07 listopada 2012

JazzPRESS – listopad 2012

Listopadowy numer JazzPRESSu już gotowy, do pobrania tutaj: JazzPRESS - Listopad 2012


Dla mnie rewelacją muzyczną listopada jest nowa płyta i polskie koncerty Grażyny Auguścik. W numerze listopadowym przeczytacie sporo o projekcie Grażyny „Man Behind The Sun: Songs Of Nick Drake”.



Moim wkładem do listopadowego numeru jest też wywiad z Nguyenem Le.

Wśród rozmówców znaleźli się także Maciej Fortuna, Kuba Sokołowski, Maciek Pysz i Piotr Lemańczyk. W numerze wspominamy, tych, o których zubożał świat jazzu w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy – taki listopadowy zwyczaj.

Jesień to czas koncertowy, czego ilustracją są liczne relacje.

Poza tym tradycyjnie - przegląd Wydarzeń, Nowości Płytowych, Przewodnik koncertowy, Płyta tygodnia oraz Sesje jazzowe na każdy dzień i podsumowanie październikowego Kanonu Jazzu.

Bill Evans & Jim Hall – Undercurrent


Dla fanów jazzu zestawienie na jednej płycie Billa Evansa i Jima Halla jest czymś, co w zasadzie nie mogło się nie udać. To również płyta szczególna w niezwykle obszernej dyskografii Billa Evansa. Sesja z 24 kwietnia 1962 roku była pierwszą, na jaką się zdecydował po tragicznej śmierci swojego przyjaciela i członka zespołu – basisty Scotta LaFaro.

Tego dnia Bill Evans i Jim Hall spotkali się w studiu prawdopodobnie po raz pierwszy. Ten fakt, jeśli prawdziwy, czyni ich wzajemne muzyczne zrozumienie po prostu magicznym. Ta płyta to jednak przede wszystkim niespotykana muzyczna przestrzeń, elegancja. Znam ten album na pamięć, nie potrafię odnaleźć ani jednego niepotrzebnego, albo umieszczonego w złym miejscu dźwięku. Tu powiedzenie, że mniej znaczy lepiej nabiera niezwykłego znaczenia.

To nie jest jednak tylko elegancji salonowy jazz. Mimo tego wyważenia i dawkowania emocji to muzyka prawdziwa, daleka od sztywnego efekciarstwa. Bill Evans to jeden z mistrzów grania standardów, szczególnie w klasycznym trio z perkusją i kontrabasem. Wiele z nich odkrył na nowo, zawsze dodając coś od siebie. Już dla samego „My Funny Valentine” warto kupić tę płytę…

Zestawienie fortepianu i gitary nie jest typowe dla jazzowych zespołów. O nieudanych projektach tego rodzaju lepiej nie pamiętć i ich nie wspominać. Z tych udanych porównanie z „Undercurrent” wytrzymują chyba jedynie nagrania Oscara Petersona z Joe Passem („A Salle Pleyel” – to również murowany kandydat do naszego jazzowego kanonu). No i oczywiście kolejny, równie dobry co „Undercurrent” album Billa Evansa i Jima Halla, nagrany kilka lat później „Intermodulation”, który w Kanonie Jazzu też pewnie kiedyś umieścimy.

W wydawanych w ostatnich latach przeróżnych wersjach zrematerowanych producenci dodają sporo dodatkowych nagrań z tej samej sesji o muzycznej wartości i dźwiękowej jakości niemal równej oryginalnym nagraniom. Już sama popularność reedycji świadczy o tym, że to płyta ciągle kupowana i ważna dla fanów obu muzyków. W przypadku tego albumu warto poszukać dobrej cyfrowej reedycji, która wprowadza do dźwiękowej przestrzeni tonalną równowagę nie naruszając jednocześnie wrażenia obcowania z muzyką mającą już 50 lat, która brzmiałaby dziwnie, gdyby nagle w cudowny sposób udało się jej jakość ulepszyć do takiej, którą oferują dobre współczesne produkcje. We współczesnych reedycjach producentom udało się poprawić szczególnie dynamikę brzmienia gitary.

Bill Evans & Jim Hall
Undercurrent
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note / Capitol / EMI
Numer: 077779058327

06 listopada 2012

Jazzowa Sobota we Wrocławiu (Enrico Rava Tribe, John McLaughin & The 4th Dimension) – Wrocław, 03.11.2012

Znowu szybki przegląd obrazkowy. Wiele się dzieje. Czasem nawet za wiele. Tak było w ostatnią sobotę we Wrocławiu. Czasy monumentalnych koncertów, w czasie których występowało kilka światowych gwiazd już minęły. Kiedyś tak było na Jazz Jamboree. W ostatnich latach centrum jazzowego życia koncertowego wyraźnie przesuwa się na południe Polski. Wrocław rywalizuje tu skutecznie z Bielsko-Białą. Jesienią zdecydowanie wygrywa Wrocław.

3 listopada, w ramach dwu zupełnie niezależnie organizowanych festiwali wystąpiły dwie światowe gwiazdy. Na szczęście godziny rozpoczęcia obu koncertów ze sobą nie kolidowały, a wyludnione w związku ze świątecznym przedłużonym weekendem miasto pozwalało szybko zmienić miejsce. Wielu słuchaczy nie potrafiło wybrać i po zakończeniu pierwszego koncertu postanowiło szybko przemieścić się z Filharmonii do Impartu.

Zacznijmy jednak od początku. Talent organizatorów Jazztopadu do organizowania niezwykłych wydarzeń i przekonywania muzyków, żeby chcieli przyjechać właśnie do Wrocławia, często na jedyny koncert w Europie znam i podziwiam od lat. Wspomnieć wystarczy choćby zeszłoroczny, zupełnie fenomenalny koncert Sonny Rollinsa, o którym pisałem tutaj:


W tym roku główna atrakcja Jazztopadu – Ornette Coleman, jeszcze przed nami. W ostatnią sobotę ze swoim najbardziej mainstreamowym aktualnie projektem Tribe w sali Filharmonii zagrał Enrico Rava. Zagrał wyśmienicie, choć scena była dla zespołu nieco za duża, a na widowni sporo pustych miejsc nie sprzyjało stworzeniu niepowtarzalnej atmosfery. Jednak z pewnością nikt nie wyszedł z tego koncertu niezadowolony. Na dłuższą relację będziecie musieli poczekać do grudniowego JazzPRESSu, a teraz jedynie garść zdjęć…

Giovanni Guidi, Gianluca Petrella, Enrico Rava, Gabriele Evangelista, Fabrizio Sferra

Enrico Rava

Enrico Rava

Enrico Rava

Gabriele Evangelista

Gianluca Petrella

Giovanni Guidi

Fabrizio Sferra

Szybki transfer kilka ulic dalej, do miejsca dla jazzowej i rockowej mapy Wrocławia historycznego – IMPARTu. W latach dziewięćdziesiątych byłem tam świadkiem wielu niezapomnianych koncertów. Sala wygląda jakby czas się zatrzymał, jedynie wejścia i korytarze nieco przebudowano. Koncert Johna McLauglina przeniesiono z dużo większej hali Orbita i to była dobra decyzja, bowiem nie ma dla muzyków nic lepszego, jak pękająca od nadmiaru słuchaczy widownia. Całkiem przypadkiem zajrzałem głęboko w oczy przedstawicielowi Straży Pożarnej, który nadkompletem był nieco przerażony, ale w końcu jakoś dogadał się z organizatorami i koncert rozpoczął się z małym opóźnieniem związanym z koniecznością wydrukowania wszystkich biletów od nowa przy użyciu jednej małej drukarki… Dla tych, co pędzili z Filharmonii to opóźnienie było zbawienne.
Etienne Mbappe, Ranjit Barot, John McLaughlin, Gary Husband

John McLaughlin

Ranjit Barot

Ranjit Barot

Ranjit Barot

Sam John McLauglin zagrał chyba mniej niż wszyscy się spodziewali po dynamicznym, niemal rockowym składzie. Za to Etienne Mbappe był tego wieczoru absolutnie fenomenalny. Właściwie ukradł show wielkiemu gitarzyście, a to sztuka nie lada…

Etienne Mbappe

John McLaughlin, Etienne Mbappe

Etienne Mbappe

W archiwalnym już, październikowym numerze JaZZPRESSu przeczytacie mój wywiad z Johnem McLaughlinem. Archiwalne numery JazzPRESSu do pogrania ze strony: www.jazzpress.pl

Od przybytku głowa nie boli, ale jak usłyszałem w kuluarach, w związku z tym, że we Wrocławiu dzieje się wiele, lokalna władza zamierza spróbować skoordynować przyszłoroczne imprezy tak, żeby gonitwa po mieście nie była konieczna…

05 listopada 2012

Warszawskie Zaduszki Jazzowe – Teatr Capitol, Warszawa, 30.10.2012


Nieco remanentów fotograficznych. 30 października odbyły się w Teatrze Capitol,  a właściwie wnętrzu, które kiedyś było kinem, tradycyjne Jazzowe Zaduszki. Impreza była towarzysko i muzycznie całkiem udana, zgodnie z tezą, która często się sprawdza, że polskie koncerty jazzowe dzielą się na słabe i te, na których obecny jest Marek Karewicz. W Capitolu był obecny…

Impreza miała charakter zaduszkowy, choć nawet w jazzowej konwencji można było wybrać nieco bardziej wyciszony i melancholijny repertuar… Czasy jednak takie, że często o charakterze imprezy decyduje budżet, a nie wybory artystyczne.

Wystąpiły 3 składy, większości muzyków dość dawno na scenie nie widziałem, więc było to ciekawe doświadczenie.

Jako pierwszy zagrał kwartet Jarosława Małysa i Janusza Szroma.

Janusz Szrom

Janusz Szrom

Jarosław Małys

Paweł Puszczało

Wiesław Szymański

Kolejny zespół to kwartet Janusza Skowrona i Richie Barshaya, który prowadzi warsztaty na Bednarskiej…

Richie Barshay

Richie Barshay

Janusz Skowron

Mark Waggoner

Piotr Rodowicz

Na koniec zagrał kwintet Macieja Strzelczyka i Michaela Patches Stewarta.

Maciej Strzelczyk, Piotr Rodowicz, Frank Parker, Michael Patches Stewart, Jarosław Małys

Maciej Strzelczyk

Frank Parker

Michael Patches Stewart

Michael Patches Stewart

Michael Patches Stewart

Michael Patches Stewart

Organizatorów należy pochwalić za całokształt, ale także za sprawne przeprowadzenie imprezy bez irytujących zwykle w takich okolicznościach przedłużających się przerw między poszczególnymi setami…

04 listopada 2012

Grażyna Auguścik – Man Behind The Sun: Songs Of Nick Drake


Mam niezwykle emocjonalny stosunek do tej płyty. Co najmniej z kilku powodów. Muzyka i teksty Nicka Drake’a są ze mną chyba od zawsze. O pomyśle nagrania „Man Behind The Sun: Songs Of Nick Drake” wiedziałem od ponad roku, a od kilku miesięcy znałem już cały materiał. Wielu muzyków zna i uwielbia proste, prawdziwe i jednocześnie muzycznie wyrafinowane kompozycje Nicka Drake’a. Niewielu ma odwagę się z nimi zmierzyć. Dotąd najbardziej znaną postacią systematycznie grywającą Nicka Drake’a był Brad Mehldau. Nikt znany nigdy nie odważył się nagrać całego albumu z jego piosenkami. Aż do dziś. Trzyma w rękach jeszcze ciepłą, oficjalnie dostępną na kilka dni przed światową premierą jedynie na koncertach Grażyny płytę. To projekt artystycznie ryzykowny, bowiem większość całkiem sporej grupy fanów jakich ma Nick Drake na całym świecie za coverami nie przepada. Ja zaliczam się do fanów Nicka Drake’a i uważam nagrania Grażyny za zachwycające. Czuję się też zaszczycony tym, że mój tekst o Nicku, Grażynie i tych nagraniach znalazł się na okładce albumu.

Próbowałem napisać coś innego, jednak w kilku wersjach tekstu pojawiały się zdania podobne do tych, jakie napisałem w pewną sierpniową, deszczową noc. Na płycie – w końcu to produkt światowy nie tylko w zamierzeniach wydawcy i muzyków, ale przede wszystkim ze względu na poziom artystyczny znalazła się wersja angielska. Poniżej wersja polska...

Graż…

Wieloletnia obserwacja muzycznej drogi Grażyny Auguścik jest doprawdy fascynująca. To opowieść o skromnej do dziś dziewczynie ze Słupska , która uczyła się grać na gitarze w lokalnej szkole muzycznej. W końcówce lat siedemdziesiątych Grażyna postanowiła zacząć śpiewać. Początkowe próby obejmowały zarówno śpiewanie jazzowe, to nowoczesne, jak i to bardziej tradycyjne. Nieco po drodze próbowała piosenki studenckiej, i bardziej rozrywkowych form dotarcia do szerokiej publiczności zdobywając w Polsce nagrody na ważnych festiwalach.
Nie wypominając Grażynie wieku, zdecydowała się wyjechać na studia do Berklee College of Music w Bostonie dość późno, jak na wokalistkę w wieku ponad 30 lat. Pewnie była w swojej grupie najstarsza… Pewnie też była najlepsza… W sumie nieważne czy lepsza od innych, ale na pewno była bardzo dobra.
Zanim skończyła jedną z najsłynniejszych jazzowych szkół świata zdążyła już na dobre zaistnieć na najbardziej konkurencyjnym z jazzowych rynków. Od dawna mieszka na stałe w Chicago. Często gra również koncerty w Polsce. Potrafi uwieść największe sale koncertowe wypełnione po brzegi wymagającą publicznością, jak i dać z siebie wszystko dla kilkunastu osób. Kocha muzykę, od lat będąc jej oddana bez reszty. Nie szuka popularności, codziennie robi swoje…. Większość swoich płyt wydaje sama, co wymaga nie tylko zdolności organizacyjnych i wiele cierpliwości, ale przede wszystkim wielkiej wiary we własny talent i umiejętności.
Grażyna od lat współpracuje z młodymi muzykami z Chicago. Kiedy ma okazję, chętnie gra też z największymi nazwiskami. Śpiewała między innymi z Jimem Hallem, Johnem Medeskim, Michaelem Breckerem i Patricią Barber.
Ja już nie pamiętam, kiedy usłyszałem ją pierwszy raz na żywo. Znam wiele osób, które po jednym występie Grażyny są jej fanami już na zawsze.
Grażyna Auguścik idzie swoją własną drogą. Ciągle poszukuje nowych pomysłów. Ileż na świecie powstaje nowych płyt z kolejnymi wersjami jazzowych standardów. Właściwie o wszystkich z nich później piszemy, że to kopiowanie czegoś co już było. O żadnej z płyt Grażyny nie potrafiłbym tego napisać, choć często korzysta ze znanych kompozycji.
Grażyna powiedziała mi kiedyś, że głos jest potęgą. Istotnie, to najbardziej skomplikowany instrument na świecie, wyposażony w nieskończoną ilość barw i przewyższający możliwościami artykulacyjnymi wszystkie inne skonstruowane przez człowieka maszyny do produkcji dźwięków… Dlaczego więc nie ma zbyt wielu wybitnych wokalistek? Żeby śpiewać, trzeba mieć coś do opowiedzenia. Można być wirtuozem gitary, czy saksofonu. Nie można być wirtuozem głosu. Śpiew jest sposobem na przekazywanie emocji i narzędziem do wyrażania siebie umożliwiającym opowiedzenie historii, których nie da się opowiedzieć przy pomocy innego instrumentu…
Grażyna nie szuka jednak popularności. Ona gra muzykę i robi swoje… konsekwentnie od wielu lat.

Nick…

Nick Drake to ukryty skarb. Każdy zna Boba Dylana. On jest wielkim poetą. Niektórzy potrafią jednak dostrzec, że są też inni, a wśród nich tacy, którzy mimo, że nie zrobili równie wielkiej światowej kariery, zasługiwali na nią z pewnością. Częścią legendy wielu muzyków jest ich krótkie, bądź pogmatwane życie… Wśród nich są z pewnością Tim Hardin i Tim Buckley – Amerykanie i jeden jedyny w gronie największych poetów rocka Anglik – Nick Drake. Co różni amerykański folk od angielskiego, a raczej Nicka Drake’a od pozostałych? Nick Drake to nie tylko teksty, to również świetne muzycznie kompozycje. U Nicka Drake’a muzyka nie jest tylko dodatkiem do śpiewanego tekstu. Jest jego częścią, podkreślającą jego znaczenie nie tylko melodią, ale też aranżacją, wykorzystującą całkiem pokaźne instrumentarium do tworzenia mrocznej, co tu dużo ukrywać… depresyjnej aury. W ten sposób Nick Drake staje się Muzykiem a nie tylko poetą z gitarą w ręku.
Jednak nie to najbardziej odróżnia Nicka Drake’a od Boba Dylana, Tima Hardina i Tima Buckleya, to fakt, że śpiewa o swoich własnych, a nie cudzych emocjach i uczuciach. Bob Dylan pozostaje największym poetą rocka. Powinien dostać za to literackiego Nobla (niestety do dziś nagrody nie dostał…. A czasu na to pewnie coraz mniej, bo Nobla przyznaje się tylko żyjącym). Jednak Bob Dylan to głos pokolenia, Tim Hardin i Tim Buckley też śpiewają często komentując bieżące wydarzenia, czy opowiadając historie podsuwane przez innych. Taką tradycję odziedziczyli po poprzednim pokoleniu wędrujących bardów – Woodym Guthrie i Pete Seegerze. To samo w sobie nie jest złe, jednak za wszystkich śpiewać się nie da. Nick Drake tego nie robił, nie chciał naprawiać świata, nic nie chciał… poza śpiewaniem i opowiadaniem światu tego, co miał w głowie ten ogarnięty nieśmiałością introwertyk.  Nic nie chciał… Wielu uważa, że nawet nie chciało mu się żyć..
Nick Drake nie był głosem pokolenia, śpiewał o swoim świecie, nie o świecie innych. Był i do dziś jest w związku z tym prawdziwy i aktualny… Nick Drake potrafił napisać melodie, które przyklejają się do ucha i nie potrafimy o nich zapomnieć. Niebanalne, nieoczywiste, a jednak takie, które latami będziemy nucić nie wiedząc co to jest. W melodiach Nicka Drake’a można odnaleźć zarówno elementy dawnej muzyki staroangielskiej, jak i zaszczepione przez muzyków Fairport Convention bluesowe frazy, ale to w sumie nie jest najważniejsze… Tej muzyki nie da się rozłożyć na czynniki pierwsze, bo nie trzeba… A to cecha nagrań najwyższej próby.
Tak więc to muzyka w pełni autorska, emocjonalna, raczej niezbyt łatwo poddająca się adaptacjom. Dlatego też niezwykle rzadko jego piosenki nagrywają inni. Pierwszym, który się odważył był Elton John, zanim wydał swoją pierwszą autorską płytę i zanim ukazała się pierwsza płyta samego Nicka Drake’a. Później sukcesem były raczej nagrania instrumentalne – jak choćby Brada Mehldaua.
Nick Drake był nie tylko poetą. Był wirtuozem gitary. Na jego drugim z trzech albumów zagrał John Cale (Velvet Underground), przyszedł do studia na chwilę i już tam został.  Robert Smith (The Cure) nazwę zespołu wymyślił zainspirowany jedną z piosenek Nicka Drake’a, a jego grę na gitarze nazwał niemożliwą do podrobienia. Jego nagrania fascynują dzisiejsze gwiazdy, jak Peter Buck (R.E.M.), Kate Bush, Ben Watt (Everything But The Girl), Paul Wheeler, czy Elvis Costello.
Wielu porównuje jego historię do równie niezwykłego życia Roberta Johnsona. On również nagrywał śmiertelnie zawstydzony wciśnięty w najciemniejszy zakątek studia, tak jak Nick Drake swój ostatni album – „Pink Moon”. Mieli tyle samo lat, kiedy umarli. Nick nagrał  28 piosenek i 4 miniatury instrumentalne, Robert 29 piosenek i trochę wersji alternatywnych… Obaj nie byli zbyt popularni za życia. Obaj są dziś postaciami niezwykle ważnymi dla historii muzyki. O obu krąży wiele legend związanych z niezwykłą techniką gry na gitarze. Obaj czekali na odkrycie jakieś 25 lat… Ja mam jednak wrażenie, że szczyt popularności Nicka Drake’a jeszcze przed nami…

„Man Behind The Sun: The Music Of Nick Drake”

Trochę Wam zazdroszczę.
Wśród osób czytających ten tekst znajdzie się wielu, fanów Grażyny, którzy o Nicku Drake’u usłyszą po raz pierwszy… Dla Was to będzie wielkie odkrycie. Słuchając tego albumu po raz pierwszy poznacie nie tylko niezwykły pomysł Grażyny na poezję Nicka Drake’a, ale też dowiecie się o istnieniu człowieka, którego debiut – „Five Leaves Left” porównywano do „Astral Weeks” Van Morrisona. Z pewnością jako fani Grażyny pozostajecie jej wierni od lat, macie już większość, jeśli nie wszystkie jej albumy. Teraz macie przed sobą niezwykłą podróż w świat jednego z największych poetów rocka w towarzystwie swojej ulubionej wokalistki…
Wśród Was jest też pewnie wielu fanów Nicka Drake’a, wypatrujących od lat każdej ciekawostki z nim związanej… Odkryjecie zatem niezwykłą wokalistkę, która pokaże Wam za chwilę swój własny świat, w którym znalazła miejsce na Wasze ulubione teksty. Ten album możecie śmiało postawić obok trzech płyt Nicka. Jest równie dobry, a moim zdaniem może nawet ciekawszy. Wam zazdroszczę nawet bardziej niż fanom Grażyny. Przed Wami nie tylko wyśmienita płyta, którą właśnie macie w ręku, ale również inne płyty Grażyny Auguścik, po które z pewnością sięgniecie już za chwilę…
Pomysł Grażyny na kompozycje Nicka Drake’a jest niezwykły. Nie bez przyczyny mało było w ciągu prawie 40 lat, jakie minęły od dnia śmierci Nicka, prób zmierzenia się z jego twórczością. To kompozycje i teksty niezwykle osobiste. Z jednej strony związane z ludzkimi emocjami, więc zawsze aktualne, z drugiej jednak trudne do zaśpiewania w innym miejscu i czasie przez innego wykonawcę. Większość z nich nie jest też łatwa muzycznie. Piosenek Nicka Drake’a nie da się po prostu zaśpiewać. Trzeba wejść w ich świat, zrozumieć je i odnaleźć w nich kawałek siebie. Czasem to inna emocja, niż ta, która bywa najważniejsza dla autora.
Wielu uważa, że Nick Drake to najsmutniejszy poeta współczesnej muzyki. Trzeba jednak użyć mocnych środków, żeby dotrzeć do duszy słuchaczy, poruszyć ich serca. Potrafił to Nick Drake 40 lat temu, być może wtedy był w tym najlepszy. Dziś potrafi to Grażyna Auguścik.
A ja ciągle mam wątpliwości, czy piosenki, które znajdziecie na „Ten Pieces of Drake” nie są lepsze od oryginału. Z pewnością są równie osobiste, wypełnione po brzegi emocjami, skłaniające każdego do refleksji, będąc jednocześnie ucztą muzyczną. To nie zdarza się w dzisiejszej za szybko zmieniającej się rzeczywistości zbyt często. Od „Ten Pieces of Drake” można się uzależnić, uważajcie…

Grażyna Auguścik
Man Behind The Sun: Songs Of Nick Drake
Format: CD
Wytwórnia: GMA / EMI
Numer: 5099972371527