08 grudnia 2014

Chuck Mangione – Children Of Sanchez

Ścieżka dźwiękowa do „Children Of Sanchez” zapewniła Chuckowi Mangione nieśmiertelność. Niewielu dziś już pamięta film, za to muzyke znają chyba wszyscy. Mnie nigdy nie udało się filmu obejrzeć, choć kiedyś poszukiwałem wszystkich dzieł z wielką jazzową muzyka. Sporo udało się odnaleźć, choć większość z nich nie dorównuje muzyce. Nie próbujcie poszukiwać „Windy na Szafot” z myślą, że skoro Miles Davis napisał genialną muzykę, to obraz będzie jej dorównywał. Nie szukajcie „Siesty” ani „Dingo”. Może „’Round Midnight” wart jest obejrzenia, ale to raczej w związku z tym, że na ekranie w zasadzie samych siebie grają Dexter Gordon i Herbie Hancock.

Generalnie muzycy jazzowi nie mieli szczęścia do wybitnych filmów, choć często pisywali do nich wyśmienitą muzykę. Na polskiej scenie jazzowej również znajdziemy potwierdzenia tego trendu – choćby „Reich” z wybitną muzyką Tomasza Stańko.

Oczywiście wielu może uznać, że „Children Of Sanchez” to niekoniecznie jazzowy album, n ale wtedy również „Siesta” nie będzie muzyką jazzową. Nie znam właściwie żadnego fana Marcusa Millera, który jakoś specjalnie odrzuca ten album, znam za to wielu dla których w końcówce lat siedemdziesiątych „Children Of Sanchez” był pierwszym jazzowym albumem. To dość klasyczna ścieżka – później Pat Metheny Group, trochę fusion, a później sięganie do korzeni gatunku.

W sumie to żadna różnica. To zgrabnie napisane i zagrane przez zespół mało znanych muzyków pod wodzą Chucka Mangione tematy. Czy mają coś wspólnego z filmem – nieważne, to jeden z tych filmowych albumów, który żyje własnym zżyciem poza filmem do którego powstał, a to zwykle oznacza najwyższą możliwą jakość.

W swoich czasach, na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych album był wielkim przebojem nie tylko w świecie muzyki filmowej i jazzu. Temat przewodni dostał nagrodę Grammy i to wcale nie w kategorii jazzowej, a instrumentalnej muzyki pop, mimo, że w wersji albumowej jest utworem zdecydowanie wokalnym, choć i wersja skrócona – zawierająca jedynie wokalizy ukazała się w na paru rynkach na singlu.

W Polsce album również był bardzo popularny, a na platynową płytę (na przełomie wieków oznaczało to dziś absolutnie nieosiągalne sto tysięcy egzemplarzy podwójnego – czyli droższego, albumu) czekał ponad 20 lat, choć od kiedy sprzedaż zaczęto liczyć – nie wiem, bo z pewnością w 1978 roku w Empiku, który nazywał się trochę inaczej na półkach go nie było…

Chuck Mangione nagrał dotąd około 30 albumów, jednak większość pamięta o nim jako o twórcy „Children Of Sanchez”. Nieco wcześniej miał jeszcze spory przebój w Stanach Zjednoczonych – „Feels So Good”. Właściwie przez całą swoją karierę Chuck Mangione pozostaje wierny sporym składom instrumentalnym, zaglądając często na komercyjną stronę muzyki – skomponował między innymi tematy przewodnie do kilku Olimpiad, sztuk teatralnych i programów telewizyjnych. Zanim znalazł sobie taką drogę – na jego talencie w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych poznał się Art Blakey dając mu miejsce trębacza w Jazz Messengers, a to miejsce zajmowane wcześniej przez największych – Lee Morgana, Clifforda Browna i kilku innych wielkich muzyków.

Chcecie, czy nie, „Children Of Sanchez” to ważny element jazzowej historii, tak jak każdy w zasadzie album ma swoich zwolenników i przeciwników. Ja stoję trochę z boku, choć warstwa kurzu na tej płycie wcale nie była dziś jakoś szczególnie gruba.

Chuck Mangione
Children Of Sanchez
Format: 2CD
Wytwórnia: A&M
Numer: 082839670029

07 grudnia 2014

Grażyna Auguścik Orchestar – Inspired By Lutosławski

Grażyna Auguścik to światowy fenomen. W zasadzie nie ma drugiej takiej wokalistki. To znaczy może jest, gdzieś w Tajlandii, Maroku, Chile, lub Islandii, ja jednak jeszcze o tym nie wiem. Oprócz niemierzalnej żadnymi jednostkami, zwyczajnie nieskończonej muzykalności jej cechą unikalną jest absolutnie fenomenalna wszechstronność. Zadziwiająca umiejętność absorbowania muzycznych doświadczeń i inspiracji, przetwarzania ich w odkrywczy sposób i pozostawania sobą w skrajnie różnych muzycznych wcieleniach.

W ciągu ostatnich kilku lat potrafiła zagrać w unikalny, swój własny, pogodny, egzotyczny z punktu widzenia kompozycji w rodzaju „A Hard Day’s Night”, „Hey Jude”, czy „Norwegian Wood”, brazylijski sposób repertuar The Beatles – to album „The Beatlen Nova”. Zmierzyła się też w niezwykle udany, twórczy sposób z niezwykle emocjonalną twórczością zupełnie nieznanego w Polsce Nicka Drake’a – to z kolei album nagrany z jej amerykańskim zespołem – „Man Behind The Sun”. W Chicago gra w najważniejszych klubach, kiedy przyjeżdża do Polski, nie boi się muzycznych eksperymentów – jak choćby absolutnie spontaniczne improwizacje z zespołem The Intuition Orchestra i legendarnym Zdzisławem Piernikiem. Gra w duetach – śpiewając jazzowe ballady z najlepszymi polskimi pianistami, pracując nad nowym materiałem z Jarkiem Besterem, pięknie śpiewa kolędy. Pewnie o wielu rzeczach zapomniałem…

Tym razem wspólnie z Janem Smoczyńskim postanowiła przybliżyć jazzowej publiczności – na początek w Polsce, ale plany amerykańskie są również realne, muzykę Witolda Lutosławskiego. Kiedy usłyszałem o tym projekcie po raz pierwszy – osoba z otoczenia Grażyny od razu stwierdziła, że mnie pewnie ten projekt nie zainteresuje, bo ja przecież innej muzyki słucham. Z takimi kategorycznymi stwierdzeniami nie polemizuję. Ja wiem swoje. Słucham Grażyny Auguścik od zawsze, i wiem, że dla niej materia muzyczna może być w zasadzie dowolna, choć oczywiście im ciekawsza i muzycznie trudniejsza tym lepiej…

Tak jest i w tym wypadku, bowiem większości słuchaczy – nawet jeśli nazwisko Witolda Lutosławskiego z czymś się kojarzy – to z socrealistyczną wersją Warszawskiej Jesieni i chałturami, które uprawiał wstydliwie kryjąc się za pseudonimem Dervid. Sam kompozytor – jeden z naszych największych, zanim został twórcą awangardowych utworów symfonicznych pisywał piosenki dla dzieci i inne błahe utwory, dziś w dużej części zapomniane, w których inspirował się polską muzyką ludową.

To właśnie ten repertuar stał się podstawowym tworzywem do stworzenia niezwykłego, nowoczesnego, a jednocześnie na wskroś ludowego albumu Grażyny Auguścik. Artystce towarzyszą aż trzy zespoły – Trio Jana Smoczyńskiego, zespół Jana Prusinowskiego, niestrudzonego badacza i popularyzatora polskiego folkloru, dzięki któremu można dowiedzieć się, że polska muzyka ludowa powstawała nie tylko w okolicach Zakopanego, oraz Atom String Quartet.

Ten rozbudowany aparat wykonawczy stworzył dzieło niezwykłe. Część utworów – jak choćby „Taneczne 3”  to rzeczy, które należy wydać na winylach i rozdać DJom w najlepszych klubach na całym świecie – za rytmem nikt nie nadąży, ale zabawa będzie przednia. Tak fantastycznie zrealizowanego materiału dawno nie słyszałem z polskiego albumu. Inne utwory są bardziej tradycyjne – brzmią jak próba uchwycenia klimatu w którym powstawały. Mimo tak wielkiej rozmaitości, połączenia klasycznego Atom String Quartet z jazzowym zespołem Jana Smoczyńskiego i wiernym tradycji ludowej muzykom Jana Prusinowskiego, album brzmi niezwykle spójnie – to zasługa niezwykłego głosu Grażyny Auguścik.

Trochę obawiałem się o ten repertuar, mógł przecież powstać album strawny jedynie dla polskiego słuchacza. Powstała jedna z najlepszych w tym roku na świecie płyt wokalnych i z pewnością najlepsza płyta w obszernej dyskografii Grażyny Auguścik.

Grażyna Auguścik Orchestar
Inspired By Lutosławski
Format: CD
Wytwórnia: For Tune
Numer: For Tune 0044