19 lutego 2021

Blue Monk – CoverToCover Vol. 125

W przypadku jazzowych standardów w zasadzie od razu trzeba zarezerwować sobie tydzień, czyli pięć odcinków CoverToCover. „Blue Monk” będzie ostatnim, który potraktuję w sposób skrócony, czyli spróbuję wybrać jakąś reprezentatywną próbkę i zmieścić się w trzydziestu minutach. Jazzowe standardy dzielą się na dwie w zasadzie rozdzielne i istotnie różne grupy. Pierwsza, pozostająca do dziś raczej w większości, to piosenki, które powstały z myślą o teatralnych rewiach, musicalach, albo filmach fabularnych i zostały na potrzeby muzyki improwizowanej adaptowane. Tego rodzaju adaptacja nigdy nie ma jednego ojca lub matki, to zawsze zbiorowość muzyków jazzowych decydowała sięgając często po daną melodię, że stawała się ona jazzowym standardem. Druga grupa, to kompozycje napisane przez muzyków jazzowych. To dość istotna obserwacja. W zasadzie każdy inny rodzaj muzyki, poczynając od muzyki sprzed wieków a na dzisiejszych przeróżnych gatunkach kończąc, oprócz jazzu, miał swoich kompozytorów, twórców, którzy wcale albo tylko czasem grali muzykę na scenie, lub ją nagrywali. Zajmowali się niemal wyłącznie komponowaniem. W przypadku jazzu trudno znaleźć jakąś znaczącą postać, którą można nazwać jazzowym kompozytorem, który nie był funkcjonującym w środowisku muzykiem. Jeśli o kimś zapomniałem – czekam na konstruktywną krytykę.

„Blue Monk” napisał Thelonious Monk, geniusz muzycznej formy, ale również autor wielu fantastycznych nagrań jako lider i nieco mniejszej ilości jako muzyk towarzyszący innym wielkim sławom jazzu. Monk nie był człowiekiem łatwym. Chodził też swoimi drogami i często jego muzyczne idee wyprzedzały aktualne mody. Miał też sporo kłopotów z prawem, co nie ułatwiało mu działalności koncertowej.

„Blue Monk” nie da się usunąć z listy 10 najbardziej dziś znanych i najciekawszych kompozycji Theloniousa Monka. Pierwsze nagranie powstało w 1954 roku i znalazło się na płycie, którą Monk nagrał w trio w składzie niezbyt typowym dla swojej dyskografii, bowiem obok niego w studiu znaleźli się muzycy z dużymi nazwiskami – Percy Heath i Art Blakey. To nie był przypadek, Monk nie miał za wiele ofert grania z własnym składem i czasem zgadzał się grać u kogoś w połowie lat pięćdziesiątych. Później miewał raczej autorskie składy, w których gwiazdą był jedynie on sam. Dlatego właśnie album „Thelonious Monk Trio” z 1954 roku jest w jego dyskografii dość nietypowy. Nietypowe jest również to, że Monk, czasem z lenistwa (potrafił przychodzić do studia zwyczajnie słabo przygotowany do nagrania nowego albumu), a czasem dlatego, że jak sam twierdził, ciągle pracował i udoskonalał swoje najlepsze nawet utwory, wiele z nich nagrywał wielokrotnie. Przeczytałem gdzieś, że „Blue Monk” nagrał najwięcej razy ze wszystkich swoich sławnych kompozycji, jeśli liczyć albumy studyjne i oficjalne wydania koncertowe. Nie wiem, czy dziś to prawda, bo choć źródło było dość renomowane, to nadal ukazują się nowe albumy Monka (choćby ostatnio „Palo Alto” gdzie też zagrał „Blue Monk”) i statystyka mogła się zmienić. Nie da się jednak nie zauważyć, że „Blue Monk” leży na półce z innymi wielkimi przebojami Monka – „52nd Street Theme”, „Ruby My Dear”, „Epistrophy”, „Straight, No Chaser”, „Misterioso”, „’Round Midnight”, czy „Bemsha Swing”. Monka w cyklu tygodniowym starczy mi na pół roku CoverToCover, ale być może nie wszyscy za jego stylem przepadają, chyba się więc nie zdecyduję, choć to kusząca perspektywa.

Za to konieczność wyboru najciekawszych wersji, które z odrobiną opowiadania muszą zmieścić się w 30 minutach już taka wesoła nie jest. W związku z tym wybierając kieruję się zasadą przypomnienia być może nie tych najbardziej znanych, ale raczej trochę nietypowych, zapomnianych i równie pięknych, które pokazują, że można jazzowy standard zagrać na różnych instrumentach i w różny sposób. Dziś nie zmieścił się Bill Evans i Chick Corea, czego długo sobie nie daruję. Może jakiś suplement kiedyś przygotuję albo cały tydzień z „Blue Monk”? Byłoby ciekawie.

Wybieram więc wokalną improwizację Stanisława Sojki w gwiazdorskiej obsadzie (Karolak, Wegehaupt, Bartkowski), zaskakujący duet kontrabasu i gitary (Ron Carter i Jim Hall) i nowoczesnego basistę Jamaaladeena Tacumę z jednego z wielu wyśmienitych współczesnych projektów poświęconych w całości muzyce Theloniousa Monka – twórcy „Blue Monk”.

Utwór: Blue Monk
Album: Thelonious Monk Trio (Prestige LP 7027)
Wykonawca: Thelonious Monk Trio
Wytwórnia: Prestige / Concord / Universal
Rok: 1954
Numer: 888072301641
Skład: Thelonious Monk – p, Percy Heath – b, Art Blakey – dr.

Utwór: Blue Monk
Album: Blublula
Wykonawca: Stanisław Sojka
Wytwórnia: Polskie Nagrania / Warner
Rok: 1981
Numer: 0190295960100
Skład: Stanisław Sojka – voc, Wojciech Karolak – p, Zbigniew Wegehaupt – b, Czesław Mały Bartkowski – dr.

Utwór: Blue Monk
Album: Live At Village West
Wykonawca: Ron Carter & Jim Hall
Wytwórnia: Concord / Bellaphon
Rok: 1982
Numer: CD 4245
Skład: Ron Carter – b, Jim Hall – g.

Utwór: Blue Monk
Album: Gemini Gemini - The Flavours Of Thelonious Monk
Wykonawca: Jamaaladeen Tacuma feat. Wolfgang Puschnig & Burhan Ocal
Wytwórnia: ITM Pacific
Rok: 1994
Numer: 4011778200314
Skład: Jamaaladeen Tacuma – bg, voc, Wolfgang Puschnig – as, voc, Burhan Ocal – perc, strings.

18 lutego 2021

The First Time Ever I Saw Your Face – CoverToCover Vol. 124

Pewnie nie uwierzycie, ale utwór powstał jako numer folkowy i w dodatku nie był to folk amerykański, ale jego angielskie wcielenie. Piosenkę napisał angielski folkowy piosenkarz i kolekcjoner starych lokalnych pieśni Ewan MacColl. W Wielkiej Brytanii jego dorobek w dziedzinie kolekcjonowania lokalnego folkloru muzycznego można porównać do podobnych działań Alana Lomaxa w Stanach Zjednoczonych. Tyle że Ewan MacColl był zdecydowanie lepszym muzykiem, niż Lomax.

Ewan McColl nie napisał tej piosenki dla siebie, ale dla swojej, czego wtedy w 1957 roku nie był jeszcze całkiem pewien, przyszłej żony Peggy Seeger, która była krewną Pete’a Seegera (mieli tego samego ojca). Peggy Seeger miała swój krótki okres popularności w Wielkiej Brytanii, gdzie spędziła większość życia, ale z pewnością daleko jej było do kultowego statusu brata w USA i nawet z tak dobrej piosenki (być może to była piosenka o niej samej) nie udało jej się zrobić przeboju. Całą dekadę piosenka przeleżała w śpiewnikach folkowych artystów po obu stronach Atlantyku. Utwór był wykonywany i nagrywany między innymi przez Chada Mitchella, The Kingston Trio i zespół Peter, Paul And Mary. Jednak dopiero Roberta Flack w 1972 roku wylansowała tą melodię na światowy przebój. To też jednak dziwna dość historia, bowiem Roberta Flack umieściła utwór na swojej debiutanckiej płycie „First Take” w 1969 roku. Całego albumu raczej muzyczny świat nie docenił w wystarczający sposób. Potencjał w nagraniu „The First Time Ever I Saw Your Face” zauważył jednak sam Clint Eastwood (późniejszy twórca jednego z najwybitniejszych jazzowych filmów fabularnych – „Bird” o Charlie Parkerze i całkiem niezły jazzowy pianista). Piosenkę umieścił w 1971 roku w swoim debiucie w roli reżysera – filmie „Play Misty For Me”. To horror z Eastwoodem w roli głównej, grającym radiowego prezentera prześladowanego przez obsesyjną fankę, dziś powiedzielibyśmy stalkerkę, ale w 1971 roku jeszcze tego słowa nie wynaleziono. Film został dobrze przyjęty przez publiczność a nagranie Roberty Flack w ponad 2 lata po premierze na płycie „First Take” trzeba było wydać na singlu, co skończyło się nagrodą Grammy dla najważniejszej piosenki roku.

Wyjątkowo jednak w audycji nie zmieści się ani Peggy Seeger, ani nawet Roberta Flack, która śpiewała już w CoverToCover „Killing Me Softly” (odcinek 38) i „You’ve Got A Friend” (odcinek 97). Zaczynam chronologicznie od Isaaca Hayesa, którego koncertowe wykonanie kompozycji Ewana MacColla powstało już po sukcesie filmu Eastwooda i nagrania Roberty Flack. Do tego dorzucam absolutnie genialnego Jimmy Scotta, dla którego okazją do zaśpiewania tego filmowego przeboju był rodzaj jazzowego benefisu Clinta Eastwooda, który zebrał w 1996 roku wiele jazzowych gwiazd na unikalnym koncercie, który ukazał się w wersji video i audio jako „Eastwood After Hours - Live At Carnegie Hall”. Sam Eastwood zagrał wtedy kilka utworów na fortepianie, choć z pewnością był to odważny ruch, bowiem tego wieczoru na tym samym instrumencie zagrali między innymi Kenny Barron, Jay McShan i Barry Harris. Za to w sekcji dętej działo się wtedy naprawdę wiele – wystąpili Roy Hargrove, Jerry Dodgion, Frank Wess, Slide Hampton, Steve Turre, Jon Faddis, James Carter, James Moody, Joshua Redman, Flip Philips i paru innych. Ot taki All-Stars band dowodzony przez Eastwooda.

W ramach zupełnie nieoczekiwanej ciekawostki dodaję Johnny Casha z jednej z genialnych płyt z cyklu „American” i współczesne nagranie z Australii duetu wokalno-fortepianowego w nieco staromodnym stylu – Kate Ceberano i Paula Grabowsky’ego.

Utwór: The First Time Ever I Saw Your Face
Album: Live At The Sahara Tahoe
Wykonawca: Isaac Hayes
Wytwórnia: Stax
Rok: 1973
Numer: 090204092086
Skład: Isaac Hayes – voc, p, org, as, vib, perc, William Taylor – tp, flug, Mickey Gregory – tp, flug, Ben Cauley – tp, flug, Emerson Able – as, fl, William Easley – ts, fl, Calvin Bennett – ts, fl, Tommy Williams – ts, fl, Floyd Newman – bs, fl, Sidney Kirk – kbd, Lester Snell – kbd, Charles Skip Pitts – g, Anthony Shinault – g, Sammy Watts – g, William Murphy – b, Willie Hall – dr, Gary Jones – perc, congas, Hot Buttered Soul, LTD., Memphis Symphony Orchestra.

Utwór: The First Time Ever I Saw Your Face
Album: Eastwood After Hours - Live At Carnegie Hall (VA)
Wykonawca: (VA) Jimmy Scott, Kenny Barron, Christian McBride & Kenny Washington
Wytwórnia: Malpaso / Warner
Rok: 1996
Numer: 093624654629
Skład: Jimmy Scott – voc, Kenny Barron – p, Christian McBride – b, Kenny Washington – dr.

Utwór: The First Time Ever I Saw Your Face
Album: American IV: The Man Comes Around
Wykonawca: Johnny Cash
Wytwórnia: American Recordings / Universal
Rok: 2002
Numer: 044006333922
Skład: Johnny Cash – voc, Benmont Tench – p, org, Smokey Hormel – g, Mike Campbell – g.

Utwór: The First Time Ever I Saw Your Face
Album: Tryst
Wykonawca: Kate Ceberano & Paul Grabowsky
Wytwórnia: Australian Broadcasting Corp. / Universal
Rok: 2019
Numer: 0602577621802
Skład: Kate Ceberano – voc, Paul Grabowsky – p.

17 lutego 2021

Jan Ptaszyn Wróblewski – Studio Jazzowe Polskiego Radia 1969-78

Według statystyk ze starannie przygotowanej książeczki dołączonej do złożonej z pięciu płyt CD antologii nagrań, Studio Jazzowe Polskiego Radia nagrało łącznie 187 utworów. Wydane w końcówce 2020 roku wydawnictwo można więc spokojnie nazwać pierwszą częścią antologii, bowiem w jego skład wchodzą jedynie 62 utwory i prawdopodobnie część zawartości ostatniego dysku nie zalicza się do tej statystyki. Zatem jest potencjał, a nie mam wątpliwości, że pozostałe nagrania, jeśli się zachowały, są równie starannie przygotowane, zagrane i zarejestrowane. Więc im też należy się nowe życie.


Na odkrycie na nowo czekają też ciągle, podobno zachowane nagrania orkiestry dowodzonej przez Jana Ptaszyna Wróblewskiego z udziałem gości specjalnych – wśród których byli Ewa Bem, Hank Mobley, Stu Martin, Urszula Dudziak i kilka innych znanych artystycznych osobowości. W składzie zespołu z lat siedemdziesiątych znajdziecie niemal wszystkich ważnych wtedy muzyków jazzowych z Tomaszem Stańko, Zbigniewem Seifertem, Adamem Makowiczem, Markiem Blizińskim, Wojciechem Karolakiem, Włodzimierzem Nahornym i wieloma innymi. Są też wszyscy nasi saksofoniści, którzy wtedy zaczynali lub mieli już całkiem spory własny dorobek, ale zagrać w radiowej orkiestrze u Ptaszyna, i dorobić sobie parę groszy też mieli ochotę – Zbigniew Namysłowski, Tomasz Szukalski (podobno to właśnie ze Studiem Jazzowym dokonał swoich pierwszych w życiu nagrań), Janusz Muniak, Henryk Miśkiewicz, grający wtedy jeszcze na saksofonach Nahorny i Seifert i oczywiście sam lider i organizator orkiestry – Jan Ptaszyn Wróblewski.

Studio Jazzowe Polskiego Radia nigdy nie było typowym big bandem. Mimo tego, że w ciągle zmieniającym się składzie muzycy nagrywali aranżowane utwory jazzowe i sporo muzyki użytkowej dla artystów popularnych i dla samego radia, soliści nie stronili od improwizacji. Perfekcyjnie zorganizowana i brzmiąca równie fantastycznie (biorąc pod uwagę ograniczone możliwości realizacyjne dużej orkiestry w studiach Polskiego Radia w latach siedemdziesiątych) orkiestra to coś, co fani jej nagrań znają z kilku wcześniejszych wydawnictw. Materiał na najnowszej pięciopłytowej antologii jest jednak w przeważającej większości premierowy i z punktu widzenia historii polskiego jazzu i również zwyczajnie muzycznej perfekcji wręcz sensacyjny. Zawiera bowiem całe pokłady wcześniej nieznanych partii improwizowanych Tomasza Stańko (był w stałym składzie orkiestry niemal przez cały czas jej istnienia), Zbigniewa Seiferta, wspomniany już debiut Tomasza Szukalskiego, jedne z pierwszych nagrań Jana Jarczyka i Janusza Stefańskiego.

Wnikliwie analizując materiał wybrany na 5 płyt przez samego Jana Ptaszyna Wróblewskiego Tomasz Tłuczkiewicz sporządził 5 list – kluczy według których można słuchać całości, wskazując pewne spójne logicznie i stylistycznie, choć nieco wymykające się chronologicznemu porządkowi wydawnictwa, playlisty. Całkowicie zgadzam się z jego opinią, że sensacją na skalę światową jest podsumowanie kompozytorskiej i solistycznej roli Tomasza Stańko w Studiu Jazzowym Polskiego Radia, które widać dopiero jeśli odpowiednio zestawi się jego kompozycje z pierwszych czterech płyt tego zestawu.

Piąty dysk zestawu zawiera nagrania Jana Ptaszyna Wróblewskiego z mniejszymi składami z roku 1979, 2006 i 2017. Stanowczo domagam się dalszego ciągu tego doskonałego wydawnictwa, szczególnie, że jeśli udało się policzyć istniejące nagrania Studia Jazzowego Polskiego Radia (magiczna liczba 187), to oznacza, że one istnieją. Nawet jeśli sam dyrektor Studia – Jan Ptaszyn Wróblewski uznał, że zawartość pierwszych czterech dysków wydawnictwa „Studio Jazzowe Polskiego Radia 1969-78” to najlepsze fragmenty, nie mam wątpliwości, że pozostałe nagrania też powinny się ukazać, nie podejrzewam bowiem, żeby w takim składzie, w jakim działał zespół mogło powstać cokolwiek, czego nie warto dziś wydać.

Jan Ptaszyn Wróblewski
Studio Jazzowe Polskiego Radia 1969-78
Format: 5CD
Wytwórnia: Polskie Radio
Data pierwszego wydania: 2020
Numer: 5907812248222

16 lutego 2021

Blueberry Hill – CoverToCover Vol. 123

Kompozycja Vincenta Rose’a z tekstem Larry Stocka i Ala Lewisa przeszła dość nietypową, odwrotną, niż większość utworów, którymi zajmuję się w cyklu CoverToCover. Przeważnie pojawiają się w tym cyklu kompozycje, które zaczynały jako błahe piosenki, tematy filmowe, albo nieco ciekawsze przeboje muzyki popularnej, lub co najwyżej rockowe klasyki, a później znalazły drogę do świata jazz.

Tym razem było odwrotnie. „Blueberry Hill” to utwór, który napisali zawodowi twórcy popularnych melodii tanecznych w 1940 roku. W ich dorobku, tym wspólnym i każdego z trzech współtwórców osobno jest sporo przebojów, jednak z pewnością całej trójki „Blueberry Hill” był największym sukcesem. Tych najbardziej znanych nagrań, dokonanych przez muzyków nieznanego jeszcze w 1940 roku świata rock and rolla nie dożył najstarszy z nich – Vincent Rose, który zmarł w 1944 roku. Za to Larry Stock i Al Lewis z pewnością mieli całkiem wygodną emeryturę w nieoczekiwany sposób zapewnioną przez drugą młodość ich kompozycji.

Pierwszą orkiestrą, która nagrała „Blueberry Hill” był zespół rozrywkowy prowadzony przez Sammy Kaye’a, jednak już kilka tygodni później, w 1940 roku utwór nagrał Gene Krupa, a na listy przebojów wprowadził go Glenn Miller. W tym samym czasie po raz pierwszy utwór znalazł się w filmie, śpiewał go popularny wtedy Gene Autry w „The Singing Hill”. Big band Glenna Millera nagrał „Blueberry Hill” kilka razy, jednak żadna z wersji nie doszła do pierwszego miejsca na listach przebojów. Ta sztuka nie udała się również Louisowi Armstrongowi kilka lat później. Ten próbował najpierw z orkiestrą Gordona Jenkinsa, a później za sprawą kilku radiowych nagrań w towarzystwie Binga Crosby (jako prowadzącego audycje w lokalnych rozgłośniach radiowych).

„Blueberry Hill” nie była jednak tylko piosenką graną przez orkiestry jazzowe do tańca. Najlepszym dowodem jest nagranie Clifforda Browna i Zootsa Simmsa, które powstało zanim utwór stał się niezwykle popularnym przebojem rock and rolla.

Podobno to któreś z wykonań duetu Louis Armstrong – Bing Crosby przekonało do nagrania tego utworu Fatsa Domino. Do dziś to właśnie jego nagranie z 1956 roku jest najbardziej znaną interpretacją „Blueberry Hill”. Wykonawcy rock and rolla często podbierali sobie przeboje. Część młodzieży słuchała znanych melodii, a nie konkretnych wykonawców. Można więc było poczekać rok albo dwa od wylansowania przeboju i nagrać go po raz kolejny. To był dobry sposób na zarobienie całkiem niezłych pieniędzy (jeśli było się na przykład Elvisem Presleyem) i okazja do wypełnienia stron B singli z własnymi premierowymi przebojami i płyt długogrających, które w złotych latach rock and rolla były zbiorem znanych już i sprzedanych na singlach przebojów, a nie kandydatów do wylansowania na przyszłych wkładach do szaf grających. W ten sposób dorobili sobie między innymi Bill Haley, Conway Twitty, Chubby Checker, wspomniany już Elvis Presley, w Europie Cliff Richard i Johnny Hallyday, a także Little Richard i kilku innych mistrzów recyclingu przebojów. Grali też „Blueberry Hill” Led Zeppelin i The Beach Boys. Dziś temat powraca raczej tylko w repertuarze niezliczonych wersji orkiestr Glenna Millera i przy okazji przypominania dorobku Fatsa Domino, z którym powszechnie jest kojarzony. Spotkałem nawet całkiem nowe płyty, na których Fats Domino wymieniany jest jako kompozytor „Blueberry Hill”. W ten oto sposób temat o krótkiej karierze filmowej (nie został napisany do filmu), który był standardem orkiestry Glenna Millera stał się standardem rock and rolla a dziś jest żelaznym elementem neo-swingu i nowego rockabilly.

Utwór: Blueberry Hill
Album: Glenn Miller & His Orchestra 1939-1940

Wykonawca: Glenn Miller Orchestra
Wytwórnia: RCA
Rok: 1981
Numer: NL 43620
Skład: Glenn Miller – tromb, Ray Eberle – voc, Al Mastren – tromb, Paul Tanner – tromb, Wilbur Schwartz – cl, Hal McIntyre – sax, Tex Beneke – sax, voc, Ernie Caceres – sax, Jimmy Abato – sax, Legh Knowles – tp, Mickey McMickle – tp, Clyde Hurley – tp, Dick Fisher – g, Chummy MacGregor – p, Rollie Bundock – b, Maurice Purtill – dr.

Utwór: Blueberry Hill
Album: That Lucky Old Sun / Blueberry Hill
Wykonawca: Louis Armstrong and Gordon Jenkins and His Orchestra
Wytwórnia: Decca
Rok: 1949
Numer: Decca single 24752
Skład: Louis Armstrong – tp, voc, Gordon Jenkins – p, orchestra.

Utwór: Blueberry Hill
Album: Bing Crosby & Louis Armstrong Bing & Satchmo
Wykonawca: Louis Armstrong & Bing Crosby
Wytwórnia: Essential Jazz Classics
Rok: 1950
Numer: EJC55477
Skład: Louis Armstrong – voc, Bing Crosby – voc, Jud Conlon's Rhythmaires And Orchestra, Jack Teagarden – tromb.

Utwór: Blueberry Hill
Album: Jazz Immortal
Wykonawca: Clifford Brown with Zoot Sims
Wytwórnia: Blue Note / EMI
Rok: 1954
Numer: 724353214227
Skład: Clifford Brown – tp, Zoot Sims – ts, Stu Williamson – tromb, Bob Gordon – bs, Russ Freeman – p, Carson Smith – b, Shelly Manne – dr.

Utwór: Blueberry Hill
Album: This Is Fats Domino (The Collection)
Wykonawca: Fats Domino
Wytwórnia: Imperial
Rok: 1956
Numer: 724357144421
Skład: Fats Domino – voc, p, Walter Papoose Nelson – g, Emmett Fortner – as, Robert Buddy Hagans – ts, Eddie Sylvas – ts, Lawrence Guyton – b, Cornelius Tenoo Coleman – dr.

15 lutego 2021

Andrew Hill – Point Of Departure

Większość krytyków uważa „Point Of Departure” za dzieło życia Andrew Hilla, co z marszu stawia jego pozostałe albumy nagrane w najbardziej dla niego produktywnych latach 1963 do 1966 na straconej pozycji. Większość tych nagrań powstała w podobnych, gwiazdorskich składach. Jeśli spodoba się Wam „Point Of Departure”, zapamiętajcie, że warto będzie uzupełnić kolekcję o inne albumy Hilla wydane przez Blue Note. Te późniejsze już może niekoniecznie. Z jego produkcjami z lat siedemdziesiątych i kolejnych dekad (nagrywał aż do śmierci w 2007 roku) poczekajcie na moment, kiedy Wasza jazzowa płytoteka osiągnie stan nasycenia (mniej więcej 10 tysięcy płyt moim zdaniem) i będziecie się zastanawiać co dalej. Za to jakieś 5 płyt z Blue Note w tym z pewnością „Point Of Departure” powinny znaleźć się na Waszych półkach już w pierwszym tysiącu, a ten najbardziej znany i chwalony w pierwszej setce z pewnością. Choć może trochę sam sobie zaprzeczam, do w Kanonie Jazzu to pozycja numer 325. Ale warto zawsze wracać do doskonałej muzyki.


Po składzie tego albumu, łączącym zawsze poszukującego czegoś nietypowego Erica Dolphy z klasycznym potomkami starej jazzowej szkoły – Joe Hendersonem i Kenny Dorhamem, a także bardzo młodym wtedy, w 1964 roku Tony Williamsem (nie miał jeszcze 20 lat) można spodziewać się wszystkiego.

Wśród innych albumów Andrew Hilla nagranych dla Blue Note w latach sześćdziesiątych „Point Of Departure” jest projektem najbardziej rozbudowanym. Trzy instrumenty dęte, w dodatku Eric Dolphy grający na 3 różnych instrumentach tworzą materię dźwiękowo bogatszą niż na pozostałych albumach w rodzaju „Pax’, czy „Andrew!!!”. Inne powstały bez udziału sekcji dętej, którą zastąpił wibrafon Bobby Hutchersona („Judgement!”), czy wręcz tylko w klasycznym fortepianowym trio z basem i perkusją.

Jazz w swoich najlepszych latach miał wiele gwiazd, fantastycznych muzyków, którzy nie zrobili światowej kariery, bo nie zostało już dla nich na masowym rynku zbyt dużo miejsca. Wśród samych pianistów takich postaci było co najmniej kilka – Phineas Newborn Jr., Herbie Nichols i Andrew Hill to moja pierwsza trójka z drugiego rzędu. Nicholsa i Andrew Hilla odkrył i umożliwił im nagrania Alfred Lion. Newborn grał w drużynie RCA Victor.

Skład zespołu Hilla nie wziął się zupełnie znikąd. To nie był przypadkowy pomysł i powszechna mobilizacja gwiazd Blue Note. Miesiąc wcześniej Richard Davis, Tony Williams i Eric Dolphy nagrali inny niezwykle ważny dla historii jazzu i fantastyczny album „Out To Lunch” Erica Dolphy. Właśnie w związku z nagraniem tych dwóch płyt, po raz pierwszy zaczęto mówić o końcu ery hard-bopu. Wcześniej można było grać hard-bop albo free. Na płytach Erica Dolphy i Andrew Hilla te dwa gatunki – jeden dojrzały, drugi dopiero aspirujący zbliżyły się do siebie.

Autorski materiał Hilla zawiera sporo muzycznych ciekawostek. Możecie patrzeć na ten album jak na kolejną świetną sesję z genialnymi solówkami Dorhama i Hendersona i momentami, przynajmniej jak dla mnie zbyt ekspansywnego i hałaśliwego Erica Dolphy. Spróbujcie jednak (to dla bardziej muzycznie uzdolnionych słuchaczy) prześledzić subtelne zmiany metrum w „Refuge”, albo odgadnąć, dlaczego (zwróćcie uwagę na rozwój rytmu i to co dzieje się między fortepianem lidera i wybiegającym nieco w odrzuconych wersjach przed szereg Williamsem) to właśnie te, a nie inne wersje znalazły się w pierwotnej wersji albumu. Subtelne różnice między dodatkowymi wersjami alternatywnymi i tymi wybranymi na album w momencie jego premiery są niezłą łamigłówką i pokazują, na czym naprawdę zależało Hillowi, który nie chciał chyba być gwiazdą i nagrywać singlowe przeboje, ale przede wszystkim świetnym kompozytorem i aranżerem docenianym przez muzyków.  Tak było w latach sześćdziesiątych, później okazało się, że jego nagrania dla Blue Note stały się ponadczasowymi jazzowymi klasykami.

Andrew Hill
Point Of Departure
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note / Capitol / EMI
Data pierwszego wydania: 1964
Numer: 724349900721

14 lutego 2021

Sunshine Of Your Love – CoverToCover Vol. 122

Jack Bruce w swojej autobiografii przyznał, że basowy riff „Sunshine Of Your Love” powstał w wieczór, w którym usłyszał na koncercie Jimi Hendrixa. Kiedy utwór stał się jednym z największych przebojów Cream, okazało się, że każdy z jego członków uważał, że dodał istotne, a nawet najistotniejsze części do tej kompozycji. Najbardziej pokrzywdzony powinien czuć się Ginger Baker, bo jego udział (jeśli takowy miał miejsce) nie został odzwierciedlony na oficjalnej liście twórców, tym samym pozbawiając go (w jego rozumieniu – znowu w jego autobiografii) znaczącego źródła przychodów. Tak więc kłócący się w zasadzie od początku istnienia zespołu muzycy potrafili pokłócić się nawet o swój największy przebój. Historia Cream, jednej z pierwszych rockowych tak zwanych supergrup wygląda zresztą całkiem inaczej z perspektywy każdego z jej członków. Samo pojęcie supergrupy jest zresztą trochę bez sensu, ale chyba ma na celu odróżnienie zespołów założonych przez nieznanych muzyków, którzy dzięki ich działalności zdobyli sławę – jak Led Zeppelin, albo The Rolling Stones, od tych założonych przez sławnych muzyków, jak Cream. Eric Clapton, Ginger Baker i Jack Bruce nagrali całą masę ciekawej muzyki przed Cream i później.

Na listę kompozytorów nie załapał się Ginger Baker, ale znalazł się tam obok Claptona i Bruce’a tekściarz i producent muzyczny Pete Brown. Utwór po raz pierwszy ukazał się na płycie „Disraeli Gears”. Co ciekawe, utwór w wykonaniu Cream był wielkim przebojem w USA, ale już w Wielkiej Brytanii, skąd pochodzili muzycy zespołu nie zrobił jakiejś szczególnej kariery. W Stanach Zjednoczonych „Sunshine Of Your Love” był największym singlowym przebojem grupy, co spowodowało, że stał się również niemal przymusowym elementem każdego koncertu Cream i znalazł się na legalnych i wielu niekoniecznie legalnych wydawnictwach koncertowych.

Inne szczegóły historii powstania „Sunshine Of Your Love” też są ciekawe. Pierwszy album Cream („Fresh Cream”) miał bluesowy charakter. W wielu źródłach pojawia się historia, jakoby legendarny Ahmet Ertegun, współwłaściciel Atlantic – wytwórni, która w USA wydawała Cream miał odrzucić piosenkę, bo wydawała mu się zbyt psychodeliczna i za mało bluesowa. Być może ten jeden jedyny raz Erteguna opuściła intuicja albo miał słabszy dzień. Podobno pozwolił na umieszczenie „Sunshine Of Your Love” na płycie „Disraeli Gears” tylko dzięki osobistemu wstawiennictwu Bookera T. i Otisa Reddinga. Już sobie wyobrażam takie spotkanie – mnie by z pewnością przekonali. Widać dla Erteguna też byli ważnymi ekspertami, szczególnie, że na muzyce tego pierwszego zarobił sporo pieniędzy, a Redding też miał doskonałą rękę do przebojów.

Dość unikalna w swojej formalnej konstrukcji muzycznej przeżyła Cream i jest obecna na scenie do dzisiaj. Sam zespół zresztą przypomniał utwór na koncertach w 2005 roku, kiedy chyba jedyny raz spotkali się ponownie w trójkę na scenie. Bobby McFerrin zaśpiewał wszystkie instrumenty i tekst na „Simple Pleasures”, albumie, którego klątwą jest „Don’t Worry Be Happy”, a który zawiera wiele ciekawszej muzyki, w tym właśnie niezwykłą wersję przeboju Cream. Mój osobisty przegląd intrygujących interpretacji piosenki, która dziś jest rockowym klasykiem uzupełnią egzotyczny Nguyen Le i elektroniczny bezgitarowy jam tria Bernarda Maseli, który nazwał swój album „Sunshine Of Your Love” i wyczarował team na swoim elektronicznym wibrafonie w towarzystwie Michała Barańskiego i Daniela Dano Soltisa.

Utwór: Sunshine Of Your Love
Album: Disraeli Gears
Wykonawca: Cream
Wytwórnia: Polydor
Rok: 1967
Numer:5594282
Skład: Eric Clapton – g, voc, Jack Bruce – bg, p, voc, harm, Ginger Baker – dr, perc, voc.

Utwór: Sunshine Of Your Love
Album: Simple Pleasures
Wykonawca: Bobby McFerrin
Wytwórnia: Manhattan / EMI / Capitol
Rok: 1988
Numer: 077774805926
Skład: Bobby McFerrin – voc.

Utwór: Sunshine Of Your Love
Album: Songs Of Freedom
Wykonawca: Nguyen Le
Wytwórnia: ACT Music
Rok: 2011
Numer: 614427950628
Skład: Nguyen Le – g, Himiko Paganotti – voc, Linley Marthe – b, voc, Iliya Amar – vib, marimba, Stephane Galland – dr, Karim Ziad – dr, perc, Stephane Edouard – perc.

Utwór: Sunshine Of Your Love
Album: Sunshine Of Your Love - MaBaSo Live - Old Timers Garage
Wykonawca: Bernard Maseli, Michał Barański & Daniel Dano Soltis
Wytwórnia: Soliton
Rok: 2013
Numer: 5901571093703
Skład: Bernard Maseli – MIDI, Michał Barański – b, Daniel Dano Soltis – dr.