05 grudnia 2013

Nick Drake – Bryter Layter

O muzyce Nicka Drake’a napisałem już całkiem sporo, tak więc do samej historii tego niezwykłego muzyka odsyłam Was tutaj:

Od czasu do czasu powracam do któregoś z jego trzech albumów. To zawsze kończy się stwierdzeniem, że i tak wolę „Pink Moon”, niezwykły, jedyny w swoim rodzaju solowy zbiór muzyki skupiony na tekście i pięknie napisanych, wpadających w ucho, a jednocześnie zadziwiająco innych od wszystkiego melodiach.

Oczywiście zgadzam się z powszechnie panująca opinią, że „Bryter Later” to nie tylko Nick Drake, ale też świetne aranżacje Roberta Kirby, świetne saksofonowe solówki Raya Warleigh’ta, sensacyjny wręcz i owiany legendą, choć dla mnie nieco bezbarwny gościnny występ Johna Cale’a. To wreszcie muzyczne wsparcie brytyjskiej legendy – muzyków Fairport Convention. Znam też historię taśm demo nieznanego wtedy jeszcze Eltona Johna, który właśnie z kompozycjami z Nicka Drake’a z „Bryter Later” i wcześniejszego albumu debiutanckiego „Five Leaves Left” nagranymi w domowych warunkach chodził po londyńskich wytwórniach w poszukiwaniu swojego pierwszego kontraktu.

Wiem to wszystko. „Bryter Later” to także źródło takich przebojów, jak „One Of These Things First” i „Northern Sky”. A ja i tak częściej wracam do „Pink Moon”. Dlaczego? Bo w muzyce Nicka Drake’a najważniejszy jest tekst i unikalny, jedynie z pozoru beznamiętny głos i jedynie z pozoru banalne gitarowe dźwięki. Wolę jak nic ich nie zakłóca. Dlatego „Pink Moon” jest ideałem.

Tak jak pozostałe dwa albumy Nicka Drake’a, również „Bryter Layter” pozostał praktycznie niezauważony, kiedy ukazał się w 1970 roku. Dzisiejsza, zupełnie niespodziewana, choć zdecydowanie zasłużona popularność Nicka Drake’a jest dla mnie jednym z nielicznych znaków, że ludzie chcą jeszcze słuchać muzyki, tej prawdziwej, w której są emocje, w której ważny jest tekst i osobiste stosunek twórcy do dzieła. Dlatego właśnie lubię Nicka Drake’a, człowieka tak tajemniczego jak jego muzyka, za życia niezauważanego i niedocenianego, dziś wielkiej gwiazdy, bez teledysków, towarzyskich skandali i nowych nagrań. To fenomen, jeśli jeszcze nie znacie, musicie poznać koniecznie…

Nick Drake
Bryter Layter
Format: CD
Wytwórnia: Island

Numer: 042284600521

04 grudnia 2013

Thelonious Monk – Criss-Cross

Thelonious Monk u schyłku kariery, a tak przecież należy nazwać cały okres jego współpracy z wytwórnią Columbia, rozpoczęty albumem „Monk’s Dream”, to ciągle Monk Genialny. Geniusz prostoty, odwoływania się do najprostszych środków wyrazu, pozostawania z pozoru poza melodią, rytmem i konstrukcją kompozycji, grania dźwięków równie niespodziewanych, co oczekiwanych. Monk – pianista nigdy nie był wirtuozem, Monk – kompozytor zawsze był geniuszem, nawet jeśli po raz kolejny, za każdym razem jednak nieco inny, grał znany wcześniej repertuar.

Thelonious Monk do 1963 roku napisał już w zasadzie wszystkie kojarzonych z nim nieodłącznie kompozycje. Nagrał już wszystkie swoje największe albumy. Jazzowy światek pełen był plotek nie tylko o jego niebotycznym żądaniach wobec nowej wytwórni, ale także o stanie jego zdrowia, a raczej rozlicznych chorobach i przypadłościach psychiki, mających wpływ na kryzys sił twórczych.

Faktem jest, że dla Columbii nagrał kilkanaście płyt, w tym dziś uznawane za klasyki w rodzaju „Solo Monk”, „Live At The Jazz Workshop”, czy „Monk In Tokyo”, mimo tego za najbardziej kreatywny uważa się okres jego współpracy z Riverside w końcówce lat pięćdziesiątych. Monk w Columbii, to jednak również jego najdoskonalszy zespół z Charlie Rousse’m na saksofonach. To również sporo nagrań solowych, a także orkiestrowe kreacje z Olivierem Nelsonem.

„Criss-Cross” to płyta zarejestrowana w tym samym czasie, co „Monk’s Dream” w składzie z wspomnianym już Charlie Rousse’m, Johnem Ore na kontrabasie i Frankie Dunlopem na bębnach. Sam lider, nawet w nienajlepszej formie, pozostaje jedynym w swoim rodzaju muzykiem, nie poddającym się żadnym klasyfikacjom. Już od pierwszych dźwięków „Hackensack” noga niemal każdego słuchacza wyrusza w rytmiczną, swingową podróż wybijając mimowolnie rytm. Monk nie jest jednak swingowym pianistą. Jego najlepsze lata przypadają na okres świetności be-bopu, trudno jednak przypisać go jednoznacznie do tego gatunku. Nie jest też, co staje się oczywiste już po pierwszych akordach albumu wirtuozem klawiatury, posiada jednak łatwo rozpoznawalny styl. Monk, jako jeden z niewielu, tych największych muzyków, stworzył własny styl, gatunek muzyczny – muzyka Theloniousa Monka. W obrębie każdego gatunku występują albumy genialne i trochę słabsze.

„Criss-Cross” nie należy z pewnością do genialnych, zawiera jednak momenty wyśmienite, jak choćby tytułową kompozycję, jedną z najbardziej skomplikowanych rytmicznie, jakie napisał Thelonious Monk. Potwierdzeniem jego niezwykłych umiejętności rytmicznych jest umieszczona po latach w cyfrowej wersji albumu kompozycja „Coming On The Hudson” – w której rytmy parzyste i nieparzyste składają się jak skomplikowana wieloelementowa układanka.

Jeśli chcecie mieć nieco więcej muzyki – najlepiej jest odnaleźć na sklepowych półkach zestaw wybranych nagrań dla Columbii – „The Columbia Years: '62-'68”, lub jeszcze lepiej – zebrać wszystkie płyty niezwykłego i jedynego w swoim rodzaju ekscentrycznego muzyka, jakim bez wątpienia był Thelonious Monk.

O innych płytach Theloniousa Monka pisałem między innymi tutaj:

Thelonious Monk
Criss-Cross
Format: CD
Wytwórnia: Columbia

Numer: 5099751335627

02 grudnia 2013

Trombone Shorty – Say That To Say This

Trombone Shorty z pewnością jest wybitnym jazzowym puzonistą. Wybrał jednak dość komercyjną drogę artystyczną. Nie zostanie może światową gwiazdą popu, ale do tego, żeby nią został brakuje mu z pewnością jedynie promocji i jakiegoś towarzyskiego skandalu, no i rozebranych teledysków w MTV. W sumie to chciałbym, żeby tak wyglądał współczesny pop. Czym innym był jazz, co prawda zupełnie inny, 100 lat temu, jeśli nie muzyką rozrywkową dla szerokiego kręgu odbiorców?

Najnowszy album Trombone Shorty’ego to świetna komercyjna produkcja, gdyby tylko tak wyglądała dziś cała muzyczna komercja… Ale wyglądać nie będzie i należy to zwyczajnie zaakceptować poszukując właśnie takich produkcji, jak „Say That To Say This”. Ten album to bowiem zbiór potencjalnych przebojów, potrzebujących do światowej sławy jedynie odrobiny promocji.

Trombone Shorty to obecnie jeden z najbardziej zajętych muzyków sesyjnych w USA, uświetniający swoimi puzonowymi solówkami produkcje takich sław, jak choćby Jeff Beck, Eric Clapton, czy Rod Stewart. W przerwach znajduje czas na nagrywanie solowych albumów, na których z pewnością gra to co lubi, a nie to, co może się sprzedać, bo on już raczej nie musi za wszelką cenę, oznaczającą często artystyczne kompromisy, walczyć o popularność.

Sprawnie przyrządzona przez Troya Andrewsa i Raphaela Saadiqa mieszalna starego z nowym, RnB, soulu, bluesa i paru stricte jazzowych solówek nie może się nie podobać. Nawet jeśli to nie jest Wasz ulubiony gatunek muzyczny. Perfekcja realizacyjna, świetnie napisane kompozycje, wytrawni muzycy. Wskrzeszony po latach, w USA legendarny zespół braci Neville – The Meters w swoim klasycznym przeboju „Be My Lady”. Wszystko podporządkowane gładkiej i spełniającej oczekiwania zarówno popowych, funkowych, jak i smooth jazzowych słuchaczy.

Mnie trochę szkoda, że zabrakło klimatów zdecydowanie bliższych neo-swingowi, czy nowoczesnemu wcieleniu muzyki nowoorleańskiej, w stylu, jaki Trombobe Shorty zaprezentował choćby na słynnym koncercie Jeffa Becka poświęconym pamięci Les Paula w nowojorskim Irydium. Myślę jednak, że doczekam się jeszcze bardziej jazzowych produkcji Troya Andrewsa, wiem, że potrafi, a w bardziej rozrywkowe rejony trafił nie z potrzeby sławy, ale dlatego, że taką muzykę lubi.

Jego poprzedni album udekorowany był sporą ilością gości specjalnych największego kalibru – jak choćby Jeff Beck, Kid Rock, czy Leny Krawitz. Najnowszy jest może mniej gwiazdorski, za to muzycznie ciekawszy. Z wielką uwagą obserwuję rozwój talentu Troya Andrewsa, co i Wam polecam, bowiem każda jego kolejna płyta jest ciekawsza, a ja już nie mogę doczekać się następnej. Ilość pomysłów pojawiających się w głowie Tromboe Shorty’ego jest tak wielka, że z pewnością nie będziemy na kolejny album czekać zbyt długo. „Say That To Say This” nie jest może wielką sztuką, jest jednak wielką przyjemnością, w szczególności dla wielbicieli Jamesa Browna, czy Isaaca Hayesa.

Trombone Shorty
Say That To Say This
Format: CD
Wytwórnia: Verve / UMG

Numer: 602537364923

01 grudnia 2013

Ella Fitzgerald And Duke Ellington – Cote d’Azur Concerts On Verve

Monumentalne – 8 płytowe wydawnictwo, w którym zebrano wszystkie należące do Verve nagrania z pobytu zespołu Duke Ellingtona i Elli Fitzgerald na festiwalu w Juan Les Pins w końcu lipca 1966 roku. Na tych krążkach znajdujemy zarówno zespół Duke Ellingtona, jak i Ellę Fitzgerald w najwyższej formie. Orkiestra Ellingtona i Ella Fitzgerald koncertowali wtedy na scenie umieszczonej niemal bezpośrednio na plaży, a festiwal odbywał się równolegle w Antibes i wspomnianym już Juan Les Pins. Orkiestra zagrała cztery koncerty w kolejne dni festiwalu, każdy złożony z dwu części, a Ella Fitzgerald dołączyła w czasie dwu z tych koncertów, wraz z towarzyszącym jej wtedy w podróży kameralnym składem dowodzonym przez pianistę Jimmy Jonesa.

Stąd też nieco myląca nazwa tego zbioru wymieniająca Ellę Fitzgerald na pierwszym miejscu „afisza”. W zasadzie należałoby uznać, że to koncerty orkiestry z gościnnym udziałem wokalistki. Biorąc pod uwagę fakt, że wydawcą jest Verve oraz zawsze bardziej nośne i łatwiej sprzedające się nazwisko wokalistki, taki wybór nie dziwi. Zawarty na 8 płytach CD materiał nie zawiera całego zarejestrowanego wtedy materiału. Jego niewielka część dostępna jest na różnych wydawnictwach nie do końca oficjalnych i pochodzi z radiowych transmisji koncertów. Nabywcy niekoniecznie najtańszego i dziś już trudnego do namierzenia zestawu wytwórni Verve otrzymują za to doskonałe dane bibliograficzne wydane w formie zgrabnej książeczki, a także dwie rzeczy niezwykle unikalne – muzyczną zawartość ostatniego – ósmego dysku, czyli zapis próby przed jednym z koncertów ze sporą ilością rozmów pomiędzy muzykami, a także obszerny wywiad udzielony specjalnie dla tego wydawnictwa przez Normana Granza, który nie przepadał za opowiadaniem o przeszłości. Tym razem zrobił jeden z nielicznych wyjątków.

Część materiału ukazała się niemal bezpośrednio po rejestracji. W 1967 roku ukazał się album zatytułowany „Ella & Duke At The Cote d’Azur”. Ponadto w 1968 roku ukazała się płyta Duke Ellingtona – „Soul Call” zawierająca wybrane instrumentalne nagrania z tych koncertów. Dodatkowo, w czasie występów Norman Granz postanowił nakręcić sporo materiału filmowego, który można odnaleźć dziś bez większego trudu w różnych archiwalnych zbiorach jazzowych dokumentów. Fragmenty ścieżki dźwiękowej z tego materiału posłużyły również do rekonstrukcji fragmentów muzyki zawartych w boxie „Cote d’Azur Concerts On Verve”

Repertuar wydawnictwa jest bardzo zróżnicowany. Zawiera sporo jazzowych standardów, w których słynna orkiestra wspomagana przez trio Jimmy Jonesa akompaniuje Elli Fitzgerald. Są też stale obecne w repertuarze orkiestry Duke Ellingtona w latach sześćdziesiątych przeboje w rodzaju „Black And Tan Fantasy”, „Creole Love Call”, czy utwór użyty jako tytuł wydawnictwa z tych koncertów – „Soul Call”. Znajdziecie też w tym zestawie garść nagrań Elli Fitzgerald z triem Jimmy Jonesa, do którego dołącza również Cootie Williams. Nie mogło oczywiście zabraknąć „Mack The Knife” i „Lullaby Of Birdland”, czy „Take The ”A” Train”.

Unikalną wartość dla fanów stanowi zapis próby, transkrypcje dialogów znajdziecie również w książeczce dołączonej do zestawu. Artyści doskonale dopasowali się do potrzeb publiczności. Festiwal miał już co prawda sporą tradycję, jednak jego publiczność nie składała się w całości z fanów jazzu, trzeba pamiętać, że koniec lipca to był wtedy i jest do dziś we Francji szczyt wakacyjnego sezonu, więc na widowni z pewnością było wielu wczasowiczów. Stąd być może rezygnacja Duke Ellingtona z wykonania jakiś dłuższych for instrumentalnych, które już wtedy orkiestra miała w swoim repertuarze. Być może znajdziecie lepsze płyty Duke Ellingtona i pojedyncze albumy prezentujące Ellę Fitzgerald w lepszej formie wokalnej. Ten wakacyjny zestaw jest jednak wybitny pod każdym względem i z pewnością wart polecenia każdemu, kto lubi dobrą muzykę, niezależnie od tego, jakim gatunkowym przymiotnikiem ją określimy.

Ella Fitzgerald And Duke Ellington
Cote d’Azur Concerts On Verve
Format: 8CD
Wytwórnia: Verve
Numer:  3145390332BK01