18 grudnia 2021

Charles Mingus – Mingus Ah Um

Ta płyta, to klasyk absolutny. Znajduje się pewnie na każdej z list płyt wszechczasów, klasyfikacji gwiazdkowych, punktowych, owych „Core Collection”, „must have”, kamieni milowych jazzu i innych tego rodzaju zestawieniach. Z pewnością wśród tych, autorów owych list, mniej lub bardziej subiektywnie układanych nigdy nie wyprzedzi „Kind Of Blue”, czy „Giant Steps”, ale to jest ta sama liga, absolutny jazzowy top. Z pewnością to też jedna z dwu, może 3 najważniejszych płyt Charlesa Mingusa.

Na tej właśnie płycie Charles Mingus po raz pierwszy pokazał światu swoją najbardziej chyba znaną do dziś kompozycję – „Goodbye Pork Pie Hat”. A trzeba pamiętać, że Charles Mingus był przede wszystkim jazzowym kompozytorem i liderem zespołu, a dopiero w drugiej kolejności kontrabasistą. Już przez sam fakt premiery jednej z najczęściej grywanych jazzowych kompozycji wszech czasów płyta zyskała nieśmiertelność.

Na „Mingus Ah Um” nie można jednak patrzeć tylko jak na miejsce premiery „Goodbye Pork Pie Hat”. Tu też po raz pierwszy zostały zarejestrowane między innymi „Fables of Faubus” i „Better Git Hit In Your Soul” i „Open Letter To Duke”.

Siłą tej płyty są jednak nie tylko kompozycje. Można zaryzykować twierdzenie, że lider nagrywając ten album miał najlepszy zespół z jakim grał w ciągu całej swojej kariery. Charles Mingus potrzebował nieco większego składu. Na tej płycie grają saksofoniści – Booker Ervin, John Handy i Shafi Hadi, a także puzoniści – Willie Dennis i Jimmy Knepper. Skład uzupełniają Horace Parlan (fortepian) i Dannie Richmond (perkusja).

Cechą dzieł klasycznych powinna być ponadczasowość. Dziś takie brzmienie i taki skład instrumentów do głównego nurtu jazzu nie należy. Dziś chyba nie ma nawet jazz głównego nurtu. Jednak „Mingus Ah Um” mógłby powstać w każdym momencie od 1959 roku do dziś i byłby tak samo aktualny. A już samo to jest dowodem na geniusz kompozytora i lidera, który również w dodatku wykreował magiczną sesję korzystając, co zresztą miał w zwyczaju, z muzyków niekoniecznie pierwszej ligi…

Kompozycje napisane na „Mingus Ah Um” nie należą do najłatwiejszych, jednak zachował się w nich perfekcyjny balans pomiędzy stopniem komplikacji i zaawansowania, a strawnością materiału dla mniej osłuchanego odbiorcy. Stąd też muzycy znajdą na „Mingus Ah Um” nietypowe rozwiązania rytmiczne i harmonie nieznane z innych płyt końca lat pięćdziesiątych, a słuchacze okazjonalnie sięgający po jazz wpadające w ucho i niebanalne melodie. To również cecha muzycznego geniuszu lidera.

W 1959 roku nikt list przebojów jazzowych albumów nie prowadził. Jednak gdy dziś po wielu latach spróbujemy takie zestawienie sporządzić, ja nie będę potrafił ustalić konkretnych miejsc w pierwszej trójce 1959 roku, choć z pewnością wiem, że w tej trójce są „Kind Of Blue” Milesa Davisa, „Shape Of Jazz To Come” Ornette Colemana i „Mingus Ah Um” Charlesa Mingusa. Miles Davis wykorzystał wyśmienity gwiazdorski skład, podobnie jak Ornette Coleman, któremu dodatkowo pomogła etykietka ówczesnego największego innowatora. Charles Mingus zwyczajnie nagrał wybitną płytę, z muzykami może nie tak znanymi jak inne wielkie propozycje z najlepszego w historii jazzu roku 1959 i nieco pospiesznie napisanymi kompozycjami. Gdyby rozszerzyć trójkę do piątki, dodałbym „Time Out” Brubecka i „Giant Steps” Johna Coltrane’a. To był naprawdę najlepszy rok jazzu, a nagranie Mingusa pozornie nie powinno się udać, a jednak powstało arcydzieło…

Charles Mingus
Mingus Ah Um
Format: CD
Wytwórnia: Columbia / Sony
Data pierwszego wydania: 1959
Numer: SRCS 9201

17 grudnia 2021

Bernard Maseli Septet – Good Vibes Of Milian

Powstanie płyty „Good Vibes Of Milian” to od wielu lat w zasadzie była tylko kwestia czasu. Historycznie pierwszy wibrafonista polskiego jazzu – Jerzy Milian od wielu lat był kompozytorem na muzycznej emeryturze, pozostał jednak dla wszystkich polskich wibrafonistów postacią legendarną i oddanie mu należnego hołdu czekało na stosowny moment. Niestety wydania albumu nie doczekał, zmarł w 2018 roku, ale być może miał okazję posłuchać materiału, który został zarejestrowany na koncercie rok wcześniej.

W archiwach, częściowo być może ciągle głęboko schowane leży sporo muzyki Jerzego Miliana, co od lat udowadnia GAD Records wydając kolejne albumy z serii Jerzy Milian Tapes. O Milianie będą więc nam przypominać kolejne (mam nadzieję) wydawnictwa, jednak wielu fanom jazzu jego postaci przypominać nie trzeba. W tym gronie z pewnością są wszyscy polscy wibrafoniści.

Widok czterech wibrafonów na scenie musiał być imponujący, choć takie projekty nie zawsze udają się równie doskonale. Pamiętam, jak wiele lat temu przypadkiem wszedłem do słynnego londyńskiego Ronnie Scott’s Jazz Club i zobaczyłem 3 przygotowane do gry zestawy organów Hammonda. Pomyślałem, że mają tego dnia wystawę instrumentów, ale okazało się, że odbędzie się jedyny w swoim rodzaju koncert największych światowych gwiazd tego instrumentu połowy lat dziewięćdziesiątych. Celowo ich nie wymieniam, bo to nie był dobry koncert. Za to koncert naszych czterech mistrzów wibrafonu udał się doskonale. Równie ważna w tym zasługa muzyków, którzy chcieli zagrać razem, a nie popisywać się przed sobą, jak i kompozycji Miliana, które powstawały albo z intencją wykonywania ich na tym instrumencie, albo nawet jeśli było inaczej, to ich autor – Jerzy Milian przez całe życie pamiętał przecież o instrumencie, który sprawił, że całe życie spędził z muzyką.

Bernard Maseli jest ekspertem od muzyki Jerzego Miliana. Przez kilka lat prowadził jego stronę internetową i rozmawiał z cieszącym się zasłużonym odpoczynkiem na emeryturze mistrzem. Już w 2013 roku powstał projekt Tribute To Jerzy Milian. W pierwszym składzie cztery wibrafony obsługiwali oprócz lidera Ireneusz Głyk, Dominik Bukowski i Karol Szymanowski. Z czasem Głyka zastąpił Bartosz Pieszka, uczeń lidera z katowickiej Akademii Muzycznej. W takim składzie uzupełnionym o sekcję rytmiczną (Bogusław Kaczmar – p, Michał Kapczuk – b, Marcin Jahr – dr) zespół zagrał w 2017 roku doskonały koncert na festiwalu w Tomaszowie Mazowieckim, którego zapis ukazał się nakładem ForTune Productions.

Repertuar koncertu został ułożony w większości z kompozycji Jerzego Miliana, tych bardzo znanych i ważnych w jego karierze – jak „Memory Of Bach”, którą napisał razem z Krzysztofem Komedą i zagrał w 1956 roku na pierwszym festiwalu w Sopocie, a później umieścił również na swoim ważnym albumie „Bazaar”, jak i mniej znanych. Warto podkreślić, że wiele doskonałych kompozycji Jerzego Miliana, w tym również tych, które znalazły się w programie koncertu i płyty, która dokumentuje to wydarzenie, to utwory znane jedynie specjalistom, umieszczone na nigdy nie wznawianych płytach z lat siedemdziesiątych, lub nagrane dla rozgłośni radiowych i leżące gdzieś na półce w archiwach rozgłośni w przeróżnych europejskich krajach.

Oczywiście aspekt historyczny, wspomnienie Miliana i jego kompozycji, wybór akurat tych, a nie innych utworów są bardzo ważne dla projektu Tribute To Jerzy Milian. Nie wolne jednak zapominać, że album „Good Vibes Of Milian”, nie tylko dzięki dobrym kompozycjom, ale przede wszystkim dzięki grającym je muzykom jest doskonałym zapisem fantastycznego koncertu. Bez kompozycji Miliana też by sobie poradzili, choć 4 wibrafony to spore wyzwanie nie tylko organizacyjne i aranżacyjne, ale też mentalne. W takim składzie łatwo o wyścigi i niepotrzebne popisy. W tym przypadku o niczym takim nie ma mowy, ta płyta to doskonała robota przygotowana w nietypowym składzie instrumentalnym. Oryginały Miliana, przynajmniej te, które znam z jego nagrań są często dużo krótsze niż wersje przygotowane przez zespół Bernarda Maseli.

Bernard Maseli Septet
Good Vibes Of Milian
Format: CD
Wytwórnia: ForTune Productions
Data pierwszego wydania: 2021
Numer: 5906395808663

16 grudnia 2021

Charlie Parker & Dizzy Gillespie – Bird And Diz

Album „Bird And Diz”, którego nagranie zorganizował Norman Granz w 1950 roku to jedna z tych płyt, w przypadku których wystarczy w zasadzie spojrzeć na skład i moment nagrania, żeby uznać, że to istotny element be-bopowej tradycji. Czasem jednak okazuje się, że zgromadzenie w studiu kwintetu według recepty – weźmy wszystkich najlepszych, z którymi mamy kontrakt – nawet w przypadku tak skutecznego producenta, jakim przez dekady był Norman Granz może doprowadzić co najwyżej do czegoś dobrego, ale niekoniecznie genialnego. Jak się domyślacie – tym razem wyszło coś więcej, niż tylko suma solówek i marketingowego potencjału nazwisk, które zarówno w momencie nagrania albumu, jak i dziś, ponad 70 lat później należały do muzycznej ekstraklasy.

„Bird And Diz” to więc jeden z doskonałych albumów najlepszego okresu be-bopu. Doskonały i kameralny skład, bez niepotrzebnych ozdobników w postaci orkiestry albo wokalistów. Do tego studyjne nagrania, a nie jakaś garażowa rejestracja dokonana przez fana na koncercie. Repertuar jazzowy, a nie próba użycia mistrzów improwizacji do zagrania hitów rozrywkowych. Dodatkowym argumentem jest fakt, że album powstał w czasie krótkiej jednodniowej sesji nagraniowej i nie jest składanką z przeróżnych okazjonalnych spotkań muzyków, jak to w tym czasie zdarzało się dość często.

Album pierwotnie ukazał się jako 10 calowa płyta winylowa, w 1950 roku muzycy jazzowi wydawali raczej pojedyncze nagrania, albo składanki wcześniej wydanych na singlach przebojów. Norman Granz w tym czasie organizował wiele sesji w dużo większych składach, a sesja z 6 czerwca 1950 roku stała się klasykiem bebopowego grania w kwintecie. W 5 lat po wydaniu płyty można było również stwierdzić, w związku ze śmiercią Charlie Parkera, że to ostatnie jego studyjne nagrania z Dizzy Gillespie’em.

Ciekawostek wydawniczych jest jeszcze kilka. Pierwotne wydanie albumu w wytwórni Clef należącej do Normana Granza obejmowało również dwa utwory, których dziś musicie szukać na innych krążkach. Współczesne wydania opatrzone są kilkoma istotnie różnymi wersjami alternatywnymi i zupełnie nieistotnymi skrawkami muzycznymi zwanymi zwyczajowo przez wydawców falstartami. Nie zawierają jednak utworów „Passport” i „Visa”, które znajdowały się w oryginalnym wydaniu i zostały dodane w celu wypełnienia 10 calowego krążka do przyzwoitej długości, mimo, że oprócz postaci Parkera i Gillespie’ego nie łączy ich z pozostałą zawartością płyty nic. Wygląda na to, że już w 1950 roku materiału w jednolitym składzie było za mało nawet na krótką płytę dziesięciocalową. Dziś wydania remasterowane obejmują ponad 44 minuty materiału ale zwykle nie zawierają wspomnianych utworów, co z kolekcjonerskiego punktu widzenia ma sens. Utwory „Visa” i „Passport” znajdziecie najszybciej w wartym każdej złotówki dziesięciopłytowym zestawie „Bird: The Complete Charlie Parker On Verve” i na kilku składankach z muzyką Charlie Parkera.

Tak więc nawet bez oceny muzyki, która w sumie w związku ze swoją genialnością ocenie nie powinna podlegać, można uznać, że album „Bird And Diz” to jazzowy klasyk i album, który ma stałe miejsce w kanonie płyt, które fani muzyki improwizowanej znać powinni na pamięć.

Album zagrany w większości w szybkich, charakterystycznych dla be-bopowych improwizacji tempach to jeden z najlepszych wspólnych momentów Parkera i Gillespiego. Co prawda nawet we współczesnych, zremasterowanych wersjach jest trochę za mało kontrabasu, a perkusja ciągle nie brzmi tak jak powinna, ale wspólne granie Monka, Parkera i Gillespiego w „Bloomdido”, czy dialog trąbki i saksofonu w „Leapfrog” ze zmianami prowadzenia ustalonymi na krótkie i dynamiczne 4-taktowe okresy, to jedne z najlepszych be-bopowych klasyków wszechczasów.

Charlie Parker & Dizzy Gillespie
Bird And Diz
Format: CD
Wytwórnia: Clef / Verve / Polygram
Data pierwszego wydania: 1950
Numer: 731452143624

15 grudnia 2021

Rene Lussier – Completement Marteau

Najnowszy album Rene Lussiera to muzyczny eksperyment, mam nadzieję, że nie jednorazowy. Zawiera muzykę wymykającą się jakiejkolwiek klasyfikacji, do szeroko pojętego jazzu zaliczam ją w związku z tym, że mam wrażenie sporej dozy improwizacji i spontaniczności zastosowanej w procesie jej zarejestrowania.


Muzyczna przeszłość Rene Lussiera, gitarzysty pochodzącego z Kanady, zaczyna się w latach siedemdziesiątych od rockowych eksperymentów. Dziś jednak, szczególnie w Europie, niemal nikt nie pamięta nagrań grup Conventum i Arpege, a ja do dziś dziwię się jak dwu tak niezwykłych i skłonnych do brzmieniowych eksperymentów gitarzystów jak Rene Lussier i Andre Duchesne mogło znaleźć się w jednym zespole. Ale to raczej temat na rozważania o przeszłości rockowych eksperymentów na całkiem wtedy ciekawej scenie kanadyjskiej. Faktem jest, że kiedy zapytałem parę lat temu po znakomitym koncercie w jednym z małych klubów w Australii młodszego o ponad 10 lat lidera słynnej kanadyjskiej formacji Tea Party, Jeffa Martina, co tam słychać w Kanadzie, bo mało o tym wiem, a pewnie sporo ciekawej muzyki powstaje, nazwiska obu wspomnianych liderów Conventum pojawiły się dość szybko.

Jak wiecie, robię wszystko, żeby nie czytać marketingowych materiałów zanim nie posłucham albumu. Tak było również w przypadku albumu Rene Lussiera. Dalej uważam, że ludzie od marketingu powtarzają w kółko te same frazesy o tych, którzy im za tą pisaninę płacą. Może w muzyce bieda, to nie da się wynająć ludzi ciekawie piszących, ale może więc lepiej nie pisać wcale?

Jednak niektóre fragmenty, które odnalazłem w ulotce towarzyszącej płycie, którą przysłał do mnie europejski manager artysty, akurat w tym przypadku oddają doskonale charakter muzyki i uważam, że ludzi ciekawych świata z pewnością zachęcą do wysłuchania najnowszego albumu Lussiera.

Otóż wedle owego tekstu, niektóre utwory powstawały na zlecenie teatralnego przedstawienia klownów, a inne jako ilustracja do modnych ostatnio w związku z rozwojem technologii przedstawień świetlnych polegających na wyświetlaniu złożonych efektów na budynkach. Jedna z kompozycji powstała na kwartet złożony z gitary i elektrycznych szczoteczek do zębów. Do wytworzenia efektów perkusyjnych posłużyły kuchenne łopatki do ciasta i elementy grillowych utensyliów, a także w moim wyobrażeniu jeden z najokrutniejszych dźwięków jaki da się wytworzyć, czyli efekt pocierania płyt styropianowych o mokre szyby okienne.

Z owej ulotki dowiedziałem się też, że istnieje instrument nazywany daxofonem (nie mylić z saksofonem), daxofon to rodzaj drewnianej płytki z kontaktowym mikrofonem, na której gra się smyczkiem. Całość wydaje specyficzny dźwięk znany raczej z warsztatów stolarskich, niż sal koncertowych.

Jeśli jeszcze nie czujecie się zaciekawieni, to wspomnę, że Rene Lussier to członek za krótko istniejącej w ostatniej dekadzie XX wieku, bo chyba zbyt radykalnej grupy Fred Frith Guitar Quartet. Nie regulujcie swoich odbiorników. Obok muzyki Rene Lussiera z jego najnowszej, przygotowanej niemal w całości solo płyty „Completement Marteau” nie da się przejść obojętnie.

Rene Lussier
Completement Marteau
Format: CD
Wytwórnia: Rene Lussier / ReR Megacorp
Data pierwszego wydania: 2021
Numer: 752725044325