30 listopada 2019

Work Song – CoverToCover Vol. 18


„Work Song” to utwór napisany przez Nata Adderleya, choć znany najbardziej z albumu nagranego przez jego brata Juliana Cannonballa. Tak zresztą było zawsze. Nat pozostawał w cieniu swojego brata aż do jego śmierci w 1975 roku. Kompozytor „Work Song” przeżył brata o ćwierć wieku. Po raz pierwszy utwór ukazał się na płycie Nata Adderleya o tym samym tytule. Wkrótce po premierze albumu w 1960 roku tekst do melodii Nata dopisał Oscar Brown Jr i nagrał tak powstałą piosenkę na swoim albumie „Sin And Soul…”. Jednak, jeśli nie liczyć jego wykonania i nagrania Niny Simone, utwór jest bardziej popularny w wersji instrumentalnej.


Za wersję kompozytorską uważam nagranie jedynie kilka tygodni młodsze, niż to pierwsze. Mnie album „Work Song” nie przekonuje, choć wielu uważa go za jedną z ciekawszych płyt Nata Adderleya. Mnie przeszkadzają wiolonczele Sama Jonesa i Ketera Bettsa. Za to, kiedy Jones pozostaje przy basie, a zamiast drugiego solisty – Wesa Montgomery na gitarze, pojawia się Cannonball, „Work Song” od razu staje się jazzowym klasykiem. Dlatego właśnie dla mnie wersją kompozytorską jest nagranie z albumu „Them Dirty Blues”. W dodatku współczesne wydania tego albumu zawierają dwie wersje tego nagrania. O tej płycie przeczytacie tutaj: Julian Cannonball Adderley Quintet feat. Nat Adderley - Them Dirty Blues.

Wspomniana już Nina Simone nagrywała „Work Song” kilka razy. Utwór posiada tekst, więc trzeba o nim pamiętać, tym bardziej, że Oscar Brown Jr. po ważna postać w historii amerykańskiej muzyki, telewizji, teatru i polityki. Napisał ponad 100 piosenek, wydał kilkanaście albumów, grał w filmach i działał w ruchu na rzecz obrony praw Afroamerykanów. Napisał teksty na ważny album Maxa Roacha „We Insist!” śpiewane przez Abbey Lincoln. Napisał teksty do kilkunastu musicali oraz do „All Blues”.

Bardzo ciekawie na tle innych wersji „Work Song” wypada polskie wykonanie z 2014 roku. Zespół nazwany na okoliczność nagrania płyty Lion Vibrations gościł między innymi Piotra Barona, Jorgosa Skoliasa, Wojtka Mazolewskiego i Natalię Niemen. W ich autorskiej interpretacji „Work Song” gwiazd nie usłyszycie. Te zaszczyciły swoją obecnością inne jazzowe przeboje – „Mercy, Mercy, Mercy”, „Take Five”, „Bernie’s Tune” i „Moanin’”. Jednak nawet bez wielkich nazwisk „Work Song” brzmi w ich wykonaniu znakomicie. Szkoda, że skończyło się, przynajmniej na razie, na jednym albumie. O tej płycie możecie przeczytać tutaj: Lion Vibrations And Friends.

Utwór: Work Song
Album: Them Dirty Blues
Wykonawca: Julian Cannonball Adderley Quintet feat. Nat Adderley
Wytwórnia: Riverside / Capitol
Rok: 1960
Numer: 724349544727
Skład: Julian Cannonball Adderley – as, Nat Adderley – cornet, Barry Harris – p, Sam Jones – b, Louis Hayes – dr.

Utwór: Work Song
Album: High Priestess Of Soul
Wykonawca: Nina Simone
Wytwórnia: Mercury / Verve / Polygram
Rok: 1966
Numer: 042284689229
Skład: Nina Simone – voc, p, orchestra

Utwór: Work Song
Album: Lion Vibrations & Friends
Wykonawca: Lion Vibrations & Friends
Wytwórnia: V Records
Rok: 2014
Numer: 5903111377052
Skład: Jahga – voc, b, Magdalena Milwiw Baron – as, Adam Milwiw Baron – tp, Grzegorz Turczyński – tromb, Karol Gola – bs, Piotr Rachoń – el. p, org, Artur Kocan – g, Szymon Chudy – g, Przemysław Jarosz – dr.

29 listopada 2019

Simple Songs 2019/2020 – Vol. 8 – 26.11.2019


Format prezentacji oryginalnej kompozycji w towarzystwie alternatywnego wykonania, często niezwykle odległego od oryginału jest dla mnie ciekawym wyzwaniem. Często wymaga starannego wyboru, a raczej bitwy z samym sobą – wiele ciekawych wykonań musi zostać odrzuconych. W wielu odcinkach cyklu CoverToCover nie udało mi się wybrać tego jednego, najlepszego alternatywnego wykonania. W przypadku utworu „Where The Streets Have No Name” nie mam jednak wątpliwości. Najlepszym wykonaniem obok oryginalnego jest nagranie z albumu „Connection” Terezy Montcalm. Opowieść o tej piosence znajdziecie tutaj: Where The Streets Have No Name – CoverToCover Vol. 17

* Where The Streets Have No Name – The Joshua Tree – U2
* Where The Streets Have No Name – Connection – Terez Montcalm

Kolejny odcinkiem cyklu CoverToCover, nad którym pracuję będzie audycja poświęcona kompozycji Nata Adderleya „Work Song”. Tym razem nie uda się z pewnością ograniczyć prezentacji do dwóch nagrań. Znajdzie się miejsce dla ciekawego polskiego nagrania grupy Lion Vibrations z 2014 roku. Miałem przez chwilę nadzieję, że ta ciekawa formuła będzie kontynouwana, jednak na jednym albumie na razie się niestety skończyło. O tej płycie przeczytacie tutaj: Lion Vibrations and Friends

* Work Song – Lion Vibrations & Friends – Lion Vibrations & Friends

W kolejce do cyklu CoverToCover jest też stara irlandzka ballada „Danny Boy”, do melodii nieznanego autorstwa słowa dopisał na początku XX wieku angielski prawnik Frederic Weatherly. Podobno, kiedy porzucił karierę adwokacją napisał teksty do ponad 3.000 kompozycji. Świat pamięta go jednak raczej jedynie jako autora tekstu do „Danny Boy”. Czasem warto spróbować 3.000 razy, żeby się udało. Z kilku wykonań, które już wybrałem do odcinka o tej kompozycji posłuchajmy razem egzotycznej wersji pochodzącej z Singapuru Jacinthy. W składzie międzynarodowego zespołu między innymi doskonały pianista Kei Akagi i Darek Oleszkiewicz na basie. Jacintha zaczynała jako śpiewaczka teatralna i musicalowa. Od wielu lat jednak wydaje głównie jazzowe płyty. Tekst o tej płycie z 2010 roku (prehistoria) znajdziecie tutaj: Jacintha - Here's To Ben

* Danny Boy – Here’s To Ben – Jacintha

Najnowszy album Marka Napiórkowskiego – „Hipokamp” – jak zwykle zawiera perfekcyjnie zaaranżowane i zagrane utwory – tym razem kompozycje własne lidera uzupełniają dwa utwory Davida Bowie i „Agua Vinho” Egberto Gismontiego. W wykonaniu gitarzysty „Absolute Beginners” brzmi zaskakująco.

* Absolute Beginners – Hipokamp – Marek Napiórkowski

Już za dwa dni – we czwartek 28 listopada w Promie Kultury poprowadzę spotkanie poświęcone sylwetce Marka Blizińskiego. Gośćmi wieczoru będą Paweł Brodowski, Wojciech Karolak i Paweł Pańta. Paweł Brodowski z pewnością przypomni czasy, kiedy zaczynali razem na polskich scenach w zespołach Pesymiści i Czterech. o płycie przeczytacie tutaj: Marek Bliziński - Wave. Sylwetkę Marka Blizińskiego przedstawiałem też niedawno w naszym radiowym cyklu Mistrzowie Polskiego Jazzu: Marek Bliziński - Mistrzowie Polskiego Jazzu

* Love For Sale – Wave – Marek Bliziński

W przygotowaniu jest również odcinek CoverToCover opowiadający historię piosenki Joni Mitchell „Both Sides Now”, w którym nie może zabraknąć Pata Martino, który po raz pierwszy nagrał tą kompozycję w 1974 roku, pięć lat po premierze albumu „Clouds” Joni Mitchell, na którym znalazł się ten utwór. Wersja wokalna z udziałem Cassandry Wilson jest silnym kandydatem na liście najciekawszych wykonań alternatywnych. O płycie Pata Martino, z której pochodzi to nagranie przeczytacie tutaj: Pat Martino – All Sides Now

* Both Sides Now – All Sides Now – Pat Martino feat. Cassandra Wilson

27 listopada 2019

Jacek Niedziela-Meira - Burrellhouse

Lubię takie niespodzianki. Płyta „Burrellhouse” trafiła do mnie przypadkiem. Kiedy również przypadkiem zauważyłem, że Jacek Niedziela-Meira gra na gitarze i że album dedykowany jest Kenny Burrellowi, album zyskał wysoki priorytet na liście tych nowości, które należy poznać koniecznie i natychmiast. I oto jest. Niespodziewany, choć dla tych, którzy wiedzą o gitarowych fascynacjach autora więcej z pewnością oczekiwany. Ja o tym nie miałem pojęcia, dlatego, jeśli nie zauważyłbym na okładce, że lider gra na gitarze, pewnie płyta czekałaby jeszcze sobie spokojnie na stosiku tych istotnych nowości, których wiele i które czekają na mój wolny wieczór czasem i cały rok, albo dłużej.


Dedykacja dla Kenny Burrella i otwierająca album kompozycja „Lyresto” nagrana wspólnie przez Kenny Burrella i Johna Coltrane’a oznaczała, że wiedziałem czego mogę się spodziewać. Zanim płyta nie trafiła pierwszy raz do mojego odtwarzacza, nie wiedziałem jeszcze, że właśnie zyskaliśmy doskonałego gitarzystę, tracąc jednocześnie fantastycznego basistę. Będę miał bowiem już zawsze dylemat - czekać na kolejne nagrania Jacka Niedzieli - basisty, czy kibicować jego gitarowym pasjom.

Wiem za to, że do płyty „Burrellhouse” będę wracał często. Na moje uzależnienie od niej mam kilka argumentów – ponadczasowa, świetna technicznie i pełna bluesowego feelingu gra lidera, doskonałe organy Hammonda obsługiwane przez wschodzącą gwiazdę tego instrumentu – Kajetana Galasa, a także świetna realizacja techniczna nagrania. Dodatkowo wyśmienicie wybrany repertuar złożony z amerykańskich standardów, kompozycji lidera i wrzuconej w ten doskonały jazzowy miks kompozycji Seweryna Krajewskiego śpiewanej chyba kiedyś przez Marylę Rodowicz – „Ludzkie gadanie”. Na polskich piosenkach znam się raczej słabo, więc z historii tej kompozycji egzamin pewnie bym oblał, jednak w otoczeniu muzycznym amerykańskich standardów odnajduje się doskonale.

Formuła grania gitary z Hammondem jest moim zdaniem jedną z ciekawszych form pogranicza bluesa i jazzu, szczególnie jeśli w składzie brakuje basisty. W przypadku płyty Jacka Niedzieli kontrabas ani basowa gitara nie odzywa się nawet na chwilę. W życiu nie myślałem, że napiszę tak o płycie jednego z naszych doskonałych kontrabasistów… Taka formuła eksploatowana przez większość organistów najlepszego dla tego instrumentu okresu lat sześćdziesiątych oraz gitarzystów, którzy podobnie jak Jacek Niedziela potrafili zadbać o każda nutę z osobna. Wśród nich były największe gwiazdy jazzowej gitary – Kenny Burrell, Wes Montgomery, Grant Green i czasem nawet George Benson. W późniejszych latach nowocześniejsze brzmieniowo tria gitara-Hammond-bębny tworzyli John Abercrombie z Janem Hammerem i Jackiem DeJohnette i John McLaughlin z Larry Youngiem i Tony Williamsem. Po rockowej stronie mocy w takim zestawieniu grali Emerson, Lake & Palmer i Van Der Graf Generator. Dziś z nieco już inną, bardziej rockową gitarą taką formułę kontynuują muzycy zespołu Soulive. Osobny rozdział w kategorii gitara/Hammond/bębny należy do jednego z moich ulubionych jazzowych gitarzystów – Pata Martino.

Gdzie w tym wszystkim odnajduję Jacka Niedzielę? Zdecydowanie po stronie klasyków Kenny Burrella i Wesa Montgomery z Jimmy Smithem z lat sześćdziesiątych. „Burrellhouse” to dzieło ponadczasowe, album, który brzmiałby współcześnie również w tamtym okresie. Nie znaczy to, że dziś jest przedmiotem muzealnym. Choć utrzymuje jakość klasyków wspomnianych mistrzów z dawnych lat, co dla mnie nie jest wadą, a raczej najlepszym z możliwych komplementów.

Ciekawe czy sędziwy Kenny Burrell ciągle zajmujący się pracą naukową na UCLA i dochodzący do zdrowia po wypadku z 2016 roku wie o nagraniu Jacka Niedzieli. Jeśli nie, albo producent nie miał odwagi wysłać mu płyty, to sam to zrobię, bowiem „Burrellhouse” jest hołdem doskonałym i warto, żeby sędziwy już profesor, usłyszał, co Jacek Niedziela ma do powiedzenia w stylu, który Burrell wymyślił ponad półwieku temu.

Jacek Niedziela-Meira
Burrellhouse
Format: CD
Wytwórnia: SJ Records
Numer: 5912596066719

25 listopada 2019

Ewa Bem – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Ewa Bem, osobowość niezwykła, wokalistka obdarzona darem swingu właściwym tylko największym światowym sławom. W czasie swojej kariery śpiewała utwory stricte jazzowe, bluesa, muzykę rozrywkową, wiele razy udowadniała, że swingować mogą również polskie kompozycje. Potrafiła odnaleźć się właściwie w dowolnym dobrze napisanym repertuarze. Kiedy zabrakło nowego ciekawego repertuaru, odsunęła się nieco w cień, zaszczycając od czasu do czasu gościnnymi występami młodszych muzyków i nauczaniem śpiewu.

Swoją estradową karierę Ewa Bem rozpoczęła w warszawskiej Stodole, kiedy w 1969 roku powstała tam wokalna Grupa Bluesowa Stodoła. Po niespełna roku działalności zespół uzyskał wyróżnienie na festiwalu Jazz Nad Odrą we Wrocławiu. To spowodowało, że wyróżniającą się w zespole talentem Ewą Bem zainteresował się Zbigniew Seifert. W jego kwartecie Ewa Bem wystąpiła po raz pierwszy na najbardziej wtedy prestiżowym festiwalu Jazz Jamboree w 1970 roku.

W kolejnym sezonie festiwalowym Ewa Bem powróciła do Wrocławia na Jazz Nad Odrą z zespołem Bemibek. Tym razem miejsce bluesa zajęły rytmy latynoskie, a głównymi inspiracjami zespołu byli Jose Feliciano, Sergio Mendez i inne osobistości latynoskiego smooth-jazzu (choć ten termin wtedy jeszcze nie istniał). Taka formuła zespołu pozwalała skierować ofertę nie tylko do fanów jazzu, ale również sięgnąć po zdecydowanie liczniejszą publiczność zainteresowana bardziej popularnym repertuarem. Zespół działał do połowy lat siedemdziesiątych (jako Bemibem), a muzycy mieli ponownie na krótko wznowić działalność w początku lat dziewięćdziesiątych. Zespół na początku tworzyli Ewa Bem, jej brat – Aleksander, śpiewający perkusista oraz Andrzej Ibek, który oprócz roli wokalisty grał również na fortepianie. W składzie zespołu był też Tadeusz Gogosz – basista jazzowy, który grywał również w licznych składach rockowych.

Na tej samej scenie festiwalu Jazz Nad Odrą pojawił się wówczas również rozpoczynający poważne jazzowe granie Marek Bliziński. Po latach Ewa Bem i Marek Bliziński nagrają razem jedną z najważniejszych płyt w karierze obojga muzyków – „Dla Ciebie jestem sobą”. Ich pierwsze wspólne nagrania dla Polskiego Radia datowane są na 1971 rok. Gościnnie z zespołem Bemibek (później również Bemibem) grali też między innymi Zbigniew Namysłowski, Jan Ptaszyn Wróblewski, Tomasz Stańko, Jan Jarczyk, Włodzimierz Nahorny, Tomasz Szukalski, Janusz Muniak i Jerzy Bartz. Zespół zdobył sporą sławę za sprawą przebojowych piosenek pamiętanych do dziś – „Sprzedaj mnie wiatrowi”, „Kolorowe lato”, czy „Nie bójmy się wiosny”.

Kiedy z zespołu odszedł Andrzej Ibek, zespół działał jako Bemibem. W repertuarze obu składów znaleźć można było również kompozycje Krzysztofa Komedy. Największy chyba przebój grupy – „Sprzedaj mnie wiatrowi” napisał Zbigniew Namysłowski. Śpiewali utwory The Beatles, Tito Puente („Oye Como Va” – znane wtedy powszechnie z przebojowego wykonania Carlosa Santany) i The Doors („Light My Fire”). W 1974 roku zespół nagrał album „Bemowe Frazy”. W końcówce istnienia grupy na scenie zastępując stałego gitarzystę – Tomasza Jaśkiewicza – debiutował Wojciech Waglewski. Za sprawą Jaśkiewicza w repertuarze zespołu pojawiły się też kompozycje Klanu. Kiedy zespół reaktywował się w latach dziewięćdziesiątych, w składzie znaleźli się między innymi Dariusz Kozakiewicz, Henryk Miśkiewicz, a także debiutująca Kasia Kowalska.

Bez wątpienia, działalność zespołów Bemibek oraz Bemibem zajmowała sporo czasu i wiązała się z częstymi podróżami na koncerty w kraju oraz zaprzyjaźnionej politycznie okolicy. Jednak w tym samym czasie Ewa Bem działała również w składach zdecydowanie bardziej jazzowych, wykonując repertuar zwykle złożony z jazzowych standardów. W 1974 roku na Jazz Jamboree wystąpiła z kwartetem Jana Jarczyka. W kolejnym roku grała z zespołem Mainstream (Jan Ptaszyn Wróblewski, Wojciech Karolak, Marek Bliziński, Czesław Mały Bartkowski). Ptaszyn, który w latach siedemdziesiątych również prowadził niezwykle zróżnicowane stylistycznie zespoły pisywał w wolnych chwilach utwory rozrywkowe. Za sprawą jego kompozycji „Żyj kolorowo” w 1979 Ewa Bem wygrała festiwal w Opolu. Tekst piosenki napisał Wojciech Młynarski. Nie była to zresztą pierwsza przygoda Ptaszyna z popularnymi przebojami. Napisał też „Zielono mi” i „Moja mama jest przy forsie”.

W latach osiemdziesiątych Ewa Bem nagrała swoje najważniejsze jazzowe albumy. W 1980 roku pojechała razem z Markiem Blizińskim i Ptaszynem Wróblewskim na festiwal Jazz Yatra w Indiach. W 1981 roku w serii Polish Jazz (numer 65) ukazał się album „Be A Man”. W repertuarze złożonym z jazzowych klasyków Ewie Bem towarzyszył zespół dowodzony przez Henryka Majewskiego w gwiazdorskiej obsadzie z Henrykiem Miśkiewiczem, Zbigniewem Jaremko i Andrzejem Jagodzińskim. Gościnnie zaśpiewał Zbigniew Wodecki.

W 1984 powstał album „Ewa Bem Loves The Beatles” z udziałem wielu jazzowych muzyków. Z pozoru nowoczesne aranżacje znanych utworów moim zdaniem raczej nie najlepiej zniosły próbę czasu. Głos Ewy Bem jest jednak do dziś najlepszą częścią tej płyty. W latach osiemdziesiątych powstały też dwie do dziś chyba nigdy niewznowione płyty Ewy Bem – album z piosenkami Winicjusza Chrósta i Wojciecha Jagielskiego „I co z tego masz?” oraz zawierający piosenki Jerzego Wasowskiego „Ten najpiękniejszy świat”. Powstał również album Bernarda Kawki „Metamorphosis” z gościnnym udziałem Ewy Bem. Liderowi Novi Singers nie udał się zbytnio powrót na polskie estrady. Również ta płyta nigdy nie została wznowiona.

Powstanie duetu Ewa Bem – Marek Bliziński i w konsekwencji albumu „Dla Ciebie jestem sobą” inspirowane było znakomitymi nagraniami Elli Fitzgerald z Joe Passem. Na pomysł zagrania w podobnej, genialnej w swojej prostocie formule polskich piosenek wpadł Jan Borkowski. Pierwsze nagrania powstały w 1980 roku, a kolejne uzupełnione o kilka zagranicznych melodii w 1984. Nagrania dokończono w kolejnych miesiącach i w ten sposób w 1986 roku ukazał się album duetu Ewa Bem – Marek Bliziński „Dla Ciebie jestem sobą”, czyli jedna z najlepszych płyt wokalnych polskiego jazzu. Wszystkie partie gitary są tu dopracowane do perfekcji, wybór repertuaru staje się dowodem, że Wasowski i Przybora pisali jazzowe standardy światowej klasy i że język polski nadaje się do śpiewania jazzu. W 2000 roku Ewa Bem powróci do materiału z płyty „Dla Ciebie jestem sobą” realizując niezwykły koncert z udziałem elity polskich gitarzystów. Marka Blizińskiego niestety nie było już wtedy wśród nas. Rozwój jego talentu przerwała choroba, która doprowadziła do przedwczesnej śmierci muzyka w 1989 roku.

W kolejne dekadzie, w latach dziewięćdziesiątych, Ewa Bem śpiewała między innymi z Quintessence Eryka Kulma, Walk Away i zespołem Wojciecha Karolaka. Występowała też z Henrykiem Miśkiewiczem. Jej ulubionym akompaniatorem był Andrzej Jagodziński.

W 1997 ukazała się płyta Ewy Bem „Bright Ella's Memorial” – błyskotliwa interpretacja utworów znanych z repertuaru Elli Fitzgerald w wykonaniu wokalistki i zespołu złożonego z samych mistrzów polskiego jazzu. Razem swingują na tej płycie w iście amerykańskim stylu Jan Ptaszyn Wróblewski, Henryk Majewski, Henryk Miśkiewicz, Andrzej Jagodziński, Jacek Niedziela-Meira, Marcin Jahr i Paweł Tartanus. Kiedy mam ochotę posłuchać Ewy Bem, w zasadzie zawsze wygrywa ten właśnie album, choć powszechnie uważa się nagranie z Markiem Blizińskim za ciekawsze. Mnie jakoś jednak bardziej przekonują amerykańskie przeboje.

Od czasu nagrania albumu poświęconego Elli Fitzgerald, Ewa Bem próbowała kilkukrotnie wrócić na estrady rozrywkowe. Te próby, czasem nawet dość udane muzycznie, nie przyniosły jednak popularności wśród młodszych słuchaczy. Dziś Ewa Bem należy do tych nielicznych, którzy mieli odwagę przyznać, że muzyk też ma prawo do odpoczynku i emerytury. W 2018 roku wokalistka ogłosiła zakończenie kariery muzycznej.