14 lutego 2020

John Coltrane - Blue World

Kolejny nowy album Johna Coltrane’a – „Blue World” tym razem jest dziełem, na którego publikację zgodził się sam autor. Nie przepadam za takimi „cudownie odnalezionymi” w archiwach wydawnictwami. Przeważnie, jeśli coś się w studiu dobrze udaje, wytwórnia wydaje obiecujący materiał nie czekając ponad pół wieku. Jeśli nie wydaje od razu po nagraniu, to raczej oznacza, że autorzy uznali materiał za niegodny publikacji. Tym razem jest jednak nieco inaczej. Muzykę zawartą na płycie „Blue World” John Coltrane nagrał na potrzeby filmu, uznając, że jest dla widzów wystarczająco dobra, żeby się pod nią podpisać. W sumie trudno uznać ten album za premierowy, bowiem każdy, kto widział film „La Chat Dans Le Sac” miał okazję usłyszeć w tle większość materiału z płyty „Blue World”, bowiem krótki album zawiera utwory wykorzystane na ścieżce dźwiękowej do tego obrazu.


Od 1964 roku nikt jakoś nie zauważył, że to nagrania zrobione specjalnie do tego filmu, a nie urywki wzięte z poprzednich sesji. W odróżnieniu od niechcianych przez samego Coltrane’a nagrań, które w 2018 roku ukazały się pod tytułem „Both Directions At Once: The Lost Album”, te akurat zyskały aprobatę mistrza do użycia w filmie i nagrane zostały specjalnie w tym celu. Najwięksi znawcy i kronikarze poświęcający lata na śledzenie każdego kroku Coltrane’a muszą starać się bardziej. Nawet w monumentalnym dziele „The John Coltrane Reference” autorstwa Chrisa DeVito, Yasuhiro Fujioki, Wolfa Schmalera i Davida Wilda, uchodzącym za biblię dla kolekcjonerów po tej sesji nie ma najmniejszego śladu. Ciekawe, ile jeszcze takich niespodzianek nas czeka? Obie płyty nie wnoszą nic nowego do zrozumienia muzyki Johna Coltrane’a, ale nie są też jakoś specjalnie słabsze od tych wydanych zaraz po nagraniu. Ot zwyczajnie kolejna sesja najlepszego zespołu, jaki z Coltrane’em grał - McCoy Tyner, Jimmy Garrison, Elvin Jones.

Dziś o reżyserze, który w jakiś cudowny sposób załatwił sobie do filmu „La Chat Dans Le Sac” specjalną sesję zespołu Johna Coltrane’a, Gillesie Groulx mało kto pamięta. Jestem w stanie założyć z dużą pewnością, że film obejrzało w 2019 roku korzystając z kanadyjskich archiwów więcej widzów niż w 1965 roku. Sława Johna Coltrane’a, jednego z największych innowatorów muzyki improwizowanej wszechczasów trwa nadal, a muzyka z płyty „Blue World” jest tak samo dobra jak wszystko co zagrał ze swoim najlepszym składem. Historia tego nagrania łączy Johna Coltrane’a z Gillesem Groulx poprzez wspólnego znajomego – Jimmy Garrisona. W momencie nagrania albumu nikt nie mógł przewidzieć, że będzie to jedyna muzyka filmowa, jaką nagra Coltrane. Sam reżyser z 40 minut sesji w filmie wykorzystał jedynie około 10 minut, uznając, że brzmienie zespołu ma szansę zdominować jego obraz. Być może dlatego nikt nie zauważył tej muzyki w filmie?

Album zawiera kolejne doskonałe wersje znanych już w momencie jego nagrania kompozycji grywanych przez zespół – „Traneing In”, „Village Blues” i „Naima” to były już wtedy klasyki. Jedyną premierową kompozycją jest utwór tytułowy, który jednak mocno przypomina inną wcześniej graną przez zespół kompozycję – „Out Of This World”. Być może lepszym miejscem na wydanie tego materiału byłaby kolejna reedycja „A Love Supreme”, płyty nagranej kilka miesięcy później w 1964 roku, jednak wtedy trudno byłoby zrobić z „cudownego odnalezienia” marketingową kampanię.

„Blue World” to pełnowartościowa muzyka, pod której udostępnieniem fanom na całym świecie podpisał się jej twórca. W odróżnieniu od innych cudownych wynalazków warto więc uzupełnić własną kolekcję nagrań Johna Coltrane’a o ten album.

John Coltrane
Blue World
Format: CD
Wytwórnia: Impulse! / Universal
Numer: 602577626524

13 lutego 2020

Horace Silver – Song For My Father

Album Horace Silvera z 1964 roku to dziś jazzowy klasyk. W grudniu 1964 roku, kiedy ukazał się po raz pierwszy był doskonałym świątecznym prezentem, a wydania cyfrowe od 1999 roku zawierają sporo dodatkowego dobrego muzycznie materiału, co czyni album jeszcze ciekawszym. Horace Silver był jednym z pionierów hardbopu, a jego „Song For My Father” pochodzi z najlepszego dla tego muzycznego stylu okresu.


Kariera urodzonego w 1928 roku pianisty, który w początkach swojej kariery grał również na saksofonie, przyspieszyła w 1950 roku, kiedy wraz ze swoim zespołem zaczął grać jako grupa towarzysząca Stanowi Getzowi. To właśnie z tym saksofonistą po raz pierwszy w 1950 roku Horace Silver znalazł się w studio nagraniowym. Krótko później zaczął nagrywać systematycznie swoje własne albumy dla Blue Note. W latach pięćdziesiątych wziął udział jako pianista w wielu słynnych sesjach. Z Artem Blakey nagrał „A Night At Birdland”, z Milesem Davisem nagrał sporo muzyki dla Prestige, nagrywał też z Hankiem Mobleyem, Miltem Jacksonem, Natem Adderleyem, Lee Morganem, Sonny Stittem i Sonny Rollinsem. Uchodzi dziś za jednego z pierwszych członków, a nawet niektórzy nazywają go współzałożycielem Jazz Messengers. Jednocześnie realizował wiele nagrań swojego własnego zespołu. Na jednej z edycji jazzowego festiwalu w Newport w latach pięćdziesiątych zagrał z sukcesem w zastępstwie Johna Lewisa z The Modern Jazz Quartet.

Był nie tylko doskonałym hardbopowym pianistą sesyjnym i liderem własnych zespołów, ale również kompozytorem mającym dobrą rękę do pięknych bluesowych melodii. Jego pierwszym przebojem w czasach, kiedy jazzowe nagrania wydawano na singlach i prezentowano na radiowych antenach była kompozycja „The Preacher” wydana na płycie nagranej wspólnie z Jazz Messengers Arta Blakey’a w 1956 roku. Tytuły takie jak „Sister Sadie”, „Doodlin’”, „Opus De Funk” czy „Peace” zna do dziś większość jazzowych pianistów.

Album „Song For My Father” uznawany jest za najlepszy z jego własnych nagrań. Horace Silver w studiach nagraniowych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych właściwie mieszkał. W kolejnej dekadzie postanowił poświęcić się życiu rodzinnemu i komponowaniu i nie odnosił już takich sukcesów. Czasy dla tych, którzy nie chcieli sięgać po rockową energię i elektryczne klawiatury nie były sprzyjające.

Płyta powstała wkrótce po podróży Silvera do Brazylii, gdzie poczuł, jak ważne są dla niego rodzinne korzenie i przypomniał sobie melodie, które usłyszał od swojego ojca, który urodził się na Wyspach Zielonego Przylądka. Album jest charakterystyczny dla dość ciężkiego i agresywnego stylu gry lidera. Płyta zawiera również utwór tytułowy - jedną z jego najczęściej dziś cytowanych kompozycji i dokumentuje zmiany w składzie zespołu, które nastąpiły na przełomie 1963 i 1964 roku. Trochę szkoda, że Blue Mitchell nie zagrał z Joe Hendersonem, ale może to taka recepta Horace Silvera – w jego kwintecie oprócz lidera mogła być tylko jednak gwiazda.

Album „Song For My Father” to chyba najlepszy dojrzały (schyłkowy nie brzmi najlepiej) hardbop. Zawsze ciekawiło mnie, jak wielu z tych, którzy nigdy nie widzieli Horace Silvera na koncercie (nigdy nie grał w Polsce) pomyślało, że postać z cygarem w kapeluszu na okładce to właśnie on? Tymczasem zgodnie z dedykacją i tytułem na zdjęciu okładkowym zobaczycie Johna Tavaresa Silvera – ojca muzyka, który uczył go pierwszych egzotycznych melodii z Zielonego Przylądka, kiedy ten był jeszcze dzieckiem. Może właśnie dlatego mieszanina egzotyki i dobrego hardbopu spowodowała, że wielu uważa Silvera za pierwszego pianistę grającego funk?

Horace Silver
Song For My Father
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note / Capitol / EMI
Numer: 077778418528

12 lutego 2020

Szymon Klekowicki Sextet - A Day In The Bus

Dobry debiut zawsze cieszy. Debiut (albo prawie debiut) zbiorowy jeszcze bardziej. Nie dla wszystkich muzyków sekstetu Szymona Klekowickiego album „A Day In The Bus” jest pierwszym studyjnym nagraniem, jednak zdecydowanie wolę debiutującą młodzież niż start w nowe życie w towarzystwie profesorów z uczelni. Choć oczywiście, jeśli profesor chce tak uhonorować swojego ucznia, to nie sposób mu tego zabronić.


Przedstawiciele najmłodszego pokolenia naszych muzyków jazzowych dowodzeni sprawnie przez puzonistę Szymona Klekowickiego podbijają w ostatnich miesiącach całą Europę, uczestnicząc w festiwalach i grając, gdzie tylko się da. Kibicuję wszystkim na początku ich muzycznej drogi, dając odrobinę kredytu zaufania i spoglądając na debiuty nieco innym okiem niż na albumy dojrzałych artystów z dorobkiem. Od tych ostatnich oczekuję więcej. Debiut ma swoje prawa. Zwykle oznacza poszukiwanie własnego unikalnego głosu, chęć pośpiesznego nieco zaprezentowania wszystkich muzycznych pomysłów nagromadzonych w głowie przez lata oczekiwania na pierwsze nagranie i muzycznej edukacji.

Trochę tego debiutanckiego nastawienia odnajduję na powierzchni „A Day In The Bus”. Nie mogę mieć jednak za to do muzyków pretensji. Nie uważam też, że to wada ich pierwszego nagrania. Sporo tu energii, doskonałych współbrzmień trzech instrumentów dętych, ale również nieco twórczych poszukiwań. Nie potrafię wybrać jednego znanego zespołu lub nazwiska, które mogło stanowić inspirację dla tej muzyki. Muzycy zespołu potrafią zagrać piękną balladę przewrotnie nazwaną „Weird Sounds”, jak i zaatakować energetycznym brzmieniem saksofonów i puzonu w rozpisanych starannie na głosy partiach zbiorowych. Potrafią swingować w „Dziwnej piosence”, ich „Highway” brzmi jak dobry hardbopowy klasyk z której z sesji Blue Note z połowy lat pięćdziesiątych, a utwór tytułowy pachnie Mingusem. Sam lider powiedział kilka miesięcy temu w wywiadzie udzielonym Piotrowi Wickowskiemu dla JazzPressu, że zbliża się do uściślenia swoich artystycznych celów i oczekiwań. Moim zdaniem jest muzykiem kompletnym, który może zagrać wszystko, w dodatku potrafi to jeszcze całkiem sprawnie skomponować i przekonać innych do swoich pomysłów. To oznacza, że jest doskonale przygotowany do zdobycia uznania fanów na całym świecie.

Od czasu wyginięcia śmiercią naturalną jazzowych bigbandów lat czterdziestych puzon stał się jazzową egzotyką, instrumentem trudnym technicznie i niezbyt często wybieranym przez muzyków. To z jednej strony trudne, bo wzorców do naśladowania nieco mniej, z drugiej strony łatwiej się wyróżnić. W dodatku można prowadzić swój własny oryginalnie brzmiący skład i korzystać z zaproszeń na występy gościnne. Nie chcę stworzyć wrażenia, że wygranie choćby jakiegoś plebiscytu na tym instrumencie jest łatwiejsze, wymaga bowiem tyle samo pracy, ćwiczeń i pomysłów na własną muzykę, jednak konkurencja jakby mniejsza i łatwiej się wyróżnić, co może pomóc szczególnie na starcie do wielkiej kariery.

Swoboda, pewność siebie uzasadniona doskonałym opanowaniem instrumentów i świetnymi kompozycjami a także oryginalne brzmienie to sporo jak na debiutancki album. Dawno nie słyszałem tak świeżo brzmiącego konwencjonalnego jazzowego albumu. Muzycy zespołu pokazują, że słuchali z uwagą starszych kolegów i twórczo zrobili z tego użytek. Nie eksperymentują na siłę chcąc wyróżnić się jakimś niekonwencjonalnym rozwiązaniem. W jazzie wszystko już było. Ciągle jednak można zrobić to samo, tylko trochę lepiej, a muzykom zespołu Szymona Klekowickiego to się doskonale udało. Czekam na więcej.

Szymon Klekowicki Sextet
A Day In The Bus
Format: CD
Wytwórnia: Audio Cave
Numer: 5905669566698

11 lutego 2020

Fats Navarro With Tadd Dameron - The Complete Blue Note And Capitol Recordings

Producenci kompilacji Fatsa Navarro i Tadda Damerona z okresu pracy ich obu dla Blue Note i Capitol co prawda formalnie są zgodni z tytułem, jednak warto zauważyć, że nie we wszystkich nagraniach usłyszymy obu muzyków. Dwupłytowe zestawienie zawiera kilka sesji, w których uczestniczyli obaj muzycy i sporo takich, w których udział wziął jedynie Fats Navarro. Na pierwszej płycie umieszczone są również wspólne nagrania Tadda Damerona i Milesa Davisa z 1949 roku, które fani Davisa znajdą na wielu innych składankach z tego okresu, kiedy co prawda wynaleziono już płytę długogrającą, ale wydawanie na takim nośniku jazzu nie było powszechne.


Dla mnie ta doskonale udokumentowana kolekcja, mimo odrobiny niekonsekwencji w nazewnictwie, jest przede wszystkim doskonałym wyborem nagrań Fatsa Navarro. Nie tylko dlatego, że muzyki Tadda Damerona można sporo odnaleźć na innych wydawnictwach obu wytwórni z tego okresu, ale również dlatego, że oprócz kilku nagrań Milesa Davisa, gra na trąbce we wszystkich utworach, a jeśli nie towarzyszy mu na fortepianie Tadd Dameron, to jego miejsce zajmuje równie dobry, a może nawet w tym okresie ciekawszy pianista – Bud Powell.

Dlatego właśnie to wydawnictwo wybrałem jako najciekawiej i najobszerniej prezentujące dorobek nagraniowy Fatsa Navarro. Doskonale rozwijającą się karierę tego nowocześnie grającego trębacza, jednego z pionierów (obok Dizzy Gillespiego) bebopu przerwała tragiczna i niespodziewana śmierć w 1950 roku w wieku 26 lat. Przyczyną była gruźlica i konsekwencje nadużycia heroiny.

Sporą część dojrzałych nagrań muzyka, który po raz pierwszy pojawił się w studio w 1943 roku znajdziecie właśnie na składance „The Complete Blue Note And Capitol Recordings”. Kilka sesji nagraniowych i przeróżne składy dzieli okres niespełna 2 lat, a wielu muzyków, którzy pojawili się w studio, żeby zagrać z Dameronem i Navarro później dołączyło do grona największych sław światowego jazzu. Wszyscy byli wtedy na początku swojej twórczej drogi. Niektórzy z uczestników tamtych sesji z 1947 i 1949 roku pozostają do dziś aktywnymi muzykami. Dla Sonny Rollinsa to były jedne z pierwszych sesji, w jakich wziął udział. Nieco więcej doświadczenia miał ciągle oficjalnie aktywny Roy Haynes, który miał już za sobą współpracę z Lesterem Youngiem i Charlie Parkerem.

W studio pojawili się też inni, wkrótce najważniejsi bohaterowie jazzowego świata – Howard McGhee, Dexter Gordon, Kenny Clarke, Milt Jackson i wspomniany już Bud Powell. Sam Fats Navarro miał za sobą już wtedy wspólne granie z Charlie Parkerem, którego poznał po przeprowadzce z rodzinnych stron (Floryda) do Nowego Jorku. Już wtedy, w 1946 roku był uzależniony od heroiny. Prawdopodobnie dlatego nie znalazł miejsca w zespole Parkera, w którym będąc szeregowym muzykiem nie mógł zarobić wystarczającej ilości pieniędzy na coraz droższy nałóg. Krótko grał też między innymi w orkiestrach Benny Goodmana i Lionela Hamptona.

Pierwsze nagrania Fatsa Navarro datowane są na 1943 rok i zostały dokonane, kiedy współpracował z Andy Kirkiem. Dziś na wielu kompilacjach możecie znaleźć również jego nagrania z orkiestrą Billy Eckstine’a i zespołem Colemana Hawkinsa. W zespole Eckstine’a zastąpił za pulpitem pierwszego trębacza Dizzy Gillespiego. Wnikliwi kolekcjonerzy znajdą też nazwisko Fatsa Navarro na kilku nagraniach Charlie Parkera. Jednak materiał z sesji organizowanych przez Blue Note i Capitol zebrany na płytach „The Complete Blue Note And Capitol Recordings” prezentuje trębacza w roli lidera i kompozytora kilku ciekawych tematów. Jego talent doceniał między innymi wielki Clifford Brown, który uważał Fatsa Navarro za pioniera nowoczesnej bebopowej improwizacji na trąbce. Nat Adderley powiedział kiedyś, że coś magicznego musi być w wodach otaczających Florydę, która wyprodukowała tak wielu doskonałych jazzowych trębaczy. Adderley wymienił Blue Mitchella, Idreesa Suliemana i Fatsa Navarro, skromnie nie przypominając dziennikarzowi, że sam pochodzi z Florydy. To oczywiście najprawdopodobniej zbieg okoliczności, ale dość osobliwy.

Osobiście uważam obie wersje wspólnej kompozycji Fatsa Navarro i Howarda McGhee „Double Talk” za jedne z najważniejszych i muzycznie najciekawszych nagrań całego bebopu. Nigdy wcześniej i później nie nagrano tak doskonałej rozmowy dwu trąbek. Dlatego od którejś z wersji tego utworu rozpocznę każdą z audycji Kanon Jazzu poświęconej Fatsowi Navarro.

Fats Navarro With Tadd Dameron
The Complete Blue Note And Capitol Recordings
Format: 2CD
Wytwórnia: Blue Note / Capitol
Numer: 724383337323