01 kwietnia 2014

Maciej Grzywacz – Solo

Co począć z taką płytą? Można jedynie w przerwach na jedzenie i spanie pomiędzy kolejnymi godzinami z nią spędzanymi utyskiwać na cały świat, że nie kupuje jej w milionach egzemplarzy. Otóż świat się myli, jeśli jeszcze nie macie albumu „Solo” Macieja Grzywacza, to też się mylicie. Możecie jednak ten błąd szybko naprawić, udając się w świecie wirtualnym, lub całkiem realnym do najbliższego sklepu i domagając się natychmiastowej dostawy tej płyty, bowiem każdy dzień bez tej płyty będzie dla Was gorszy od tego, który spędzicie przy jej dźwiękach.

W sumie to może nie powinienem narzekać, bo ja już ten album mam i nikomu nie oddam. Będę sobie słuchał wieczorami, a czasem nawet rano w drodze do pracy. Mogę jedynie narzekać, że póki co jest tylko jedna płyta. Mam nadzieję, że będzie więcej. Analogie do genialnego cyklu Joe Passa – nieskromnie nazwanego „Virtuoso” nasuwają się same. Cykl Joe Pasa obejmuje w sumie 6 wydawnictw, w tym jedno dwupłytowe – dla tych, którym nie będzie chciało się szukać – „Virtuoso”, numerki 2, 3 i 4 (ten akurat podwójny), „Virtuoso Live!” no i jeszcze „Virtuoso In New York”.

Z przyjemnością postawię album „Solo” Macieja Grzywacza na półce zaraz obok tych wszystkich słynnych wydawnictw wytwórni Pablo. Jest równie dobry. I tu mam kłopot, bowiem w zasadzie na tym zachwycie recenzja mogłaby się skończyć. Jeśli znacie nagrania Joe Passa – więcej zachęty nie będziecie potrzebować. Część dalsza będzie przeznaczona dla tych, których uwadze jakimś cudem cykl solowych nagrań Joe Passa umknął.

Otóż Maciej Grzywacz podjął się zadania w zasadzie skazanego na niepowodzenie, czyli nagrania bardzo znanych i bardzo ważnych standardów z wykorzystaniem jedynie akustycznej gitary. Samo nagranie jest oczywiście wykonalne, ale trzeba jeszcze zrobić coś, żeby wyróżnić się na tle podobnych nagrań innych gitarzystów, Zadanie to wydaje się być beznadziejne, bowiem można uznać, że każdy słuchacz na widok takiej listy utworów przypomni sobie swoje ulubione wykonania i pewnie jeszcze przed zakupem albumu „Solo” pomyśli, że przecież już to wszystko ma i to w lepszych, światowych chciałoby się powiedzieć wykonaniach. I to będzie wielki błąd, bowiem wersje Macieja Grzywacza nie są może odkrywcze i na siłę jakieś inne, czy w nietypowy sposób pozmieniane. Maciej Grzywacz z profesorską precyzją i chęcią pokazania młodszemu pokoleniu pięknych melodii skupia się na tym, co w tej muzyce najważniejsze.

Maciej Grzywacz nie eksperymentuje. W takich standardach, jak „Skylark”, czy „Stella By Starlight” wymyślono już wszystko. Nie trzeba więc kombinować na siłę. Maciej Grzywacz skupia się na melodii. Jego powrót do gitary akustycznej oznacza uproszczenie formy, klasyczne brzmienie, co może zmylić tych, którzy oczekują wiele swingu i bluesa. W swoich wykonaniach akustycznych profesor polskiej gitary często bliższy jest tradycji koncertowej gitary klasycznej, niż swingowi starych mistrzów.

Dwie kompozycje własne gitarzysty uzupełniają listę wielkich hitów. Dodajmy – hitów świetnie wybranych. Być może „Darn That Dream” i „Skylark” brzmią ciekawiej w wykonaniu Jima Halla, „Stella By Starlight” na gitarze to dla mnie przede wszystkim Joe Pass, a „You Don’t Know What Love Is” przypomniał ostatnio John Scofield. Jednak te wszystkie piękne melodie zagrane prosto i szczerze przez Macieja Grzywacza brzmią zwyczajnie pięknie.

O poprzedniej płycie Macieja Grzywacza przeczytacie tutaj: Maciej Grzywacz, Yasushi Nakamura, Clarence Penn - Black Wine

Maciej Grzywacz
Solo
Format: CD
Wytwórnia: Black Wine
Numer: 5902020424024

Brak komentarzy: