu przez wiele lat i był grywany między innymi przez Ahmada Jamala i Franka Zappę, muzyków, którzy sięgali po wyrafinowane i niekoniecznie najbardziej ograne kompozycje, potrafiąc odnaleźć wśród tysięcy jazzowych melodii te, które mają wielki potencjał. Cały album napisany i zaaranżowany przez Olivera Nelsona jest próbą uproszczenia już i tak bardzo prostej struktury 12 taktowego bluesa i odnalezienia istoty tej niezwykle prostej jazzowej formy. Być może to pomysł zaczerpnięty z będącego wtedy największą muzyczną sensacją „Kind Of Blue” Milesa Davisa? Do tego najsłynniejszego jazzowe albumu zbliżają Olivera Nelsona również Bill Evans i Paul Chambers, obaj obecni na „Kind Of Blue”.

Dla lidera, grającego na saksofonie altowym i tenorowym ten album jest raczej okazją do prezentacji autorskiej muzyki i jego własnych aranżacji, niż możliwością prezentacji własnych umiejętności gry na saksofonach. Oliver Nelson był właśnie przede wszystkim kompozytorem, aranżerem i liderem orkiestry w dużych big-bandowych produkcjach. „Blues And The Abstract Truth” to dzieło jego życia.

Niemal 3 lata po nagraniu „Blues And The Abstract Truth” powstała druga część, przynajmniej taki był zamysł producentów – album „More Blues And The Abstract Truth” z Thadem Jonesem na trąbce. Na saksofonach zagrali Phil Woods, Pepper Adams i w 2 utworach Ben Webster. To jednak co najmniej o jedną przysłowiową gwiazdkę słabszy album, może za wyjątkiem duetów Bena Webstera i Phila Woodsa.

Jak każdy genialny album, również ten ma wiele wydań. Jednak produkcja Creeda Taylora została nagrana dobrze, więc w zasadzie każda edycja jest warta swojej ceny. Całkiem niedawno ukazało się książkowe wydanie „First Impulse: The Creed Taylor Collection 50th Anniversary”, które oprócz albumu Olivera Nelsona zawiera jeszcze 5 innych wybitnych albumów i kilka wcześniej niepublikowanych nagrań Johna Coltrane’a jako bonus przyciągający tych, którzy mają już wszystkie płyty wchodzące w skład zestawu. Jeśli nie macie jeszcze „Blues And The Abstract Truth”, lub choćby „Genius + Soul = Jazz” Raya Charlesa, to zestaw będzie wyśmienitym wyborem, bo przecież „Africa/Brass” Johna Coltrane’a i „Out Of The Cool” orkiestry Gila Evansa macie już na pewno, nie wspominając o otwierających tą kolekcję albumach J.J. Johnsona i Kai Windinga.

Oliver Nelson
Blues And The Abstract Truth
Format: CD
Wytwórnia: Universal

Numer: 602527532240