24 maja 2017

The Great Harry Hillman - Tilt

Zespół The Great Harry Hillman z pewnością można nazwać demokratycznym. Muzycy dzielą pomiędzy siebie obowiązek wymyślenia repertuaru i poszukują istotnego dla muzyki zespołu klimatu dźwiękowego we współbrzmieniu instrumentów. Dla mnie jednak ten zespół to przede wszystkim intrygujący niespotykanym brzmieniem mocno przetworzonej elektronicznie gitary David Koch. To właśnie generowanych przez niego dźwięków oczekuję podczas ambientowych wstępów do części utworów. Szukając porównań i jakiś źródeł inspiracji muzycznego świata Davida Kocha, jedyne, co mogę zaproponować jako drogowskaz, to bardzo dalekie pokrewieństwo z Johnem Scofieldem i Kurtem Rosenwinkelem, a także nieco bliższe z niektórymi nagraniami Mary Halvorson. To jednak daje niewiele, jeśli weźmie się pod uwagę niezwykłą różnorodność brzmień gitary Mary Halvorson. To jednak właśnie własna unikalna dźwiękowa sygnatura wskazuje nam najciekawszych poszukujących muzyków młodego pokolenia. Moje pierwsze spotkanie z dźwiękami tworzonymi przez Davida Kocha w postaci albumu „Tilt” sprawiło, że od razu wpisałem go na listę muzyków, których poczynania trzeba uważnie obserwować.

Członkowie zespołu poruszają się sprawnie pomiędzy zbiorową improwizacją, rockowo brzmiącymi klimatami gitarowymi i stricte jazzowymi partiami w wykonaniu Nilsa Fischera, tworząc przy okazji pobudzającą wyobraźnię muzykę ilustracyjną, która musi robić niezwykłe wrażenie na kameralnych koncertach, będąc gotową ilustracją do dobrze zmontowanego filmu, choć raczej nie mam na myśli żadnej kasowej produkcji rodem z Hollywood. To byłoby raczej europejskie kino z długimi ujęciami, skupione na obrazie, często nazywane artystycznym, w odróżnieniu od tego znanego z większości kin, nazywanego komercyjnym, tak jakby nie można ludzi przekonać do obejrzenia ujęć dłuższych niż kilka sekund.

W składzie zespołu nie ma Harry’ego Hillmana, prawdopodobnie pochodzący ze Szwajcarii muzycy postanowili przypomnieć postać wielkiego lekkoatlety – Harry’ego Livingstone Hillmana, którego największym osiągnięciem było zdobycie 3 złotych medali na igrzyskach olimpijskich w Saint Louis w 1904 roku. Zakładając zespół w 2009 roku muzycy postanowili uczcić 105 rocznicę tego osiągnięcia… Dość osobliwe i intrygujące.

„Tilt” jest trzecim albumem nagranym przez zespół działający w niezmienionym składzie już od 8 lat. Jeśli zainteresuje Was ich brzmienie, ze znalezieniem poprzednich nagrań będziecie mieli trochę kłopotu, debiut muzycy wydali samodzielnie, a ich drugi album – „Veer Of Course” wydała mała niemiecka wytwórnia Klaeng Records.

Oficjalną premierę albumu „Tilt” wytwórnia zaplanowała na 26 maja 2017 roku, warto więc ustawić się w internetowej kolejne, bowiem Cuneiform nie ma oficjalnego polskiego dystrybutora, tak, żeby przed wakacjami nacieszyć się niezwykle świeżym spojrzeniem muzyków The Great Harry Hillman na połączenie improwizowanego europejskiego jazzu i współczesnych rockowych wzorców w postaci ich najnowszego albumu. Być może to przekona Was do poszukiwania na wakacyjnych szlakach klubu, w którym zagrają.

The Great Harry Hillman
Tilt
Format: CD
Wytwórnia: Cuneiform Records
Numer: 045775043326

23 maja 2017

Miles Davis - In Person: Friday And Saturday Nights At The Blackhawk Complete

Całkiem niedawno pisząc tekst o jednym z wczesnych albumów Herbie Hancocka – „My Point Of View” opisywałem zmiany personalne, które w zespole Milesa Davisa następowały w 1963 roku. Biografowie Milesa nazywają pewne składy wielkimi, kwintety genialnymi, nadając im numery, skazując tym samym na rodzaj niewypowiedzianego potępienia owe przejściowe i tymczasowe składy, jako muzycznie mniej wartościowe, no bo przecież gdzie takiemu Hankowi Mobleyowi do klasy Johna Coltrane’a. Takie porównania sensu nie mają, a z pozoru przypadkowe konfiguracje personalne mają swoje zalety, szczególnie w przypadku zespołów Milesa Davisa.

Największą zaletą słabszych, przynajmniej na papierze składów jest to, że sam Miles musiał brać na siebie trochę więcej obowiązków, bowiem im słabsi soliści, tym więcej musi grać lider. Hank Mobley należy do tych, którzy z Milesem spędzili niewiele czasu. Ich wspólne nagrania, to jedna płyta studyjna – „Someday My Prince Will Come” i dwa zestawy nagrań koncertowych – z Carnegie Hall i z Blackhawk. Dodatkowo, w takich okresach niestabilnego składu, Miles często wracał do utworów, znanych wszystkim w tamtych czasach, stąd w repertuarze koncertów „On Green Dolphin Street”, „’Round Midnight”, czy „Walkin’”. Jeśli lubicie słuchać znanych melodii, to takie nagrania z pewnością polubicie.

Materiał znany dziś pod pełnym okładkowym tytułem „In Person: Friday And Saturday Nights At The Blackhawk Complete”, lub często nazywany w skrócie „The Complete Blackhawk”, nagrany w czasie koncertów w małym klubie w San Francisco, który w latach świetności, od 1956 do mniej więcej 1962 roku był jednym z najważniejszych klubów jazzowych w Ameryce. W naszym Kanonie jest już koncert Ahmada Jamala z tego miejsca, a w kolejce czekają nagrania Dave Brubecka i Cala Tjadera. Z pewnością jednak świat jazzu pamięta o Blackhawk głównie z powodu nagrań Milesa Davisa.

Wśród historyków trwa dyskusja o dokładnych datach nagrań, jednak to dla jakości muzyki nie ma większego znaczenia. Materiał wypełniający dziś w edycji nazywanej kompletną (to się jeszcze okaże – przed nami 60-lecie nagrań, pewnie będzie jakieś jubileuszowe wydanie) po brzegi cztery płyty kompaktowe, ukazał się pierwotnie jako dwie płyty analogowe. Był bardzo oczekiwanym, bowiem to było pierwsze oficjalne nagranie koncertowe Milesa Davisa. Dziś dostępne są wcześniejsze koncerty, nawet w obiegu oficjalnym, jednak nagrania z Blackhawk zostały wydane w 1961 roku i wtedy był to jedyny oficjalnie dostępny album koncertowy Milesa Davisa. Całość opublikowano oficjalnie po raz pierwszy w 2003 roku, choć w zasadzie materiał znany był z publikacji nieoficjalnych, jednak ich jakość nie pozwalała w zasadzie na uznanie tych bootlegów za przedstawiające jakąkolwiek muzyczną wartość. W szczególności album „Transition” omijajcie z daleka.

Nie szukajcie jakichkolwiek wersji skróconych. W wypadku tego nagrania, wersje odrzucone pierwotnie są równie dobre zarówno artystycznie, jak i technicznie. W 1961 roku podwójny album był przedsięwzięciem ryzykownym dla wytwórni, nawet w przypadku takiej gwiazdy jak Miles Davis, a o większej ilości płyt w jednym pudełku raczej nikt nie myślał.

Dzisiejsza edycja zawiera pełen zapis koncertów, bez przerw między utworami, co pozwala poczuć atmosferę wydarzenia tak doskonale, jak to możliwe po tylu latach. Brak Johna Coltrane’a, Billa Evansa i Cannonballa Adderleya dla wielu może być dyskwalifikujący. Muzycy zespołu nie byli nawet pierwszym wyborem Milesa po przebudowie składu. Wtedy nie udało mu się namówić do wspólnego grania Sonny Rollisa i Wayne Shortera, o których zabiegał. Czasy były rewolucyjne, na najmodniejszych scenach nowe kierunki wyznaczali między innymi Eric Dolphy i Ornette Coleman, a Davis mógł grać tylko swoje najbardziej ograne numery. Zebrał więc ekipę muzyków w życiowej formie i dołożył nieco własnej magii, sprawiając, że dla wszystkich członków zespołu to było jedno z najważniejszych wydarzeń w ich bogatych dyskografiach.

Nie przeszkadza mi nawet to, że podobno z winy nadużywającego alkoholu i innych substancji Paula Chambersa, sekcja gubi czasem rytm. Nie przeszkadzają mi również bardzo uproszczone introdukcje na fortepianie serwowane przez Wyntona Kelly’ego. W zamian spokój Hanka Mobleya sprawił, że Miles musiał wziąć sprawy w swoje ręce i być główną atrakcją wieczoru. To właśnie z tego powodu ten album jest genialny.

Miles Davis
In Person: Friday And Saturday Nights At The Blackhawk Complete
Format: 4CD
Wytwórnia: Columbia / Sony
Numer: 5099708710620