08 listopada 2018

Tomasz Stańko – Balladyna

Umieszczenie jednej płyty Tomasza Stańko w Kanonie Polskiego Jazzu to w zasadzie przedsięwzięcie niemożliwe do wykonania. Wybór pomiędzy „Balladyną”, „Litanią” i „Twetem” jest w zasadzie niemożliwy. Są też piękne pozycje nagrane dla ECM w ostatnich latach i awangardowe realizacje z początków kariery muzyka. Są występy gościnne i nagrania nieco zapomniane, jak choćby mój ulubiony album z Freelectronic nagrany na festiwalu w Montreux w 1987 roku czy fragmenty muzyki do filmu „Reich”. Jest jeszcze „Peyotl” i wiele innych.


„Balladynę” wybieram dlatego, że jest na niej Tomasz Szukalski, chociaż on akurat pojawia się też na „Twet”. Również dlatego, że to produkt międzynarodowy. Pierwszy album nagrany przez Stańkę dla ECM, z udziałem muzyków już wtedy w tej wytwórni zadomowionych – Dave Hollanda i Edwarda Vesali. Choć argumentów można znaleźć jeszcze kilka, to wybór dalej pozostaje trudny. Stańko awangardowy, elektroniczny, mainstreamowy, polski albo zagraniczny – każdy znajdzie w jego bogatej dyskografii coś dla siebie. Tomasz Stańko był również jednym z tych trębaczy, który w zasadzie od pierwszego nagrania – a był nim album Krzysztofa Komedy – „Astigmatic” miał niezwykle rozpoznawalny sound.

Tak więc wybór „Balladyny” nie oznacza, że to najlepsza płyta Tomasza Stańko, jest tak samo doskonała jak kilka innych, do których równie często wracam. Album nagrany w 1975 roku wcale nie miał łatwego życia. Jeśli odnajdziecie w sieci recenzje z 1976 roku, nie będą one jakoś szczególnie entuzjastyczne. Być może dlatego na kolejne nagrania Tomasza Stańko dla ECM trzeba było czekać 20 długich lat.

Zastanawiająca ciekawostką wydawniczą jest fakt systematycznego wznawiania „Balladyny” w szarej okładce z czerwonym tytułem zamiast oryginalnego zdjęcia, zabarwionej na czerwono łąki, które zostało użyte w pierwszym analogowym wydaniu tego albumu. Jedynym logicznym wytłumaczeniem może być brak możliwości odnowienia praw do użycia tej fotografii. Dziś pierwsze wydanie z unikalną okładką jest więc poszukiwanym kolekcjonerskim rarytasem, choć jedynie z powodu poligrafii, bowiem muzyka brzmi tak samo dobrze we wszystkich kolejnych edycjach.

Przy okazji apel skierowany właściwie nie wiadomo do kogo, to chyba zresztą przyczyna konieczności jego stworzenia. Spadkobiercy katalogu fińskiej wytwórni Leo Records należącej do Edwarda Vesali nie są chyba znani… Wznowienie „Almost Green” – wybitnej płyty kwartetu, który nagrał „Balladynę” jest absolutnie konieczne. W podobnym składzie powstały 4 albumy – „Balladyna”, „Live In Remont” z Antti Hytti zamiast Dave Hollanda na basie, „Almost Green” z Palle Danielssonem na tym instrumencie i „Twet” z Peterem Warrenem. Jak widać muzycy poszukiwali basisty.

Z tych 4 albumów „Balladyna” jest z dzisiejszej perspektywy albumem najbardziej kompletnym muzycznie, ale też, co istotne najlepiej zrealizowanym, tym samym pasującym do całej zagranicznej dyskografii Tomasza Stańki. Ten album jest też łatwo dostępny, czego nie da się powiedzieć o wielu jego albumach, nit tylko tych wymienionych, ale również innych wydanych przez Leo Records (w tym legendarnej wręcz płycie „Music From Taj Mahal And Karla Caves”), a także części nagrań z lat osiemdziesiątych.

Pomysł na kwartet bez fortepianu z pewnością wynikał z wcześniejszych doświadczeń Stańki z muzyką Ornette Colemana. „Balladyna” rozpoczyna u Stańki okres, który umownie można określić jako twórcze użycie przestrzeni między dźwiękami. Ta przestrzeń i oszczędne gospodarowanie czasem i luźne traktowanie sekcji rytmicznej miały pozostać jedną z unikalnych cech większości jego późniejszych nagrań.

„Balladyna” jest dla mnie pełna skrajności. Z jednej strony wymagająca skupienia i posiadająca mistrzowski rodzaj magnetyzmu i oczekiwania na każdy kolejny dźwięk. Z drugiej strony to jeden z najbardziej lirycznych albumów Stańki, pełen pięknych melodii, chociaż czasem odbieram go jako niezwykle niepokojący. Nigdy jednak, od dziesiątków lat nei potrafię przejść koło niego obojętnie. Niewiele znam takich płyt.

Tomasz Stańko
Balladyna
Format: CD
Wytwórnia: ECM
Numer: 731451928925

04 listopada 2018

Jan Ptaszyn Wróblewski - Sprzedawcy glonów


Nagrania umieszczone na tej płycie powstały pomiędzy 1971 i 1973 rokiem. W zasadzie zagrali tu wszyscy lub prawie wszyscy, którzy liczyli się wtedy w polskim jazzie. Lista wykonawców przypomina encyklopedię muzyki improwizowanej. Ze względów oczywistych część muzyków nie mogła dostać odpowiedniej przestrzeni dla własnych solowych popisów. „Sprzedawcy glonów” to więc przede wszystkim pokaz sztuki kompozytorskiej i improwizatorskiej Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Tomasza Stańko, Andrzeja Trzaskowskiego i Zbigniewa Namysłowskiego.

Dziś zgromadzenie takiego superbandu w jednym miejscu jest w zasadzie niemożliwe z przyczyn finansowych i organizacyjnych. W początku lat siedemdziesiątych czas biegł inaczej, a państwowe, jedyne wówczas radio utrzymywało kilka orkiestr z muzykami na etacie i studia nagraniowe dostępne dla tych zespołów. Nagrywało się muzykę przeznaczoną do prezentacji na antenie.

Jan Ptaszyn Wróblewski – postać dominująca – kompozytor i autor aranżacji połowy utworów był szefem jazzowej orkiestry Polskiego Radia w Warszawie, która dawała stałą pracę sporej części warszawskiego jazzowego świata. W tak sprzyjającym otoczeniu powstał album będący jednym z nielicznych przykładów jazzowego, orkiestrowego nowoczesnego, nieco nawet eksperymentalnego grania w Polsce. Już wtedy większość muzyków wymienionych na okładce to były wielkie gwiazdy.

W pierwszej połowie lat siedemdziesiątych Jan Ptaszyn Wróblewski, muzyk z olbrzymim już wtedy dorobkiem nagraniowym i doświadczeniach koncertowych ze scen na całym świecie był muzykiem niezwykle zajętym. Prowadził Studio Jazzowe Polskiego Radia, tworzył zespół Mainstream z Wojciechem Karolakiem, Markiem Blizińskim i Czesławem Dąbrowskim. Prowadził również Stowarzyszenie Popierania Prawdziwej Twórczości „Chałturnik”, zespół z początku zajmujący się parodiowaniem popularnych przebojów dla śmiechu, a później nieco bardziej na poważnie. W tym zespole również pracę znajdowały największe jazzowe gwiazdy. Był więc Jan Ptaszyn Wróblewski dostarczycielem pracy dla sporej części polskiego jazzowego środowiska, przy okazji komponując, pisząc aranżacje i grając na saksofonie. To sporo pracy i wszystko udawało się znakomicie. Do tego trzeba nie tylko wiele sił, ale jeszcze więcej talentu.

Dorobek Studia Jazzowego Polskiego Radia jest znacznie większy niż dwa albumy – „Sprzedawcy glonów” i wcześniejszy „Jazz Studio Orchestra Of The Polish Radio” z 1969 roku. To ponad 20 programów telewizyjnych i spora ilość muzyki nagranej dla Polskiego Radia, która być może spoczywa jeszcze gdzieś w archiwach. Większość z tych rejestracji z pewnością warta jest wznowienia, bowiem zespół prowadzony przez Jana Ptaszyna Wróblewskiego był miejscem, gdzie polscy muzycy jazzowi mogli wypróbować każdy, nawet najbardziej szalony pomysł. Dokonania Studia Jazzowego Polskiego Radia można porównać do innych światowych orkiestr tego okresu prowadzonych przez Dona Ellisa (z genialnym Milcho Levievem), ciekawszą częścią nagrań Maynarda Fergusona i orkiestrą Thada Jonesa i Mela Lewisa.

Niestety wydana w 2006 roku cyfrowa reedycja „Sprzedawców glonów” sprzedała się szybko i dziś przydałaby się kolejna reedycja dla tych, którzy nie zdążyli, lub zwyczajnie do tej płyty dojrzeli, lub kiedy była dostępna, nie wiedzieli o jej istnieniu.

Jan Ptaszyn Wróblewski
Sprzedawcy glonów
Format: CD
Wytwórnia: Polskie Nagrania
Numer: PNCD 1090 (SXL 1141)