Jimmy
Scott to postać zupełnie niezwykła. Pewnie wielu z Was nigdy o nim nie
słyszało. Za to słyszeli o nim chyba wszyscy jazzowi wokaliści i wokalistki. To
taki muzyk muzyków, a tytuły jego płyt, tych najbardziej znanych przekazywane
są z ust do ust jak wielka tajemnica. Dziś może jego niezwykle
charakterystyczny głos brzmi nieco staromodnie, jednak elegancją i
muzykalnością dorównuje Frankowi Sinatrze i Tonny Bennettowi, czyli generalnie
największym światowym gwiazdom.
Będąc
jednak ciężko przez życie doświadczonym i walcząc z fizycznymi ułomnościami
przez cały okres swojej trwającej od lat czterdziestych kariery pozostaje do
dziś, choć już od kilku lat mocno ograniczył swoje publiczne występy i
nagrania, niezrównanym interpretatorem najpiękniejszych, nie tylko jazzowych
ballad.
Zaczynał
w orkiestrze Lionela Hamptona w końcu lat czterdziestych jako wokalista
śpiewający w formule big-bandowej chorusy, szybko jednak stał się gwiazdą
pierwszej wielkości, promowaną przez samego Raya Charlesa, a to w połowie
poprzedniego wieku znaczyło bardzo wiele.
W
latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie nagrał właściwie nic, jednak za
sprawą Lou Reeda, który zaprosił go do udziału w nagraniu albumu „Magic And
Loss” i nagraniu piosenek dla Davida Lyncha do serialu i filmu „Twin Peaks”
powrócił na muzyczne salony. Jest znany nie tylko z nagrań z największymi
postaciami świata jazzu. Jego niezwykły głos docenili również artyści z
pozornie zupełnie innych muzycznych światów w rodzaju wspomnianego już Lou
Reeda, ale też David Byrne, Flea, czy Anthony & The Johnsons.
„The
Source” pochodzi z 1969 roku i jest ostatnim z wielkich albumów Jimmy Scotta.
Jest też jednym z najpiękniejszych, choć wszystkich nie znam, bo jego płyty nie
są od dawna wznawiane, a oryginały trudne do zdobycia. „The Source” został
jednak parę lat temu wznowiony w serii Atlantic Master. To była świetna decyzja
wytwórni, bowiem to jeden z najpiękniejszych zbiorów jazzowych ballad, jakie kiedykolwiek
nagrano. Choć repertuar może wydawać się z pozoru daleki od jazzowej klasyki,
to z pewnością płyta, którą docenią fani zarówno Franka Sinatry, jak i Elli
Fitzgerald. To szczyt szczytów, muzyczny Everest jazzowej wokalistyki.
Zmierzyć
się z utworami tak bardzo związanymi z ich pierwotnymi, czy tymi najbardziej
znanymi wykonaniami i zaproponować coś osobistego mógł tylko Jimmy Scott. Ci,
którzy znają jego życiorys zrozumieją dlaczego w jego wykonaniu „Sometimes I
Feel Like A Motherless Chid” brzmi tak niezwykle przejmująco. Podobnie jest z „A
Change Is Gonna Come” Sama Cooke’a.
Singlowym
przebojem, głównie chyba ze względu na popularność w końcu lat sześćdziesiątych
był „Exodus” z repertuaru Pata Boone’a.
Do
całości może nieco mniej pasuje „On Broadway” zaśpiewany chyba w najwolniejszym
z możliwych tempie, ale moim zdaniem pewne poczucie dysonansu, które mam
słuchając tego utworu bierze się z tego, że wszyscy śpiewali tą kompozycję dużo
szybciej, a sama melodia jest bardzo popularna i łatwo wpada w ucho…
Jeszcze
dwa słowa na temat okładki. Jimmy Scott jest postacią nieznaną, podobnie jak
jego wizerunek. Ciekaw jestem, ile osób pomyśli sobie, że głos należy do
dziewczyny z okładki? Unikalna barwa jego głosu była częściowo efektem ciężkiej
choroby, którą przeszedł w dzieciństwie i która wpłynęła nie tylko na jego
głos, ale również ograniczyła jego wzrost.
Ten
album to absolutne wokalne mistrzostwo świata. Warto poznać tą niezwykłą muzykę
już dzisiaj.
Jimmy Scott
The Source
Format: CD
Wytwórnia: Atlantic / Warner
Numer: 081227352622