03 sierpnia 2013

Nils Landgren Funk Unit – Teamwork

Od czasu wspólnych nagrań z Brecker Brothers – albumu „Paint It Blue”, czyli od roku 1996, nie było chyba tak dobrej płyty Funk Unit. Sam Nils Landgren nagrywał świetne płyt, jak choćby „The Moon, The Stars And You”, album, który był naszą płytą tygodnia niespełna dwa lata temu.

Funk Unit to jednak zupełnie coś innego. Z każdą płytą tego zespołu oswajam się kilka dni. Historia zawsze jest taka sama. Najpierw zastanawiam się, czemu tak mało puzonowych solówek lidera. Potem zastanawiam się, czemu śpiewa, zamiast grać na puzonie. Później myślę, że tyle jest fajnych funkowych przebojów, że może lepiej byłoby, gdyby zespół zabrał się za klasykę gatunku, a nie wymyślał na kolejną płytę utwory, które zawsze pozostaną jedynie rodzajem kopii kompozycji Jamesa Browna, Marvina Gaye’a, czy wszystkich wielkich singlowych hitów Tamla/Motown. I tak mijają kolejne wieczory na tym zastanawianiu się, a każdy z nich spędzam w towarzystwie najnowszego albumu Funk Unit. Tym razem jest podobnie.

Funk Unit nie ma w zasadzie stałego składu, jego stałym członkiem od lat pozostaje jedynie multiinstrumentalista Magnum Coltrane Price. Tylko wybitny lider potrafi z różnych muzyków co chwilę zmontować tak wyśmienicie funkcjonujący zespół. Są tacy, którzy narzekają, że w nagraniach zespołu Nilsa Landgrena powinno być więcej energii, czarnego soulu, bluesa. Może to prawda, ale to jest soul europejski, a nawet skandynawski. Pomyślcie jak Funk Unit wypada na tle innych skandynawskich produkcji jazzowych… Wtedy zrozumiecie fenomen tego składu.

Ciągle czekam na amerykańskie standardy w ich wykonaniu. Pewnie się nie doczekam, chyba, że pojawi się gość specjalny zza wielkiej wody, ale starych mistrzów przecież ciągle ubywa. Grali już klasykę rodzimą – płyta nagrana przez Nilsa Landgrena z muzyką zespołu ABBA to nie jest pastisz, tylko absolutnie serio potraktowana prezentacja. Tym razem repertuar napisał zespół. Ich kompozycje spełniają swoje zadanie. Udowadniają, że ciągle można pisać pełne energii funkowe melodie nie naśladujące przebojów sprzed lat.

„Teamwork” to album, który powinien zadowolić zarówno zwolenników starego brzmienia Tamla/Motown, którzy nie zatrzymali się w czasie 50 lat temu, jak i tych, którzy tęsknią za klasyką The Crusaders, czy Stevie Wondera. Dla fanów The Crusaders będzie to album szczególnie wyjątkowy, bowiem w roli gości specjalnych występują postaci dla tej grupy legendarne – pianista Joe Sample i saksofonista Wilton Felder.

Ciągle czekamy na wizytę Nilsa Landgrena w Polsce. Podobno jest drogi i mało popularny. Nie ma wielkiego nazwiska. Robi za to wyśmienitą muzykę. Wybierzcie się kiedyś do Szwecji i zobaczcie zespół na żywo, to przeżycie niezwykłe. Naturą takiej muzyki jest sceniczna energia. To jest niezwykle trudne do uchwycenia w studiu nagraniowym. Nawet James Brown grał w okresie swojej świetności lepsze koncerty niż nagrywał płyty. Z Nilsem Landgrenem i jego Funk Unit też tak jest. Jednak „Teamwork” to wyśmienity album.

Nils Landgren Funk Unit
Teamwork
Format: CD
Wytwórnia: ACT!

Numer: ACT 9552-2

02 sierpnia 2013

Gianluigi Trovesi, Gianni Coscia - Frere Jacques: Round About Offenbach

W życiu nie przypuszczałem, że na parę dni zaangażuję się w słuchanie najbardziej znanych kompozycji Jacquesa Offenbacha. Ale tak się stało za sprawą nagrań dwojga zupełnie mi wcześniej nieznanych muzyków - Gianluigi Trovesi i Gianni Coscia. To nie jest dowcip. Serio…

Jeśli nie znacie tych muzyków, koniecznie musicie ich poznać, przynajmniej album „Frere Jacques: Round About Offenbach”. Ja innych nie znam, ale jak tylko czas mi pozwoli, zamierzam cofnąć się nieco w czasie i sięgnąć do starszych nagrań. Dzisiejszy album to bowiem nowość ECM z tego roku.

W połowie XIX wieku twórczość Jacquesa Offenbacha była czymś w rodzaju dzisiejszego disco-polo. On sam przez większość dojrzałego artystycznego życia dyrygentem jednej z paryskich orkiestr symfonicznych. Trudno jednak uwierzyć, że wypełniał tę funkcję należycie, zdążył bowiem w ciągu niemal 30 lat napisać ponad 100 operetek, operę i wiele kompozycji na wiolonczelę, która była jego podstawowym szkolnym instrumentem. To daje średnią  okolicach 3 operetek na rok. Tempo ich tworzenia było odwrotnie proporcjonalne do ich jakości. Zresztą operetka była właśnie wtedy we Francji rodzajem zubożonej wersji opery, takiej opery dla tych, co na muzyce niezbyt się znają, sztuki schlebiającej gustom niezbyt wyrobionych słuchaczy. Czyli takie dzisiejsze disco-polo właśnie.

Jednak nawet wśród operetek znajdują się być może banalnie zaaranżowane, ale oferujące albo intrygującą historię, albo niezwykle popularne i do dziś rozpoznawalne melodie. Część z nich pojawia się na płycie „Frere Jacques: Round About Offenbach”. W wykonaniu Gianluigi Trovesi i Gianni Coscia to nie są jednak tradycyjne aranżacje. Tu znajdziecie sporo spontanicznej interpretacji i zdecydowanie nietypowe, choć nie pozbawione szacunku do klasycznych wykonań podejście do znanych dla wielu, w tym także dla mnie melodii.

Między oboma artystami zdecydowanie jest wiele spontanicznej muzycznej interakcji, której nie da zapisać się we wcześniej zaaranżowanych arkuszach z nutami, a ich własne kompozycje są utrzymane w stylu melodii Offenbacha i są doskonałym uzupełnieniem albumu.

Dla wielu (nie dla mnie, przyznaję), dodatkowym atutem tego albumu będzie krótki esej o Offenbachu napisany przez Umberto Ecco, literata niezwykle w Polsce popularnego.

Nie potrafię jedynie dojść do ładu ze sposobem realizacji dźwięku tej płyty, próbowałem w kilku dostępnych mi systemach, takich z bardzo wysokiej półki i zupełnie zwyczajnych. Podoba mi się przestrzeń i to, że nieodłącznym elementem nagrania są na przykład odgłosy pracy mechanizmów klarnetu, co dodaje nagraniu intymności. Jednak momentami wysokie rejestry są niezwykle świdrujące i wręcz niepokojąco bolesne, co sprawia, że nie potrafię słuchać tego albumu z poziomem głośności jakiego zwykle używam, niezależnie od tego, czy odsłuch odbywa się za pomocą głośników, słuchawek, czy mojego unowocześnionego niedawno systemu w samochodzie. Jeśli zrobi się z kolei ciszej, to ucieka wiele wspomnianych mikroszczegółów.

Gianluigi Trovesi, Gianni Coscia
Frere Jacques: Round About Offenbach
Format: CD
Wytwórnia: ECM
Numer: 602527811352

31 lipca 2013

Dhafer Youssef, Wolfgang Muthspiel – Glow

Album „Glow” powstał w 2007 roku i jest zaskakującą, ale też niezwykle udaną próbą artystycznej współpracy dwu muzyków, których muzyczne inspiracje leżą w zasadzie tak daleko od siebie, że dalej już się nie da. To jednak kolejny dowód na to, że muzyka nie zna granic, a jeśli twórcy mają otwarte umysły, to zawsze znajdą płaszczyznę porozumienia.  Takie projekty są bardzo niebezpieczne – albo powstaje coś wyjątkowego i niepowtarzalnego, albo rzecz nie nadająca się do słuchania. Współpraca Dhafera Youssefa i Wolfganga Muthspiela udała się znakomicie.

Obaj do dziś pozostają muzykami mało znanymi w Polsce, choć wielu słuchaczy z pewnością słyszało ich na płytach w Polsce znanych i lubianych. Dhafer Youssef przez jakiś czas związany był z zespołem Anny Marii Jopek i pojawił się na kilku jej albumach. Zaśpiewał też „Black Dog” Led Zeppelin na płycie Nguyena Le „Songs Of Freedom”.

Wolfgang Muthspiel jest bratem puzonisty – Christiana Muthspiela z którym nagrał wyśmienity album z udziałem Gary Peacocka i Paula Motiana – „Muthspiel-Peacock-Muthspiel-Motian”. W moich zbiorach najwyżej cenię jego nagrania z Brianem Blade’m i Marc’kiem Johnsonem – „Real Book Stories”. Grał również z Ralphem Townerem, Gary Burtonem i Patricią Barber.

„Glow” to z pewnością bardziej tunezyjski niż austriacki album, bowiem to przenikliwy i pełen emocji głos Dhafera Youssefa dominuje nad gitarą Wolfganga Muthspiela. Na płycie oprócz gitary usłyszymy różne instrumenty perkusyjne, tradycyjną perkusję, kontrabas, przetworzoną elektronicznie trąbkę i sporo dźwięków niejasnego pochodzenia. To jednak nie jest muzyka elektroniczna. Sam fakt, że większość zaśpiewów Dhafera Youssefa jest improwizowana nie oznacza, że to jazzowy mainstream. „Glow” to raczej muzyka zupełnie wymykająca się klasyfikacjom. Gdybym ustawiał swoje płyty w jakiś tematyczny sposób, pewnie postawiłbym ten album obok najlepszych płyt Ali Farka Toure w rodzaju „In The Heart Of The Moon”, czy „Ali And Toumani”, nie tylko dlatego, że obie zdradzają etniczne afrykańskie korzenie muzyków. Z Mali do Tunezji jest muzycznie równie daleko, jak z Portugalii do Austrii. Jednak „Glow” to podobne emocje, niedopowiedziane, nieoczywiste, stymulujące i inspirujące.

Muzycy grają na różnych instrumentach, a wśród gości specjalnych pojawia się, co jest niezwykle trafnym pomysłem, trębacz Tom Harrell. Album nie jest pierwszym muzycznym spotkaniem obu liderów. Jeśli podoba się Wam „Glow”, sięgnijcie koniecznie po album Dhafera Youssefa „Electric Sufi”, zawierający nieco głośniejszą, bardziej ekspresyjną i ekspansywną muzykę, również z udziałem trębacza – Markusa Stockhausena. Mniejszy, bardziej kameralny skład grający na „Glow” pozwala pokazać jeszcze więcej emocji, wykorzystać zmiany tempa i ekspresji, zagrać ciszą i dźwiękowymi niuansami.

To wyśmienity album. Trochę szkoda, że bez tekstów, choć te, jeśli pojawiłyby się, zapewne zostałyby zaśpiewane w jakimś zupełnie niedostępnym dla większości świata języku. Gdyby dołożyć słowa – powstałby album porównywalny z największymi działami Nicka Drake’a czy Tima Buckley’a, w dodatku uzupełniony o element spontanicznej improwizacji.

Dhafer Youssef, Wolfgang Muthspiel
Glow
Format: CD
Wytwórnia: Material

Numer: 9005321700197

30 lipca 2013

Various Artists – Jazz Jamboree ’62: Polish Radio Jazz Archives 03

Pojawiły się już kolejne płyty ze znakomitej serii Polish Radio Jazz Archives. Pora więc nieco przyspieszyć i zająć się ostatnią z pierwszej partii – czyli muzyczną dokumentacją warszawskiego Jazz Jamboree z 1962 roku. O dwu poprzednich płytach – nagraniach Dona Ellisa z zespołem Wojciecha Karolaka z 1962 roku i Stana Getza z zespołem Andrzeja Trzaskowskiego z 1960 roku przeczytacie tutaj:


Z tych trzech albumów dzisiejszy muzycznie jest najmniej ciekawy, choć zawiera materiał o niewątpliwie ważnej historycznie wartości. Najważniejszą gwiazdą Jazz Jamboree w 1962 roku był bez wątpienia Don Ellis. W związku z tym jego muzyki nie mogło zabraknąć na płycie dokumentującej cały festiwal, mimo, że jego improwizacja – „Soloes” jest powtórką z płyty wspomnianej powyżej. Pozostałe nagrania nie dorównują jakością muzyce największej gwiazdy festiwalu z 1962 roku. Nie są jednak całkiem bez wartości. Obok Dona Ellisa na festiwalu występowały zespoły szwedzkiego puzonisty Eje Thelina, zespół Jazz Fraktionen, eksperymentalny w swoich czasach skład Jerzego Miliana z Krzysztofem Komedą przy fortepianie oraz grający na wibrafonie Louis Hjulmand.

Wśród tych gwiazd, niewątpliwie drugiej, jeśli porównać z Donem Ellisem, ligi, najlepiej przetrwały próbę czasu dokonania Eje Thelina, bez wątpienia zapatrzonego w Johna Coltrane’a. Wtedy większość muzyków była w niego zapatrzona.

Na czele zespołu Jazz Fraktionen stał zmarły niedawno legendarny saksofonista – John Tchicai, który mniej więcej w tym samym czasie był członkiem legendarnej free-jazzowej grupy New York Contemporary Five z Donem Cherry i Archie Sheppem. W 1965 roku trzy lata wcześniej niemal nieznany John Tchicai stanie u boku Johna Coltrane’a żeby nagrać „Ascension”. Kto wie, czy nagrania z Warszawy nie są chronologicznie pierwszymi zarejestrowanymi na taśmie i zachowanymi do dziś fragmentami jego muzyki.

Sporą niespodzianką jest też dojrzały występ Jerzego Miliana z Krzysztofem Komedą i Leszkiem Dudziakiem na perkusji. W zespole Eje Thelina i Johna Tchicai na perkusji gra Rune Carlson. W sumie po wysłuchaniu tego dokumentalnego albumu, rodzaju składanki i dokumentu, postuluję wydanie całego koncertu Jerzego Miliana, jeśli zachował się gdzieś w archiwum. Jakby było trzeba, mogę nawet pomóc w przeglądaniu zakurzonych półek w archiwum Polskiego Radia.

W kolejce czekają już kolejne płyty – Andrzeja Trzaskowskiego i Krzysztofa Komedy…

Various Artists
Jazz Jamboree ’62: Polish Radio Jazz Archives 03
Format: CD
Wytwórnia: Polskie Radio

Numer: 5907812245993