17 czerwca 2017

Miles Davis - ’Round About Midnight

Ten album zwyczajnie wypada znać i wypada mieć co najmniej jedną edycję w swojej kolekcji. To pierwsza płyta nagrana przez Milesa Davisa dla Columbii, początek trwającej wiele lat współpracy, czasu kiedy Miles z jednego z wielu niezłych muzyków jazzowych stał się ikoną światowej kultury. Materiał, nagrany przez zespół nazywany dziś często pierwszym wielkim kwintetem Milesa Davisa z udziałem mało jeszcze wtedy znanego Johna Coltrane’a, powstawał niemal rok, od października 1955 do września 1956 roku.

Po latach dostępnych jest kilka ciekawych edycji z wartościowymi dodatkami. Oczywiście najlepiej jak zwykle mieć w kolekcji pierwsze analogowe wydanie, jednak z tych cyfrowych warto wybrań japońską edycję sprzed wielu lat (SRCS 9101) o moim zdaniem najciekawszym dźwięku, lub dwupłytową edycję Legacy, uzupełnioną o dobrze skatalogowane, choć zupełnie nie premierowe odrzuty z sesji do „’Round About Midnight”, które ukazały się na składankowych albumach „What Is Jazz”, „Jazz Omnibus”, „Basic Miles” i „Circle In The Round”. Prawdziwym rarytasem edycji Legacy jest jednak drugi krążek, wypełniony nagraniem wcześniej oficjalnie niepublikowanego koncertu z Pasadeny z lutego 1956 roku, uzupełniony z kolei o jedną ścieżkę z Newport zagraną przez zespół w zupełnie innym składzie.

Kiedy wydanie Legacy Edition ukazało się w 2005 roku, to był pierwszy oficjalnie dostępny koncert pierwszego wielkiego kwintetu Milesa. Dodatek z koncertu w Newport, choć skład zespołu jest zupełnie inny, ma swoje uzasadnienie, bowiem ten występ Milesa w 1955 roku był jednym z jego licznych wielkich powrotów, a tytułowy utwór albumu zagrał w towarzystwie jego kompozytora – Theloniousa Monka. To właśnie dwa utwory zagrane w Newport – „’Round About Midnight” i „Now’s The Time” – z sekcją rytmiczną Modern Jazz Quartet (Percy Heath i Connie Kay), saksofonistów Zoota Simsa i Gerry Mulligana oraz wspomnianego już Theloniousa Monka, zmieniły kompletnie bieg kariery powracającego po narkotykowych przygodach muzyka. „Now’s The Time” poświęcony został pamięci zmarłego krótko wcześniej Charlie Parkera, a jak się później okazało, „’Round About Midnight” miał być zapowiedzią pierwszego albumu dla Columbii.

Z wielu źródeł biograficznych wiemy, że Monkowi gra Milesa się nie podobała, nawet pokłócili się o sposób grania „’Round About Midnight” w drodze powrotnej z koncertu, ale za to bardzo podobało się George’owi Avakianowi, który natychmiast podpisał z Milesem kontrakt pomimo tego, że ważna była trzyletnia umowa trębacza z Prestige. Żeby wywiązać się z tej umowy, Miles nagrał w pośpiechu albumy dziś uważane za arcydzieła – „Workin’”, „Steamin’”, „Relaxin’” i „Cookin’”, oraz album znany dziś pod tytułem „Miles”. Potem mógł już przystąpić do pracy ze swoim zespołem i ważnym dla całości Gilem Evansem nad „’Round About Midnight”.

Koncert w Pasadenie prowadził mało się wtedy znający na jazzie i młodych talentach Gene Norman, późniejszy właściciel wytwórni GNP Crescendo, wtedy lokalny radiowy prezenter, który przedstawiał ze sceny nieznanego wtedy w Kalifornii Coltrane’a jako Johnny’ego Coltrane’a. Taka prezentacja imienia jak wiemy, raczej się nie przyjęła. Na tym koncercie zespół Milesa grał utwory znane z sesji dla Prestige, jednak dziś okazuje się, że prawa do tego nagrania zdobyła Columbia.

Gry Wielkiego Kwintetu nie podejmuję się oceniać, jest bowiem poza wszelką skalą gwiazdkową, punktową, czy jakąkolwiek inną. To jedna z tych płyt, która powinna być w każdej kolekcji prywatnej, a także w szkolnych bibliotekach i programie nauczania muzyki. Sami posłuchajcie, jeśli nie znacie jeszcze genialnych aranżacji Gila Evansa i genialnej współpracy Milesa Davisa z Johnem Coltrane’em – trochę Wam zazdroszczę nowego odkrycia, ja znam te dźwięki na pamięć.

Miles Davis
’Round About Midnight
Format: CD
Wytwórnia: Columbia / Sony
Numer: SRCS 9101

13 czerwca 2017

Artur Dutkiewicz Trio – Traveller

Z najnowszym albumem Artura Dutkiewicza w mojej głowie połączyło się jedno niezwykle istotne słowo – prawdziwy. To jednak może oznaczać wiele różnych rzeczy, postaram się zatem moje skojarzenie rozwinąć. Prawdopodobnie jedynie część z Was pamięta czasy, kiedy na ulicach oglądaliśmy kunszt architektów, a nie radośnie pstrokatą twórczość agencji reklamowych. Warszawa bez ulicznych reklam była naprawdę piękna, a na pewno spokojniejsza nie tylko wizualnie. Tak zresztą wyglądała również reszta świata. Producenci dóbr wszelakich, w tym również muzyki konkurowali ze sobą jakością swoich produktów. Dziś konkurują starając się zwrócić naszą uwagę głównie agresywnym przekazem reklamowym. Jakość produktu stała się jakby mnie ważna. Jeśli kampania reklamowa jest udana, to wcale nie jest ważne, czy produkt dobry i czy w ogóle potrzebny. Nie jest też ważne, jaki jest naprawdę, ważne jest jak wygląda w reklamie.

Związek z muzyką jest oczywisty, bowiem o jakości muzyki na płycie decydują artyści, a o sposobie opakowania i sprzedaży często całkiem ktoś inny. Ja wolę kupować muzykę, a nie historie z nią związane. Chcę na chwilę znaleźć się w świecie artysty, który dźwięki wymyślił i zagrał. Jego prawdziwym świecie, a nie zmyślonym, żeby album lepiej sprzedać.

Oczywiście najbardziej podoba mi się muzyka artystów, których świat jest pełen piękna, wewnętrznego spokoju, kolorów i uczuć, które podzielam. Do świata Artura Dutkiewicza przeprowadziłbym się choćby dzisiaj. Nie wiem, jak w otoczeniu tylu dystraktorów, krzykliwych reklam, szalonego tempa życia można osiągnąć taki spokój wewnętrzny. Ja tego nie potrafię, a bardzo bym chciał. Wiem jednak, że każdy album Artura daje mi szansę na chwilę zbliżyć się do tego marzenia.

Gdyby tak choćby część ludzkości spędziła z płytami Artura choć część czasu, który poświęcają na zaglądanie do kolejnych smartfonowych powiadomień, mało potrzebnych emaili i smsów, świat byłby lepszy. Niestety raczej nie będzie, ale każdy z Was może sobie zafundować terapię za pomocą „Travellera”. W dodatku to lekarstwo, które wystarczy Wam do końca życia, choć oczywiście nie manawiam do tego, żebyście nie rozglądali się za kolejnymi płytami Artura. Zróbcie to koniecznie.

„Traveller” to album inspirowany licznymi artystycznymi podróżami autora, choć egzotyczne obrazy są tu mocno ukryte, stanowiąc łamigłówkę, która skłania do spędzania kolejnych wieczorów w towarzystwie muzyków, które mogą doprowadzić do zadziwiających skojarzeń. Ja wierzę we własną intuicję, nawet jeśli wydaje się być zupełnie zaskakująca. Weźmy choćby „Sattvic Mazurka” – nowoczesny mazurek brzmiący tak, jakby właśnie wczoraj wyszedł spod pióra samego Joe Zawinula. Muzykolodzy być może odkryją, dlaczego w mojej głowie powstało skojarzenie tej kompozycji z „Mercy, Mercy, Mercy”, ja nazywam je wspólnotą muzycznie pozytywnej energii. Pewne podobieństwo formalne pojawia się również w rozłożeniu akcentów, ale fachowe opowiedzenie o tym pozostawiam znawcom teorii kompozycji.

Każdy wieczór spędzony z najnowszym albumem Artura Dutkiewicza, Michała Barańskiego i Łukasza Żyłę sprawia, że jestem lepszym człowiekiem. „Traveller” zaskoczył mnie nieco swoją zwyczajnością. To znowu rzecz nieczęsto spotykana w dzisiejszych czasach, kiedy trzeba wyróżnić się w tłumie, czymkolwiek, odmiennością dla odmienności. Zrobić zwyczajnie piękny, prosto jazzowy, wypełniony muzyką album to rzecz dziś niespotykana. Zagrać własną muzykę pochodzącą z piękniejszego świata, na który nie stać większości z nas, goniących codziennie za nieważnymi sprawami to rzecz nadzwyczajna. Zatrzymać się na chwilę w pogoni za światem, którego nie złapiemy i poświęcić moment na piękną przygodę z muzyką Artura to przyjemność niezwykła.

Artur Dutkiewicz Trio
Traveller
Format: CD
Wytwórnia: Pianoart
Numer: 5907760035042