28 października 2016

Jeff Beck – Loud Hailer

To będzie z pewnością jedna z najbardziej rockowych płyt tygodnia ostatnich lat. W zasadzie zastanawiałem się dłuższą, trwającą kilka tygodni chwilę nad tym, czy „Loud Hailer” – najnowszy album Jeffa Becka w ogóle może znaleźć się w naszej jazzowej przecież z założenia audycji na antenie RadioJAZZ.FM. Owe rozważania zamieniły się w filozoficzny dylemat związany z ulotną przecież i w żaden sposób nigdzie na szczęście arbitralnie nieustaloną definicją jazzu.

Związki Jeffa Becka z jazzem są przecież zupełnie oczywiste i całkiem szerokie w sensie stylistycznym, bowiem artysta ma na swoim koncie zarówno wyśmienite jazz-rockowe płyty z lat siedemdziesiątych, jak i wspaniały hołd dla Les Paula nagrany całkiem niedawno. Całkiem niedawno – czyli sześć lat temu, co w kalendarzu nagraniowym Jeffa Becka oznacza w zasadzie wczoraj…

Jeff Beck nie rozpieszcza fanów wielością studyjnych produkcji, stąd każdy nowy jego album, który nie jest kolejną rejestracją koncertu z kolejnymi, równie wyśmienitymi interpretacjami jego koncertowych przebojów, jest wart najwyższej uwagi. Najnowsze dzieło – „Loud Hailer” nie jest może najbardziej jazzowym z jego studyjnych albumów, ale z pewnością wart jest uwagi nie tylko wiernych fanów Jeffa Becka, ale również tych wszystkich, którzy zwyczajnie lubią dobrą muzykę i krótym za związek z jazzem wystarczy bluesowa skala i stylowe brzmienie gitary wielkiego mistrza.

Jeff Beck przekroczył już siedemdziesiątkę i miło posłuchać, że ciągle brzmi nowocześnie i potrafi połączyć swoje własne, łatwo rozpoznawalne brzmienie z nowoczesną stylistyką i dogadywać się z młodymi muzykami. Nie jest dinozaurem, który jakimś cudem medycyny dotrwał do współczesności. Ciągle potrafi być kreatorem, komentatorem współczesnej kultury i artystą atrakcyjnym nie tylko dla tych, którzy pamiętają go z lat siedemdziesiątych i jeszcze wcześniejszych, ale również dla nowego pokolenia słuchaczy.

Czy tego chcemy, czy nie, tak właśnie brzmi dzisiejszy urban blues. Jest hałaśliwy i dynamiczny, ciągle jednak opisuje rzeczywistość z jaką spotykamy się tu i teraz. Wystarczy przez chwilę skupić uwagę na tekstach, na szczęście nie śpiewa Jeff Beck, „The Revolution Will Be Televised”, „Scared For The Children”, czy dla mnie nieco surrealistyczny „Live In The Dark”są bez wątpienia niezwykle aktualne i opisują współczesne tematy.

Jeff Beck nie śpiewa i to cieszy. Jeff Beck ciągle potrafi znaleźć ciekawych młodych muzyków, z którymi dobrze współpracuje. Nigdy nie miał wielkiego talentu do komponowania, dlatego też gra covery, lub pozwala komponować członkom swojego zespołu. Gdzie i w jaki sposób znalazł Rosie Bones i Carmen Vandenberg – nie wiem, ale znalazł dobrze.

Tak więc „Loud Hailer” to nowoczesny, wręcz futurystyczny blues. Mimo użycia wielu efektów i elektroniki, pozostaje na swój sposób surowy. Mam odrobinę poczucia niedosytu, chciałbym pewnie usłyszeć więcej odjechanych gitarowych solówek. Chciałbym usłyszeć gitarę sprzed lat? Pewnie tak, ale przecież zawsze mogę sięgnąć do starszych nagrań. Nawet Jeff Beck może się rozwijać. Gdyby się nie rozwijał, pewnie napisałbym, że to niedobrze… Może to ja nie nadążam za wielkim mistrzem? „Loud Hailer” to fantastyczny album, koniecznie sprawdzcie, czy wy nadążacie za wielkim mistrzem.

Jeff Beck
Loud Hailer
Format: CD
Wytwórnia: Atco / Rhino / Warner
Numer: 081227944452

25 października 2016

Marius Neset & London Sinfonietta – Snowmelt

Marius Neset wyrasta na prawdziwą gwiazdę. Dla mnie zupełnie niespodziewanie stał się z całkiem obiecującego, ale jednak jednego z wielu równie obiecujących, muzyków młodego pokolenia wytwórni ACT Music, artystą europejskiego formatu. „Snowmelt” – jedna z jego najnowszych produkcji, pokazuje Mariusa Neseta w roli nie tylko sprawnego saksofonisty, ale również wybornego kompozytora, a co bywa jeszcze trudniejsze, lidera zespołu i aranżera. Marius Neset to artysta kompletny, potrafiący zapanować nad dużym zespołem wykonawczym i w twórczy, ciekawy i autorski sposób wykorzystać paletę brzmień oferowanych przez całkiem sporą orkiestrę złożoną z muzyków, którzy niecodziennie mają do czynienia z kompozycjami pisanymi przez muzyków improwizujących, które zwykle będąc nawet bardzo uporządkowanymi partyturami, nie są jednak obiektem muzealnym, ale świeżą i najczęściej zmienianą w czasie nagrania materią muzyczną.

Wydany w zeszłym roku, nagrany w dość tradycyjnym jazzowym składzie album „Pinball” nie był w jakiś szczególny sposób wyróżniającą się produkcją. Uznałem go za poprawny, jednak z pewnością to nagranie nie będzie należało do tych, do których będę często wracał w przyszłości. „Snowmelt” to zupełnie inna liga, być może otoczenie w postaci dużego studia nagraniowego i sporej grupki klasycznych muzyków zespołu London Sinfonietta, znanego z wielu wykonań zarówno muzyki popularnej, jak i eksperymentalnej, a także współpracy z niekonwencjonalnymi artystami, sprzyjało wykreowaniu fantastycznie brzmiącego albumu?

To jednak jeszcze nie koniec, bowiem Marius Neset jest również ważnym członkiem zespołu odpowiedzialnego za symfoniczne wykonania muzyki tria Esbjorna Svenssona (to kolejna ciekawa nowość wytwórni ACT Music). W tym nagraniu wzięli udział muzycy e.s.t. – Dan Berglund i Magnus Ostrom, a trudną rolę pianisty przyjął na siebie niezrównany Iiro Rantala. Oficjalna premiera tego wydawnictwa dopiero 28 października, więc na swój czas album musi jeszcze trochę poczekać. Zapewniam Was jednak, że i na tą płytę możecie już oszczędzać pieniądze.

„Snowmelt” zawiera materiał zaaranżowany z myślą o klasycznej jazzowej sekcji – z tej roli doskonale wywiązują się Ivo Neame, Petter Eldh i Anton Eger, oraz sporej sekcji instrumentów smyczkowych. Tego typu projekty nie są dla muzyków jazzowych łatwe. Jedynie kilku najlepszych na świecie aranżerów radziło sobie sprawnie z takim aparatem wykonawczym. Marius Neset już dziś może stanąć w pierwszym szeregu z Vince’m Mendozą, Gilem Evansem, Donem Sebesky’im, Nelsonem Riddle i paru innymi wielkimi sławami. To ta sama liga – ludzi z wizją i wielką muzyczną wyobraźnią i genialnym wyczuciem formy. Warto jednak podkreślić, że Marius Neset w odróżnieniu od tych wszystkich wielkich sław, potrafi jeszcze komponować i wyśmienicie gra na saksofonie, choć jeśli miałbym wybrać jego największy talent, to z pewnością byłaby to aranżacja.

Centralną częścią albumu jest wieloczęściowa kompozycja „Arches Of Nature”, zanurzona głęboko w tradycji kompozytorów współczesnych, tradycyjnie inspirującym muzyków jazzowych dorobku kompozytorskim Igora Strawińskiego i rozmachu Gustawa Mahlera. „Arches Of Nature” to skomplikowana, starannie przygotowana kompozycja, doskonale wykorzystująca cały dostępny w studiu potencjał wykonawczy. To również gotowa, wysokiej jakości ścieżka dźwiękowa do dobrego filmu, pobudzająca wyobraźnię i momentami zaskakująca nagłymi zwrotami akcji historia nie potrzebująca obrazu. „Snowmelt” to jeden z najciekawszych albumów 2016 roku w moim prywatnym rankingu.

Marius Neset & London Sinfonietta
Snowmelt
Format: CD
Wytwórnia: ACT!
Numer: ACT 9035-2

24 października 2016

Billie Holiday – Lady In Satin

Nagranie tego albumu w zasadzie nie powinno się udać. W 1958 roku Billie Holiday była już w zasadzie cieniem człowieka. Jej zdrowie, życie osobiste i głos zniszczyły narkotyki, alkohol, szereg kłopotów prawnych i zakrętów prywatnych i artystycznych, a także związane z tym kłopoty finansowe. „Lady In Satin” miał okazać się jednym z jej ostatnich nagrań. To również jej ostatni album, którego wydania doczekała sama artystka. Późniejsze, słabej jakości technicznej i artystycznej nagrania koncertowe i wydany przez MGM album „Last Recordings” ukazały się już po śmierci artystki.

„Lady In Satin” okazał się jednak wielkim sukcesem, nie tylko dlatego, że wkrótce po jego wydaniu artystka zmarła po kilkukrotnym pobycie w szpitalu w związku z niewydolną i zniszczoną nadmiarem używek wątrobą. Bez wątpienia artystce nie pomogła też śmierć jednego z najbliższych przyjaciół – Lestera Younga.

Album „Lady In Satin” odniósł sukces na przekór wszystkiemu. Niejasne i z punktu widzenia statusu megagwiazdy, jaką niewątpliwie była Billie Holiday w latach pięćdziesiątych, są dziś okoliczności wyboru niezbyt wtedy znanego Raya Ellisa na aranżera i kierownika muzycznego zespołu odpowiedzialnego za nagranie. Niektórzy uważają, że Raya Ellisa rekomendowała Billie Holiday sama Sarah Vaughan, jednak nie ma na to żadnych dowodów. Inni stawiają na jedyną istotną solową płytę Raya Ellisa – „Ellis In Wonderland” wydaną w 1957 roku. Z całą pewnością Billie Holiday mogła wybrać kogoś bardziej znanego, szczególnie, że nie oczekiwała niczego szczególnie nietypowego – jedynie dużej orkiestry i sekcji smyczkowej oraz paru zaprzyjaźnionych muzyków jazzowych.

Tak więc wybór Raya Ellisa wydaje się niekoniecznie najbezpieczniejszy. On sam jednak wykonał fantastyczną pracę przygotowując zestaw jazzowych standardów w nowych aranżacjach. Był mistrzem swojego zawodu, bowiem nie miał okazji do żadnej próby z samą Billie Holiday. Jak sam później opowiadał, kupił kilka poprzednich płyt wokalistki, żeby dopasować wybrane tonacje i orkiestracje utworów do jej głosu.

Album nagrano w czasie 3 dni. Uczestnicy samego nagrania wielokrotnie opowiadali, że sama artystka pojawiła się w studiu niekoniecznie do końca trzeźwa, a w dodatku podczas pracy obficie nawilżała sobie struny głosowe za pomocą napoju, który z naparem z siemienia lnianego, czy zieloną herbatą łączyła jedynie zawartość wody. Dodatkowo Billie Holiday nie znała części tekstów, więc musiała ich się uczyć na bieżąco bądź, o zgrozo, śpiewać wprost z kartki.

Po zakończeniu nagrania całego przygotowanego materiału, okazało się, że brakuje jednej piosenki do długości albumu oczekiwanej przez producentów, więc któryś z muzyków udał się do pobliskiego sklepu z nutami i nabył jakieś orkiestrówki, choć do dziś nie wiadomo, który utwór jest tym ostatnim, nie zaaranżowanym uprzednio przez Raya Ellisa.

Biografowie również nie znają jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy Billie Holiday celowo wybrała niemal same smutne i odnoszące się niemal bezpośrednio do jej życiorysu standardy w rodzaju „You Don’t Know What Love Is”, „The End Of A Love Affair”, czy „I’m Fool To Want You”? Być może nie wątek biograficzny był tu najważniejszy, a zmęczony głos wokalistki, który raczej nie pasował do wesołych piosenek?

Genialne albumy często powstają przez przypadek. Ich powstanie jest związane ze szczęśliwym splotem wielu okoliczności. Tak było i tym razem. Podsumowując – będąca nie w pełni dyspozycji, nieprzygotowana do nagrania artystka nagrywa jeden z najważniejszych albumów swojego życia. Jedyna logiczna hipoteza, to że przypuszczała, że może to być ostatnia okazja…

Niedoskonałości zmęczonego głosu dodały wokalistce bluesowego feelingu, pomogły podkreślić ból i odwagę związaną z zaśpiewaniem bardzo osobiście bolesnych tekstów.

Billie Holiday
Lady In Satin
Format: CD
Wytwórnia: CBS
Numer: 5099745088324

23 października 2016

e.s.t. - Esbjorn Svensson Trio Plays Monk

Zespół e.s.t., powstał w 1993 roku jako Esbjorn Svensson Trio, z czasem przestał być sekcją rytmiczną akompaniującą pianiście. Stał się monolitem i jednym z tych w sumie nielicznych zespołów jazzowych, szczególnie ostatnich dziesięcioleci, który przetrwał w niezmienionym składzie trochę więcej niż nagranie dwóch albumów i zagranie jednej długiej trasy koncertowej. Co ważniejsze, był również jednym z tych nielicznych zespołów, w których powstało coś więcej, niż jedynie wartość muzyczna wynikająca bezpośrednio z sumy pomysłów i umiejętności jego członków. Często nazywa się to fachowo i uczenie brzmiącym określeniem – synergią. Ja nazywam to zwyczajnie zespołem. Tak powinno być w każdej grupie muzycznej, niestety nie zawsze to oczywiste.

Karierę zespołu, później już światową karierę jazzowej supergwiazdy przerwała tragiczna śmierć pianisty – Esbjorna Svenssona w 2008 roku. Zespół zrobił przez ponad 15 lat karierę godną największych sław jazzu, skutecznie docierając nie tylko do europejskich fanów gatunku, ale również podbijając rynek amerykański i stając się marką rozpoznawaną nie tylko przez jazzowych krytyków i garstkę bywalców klubów. Muzycy potrafili dotrzeć do szerokiego odbiorcy z ambitną, niełatwą i niekoniecznie przebojową muzyką.

Większość płyt nagrali korzystając ze wsparcia wytwórni ACT, Siegfried Loch uczynił z nich jedną z największych gwiazd swojego katalogu, szybko rozpoznając wartość artystyczną i komercyjny potencjał zespołu. Jednak pierwsze płyty muzycy wydali w wytwórni Dragon i Superstudio GUL. Ich muzyczny debiut – album „When Everyone Has Gone” nie jest dziś łatwy do zdobycia. Za to chronologicznie drugi album – nagrany i wydany pierwotnie w 1996 roku przez Superstudio GUL i BMG Classics – „Esbjorn Svensson Trio Plays Monk”, znalazł się w światowym katalogu ACT w roku 2000, kiedy zespół miał już za sobą świetnie oceniany album „From Gagarin’s Point Of View”, który przez wielu fanów uważany jest za pierwsze nagranie ich ulubionego zespołu.

Krążek zarejestrowany przez Esbjorna Svenssona, Dana Berglunda i Magnusa Ostroma w studiu szwedzkiego radia w 1996 roku jest absolutnie nietypową pozycją w całym dorobku zespołu. Zawiera bowiem w całości ich własne interpretacje najbardziej znanych kompozycji Theloniousa Monka. W pozostałej studyjnej dyskografii zespołu na palcach jednej ręki można policzyć kompozycje, które nie zostały napisane przez któregoś z członków zespołu.

Ten album jest rodzajem muzycznego świadectwa dojrzałości gotowego na światową karierę zespołu. W momencie jego nagrania muzycy kończyli właśnie trzydziestkę i trudno nazwać ich było w tamtym momencie kariery nowicjuszami. Jednak materia, z którą postanowili się zmierzyć jest niezwykle trudna i pełna pułapek. W jaki sposób muzycy potrafili zagrać te kompozycje po swojemu, a jednocześnie z wielkim szacunkiem do ich kompozytora – nie wiem, ale udało się im wyśmienicie.

Dlaczego dziś ten album należy do jednego z mniej znanych i nieczęsto wspominanych nagrań zespołu – również nie wiem, bowiem dla mnie jest dziełem doskonałym. To jeden z tych albumów, który w Kanonie Jazzu mógłby znaleźć się od razu w 1996 roku. Właśnie mija 20 lat od jego nagrania, więc trzymając się naszych reguł, można to zrobić dopiero teraz.

Całkiem przy okazji, ten album to doskonałe abecadło muzyki Theloniousa Monka. W zasadzie lepiej wybrać nie można było. Gdyby utworów miało być więcej, pewnie warto dołożyć „Blue Monk”, „Hackensack”, „Misterioso” i „Epistrophy”. I może jeszcze „Ruby My Dear” i „Straight No Chaser”… Szkoda, że nigdy nie powstała druga część. Bardzo chciałbym usłyszeć te utwory w wykonaniu e.s.t.

e.s.t.
Esbjorn Svensson Trio Plays Monk
Format: CD
Wytwórnia: Superstudio GUL / ACT!
Numer: 614427901026