28 września 2011

Michael Patches Stewart gościem w Simple Songs na żywo - już dziś


Dziś mija 20 rocznica śmierci Milesa Davisa. Geniusza muzyki, a także wyśmienitego trębacza. Człowieka, który kilka razy udowodnił, że jazz może być czymś zupełnie innym, niż dotąd wszystkim się wydawało i że ciągle będzie nam się podobał.

Dziś gościem specjalnym na żywo w audycji Simple Songs o 19:00 na antenie www.RadioJAZZ.FM będzie wyśmienity trębacz, muzyk, który przez lata grał w zespole Marcusa Millera frazy skomponowane dla Milesa Davisa i wiele innych słynnych kompozycji Mistrza – Michael Patches Stewart. Michael jest według mnie jedynym trębaczem, który grając utwory kojarzone przez wszystkich z Milesem Davisem potrafił zrobić to po swojemu, zachowując klimat oryginału pozostać sobą i mieć swoje zdanie zarówno na temat „Tutu”, jak i „So What”.

Michael Patches Stewart

Na pewno pojawi się coś z repertuaru Milesa Davisa, będą też muzyczne niespodzianki i opowieści o Milesie snute przez muzyka, który spotkał go osobiście.

Będzie też, a może właściwie przede wszystkim o muzycznych inspiracjach i najbliższych planach naszego gościa, który często ostatnio bywa w Polsce i współpracuje z polskimi muzykami.

To audycja, której nie możecie przegapić.

Willie Nelson And Wynton Marsalis Featuring Norah Jones - Here We Go Again: Celebrating The Genius Of Ray Charles


W zeszłym roku w wakacje pisałem o płycie Willie Nelsona i Wyntona Marsalisa – „Two Man With The Blues”. Tekst znajdziecie tutaj:


Ta płyta podobała mi się wtedy i podoba mi się teraz, od czasu do czasu sięgam po nią w radiu, słuchałem jej też kilka razy w domu w ciągu ostatniego roku. To dużo jak na taką płytę. Od czasu jej wydania Wynton Marsalis wyprodukował już dwie inne. Na obie sam się nie zdecydowałem, obie dostałem w prezencie. Dzisiejszy album czekał trochę na półce z nowościmi na swoje pierwsze słuchanie. Kiedy po raz kolejny chciałem sięgnąć po „Two Man With The Blues”… Postanowiłem sięgnąć po „Here We Go Again: Celebrating The Music Of Ray Charles”. W kolejce czeka jeszcze całkiem świeży album „Wynton Marsalis And Eric Clapton Plays The Blues”. No cóż, jak Wynton Marsalis się za coś weźmie, to z pewnością pieniędzy na nagrania i na reklamę mu nie zabraknie. Chętni na koncerty też się znajdą, bo większość wydarzeń w Lincoln Center to też wydarzenia kulturalno-towarzyskie, a nie tylko muzycznej.

„Here We Go Again: Celebrating The Music Of Ray Charles” – no cóż, chciałoby się powiedzieć: Dlaczego nam to zrobiliście. Here We Go Again… Why??? Pierwszy pomysł na współpracę z Willie Nelsonem był dla Wyntona Marsalisa udany. Tym razem wyszło łaskawie mówiąc nie bardzo…

Ideą albumu było przypomnienie repertuaru Raya Charlesa. Może to jeszcze ciągle moda na takie albumy po śmierci Raya Charlesa, a może rzeczywista fascynacja… Chyba jednak Wyntona, bo Willie Nelsona o to nie podejrzewam. Tak zmasakrowanego Raya Charlesa nie słyszałem już dawno. Albumów wspominkowych ukazało się przecież co najmniej kilka ważnych, z których najbardziej oryginalny i ciekawy muzycznie nagrał John Scofield: "That's What I Say: John Scofield Plays The Music of Ray Charles"
  
Niezależnie jednak od konkurencji, która podnosi wysoko poprzeczkę, to ten album jest zwyczajnie słaby i nierówny. Brak w nim bluesowej energii i pulsu znanego z oryginalnych nagrań Raya Charlesa. Willie Nelson to muzyk z zupełnie innego świata, a sam Wynton Marsalis też mistrzem bluesa nie jest…

No i się nie udało. Z albumu wieje nudą i banałem. Każdy z utworów, a wybrano same wielkie przeboje, ma wiele ciekawszych wersji w innych wykonaniach, w szczególności oczywiście oryginały Raya Charlesa.  Na fortepianie niemrawo gra Dan Nimmer (muzyk zupełnie mi nieznany). To właściwie on rozkłada cały album na łopatki. Czy może powstać ciekawa wersja „Unchain My Heart”, czy „Hit The Road, Jack” bez solidnego fortepianu? Te melodie w wykonaniu zespołu Wyntona Marsalisa są martwe, ani razu noga nie zaczęła wystukiwać rytmu. Śpiewać próbują Willie Nelson, Wynton Marsalis i Norah Jones…

Poszukajmy zatem jakiś lepszych fragmentów na słabej płycie… Prawdopodobnie rację miał ten, kto decydował o kolejności utworów na płycie. Jej otwarcie w postaci „Hallelujah I Love Her So” w którym gitara Willie Nelsona broni się, choć i tak to cień dobrych wykonań, brak tu muzycznej energii, ale to jeden z lepszych utworów na płycie. Dopisanie do utworu w nawiasie, że to Gospel, albo Swing nie sprawi w żaden magiczny sposób, że ten swing pojawi się pomiędzy nutami… To trzeba zagrać, a nie tylko napisać. Bronią się nieźle duety Willie Nelsona i Norah Jones w „Cryin’ Time” i „Here We Go Again”.

„Come Rain Or Come Shine” – tu w roli wokalistki występuje również Norah Jones. Ona jest jak zwykle ciekawsza na tej płycie w roli gościa, niż na wszystkich swoich własnych. I to jej głos jest najlepszym elementem całego albumu. Aranżacja i solówka Wyntona Marsalisa pasują do kasyna w Las Vegas… Glos Norah Jones też by się tam odnalazł, jednak w jej wypadku to zmysłowy i intymny styl, który jej pasuje. Wyntona szkoda na takie granie, a dla Willie Nelsona to wstyd.

„Unchain My Heart” śpiewa Willie Nelson… I to wystarcza za recenzję. To nie jest jego styl. Mętne riffy instrumentów dętych i beznamiętny wokal. „Hit The Road Jack” – szkoda słów, choć to najlepsza solówka Wyntona Marsalisa na całej płycie, jednak zupełnie nie w klimacie tej kompozycji.

Boję się dotknąć „Wynton Marsalis And Eric Clapton Plays The Blues”. Nie chałbym być złym prorokiem, ale nie spodziewam się po tej płycie wiele, szczególnie po tym, jak Eric Clapton zagrał „Autumn Leaves” na płycie „Clapton”. Tam też gdzieś w tle, zupełnie bezbarwny pojawiał się Wynton Marsalis. O płycie przeczytacie tutaj:


A już tak na koniec. Proponuję wymienić skład. Zamiast Wyntona Marsalisa niech zagra na przykład Nicholas Payton. Na gitarze John Scofield. Zaśpiewać mógłby Robert Plant. Na fortepianie każdy dobry muzyk zagrałby lepiej niż Dan Nummer. Ale ja proponuję Larry Goldingsa, albo Joeya DeFrancesco. Na fortepianie, albo na Hammondzie… Basowy puls pomoże. Norah Jones może zostać. Ona jest na tej płycie najlepsza… A reszcie chyba się nie chciało.

Willie Nelson And Wynton Marsalis featuring Norah Jones
Here We Go Again: Celebrating The Music Of Ray Charles
Wytwórnia: Blue Note
Format: CD
Numer:5099909638822

26 września 2011

Craig Taborn - Avenging Angel: Piano Solo


Craig Taborn nagrywał z wieloma muzykami. Pierwszy raz zobaczyłem go na żywo w roku 2000. Grał wtedy z James Carterem, z którym nagrywał od połowy lat dziewięćdziesiątych.  Z występów z Jamesem Carterem zapamiętałem go raczej jako żywiołowego muzyka grającego na instrumentach elektronicznych, który z dużą wprawą porusza się w brzmieniach fusion. Już wtedy był wyśmienitym sidemanem, choć z tego, co zanotowałem sobie po jednym z takich koncertów wynikało, że to muzyk, który wyraźnie ma ochotę dowodzić całym składem i nieco dusi się w roli akompaniatora.

Później, kiedy James Carter zawędrował w rejony muzyczne nieco mnie przeze mnie obserwowane, Craiga Taborna straciłem na kilka lat z oczu. Pojawił się niespodziewanie, jako pianista w nagraniach wytwórni ECM z Roscoe Mitchellem. Wtedy postanowiłem poszukać jego płyt, które od  czasu dobrze układającej się współpracy z Jamesem Carterem nagrywał z własnym zespołem…. Jak to często bywa, zawsze jest wiele płyt do kupienia, a i kolejka tych do posłuchania, które już dołączyły do kolekcji jest ostatnio jakby zbyt długa. Nie zdążyłem więc poznać twórczości zespołu Craiga Taborna, choć koledzy z redakcji przekonywali mnie, że jego solowa płyta (pierwsza w jego prawie 20 letniej karierze), powinna być wyśmienita. No i taka właśnie jest, choć z pewnością nie jest to muzyk, która zachwyca swoim pięknem po pierwszym z nią kontakcie.

Craig Taborn - rok 2000

Dlatego też kilka tygodni musiała poczekać na swoją kolej po premierze. Kilka wieczorów musiało minąć. Tej płyty trzeba posłuchać wiele razy, żeby się z nią zaprzyjaźnić i poukładać w głowie własną koncepcję tego, co właściwie Craig Taborn chciał zagrać i jaką historię nam opowiedzieć.

Na płycie znajdziemy 13 kompozycji samego lidera. Część materiału sprawia wrażenie wcześniej starannie przygotowanych kompozycji, inne to typowe improwizacje zagrane w sposób znany choćby z solowych koncertów Keitha Jarretta, który tego rodzaju występy wymyślił gdzieś w połowie lat siedemdziesiątych. Każde porównanie do solowych improwizacji Keitha Jarretta jest dla pianisty nobilitujące. Improwizacje Craiga Taborna są z pewnością bardziej minimalistyczne, jednak nie mniej ciekawe i wciągające. To muzyka, która wymaga koncentracji i skupienia, ale jeśli poświęcimy jej więcej czasu, wciąga w swój świat bez reszty. To płyta raczej na długi jesienny wieczór, niż do słuchania w samochodzie. Może dlatego musiała poczekać w kolejce do początków jesieni.

Mimo, że nagranie jest długie, mam wrażenie, że można było powiedzieć więcej. Z drugiej jednak strony słyszę na tej płycie muzyczne poszukiwanie własnej solowej tożsamości. Craig Taborn sprawnie operuje właściwie każdym rodzajem nowoczesnej fortepianowej frazy, jednak ciągle nie wie, która jest dla niego najciekawsza. Zawartość muzyczna „Avenging Angel: Piano Solo” czasem bywa skrajnie minimalistyczną muzyką new age w typowym dla ECM stylu skandynawskim, kiedy indziej, w szczególności kiedy muzyka przyspiesza, pojawiają się bardziej agresywne frazy. Pojawiają się też echa kompozycji Avro Parta i Jeana Sibeliusa. Bardzo prawdopodobne, że Craig Taborn zna najważniejsze kompozycje estońskiego i fińskiego mistrza muzyki współczesnej.

Ta płyta to rodzaj muzycznego debiutu, dla każdego pianisty pierwszy recital solowy jest jak narodzenie na nowo. Niektórzy próbują zrobić to za wcześnie. Craig Taborn falstartu nie popełnił, jednak był bardzo blisko takiego błędu. Do tej płyty z pewnością będę często wracał i kolejnych 10 lat muzycznej kariery Craiga Taborna z pewnością nie przegapię, a zaległości z ostatnich 10 lat też postaram się nadrobić, bo na pewno warto.

Craig Taborn
Avenging Angel: Piano Solo
Wytwórnia:ECM
Format: CD
Numer: 602527636375