28 września 2012

Simple Songs Vol. 65


Muzyczny suplement do płyty tygodnia…

„The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949” to monumentalne, 10 płytowe wydawnictwo. Wiele z nagrań zostało w tym zestawie wydane po raz pierwszy. Wiele znalazło się po raz pierwszy na płycie CD. Półgodzinna prezentacja w Kanonie Jazzu to za mało. Nawet kolejna godzina w Simple Songs to też będzie za mało, ale zawsze nieco więcej. Tak więc bez zbędnych wstępów, o całym zestawie tych historycznych nagrań przeczytacie tutaj:


Przystąpmy do muzycznej prezentacji. Wypada zacząć od historycznie najstarszego nagrania z cyklu Jazz At The Philharmonic. Zachowało się bowiem nagranie z pierwszego koncertu z tego cyklu, z Los Angeles, zarejestrowane 2 lipca 1944 roku. Jak głosi legenda, Norman Granz pożyczył 300 dolarów, żeby zorganizować ten koncert. Mimo inflacji, wtedy to była większa suma niż dzisiaj, to doprawdy zdumiewające. Za te pieniądze zagrali między innymi muzycy, których usłyszymy za chwilę – na puzonie zagra J. J. Johnson, na saksofonach Illinois Jacquet i Jay McVea, na fortepianie Nat King Cole, na gitarze Les Paul, na kontrabasie Johnny Miller i na perkusji Lee Young.

* J. J. Johnson band – Lester Leaps In - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949

Cały zestaw obfituje w kilkunastominutowe wersje znanych standardów, w których każdy z muzyków z wyśmienitych składów dostaje co najmniej chwilę na solówkę. U Normana Granza śpiewały też wokalistki. Posłuchajmy Bille Holiday w towarzystwie między innymi Howarda McGhee, Illinois Jacqueta, Charlesa Mingusa, Charlie Ventury i Dave’a Colemana. To będą dwa niezwykle ważne dla tej wokalistki utwory.

* Billie Holiday – Body And Soul - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949
* Billie Holiday – Strange Fruit - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949

Na koncertach Normana Granza zdarzały się też występy solowe, bądź w bardziej kameralnych składach. Te w szczególności należały do pianistów. To właśnie na estradzie Jazz At The Philharmonic debiutował w USA Oscar Peterson, którego talent gdzieś w Kanadzie dostrzegł właśnie Norman Granz. Dziś posłuchamy jednak innego pianisty, legendy stylu boogie – Meade Lux Lewisa w wiązance przebojów stylu, który nawet na naszej antenie nie jest obecny zbyt często. To będzie ciekawa podróż w przeszłość. Ostatni utwór – czego dowodzi głośniejszy aplauz publiczności, to największy przebój tego legendarnego pianisty – „Honky Tonk Train Blues”.

* Meade Lux Lewis – Yancey Special - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949
* Meade Lux Lewis – Fast Boogie - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949
* Meade Lux Lewis – DuPree Blues - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949
* Meade Lux Lewis – Honky Tonk Train Blue - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949

Norman Granz często sam prezentował zespoły na scenie. Wiele z tych komentarzy zachowało się w archiwach lokalnych rozgłośni radiowych, które transmitowały koncerty. Teraz posłuchamy jednej z takich zapowiedzi, poprzedzających występ zespołu w absolutnie gwiazdorskim składzie. Głośność oklasków następujących po przedstawieniu każdego z muzyków to swoisty ranking popularności ówczesnych gwiazd. Nagranie pochodzi z roku 1946. Najwięcej oklasków zbiera Charlie Parker… Oprócz niego zagrają za chwilę: Buck Clayton na trąbce, Willie Smith, Coleman Hawkins i Lester Young na saksofonach, Kenny Kersey na fortepianie, Irving Ashby na gitarze, Billy Hadnott na kontrabasie i Buddy Rich (według komentarza tylko na zastępstwie) na perkusji. Lester Young, Charlie Parker i Coleman Hawkins na jednej scenie grający solówki w jednym utworze – to było możliwe tylko w cyklu Jazz At The Philharmonic.

* Norman Granz - Announcement By Norman Granz - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949
* All Stars Band – JATP Blues - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949

Na zakończenie, wyjątkowo dziś krótkiej godziny posłuchajmy Elli Fitzgerald w towarzystwie Hanka Jonesa – fortepian, Raya Browna – kontrabas i Buddy Richa na perkusja.

* Norman Granz – Norman Granz Introduction To Ella Fitzgerald - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949
* Ella Fitzgerald – Robbins’ Nest - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949
* Ella Fitzgerald – A New Shade Of Blues - The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949

26 września 2012

Various Artists – The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949


Cykl koncertów Jazz At The Philharmonic to historia jazzu w pigułce. W latach czterdziestych jeśli ktoś nie grał u Normana Granza, to właściwie oznaczało, że nie ma nic wspólnego z dobrym amerykańskim jazzem. To jednak również okres, kiedy świat nie znał jeszcze płyt długogrających.

Cały cykl zaczął się w 1944 roku i trwał z przerwami, organizowany jednak niezmiennie przez niestrudzonego Normana Granza do połowy lat osiemdziesiątych. Jednak najważniejsze jego okresy to właśnie lata czterdzieste i nieco późniejsze wizyty wielu sław działających pod szyldem cyklu Jazz At The Philharmonic w Europie.

W początku działalności koncertowej Norman Granz nie miał jeszcze swojej wytwórni, Norgan, Clef, Verve, czy Pablo powstały później. To wszystko wytwórnie dla jazz zasłużone i wszystkie założył właśnie Norman Granz.

Dziś dostępne rejestracje tych koncertów pochodzą z nagrań płytowych nieistniejących już dziś wytwórni, które wydawały na bieżąco fragmenty występów w różnych miastach – często były to marki lokalne – takiej jak Asch, Disc, czy Stinson, a także z nagrań rejestrowanych dla potrzeb retransmisji radiowych i przechowywanych w archiwach lokalnych rozgłośni. Stąd też często słaba jakość techniczna dostępnego materiału.

Inżynierowie Verve wykonali naprawdę kawał świetnej roboty przygotowując materiał na monumentalne, 10 płytowe wydanie „The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949”. To unikalny dokument, nie tylko tak dobry, jak to możliwe dźwiękowo, ale też wyśmienicie udokumentowany w obszernej książeczce dołączonej do zapakowanych w drewniane pudełko z imitacją podświetlanego szyldu płyt.

Koncerty organizowane przez Normana Granza to miejsce, w którym na scenie, często tylko na kilka występów powstawały składy, które nie spotkały się już nigdy. Najwięksi trębacze i saksofoniści tworzyli sekcje dęte akompaniujące wokalistkom. Muzycy często grali niekończące się utwory, chcąc dać szansę na solo każdemu, kto chciał je zagrać.

W zestawie znajdziecie 10 płyt zawierających ponad 12 godzin muzyki, w tym ponad 3 godziny materiału wcześniej nigdzie nie publikowanego, wyciągniętego z radiowych archiwów. Pozostałe nagrania w większości właśnie z okazji wydania tego monumentalnego dzieła znalazły się po raz pierwszy na płytach CD.

Na płytach znajdziecie w życiowej formie takich artystów, jak Charlie Parker, Dizzy Gillespie, Nat King Cole, Illinois Jacquet, Lester Young, J. J. Johnson, Charles Mingus, czy Buddy Rich. Grają też Oscar Peterson, po raz pierwszy na koncertach w USA, Les Paul w unikalnym składzie z Nat King Colem grającym jeszcze wtedy bardziej na fortepianie jazz niż śpiewającym popularne przeboje, Coleman Hawkins, Roy Eldridge, czy Gene Krupa. Śpiewają między innymi Ella Fitzgerald i Billie Holiday. To tylko te najważniejsze z największych nazwisk artystów, których usłyszycie. To śmietanka jazzu orkiestrowego, najlepsi z pierwszych szeregów amerykańskich big-bandów tego okresu, a także uczestnicy rewolucji be-bopu.

Każde nagranie z tego zestawu to osobna historia. Debiut Oscara Petersona, Meade Lux Lewis solo na fortepianie, „Strange Fruit” w wykonaniu Billie Holiday z Howardem McGhee na trąbce, ponad 10 minutowe wersje takich przebojów, jak „Lady Be Good”, „How High The Moon”, „I Got Rhythm”, czy nieco tylko krótsze „Perdido”, wszystko w absolutnie gwiazdorskich składach…

Każda z 10 płyt wchodzących w skład tego wydawnictwa zawiera wystarczającą ilość wybitnej muzyki zasługującą na osobne miejsce w Kanonie Jazzu…

Various Artists
The Complete Jazz At The Philharmonic On Verve 1944-1949
Format: 10 CD
Wytwórnia: Verve
Numer: 731452389329

25 września 2012

Adam Bałdych – Studio im. Agnieszki Osieckiej, Polskie Radio Trójka, Warszawa, 23.09.2012

Miejsce raczej niekoniecznie jazzowe, publiczność też w sporej części złożona z bywalców studia im. Agnieszki Osieckiej, czyli niekoniecznie najłatwiejsza. Nieco eksperymentalny dla materiału z wyśmienitej płyty „Imaginary Room” Adama Bałdycha skład zespołu. Świetny koncert. Adam po raz kolejny pokazał, że jest mimo młodego wieku artystą kompletnym. Potrafi zagrać wszystko i jeszcze więcej. Potrafi twórczo wykorzystać elektronikę, ale również, tak jak w niedzielę, 23 września, zagrać pięknym, prostym tonem wyśmienite solówki, zarówno te dynamiczne, jak i, czym zaskoczył mnie tego wieczoru najbardziej – liryczne. Dłuższa relacja jak zwykle w najbliższym numerze JazzPRESSu, który już za tydzień… Dwójka solistów – Adam Bałdych i grający na saksofonie tenorowym Maciej Kociński pokazali tego wieczoru, że skrzypce i saksofon to instrumenty nie tylko mające ze sobą wiele wspólnego (wielu skrzypków grało i gra na saksofonach), ale również sprawdzające się razem na scenie. W rocznicę urodzin Johna Coltrane’a to był dowód na muzyczną wspólnotę tych instrumentów, ale także przy okazji na to, że być może za kilka lat nie największym spadkobiercą myśli muzycznej jubilata nie będzie najlepszy skrzypek wszechczasów – Zbigniew Seifert. Będzie nim Adam Bałdych… Tego wieczoru był już blisko… Aż boję się pomyśleć, gdzie będzie za 10 lat… To będzie niesamowite.

W ramach zapowiedzi publikacji w JazzPRESSie jak zwykle kilka zdjęć…

Paweł Tomaszewski, Adam Bałdych, Maciej Kociński, Piotr Żaczek, Łukasz Żyta

Adam Bałdych

Paweł Tomaszewski

Łukasz Żyta

Adam liryczny...

Adam liryczny...

Piotr Żaczek

Maciej Kociński

Piotr Żaczek

Łukasz Żyta

Łukasz Żyta

Łukasz Żyta

Łukasz Żyta

24 września 2012

Christian Scott – Christian aTunde Adjuah


Podwójny album. Dużo muzyki. Czy aby nie za dużo? Czy nie lepiej było nagrać jeden album? Pamiętam, że słuchałem poprzedniego albumu Christiana Scotta i niewiele z tej muzyki zapamiętałem. Była… Poprawna. I tyle. Później widziałem go na scenie z Marcusem Millerem. Wypadł nieźle, ale porównania z poprzednim trębaczem tego zespołu – Michaelem Patches Stewartem nie wytrzymał. Być może wyjdzie na ludzi, ale w zeszłym roku, kiedy widziałem go po raz ostatni na scenie wydał mi się raczej lekko nijaki. Czy udźwignie autorski projekt i to w dodatku od razu dwupłytowy?

Czy dla promocji płyty wystarczy kostium rodem z Mardi Gras i symboliczne przyjęcie afrykańskich imion? Czy to oznacza, że mamy do czynienia z próbą wskrzeszenia nowoorleańskiego folkloru sprzed 100 lat? Może już wystarczy tych pytań…

To świetny album. Choć Nowego Orleanu nie ma w nim wiele, przynajmniej tego pradawnego. To raczej nowoczesny Nowy Orlean, albo autorska wizja inspirowana muzycznymi korzeniami lidera. Ton trąbki nie jest tak bezpośredni jak w dawnej muzyce Nowego Orleanu, Christian Scott często używa tłumika i modyfikuje dźwięk. To samo dzieje się z fortepianem i elektryczną gitarą.

Czy to zatem powiew świeżości, nowy jazzowy Mesjasz… Nie koniecznie, choć łamanie konwencji i układanie znanych już wszystkim klocków na nowo wychodzi mu całkiem nieźle. Problem w tym, że ten album jest jednak za długi. Spróbowałem posłuchać go w całości, obu płyt bez przerwy. To jest nużące i w dodatku nieco niespójne. Gdyby zrobić z „Christian aTunde Adjuah” jeden krążek, byłby znacznie lepszy.

Pewnie każdy wybrałby inne utwory, choć mam wrażenie, że mój wybór byłby bardzo popularny. To bowiem pierwsze 6, może 7 utworów z pierwszego krążka brzmi najlepiej. Całość wypełniłbym kilkoma ciekawymi fragmentami z drugiej płyty, w szczególności ostatnim utworem – „Cara” – to najlepsza ballada na płycie. Do tego dołożyłbym trochę gitary przypominającej brzmieniem Pata Metheny z najlepszych jego płyt – tu słowa uznania należą się Matthew Stevensowi i trochę całkiem fajnego fortepianu.

Spore fragmenty drugiego krążka przypominają mi najlepsze nagrania Milesa Davisa z lat osiemdziesiątych, to bardzo porządnie zagrana muzyka z trąbką pozostającą gdzieś z boku melodii, komentującą, czasem pojedynczymi dźwiękami to, co robi zgrana i zainspirowana obecnością mistrza orkiestra.

Christian Scott ciągle poszukuje i chwała mu za to, jednak chyba już pora na to, żeby odnalazł. Na „Christian aTunde Adjuah” słychać, że jest już o krok od odnalezienia swojej własnej unikalnej wizji muzyki. Słychać też, że to będzie wizja ciekawa i coś, czego jeszcze chyba nigdy nie było. Mam nadzieję, że jego następny album będzie wybitny. Ten, w mojej własnej, skróconej do jednego krążka wersji jest świetny. W wersji dwupłytowej według mnie jest tylko dobry, choć to i tak sporo. Tytuł płyty tygodnia przyznaję więc mojej autorskiej jednopłytowej kompilacji…

Christian Scott
Christian aTunde Adjuah
Format: 2CD
Wytwórnia: Concord
Numer: 888072332379