09 lipca 2011

Charles Mingus - Tijuana Moods

Przedziwna to płyta, nawet jak na bardzo zróżnicowaną dyskografię Charlesa Mingusa. Do dziś nie wiem, czy to nie jest jakiś muzyczny dowcip, choć zadziwiająco często sięgam po tą płytę. Wersja analogowa z pewnością warta jest każdej wydanej na nią złotówki, bowiem to klasyczna pozycja, a te w wydaniu analogowym sprawdzają się najlepiej. Płytę zarejestrował Charles Mingus z mało znanymi muzykami. Jedynie grający na puzonie Jimmy Knepper i perkusista Danie Richmond to muzycy nieco bardziej znani, choć raczej również tylko z nagrań z liderem dzisiejszej płyty.

Tak więc, czy to przykład niezwykłej synergii unikalnego czasu i miejsca, kiedy grupa nikomu nieznanych muzyków gra świetną sesję? Czy może geniusz Charlesa Mingusa (nie wiedzieć czemu podpisanego na tej płycie imieniem Charlie…), który z każdego składu potrafił wykrzesać świetną muzykę? Nie mam pojęcia. Nie wiem też czemu nagraną w 1957 roku sesję wydano pierwotnie dopiero w 1962 roku? Może ta muzyka zwyczajnie musiała odczekać swoje w natłoku innych sesji lidera gotowych do wydania? To był przecież jeden z najlepszych okresów w karierze lidera. W okresie od 1957 do 1962 roku wydano między innymi „Mingus Ah Um”, „Charles Mingus Presents Charles Mingus” i „Jazz Portraits: Mingus In Wonderland”.

Jaka jest muzyka na „Tijuana Moods”? Zgodnie z tytułe, inspirowana motywami meksykańskimi, jednak w specyficzny mingusowy sposób. To nie jest meksykańska płyta… W kilku memoentach pojawiają się rozwiązania rytmiczne i instrumenty charakterystyczne dla tego kraju, ale poza tym to świetnie zaaranżowana autorska muzyka Charlesa Mingusa. Nie dajcie się zwieść tandetnej okładce… Choć słowa samego lidera na okładce, który oznajmia, że to najlepsza płyta jaką kiedykolwiek nagrał są nieco na wyrost, to z pewnością album wart zainteresowania. Każdy oczywiście ma prawo do własnego zdania, jednak nie wierzę, żeby nawet sam kompozytor i lider dzisiejszej płyty wierzył w 1962 roku, że to muzyka lepsza od wymienionych już kultowych wręcz dzisiaj płyt jego autorstwa…

Nawet jeśli motywy meksykańskie trwają tylko chwilę, to prawdopodobnie najlepszy kawałek meksykańskiego jazzu w historii wszechświata. Charles Mingus był mistrzem artystycznej kreacji, może nie był wybitnym kontrabasistą, ale na pewno wybitnym kompozytorem i liderem zespołów, często złożonych z mało znanych muzyków.

Można uwierzyć lub nie w historię z okładki, jednak „Tijuana Moods” to niezwykle emocjonalne kompozycje. To też mistrzowskie proporcje pomiędzy meksykańską witalnością znaną z muzycznego folkloru ulic tego kraju (mariachi) a wysmakowanymi aranżacjami lidera, który w owym czasie niewątpliwie czerpał obficie z orkiestrowego dorobku Duke Ellingtona. Jak każdy amerykański kompozytor w tym okresie, więc to nie wstyd…

To niewątpliwie płyta na późny wieczór, to nie jest muzyka do słucania o poranku, tak przynajmniej wynika z mojego doświadczenia. To wbrew deklaracji samego Charlesa Mingusa na okładce nie jest jego najlepsza płyta, choć z pewnością jest to dzieło życia grającego na trąbce Clarence Shawa. I z pewnością solidna jazzowa pozycja dla fanów lidera konieczna, a dla wszystkich fanów jazzu z pewnością warta zainteresowania.

Charles Mingus
Tijuana Moods
Format: LP
Wytwórnia: RCA
Numer: LSP-2533

07 lipca 2011

Simple Songs Vol. 19

Temat wczorajszej audycji wybrałem przy pomocy słuchaczy. Za wszystkie propozycje serdecznie dziękuję. Z pewnością część z nich wykorzystam w najbliższym czasie. Zwycięzca swoistego minikonkursu w nagrodę otrzymuje płytę DVD z wyśmienitym dokumentem „The Les Paul Story” wydaną przez Eagle Vision, opisaną na blogu tutaj:


Zwycięzcy gratuluję, a kompozycja, którą wybrałem niech przedstawi się sama:

* Jacintha – Autumn Leaves – Autumn Leaves: The Songs Of Johnny Mercer

Bohaterem audycji jest „Autumn Leaves”. Wypadało więc zacząć od wersji zaśpiewanej po francusku. Trzeba bowiem pamiętać, że ta kompozycja została napisana we Francji, krótko po zakończeniu drugiej wojny światowej przez Josepha Kosmę, węgierskiego kompozytora przebywającego wtedy w Paryżu. Oryginalny francuski tekst napisał Jacques Prevert. O historii kompozycji za chwilę. Dziś jest bardzo międzynarodowo. Mamy bowiem francusko-węgierską kompozycję, którą wielu uważa za amerykański standard… Na powitanie zaśpiewała po francusku pochodząca z Singapuru wokalistka – Jacintha. Towarzyszył jest międzynarodowy skład: z Polski na kontrabasie zagrał Dariusz Oleszkiewicz. Z Japonii pochodził pianista – Kei Akagi. Z kolebki jazzu – USA pochodzą pozostali muzycy: Teddy Edwards (saksofon tenorowy), Larance Marable (perkusja) i Will Miller (trąbka).

Pierwsze wykonania nie sugerowały, że to będzie kiedyś jazzowy standard. Kompozycja została napisana do filmu, o którym nikt już dziś nie pamięta. W owym filmie francuski tekst zaśpiewali Yves Montand i Irene Joachim. Tekst angielski napisał w 1947 roku Johnny Mercer, a w obu językach piosenkę często śpiewała Edith Piaf. Być może to od niej o kompozycji dowiedział się Miles Davis. Posłuchajmy zatem angielskiego tekstu. To będzie nagranie z 2001 roku pochodzące z płyty „Blue In Green” Tierney Sutton.

* Tierney Sutton – Autumn Leaves – Blue In Green

Skoro wywołałem już postać Milesa Davisa, nie wypada pominąć go, jako muzyka, który wielokrotnie grał i nagrywał “Autumn Leaves”. Spośród 11 oficjalnych rejestracji płytowych tej kompozycji w dyskografii Milesa Davisa, wybrałem nagranie pochodzące z wyśmienitego koncertu „In Person: Friday And Saturday Nights At The Blackhawk” z kwietnia 1961 roku. Skąd ten wybór? Wszystkie nagrania Milesa „Autumn Leaves” mają co najmniej 10 minut, niektóre ponad 15. Mistrza skracać nie wypada, więc wybrałem jedno z krótszych, tak, żeby zostawić jeszcze miejsce dla innych muzyków. Oprócz lidera zagrają: Hank Mobley na saksofonie tenorowym, Wynton Kelly na fortepianie, Paul Chambers na kontrabasie i Jimmy Cobb na perkusji.

* Miles Davis – Autumn Leaves – In Person: Friday And Saturday Nights At The Blackhawk

Kompozycja, która jest dziś tematem audycji jest z pewnością jednym z ulubionych standardów granych przez gitarzystów. To jednak będzie tematem audycji za tydzień, kiedy „Autumn Leaves” zagrają między innymi Joe Pass, Earl Klugh, Jim Hall, Bireli Lagrene, czy Eric Clapton. Posłuchajmy jednak i dziś jednego z gitarowych wykonań. To będzie Stanley Jordan z koncertu zarejestrowanego w Nowym Jorku w 1989 roku w wyśmienitym składzie, bowiem obok lidera na scenie pojawili się: Kenny Kirkland (fortepian), Charnett Moffett (kontabas) i Jeff Tain Watts (perkusja).

* Stanley Jordan – Autumn Leaves – Live In New York

Więcej gitarowych wykonań już za tydzień. Teraz posłuchajmy organów Hammonda. „Autumn Leaves” w wykonaniu Jimmy Smitha z płyty: “The Incredible Jimmy Smith At The Organ Volume Three”. Tutaj Jimmy Smith gra w towarzystwie mniej znanych muzyków – gitarzysty Thornela Schwartza i perkusisty Donalda Baileya. Zaletą takiego składu jest to, że muzyk nie dzieli partii solowych z gitarzystą – jak zwykł to czynić grając z Kenny Burrellem, czy Wesem Montgomery. Posłuchajmy więc co Jimmy Smith ma do powiedzenia na temat „Autumn Leaves”.

* Jimmy Smith – Autumn Leaves – The Incredible Jimmy Smith At The Organ Volume Three

Teraz dwie nieco krótsze wersje naszego dzisiejszego tematu. Pierwsza w wykonaniu niezrównanego specjalisty od jazzowych standardów – Ahmada Jamala. To będzie krótkie nagranie z płyty „The Ahmad Jamal Trio”, oprócz lidera zagrają Ray Crawford (gitara) i Israel Crosby (perkusja). Płytę zarejestrowano w 1955 roku. Drugie nagranie, to będzie Stan Getz w towarzystwie Jimmy Raneya (gitara), Duke Jordana (fortepian), Billa Crowa (kontrabas) i Franka Isoli (perkusja). To nagranie pochodzi z 1951 roku.

* Ahmad Jamal Trio – Autumn Leaves – The Ahmad Jamal Trio
* Stan Getz – Autumn Leaves – The Complete Roost Recordings (Quartet Sessions)

Po tych miniaturkach na zakończenie przyszła pora na absolutnie klasyczne wykonanie „Autumn Leaves”. To będzie Bill Evans. Kilka razy nagrywał „Autumn Leaves”.  Nagranie, którego posłuchamy za chwilę pochodzi z 1960 roku z płyty „Portrait In Jazz”. Ten album Bill Evans zarejestrował z jednym z lepszych zespołów, jakimi dowodził w swojej karierze. Oprócz lidera zagrają Scott LaFarro na kontrabasie i Paul Motian na perkusji. Te nagrania, zdaje się, że pierwsze po długich poszukiwaniach właściwego kontrabasisty bezpośrednio poprzedzają legendarne koncerty z Village Vanguard, które powstały zaledwie kilka miesięcy później. A Scott LaFarro wydaje się być wymarzonym basistą dla każdego pianisty.

* Bill Evans – Autumn Leaves – Portrait In Jazz

A już za tydzień będzie „Autumn Leaves” w wykonaniu gitarzystów. Będzie między innymi Joe Pass, Earl Klugh, Jim Hall, Bireli Lagrene, czy Eric Clapton.

05 lipca 2011

Les Paul - The Les Paul Story

Dzisiejsza płyta to absolutnie zachwycający dokument. Wydawnictwo zawiera porywający, trwający prawie 90 minut film zmontowany z obszernego wywiadu udzielonego przez Les Paula producentom uzupełniony o wiele archiwalnych ciekawostek i tradycyjne w takich produkcjach komentarze muzyków, producentów i wszystkich, którzy mają coś ciekawego w temacie do powiedzenia. Większość tego rodzaju filmów jest raczej nudnym monologiem wychwalającym bohatera i poszukiwaniem ciekawostek mających zatrzymać widzów przed telewizorem. W tym wypadku jest zupełnie inaczej. Les Paul jest postacią tak ważna i tak niepowatarzalną, że trudno zauważyć, jak mija te półtorej godziny. Dodatkowo na dysku znajdziemy prawie drugie tyle materiałów dodatkowych, które same w sobie mogłyby zostać wydane na łycie i stworzyć całkiem ciekawe wydawnictwo.

Dokument sporządzono w okolicach 90 urodzin muzyka, produkcję ukończono na kilka miesięcy przed jego śmiercią. Ilość pozytywnej energii, życiowego optymizmu, skromności i szczerej radości z każdej zagranej na scenie nuty i każdej opowiedzianej historii u 90 letniego Les Paula jest zwyczajnie niewiarygodna.

Artysta występował na scenie niemal do ostatnich dni życia, przez wiele lat grając w każdy poniedziałek w nowojorskim klubie Irydium. Tam też świętował swoje 90 urodziny. Fragmenty urodzinowej imprezy i koncertów z Irydium, w tym z udziałem specjalnych gości znajdziemyw filmie i dodatkach. Niepełna rok po śmierci bohatera dzisiejszej opowieści w tym samym miejscu, na tej samej scenie jego pamięć uczcił Jeff Beck występując na tej samej scenie. Z tego koncertu powstało wydawnictwo opisywane tutaj:


Przypomnijmy, co zresztą ilustrują wyśmienitymi materiałami archiwalnymi twórcy filmu, że Les Paul był nie tylko wybitnym gitarzystą, ale także wynalazcą gitary elektrycznej solid body.Gibson Les Paul, to nie, jak mogą pomyśleć młodsi gitarzyści, kolejne sygnowane modele gitar, to konstrukcja wymyślona i zbudowana przez Les Paula w jego własnym garażu. Les Paul skonstruował również odpowiednie urządzenia i jako pierwszy zastosował w studio i na scenie techniki wielośladowego nagrywania i nakładania na siebie na żywo kilku partii gitary jednocześnie. Trzeba pamiętać, że to było ponad 60 lat temu, więc w czasach, kiedy skosntruowanie jakiegokolwiek elektrycznego urządzenia było niełatwe. No i jeszcze oprócz wiedzy inżynierskiej trzeba było mieć pomysł… Les Paul używał na początku krótkich zapętlonych odcinków taśmy magnetycznej. Tą samą technikę zastosował nagrywając partie wokalne swojej żony - Mary Ford. Les Paul skonstruował też osobiście parę modeli przetworników, mostków i innych gitarowych detali stosowanych dziś na całym świecie, a przede wszystkim w postaci oryginalnej w gitarach Gibson Les Paul.

Les Paul był i dalej jest podziwiany przez większość gitarzystów, a na pewno przez wszystkich tych, którzy mają nieco szerszą perspektywę muzyczną, niż koniec gryfu własnej gitary.

Lista muzyków pojawiających się w filmie jest bardzo długa, a wśród nich jest czywiście Jeff Beck. Są też inni, w tym B. B. King, Paul McCartney, Keith Richards i wielka grupa tych, którzy udzielają się muzycznie we fragmentach archiwalnych, spośród których najważniejszymi postaciami dla kariery Les Paula – muzyka z pewnością byli Bing Crosby i zespół Andrews Sisters, a także Chet Atkins.
W dodatkach znajdziemy obszerne fragmenty koncertu z Irydium, archiwalne nagrania, które dziś nazywamy teledyskami, lub reklamami, w tym reklamy pasty do zębów nagrywane przez Les Paula i Mary Ford w latach pięćdziesiątych w ich prywatnym domu i fragmenty równie starych, choć jak wszystko co nagrał Les Paul, do dziś muzycznie aktualnych występów sponsorowanych przez jednego z producentów papierosów. Les Paul oprowadza nas też po swojej pracowni, gdzie zachowało się wiele z jego wynalazków w pierwotnej wersji, pokazuje widzom proces nagrywania płyty analogowej i swoje pierwsze gitary, w tym unikalną gitarę akustyczną, którą dostał w prezencie od samego Django Reinharda.

Muzyczne wspomnienia obejmują czasy prehistoryczne, w tym fragmenty wczesnych nagrań Les Paula jeszcze z lat trzydziestych ubiegłego wieku, nagrania wojskowe V-Disc z czasów wojny i późniejsze przeboje z Mary Ford, Bingiem Crosby i Andrews Sisters, a także wspomnienia o współpracy z wielkimi świata jazzu. Archiwalia obejmują też fragmenty czarno-białych telewizyjnych programów rozrywkowych (dziś nazywamy je talk-shows).

Być może styl tych wszystkich produkcji wydaje się dziś nieco nieporadny, a niektóre muzyczn pomysły zupełnie banalne, a nawet nieco tandetne, jednak nawet w przestarzałym dziś stylu wokalnym, każdy dźwięk pochodzący z gitary Les Paula jest ważny, umieszczony we właściwym miejscu i pozostaje do dziś aktualny.

O muzycznych nagraniach Les Paula przeczytacie między innymi tutaj:


Czy to film bez wad? Z pewnością, co dotyczy wielu tego rodzaju produkcji, jego narracja jest nieco chaotyczha. Niektóre motywy pojawiają się tylko na chwilę i znikają. To w sumie tylko 3 godziny materiału, a niektóre z historii samodzielnie mogłyby wypełnić całą płytę. Dlatego też lepiej ogląda się taką narrację wiedząc sporo o tym, co dziej esię na ekranie. Jednak nawet dla tych, którzy być może nazwisko Les Paula znają jedynie z reklamówek Gibsona, ten film będzie wielkim przeżyciem. To też potwierdzenie tezy, że nawet najlepszy reżyser nie zrobi dobrego dokumentu o nieciekawym człowieku. To film wybitny, bo Les Paul był człowiekiem wybitnym, świetnym muzykiem, wizjnerem, wynalazcą, który na zawsze zmienił świat muzyki i studiów nagraniowych. Znam jeszcze tylko jeden tak świetny film dokumentalny o jednym muzyku – mam tu na myśli dwupłytowy dokument „Stephane Grappelli: A Life In The Jazz Century”, ale to innym razem…

Les Paul
The Les Paul Story
Format: DVD
Wytwórnia: Eagle Vision
Numer: 5034504970779

04 lipca 2011

James Carter - Caribbean Rhapsody

Ta płyta w zasadzie od początku wyglądała podejrzanie. Po co niby Jamesowi Carterowi Sinfonia Varsovia – jakby nie było w USA wystarczającej liczby dobrych studyjnych orkiestr? Po co poszukiwanie egzotycznego repertuaru klasycznego? Dlaczego muzykę z motywami karaibskimi, na co wskazuje również tytuł nagrano w Warszawie? Dlaczego część muzyki powstała bez orkiestry i została nagrana kilka miesięcy później, w zupełnie innym miejscu i z udziałem zupełnie innych muzyków?

A teraz wyrzućmy okładkę, zapomnijmy o wszystkich sławnych (lider, Regina Carter, czy Sinfonia Varsovia), tych mniej znanych fanom jazzu (Roberto Serra) i tych znanym specjalistom (Akua Dixon) nazwiskach i posłuchajmy muzyki.

A ta jest wyśmienita. Który to już raz należy porzucić stereotypy, zapomnieć o nazwiskach i stylach, a także marketingowych wstępach z okładek i wiadomości wysyłanych przez wytwórnie płytowe. „Caribbean Rhapsody” to nie jest z pewnością wydziwianie na siłę, szukanie muzycznej sensacji poprzez egzotyczne zestawienia wykonawców, czy poszerzanie rynku potencjalnych odbiorców.

To nie jest najłatwiejsza muzyka. Trzeba odrobiny skupienia i koncentracji, by odkryć fascynujący świat karaibskich inspiracji kompozytora (Roberto Serra), salsę, nieco jazzowej tradycji i finałowe boogie-woogie. James Carter to muzyk poszukujący. Próbował swoich sił w różnych muzycznych konwencjach, z różnym skutkiem. Grał już jazzowe standardy, funk, ballady, alternatywny rock ja jazzowo. Potrafił na jednej płycie zagrać z Lesterem Bowie (który wprowadził go wiele lat temu do jazzowego światka Nowego Jorku), Harry Sweet Edisona i Hamieta Bluieta. To wyczyn nie lada, a mowa oczywiście o płycie „Conversin' With The Elders”. Ale to inna historia. Tak dla urozmaicenia - James Carter a.d. 2000:

James Carter

„Caribbean Rhapsody” składa się z 4 kompozycji. Najbardziej rozbudowany jest koncert na saksofon i orkiestrę napisany w 2002 roku przez Roberto Serra z myślą o Jamesie Carterze. Tą część płyty nagrano w Warszawie z udziałem naszej rodzimej orkiestry Sinfonia Varsovia. Na okoliczność tego nagrania pofatygowali się do Warszawy: jeden z najwybitniejszych producentów – Michael Cuscuna i wybitny, legendarny wręcz inżynier dźwięku – Jim Anderson, którego nazwisko widnieje na niezliczonej ilości płyt właściwie wszystkich wielkich świata jazzu od dziesięcioleci. No… chyba się pofatygowali, bo może przy dzisiejszej technice można być inżynierem dźwięku sesji dużej orkiestry przez internet. To byłaby ciekawostka. Tak czy inaczej płyta brzmi wyśmienicie, lekko i dynamicznie zarazem. Dodatkowo dostajemy utwór tytułowy - „Caribbean Rhapsody” – również autorstwa Roberto Serra oraz dwie krótkie improwizacje na tenorze i sopranie zagrane solo przez Jamesa Cartera.

Całość mimo różnych miejsc realizacji, i składów muzyków brzmi zaskakująco spójnie i logicznie. Brzmi też pięknie, co chyba ważniejsze. James Carter to muzyk niesłychanie wszechstronny i łamiący wszelkie muzyczne reguły w wyjątkowy sposób- strawny dla każdego otwartego ucha, a nie tylko garstki krytyków. Sinfonia Varsovia to orkiestra wybitna. Akua Dixon to osobowość muzyczna równie wszechstronna. W swoich zbiorach odnalazłem jej nagrania z Lauryn Hill, Duke Ellingtonem, Dizzy Gillespiem, Rahsaan Roland Kirkiem, Rayem Charlesem i orkiestrą Clinta Eastwooda…

Jaki z tego wszystkiego morał… - nie czytajcie okładek, słuchajcie muzyki. „Caribbean Rhapsody” to wyśmienita płyta.

James Carter
Caribbean Rhapsody
Format: CD
Wytwórnia: Universal
Numer: 602527635347

03 lipca 2011

The Horace Silver Quintet - The Tokyo Blues

Dzisiejsza płyta nie jest niewątpliwie albumem klasy „Blowin’ The Blues Away”. Na początku lat sześćdziesiątych w podobnym składzie Horace Silver nagrał co najmniej kilkanaście albumów dla Blue Note. Ich podstawową wadą jest to, że zostały nagrane w kwintecie. Blue Mitchell to niesłusznie niedoceniany trębacz. Z kolei Junior Cook to saksofonista znany raczej tylko z nagrań z Horace Silverem i solowych płyt Blue Mitchella.

Na dzisiejszej płycie obaj muzycy grający na instrumentach dętych zwyczajnie zajmują nieco niepotrzebnie miejsce w muzycznej przestrzeni kreowanej przez niezłe kompozycje lidera. Nie znaczy to, że grają źle. Więcej gra Junior Cook. Jego gra jest poprawna choć nieco bezbarwna. Blue Mitchell nie jest tak widoczny. Stąd też najlepszym fragmentem płyty jest ballada „Cherry Blossom”. To jedyna kompozycja w tym zestawie kompozycja, której autorem nie jest Horace Silver i w której nie gra Blue Mitchell. To także muzyczna oaza solowej gry Horace Silvera, pośród zaledwie poprawnego brzmienia całego kwintetu, któremu zabrakło nieco muzycznej energii.

Kompozycje Horace Silvera są próbą połączenia nuty latynoskiej z inspiracjami japońskim folklorem. Tak stanowi wstęp umieszczony na okładce. Faktem jest, że popularność Horace Silvera na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku w Japonii jest fenomenem trudnym do wyjaśnienia nawet dla najbardziej biegłych historyków jazzu. Owych japońskich inspiracji naprawdę niełatwo doszukać się w muzyce. To raczej zapewne chwyt marketingowy i ukłon w stronę entuzjastycznie przyjmujących występy zespołu japońskich fanów. Większość słuchaczy, jeśli schować przed nimi tekst z okładki z pewnością owej nuty japońskiej nie usłyszy. Rytmy południowoamerykańskie są za to czytelne, choć nie domiinują i nie wyznaczają klimatu całości.

Jakoś nie mogę pozbyć się myśli, że to kolejna z płyt zakontraktowanych i wykonanych przez muzyków w studiu Rudy Van Geldera z potrzeby wypełnienia zobowiązań kontraktowych, a niekoniecznie z muzycznej potrzeby i natchnienia. W całości zabrakło entuzjazmu i zaangażowania właściwego najlepszym produkcjom. Płytę nagrali profesjonaliści, więc nie można do niczego się przyczepić, choći wyróżnić czegokolwiek oprócz gry Horace Silvera we wspomnianej „Cherry Blossom” nie sposób.

Dzisiejsza płyta to również premierowe rejestracje kompozycji wielokrotnie później granych przez Horace Silvera na wielu koncertach (nie tylko w Japonii).

Można oczywiście  próbować wydobyć z muzycznej przestrzeni nieco chaotycznie zapełnianej przez Blue Mitchella i Juniora Cooka dźwiękami instrumentów dętych ciekawe akordy fortepianu, jednak wymaga to doprawdy wielkiego zaangażowania, a tych akordów nie odnajdziemy zbyt wiele.

Tak więc to płyta poprawna, ale nie wybitna. Pozycja istotna dla fanów Horace Silvera, małe rozczarowanie dla fanów Blue Mitchella (do których się zaliczam) i przeciętna, poprawna, choć niekoniecznie rewelacyjna pozycja dla wszystkich pozostałych słuchaczy.

The Horace Silver Quintet
The Tokyo Blues
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 5099926514628