Oczywiście
takie narzekanie jest uprawnione w przypadku wielu jazzowych karier naszych
polskich wielkich mistrzów i oczywiście nigdy nie dowiemy się, co grałby Tomasz
Szukalski, gdyby wychował się w Nowym Jorku. Z naszego polskiego punktu
widzenia, to może nawet lepiej, bo wielu sław lat sześćdziesiątych ci, którzy
nie jeździli wtedy do Ameryki, a tych była większość, nie mieli okazji zobaczyć
na żywo nigdy, albo tylko raz czy dwa w czasie Jazz Jamboree. A tak Tomasza
Szukalskiego i wielu innych mistrzów naszego rodzimego jazzu, często
dorównujących opanowaniem instrumentu, muzykalnością i ilością oryginalnych
pomysłów mieliśmy przez wiele lat w zasadzie na wyłączność.
Muzyka nie jest
jednak dyscypliną sportową i w zasadzie nie ma tu znaczenia, że ktoś na drugim
końcu świata gra równie dobrze, albo nawet ciekawiej. Trzeba cieszyć się tym,
co dla nas dostępne i osiągalne. Dlatego też w cyklu prezentującym 20 wielkich
postaci polskiego jazzu przypomnimy tych, których już nie ma wśród żywych i
których możemy wspominać tylko sięgając po ich doskonałe nagrania, jak i tych,
którzy mimo fenomenalnego dorobku mają jeszcze swoje najciekawsze płyty przed
sobą, według powiedzenia popularnego w środowisku, że moja najlepsza płyta to
ta następna. Muzycy jazzowi często dodają, że ta następna, na której nagranie
jakimś cudem niezwykłym znajdę pieniądze, ale to już zupełnie inny, nieco
pozaartystyczny temat.
Z dokonanego
wyboru akurat tych muzyków, a nie innych tłumaczyć się nie zamierzam, bo wiem,
że w ciągu najbliższych tygodni przypomnę tym starszym i być może zaprezentuję
po raz pierwszy tym młodszym postaci wybitne i jeśli ktoś nawet poczuje się
obrażony przez moment, że w tym gronie się nie znalazł, to niech spróbuje
zakwestionować wielkość któregokolwiek z tych muzyków, o których wkrótce
opowiem. Poza tym zawsze jest miejsce na kontynuację cyklu, a przecież te
najlepsze płyty przed nami.
Po raz kolejny
muszę również podzielić się obserwacją, że niestety wiele genialnych płyt
sprzed lat dostępnych jest jedynie garstce nieustających w poszukiwaniach
kolekcjonerów, albo tym, którzy mieli okazję żyć dorosłym życiem w czasach,
kiedy ukazywały się płyty naszych wielkich mistrzów, które uznajemy dziś za
najlepsze. Oczywiście pojawiają się wznowienia, jak choćby rosnący katalog
wydawanej na nowo serii Polish Jazz, czy wydawnictwa opracowywane niezwykle
starannie przez GAD Records, czy Fundację Zbigniewa Seiferta. Pochwalić też
należy za reedycje i wydania archiwalne Polskie Radio. Jednak w dyskografii w
zasadzie każdego z naszych mistrzów są niezwykle istotne pozycje niedostępne od
lat.
Tomasz
Szukalski, jak wielu znakomitych muzyków, uczył się w młodości grać na zupełnie
innym instrumencie, niż ten, który stał się jego podstawowym. W przypadku
Szakala tym pierwszym był podobno klarnet, który studiował w PWSM w Warszawie.
W zakresie gry na tenorze i sopranie był samoukiem. Jeśli tak było
rzeczywiście, to można uznać nawet, że szkoły muzyczne nie są potrzebne, bo
talent wystarczy, choć nauka gry na klarnecie z pewnością nie przeszkadzała.
W końcówce lat
sześćdziesiątych Tomasz Szukalski, wtedy jeszcze student wspomnianej PWSM
występował z zapomnianym dziś zespołem Partita, który pojawił się nawet w
programie Jazz Jamboree w 1967 roku. Jednak dla prawdziwego jazzu odkrył
Szukalskiego Zbigniew Namysłowski. To z nim nagrał pierwszą moim zdaniem
istotną pozycję w swojej dyskografii – album „Winobranie”. Okazjonalne występy
z Niebiesko-Czarnymi, Marianną Wróblewską i orkiestrą radiową Namysłowskiego są
istotne historycznie, choć muzycznie nie stanowią jakiejś reprezentatywnej
dokumentacji rozwoju talent Szakala, który miał niewątpliwe szczęście do
istotnego uczestnictwa w ważnych i absolutnie genialnych sesjach, które w ciągu
kilkunastu miesięcy otworzyły jego bogatą, choć ubogą we własne produkcje
dyskografię. „Easy!” Wojciecha Karolaka, „TWET” Tomasza Stańko, „Sprzedawcy
Glonów” Ptaszyna i „Kujawiak Goes Funky” Namysłowskiego to tylko część nagrań
Szakala z lat 1973-1975. To pozycje zupełnie oczywiste i często wymieniane jako
jedne z najważniejszych płyt tego okresu nie tylko dla Szakala.
Całkiem
niedawno wznowiona została w serii Polish Jazz znakomita płyta Czesława
Bartkowskiego „Drums Dream” z 1976 roku nagrana w składzie Bartkowski, Karolak,
Makowicz, Stańko, Szukalski, której być może jedynym problemem był fakt, że
liderem był perkusista, czyli człowiek siedzący z tyłu sceny, a nie solista z
trąbką, czy saksofonem. Co prawda Szukalski jest na tym albumie obecny jedynie
w jednym utworze, ale krążek ten jest do niedawna zupełnie niedostępną istotną
częścią dyskografii wszystkich grających na nim muzyków, w tym Stańki i
Makowicza.
W tym czasie
Szakal był stałym członkiem zespołu Tomasza Stańki, co można dziś usłyszeć na
genialnej płycie „Balladyna” a garść szczęśliwców może wprawiać w zazdrość
innych fanów prezentując im materiał z takich albumów, jak „Live At Remont” czy
„Almost Green”. Przy okazji muszę pogratulować temu, kto usłyszał Szakala na
„Jasmin Lady” Namysłowskiego, bo to błąd powielany w wielu źródłach, a gdzieś
musi mieć swój początek. To zresztą kolejny genialnie piękny i równie
niedostępny album. Jak pewnie się domyślacie, o Namysłowskim też wkrótce będzie
i obiecuję, że nagrania z tej płyty pojawią się w audycjach.
Dorobek
nagraniowy Tomasza Szukalskiego w roli lidera jest niezwykle istotny i niestety
niezwykle niedostępny. W zasadzie bez problem znajdziecie któreś ze wznowień
albumu „Tina Kamila” i „Time Killers” 3 liderów – Karolaka, Szukalskiego i
Bartkowskiego. Dalej już zaczynają się schody i wyzwanie. „Tina Blues” z 1986
roku w zasadzie niedostępny i tylko raz, niekoniecznie legalnie wznowiony. „Borżomski
Wąwóz / Body And Soul” wznowiony raz i dziś raczej trudny do kupienia, a „Sz –
Sz” Szukalskiego i Szprota dostępny łatwo w formie zużytych i niechlujnie
wytłoczonych w dużej ilości dawno temu analogów i niewielkiego, dawno
wyczerpanego wznowienia cyfrowego. Z występami gościnnymi jest nieco lepiej –
płyty Tomasza Stańko, Anny Marii Jopek, czy Agi Zaryan kupić łatwo, ale
spróbujcie znaleźć choćby doskonały album Artura Dutkiewicza, postaci ważnej w
artystycznym i prywatnym, niełatwym życiu Szakala „Lady Walking”, mnie się
ostatnio udało, albo „Sunrise Sunset” Grażyny Auguścik.
Szakal był
zresztą mistrzem ubarwiania swoimi genialnymi solówkami nagrań wokalistek (Aga
Zaryan, Marianna Wróblewska, Grażyna Auguścik, Karin Krog, Anna Maria Jopek) i
wokalistów (Stanisław Sojka, Grzegorz Karnas). Odnajdował się równie doskonale
w nieco mniej konserwatywnych klimatach, eksperymentując z SBB, czy w The Quartet
z Kuplowiczem, Jarzębskim i Stefańskim.
W 2010 roku
RadioJAZZ.FM było organizatorem niezwykłego koncertu, z którego dochód
przeznaczyliśmy na pomoc Tomaszowi Szukalskiemu, który wtedy już nie mógł ze
względu na stan zdrowia koncertować. Trudno znaleźć w historii polskiego jazzu
wydarzenie równie spontaniczne, które zebrało tyle sław gotowych pomóc choremu
przyjacielowi.
Każdy kto
słyszał Szakala choć raz na żywo, nie zapomni tego do końca życia. Ja poznałem
dotąd tylko kilku muzyków o podobnej osobowości, tak niezwykle zaangażowanych w
każdy dźwięk zagrany na scenie i w studio, tak prawdziwych, bezpośrednich i
jednocześnie muzycznie genialnych. Tomasz Szukalski był jednym z nich. Dlatego
z żalem odkrywam fakt niedostępności niemal połowy jego dyskografii.