24 października 2020

Błoto – Kwiatostan

Zespół Błoto przy okazji ich poprzedniej płyty – „Erozje” uznałem za okrojone wcielenie EABS. Później zorientowałem się, że to może zostać odebrane jako zarzut, że dostajemy jakby mniej oczekując pełnego składu. W muzyce jednak nie ma takich reguł, czteroosobowy skład Błota uważam za doskonale wybrany do muzyki jaką obecnie tworzą.


Ich najnowszy album, wykreowany na produkt limitowany i luksusowy zbudowany jest według podobnej recepty, co „Erozje” – to zapis spontanicznej, kilkudniowej sesji nagraniowej, która odbyła się w czerwcu 2020 roku w wtedy jeszcze nieotwartym dla publiczności warszawskim klubie jazzowym Jassmine. Trudny dla muzyków czas, kiedy nie odbywały się żadne koncerty pozwolił na zorganizowanie sesji i nagranie albumu, który ukazał się we wrześniu w pięknie wydanej edycji winylowej z ręcznie wykonanymi zdjęciami i sprzedał się w całości (600 sztuk), zanim większość potencjalnych klientów zdążyła zauważyć jego istnienie. Dziś dostępny jest w formie plików do pobrania. Pomysł rozumiem, ale uważam, że wydanie wersji na płycie CD byłoby jednak zasadne.

Każdy ma oczywiście prawo do własnego pomysłu na dystrybucję, a najważniejsza jest muzyka, nawet jeśli album w postaci fizycznej jest już w kilka tygodni po premierze kolekcjonerskim rarytasem.

Muzycy Błota po raz kolejny nagrywając „Kwiatostan” udowodnili, że potrafią czerpać z przeróżnych muzycznych źródeł i stworzyć nagrania dorównujące energią najlepszym nagraniom Weather Report i późniejszych formacji Joe Zawinula. Podejrzewam, że gdyby Zawinul żył i potrafił znaleźć właściwych młodych muzyków do swojego zespołu, grałby właśnie tak, jak Błoto brzmi na koncercie.

Miałem okazję posłuchać w klubie Jassmine materiału z płyty na żywo. Znając z poprzedniego albumu pomysł zespołu na dość spontaniczne nagrywanie i oparte na zbiorowych improwizacjach kompozycje, obawiałem się, że na żywo klimat, który pamiętałem z ich poprzedniego albumu – „Erozje” – może być trudny do odtworzenia. W końcu nie zawsze i niecodziennie jest ten najlepszych dzień, kiedy wyobraźnia podpowiada co jeszcze można zagrać i zmieścić w ramach luźno zarysowanych kompozycji. Koncert miał charakter uroczystej premiery nie tylko „Kwiatostanu”, ale również urządzonego z dużym wyczuciem stylu eleganckiego wnętrza Jassmine. Do takiego miejsca przypominającego zapomniany bar gdzieś na tyłach dużego kasyna w Las Vegas, albo baru na ostatnim piętrze pięciogwiazdkowego hotelu, pewnie bardziej pasowałby swingujący pianista. Dobra muzyka obroni się jednak w każdym miejscu, a muzyka w wykonaniu zespołu Błoto na żywo brzmiała jeszcze ciekawiej niż na płycie.

Muzycy Błota z pewnością słuchają dużo modnej muzyki najmłodszego pokolenia, niekoniecznie jazzowej. Ich transowe rytmy i ciekawe brzmienia elektroniczne, uzupełnione niewielką dawką przygotowanych wcześniej sampli brzmią niezwykle energetycznie. Wykorzystując wszelkie ciekawe, niekoniecznie jazzowe źródła muzycznych inspiracji Błoto tworzy muzykę nadającą się zarówno do jazzowej piwnicy, jak i modnego młodzieżowego klubu.

Po dwóch płytach zespołu nadal nie wiem, jak nazwać ich muzykę, będącą fuzją jazzu w formie zespołowej improwizacji z muzyką elektroniczną i industrialnym rapem rodem raczej z biednego Detroit niż bogatego Nowego Jorku. To jednak dla mnie oznacza nową, inspirującą i ciekawą muzykę niepodobną w zasadzie do niczego innego, co wcześniej słyszałem, przynajmniej w wykonaniu polskich muzyków. Dawno nie powstał w Polsce tak interesujący nowy zespół, jak Błoto. Z wielką niecierpliwością czekam na ich kolejne nagrania i dalej szanując pomysł na limitowaną edycję płyty, uważam, że powinna być wznowiona w postaci jakiegoś fizycznego nośnika.

Skomplikowane rytmy, celowo brudne, nieco podziemne brzmienie, odrobina transu i psychodelii, jeśli szukacie jakiś muzycznych odniesień – musicie poszukać gdzieś między wspomnianym już rapem w wersji podziemnej z Detroit, lub może nawet dużo ciekawszej rytmicznie jego francuskiej odmianie, Pink Floyd i elektrycznymi płytami Milesa Davisa z lat siedemdziesiątych. To chyba niewiele pomaga, ale Błoto tworzy nową jakość i dziś już mogę mieć pewność, że to nie przypadek („Erozje”), tylko doskonały pomysł na świeże brzmienia i fantastyczną muzykę.

Błoto
Kwiatostan
Format: LP
Wytwórnia: Astigmatic
Data pierwszego wydania: 2020
Numer: AR014LP JSMN001

22 października 2020

Czesław Niemen – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Tekst, który czytacie z pewnością nie będzie biografią Czesława Niemena. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o jego życiu i wielkich przebojach, w każdej księgarni znajdziecie o tym kilka ciekawych książek. Ja spróbuję przekonać tych, którzy nie wiedzą, albo mają wątpliwości, że Czesław Niemen był wyśmienitym muzykiem jazzowym, a nie tylko twórcą przebojów w rodzaju „Czas jak rzeka”, „Dziwny jest ten świat”, czy „Płonąca stodoła”. Nie był też jedynie wykonawcą przebojów kojarzonych nieodłącznie z jego unikalnym głosem jak „Pod Papugami”, „Jeszcze swój egzamin zdasz”. Nie był też jedynie twórcą piszącym muzyczne ilustracje do wierszy Norwida, Tuwima, Przerwy-Tetmajera, czy Asnyka. Nie był też jedynie eksperymentatorem, który jako jeden z pierwszych sprowadzał do Polski instrumenty elektroniczne i robił z nich sensowny użytek. To wszystko Czesław Niemen. Ale Czesław Niemen był też wybitnym muzykiem jazzowym.

Z Niemenem nagrywali i koncertowali i to nie tylko w roli pomocników i dawców nazwisk do ozdobienia okładki płyty między innymi: Zbigniew Namysłowski, Michał Urbaniak, Czesław Mały Bartkowski, Janusz Muniak, Paweł Brodowski, Janusz Stefański, Andrzej Kurylewicz, Wanda Warska, Andrzej Przybielski, Władysław Jagiełło, Helmut Nadolski, Jan Jarczyk, Tomasz Szukalski, Józef Skrzek, Anthimos Apostolis i Sławomir Kulpowicz. W zagranicznych nagraniach Czesława Niemena pojawili się John Abercrombie, Jan Hammer, Rick Laird, Don Grolnick, Stu Martin i Seldon Powell.

Niemen kilka razy występował na Jazz Jamboree i część tych nagrań już po śmierci artysty ujrzała światło dzienne w formie oficjalnych wydań płytowych, inne krążą po świecie wśród licznych, nie tylko polskich fanów artysty w formie bootlegów. Już na pierwsze solowej płycie Czesława Niemena – „Dziwny jest ten świat”, wydanej w 1967 roku pojawił się Janusz Muniak. Nie dostał co prawda wiele szans, żeby się wykazać, ale był to jeden z pierwszych przypadków udziału w nagraniu młodzieżowej muzyki rozrywkowej poważnego jazzmana w polskiej fonografii. Jak wspominał z okazji 50-lecia wydania tego albumu ówczesny basista zespołu, a dziś od zawsze redaktor naczelny Jazz Forum – Paweł Brodowski, Muniak pojawił się w studiu niekoniecznie jako muzyk jazzowy, ale w roli członka sekcji dętej Orkiestry Radiowej Bogusława Klimczuka. Być może dlatego nie zagrał na tym albumie niczego spektakularnie jazzowego. Dlatego jego udział z perspektywy innych jazzowych nagrań Czesława Niemena wart jest odnotowania jako historycznie ważny, ale niekoniecznie muzycznie specjalnie istotny. Gdyby tylko takich wątków jazzowych szukać – inspiracją do utworu tytułowego była wtedy nowość – kompozycja Jamesa Browna i Betty Newsome, jednej z chórzystek z jego zespołu – „It’s a Man’s Man’s Man’s World”, w której było zawsze miejsce na soczystą solówkę Maceo Parkera. Co prawda nie w pierwszej singlowej wersji, ale już w 1970 roku na „Sex Machine” to miał być popisowy numer Maceo.

Zostawmy jednak pośrednie związki i jazzowe inspiracje Czesława Niemena, bowiem jazzu w jego nagraniach znajduje się dostatecznie dużo. Nie trzeba szukać takich ciekawostek. W muzyce Niemena znajdziecie muzykę białoruską, amerykańskie przeboje soulowe, pieśni rosyjskie, muzykę poważną, rozrywkową, ilustracje do przedstawień teatralnych i filmów, wnikliwi poszukiwacze znajdą przeboje śpiewane po ukraińsku, portugalsku i hiszpańsku. Muzycy Niebiesko-Czarnych, pierwszego zespołu Niemena mieli za sobą niewielkie jazzowe doświadczenia, Janusz Popławski wystąpił nawet w 1961 roku na Jazz Jamboree, jednak jazz w muzyce Niemena pojawił się na dobre na jego czwartej płycie – „Enigmatic”. W nagraniu udział wzięli, tym razem w zdecydowanie jazzowym klimacie Zbigniew Namysłowski, Michał Urbaniak na saksofonie i flecie oraz Czesław Mały Bartkowski. Tym razem wszyscy dostali miejsce na jazzowe improwizacje. Kolejny album zwany dziś Czerwonym („Niemen Enigmatic”) został również nagrany z udziałem jazzowych perkusistów – Czesława Małego Bartkowskiego i Janusza Stefańskiego, a także Zbigniewa Namysłowskiego. Tutaj jednak krótsze utwory i bardziej przebojowy charakter płyty nie pozwoliły na zapisanie na jej powierzchni zbyt wielu jazzowych improwizacji. Na płycie znalazł się jednak jeden utwór skomponowany przez Zbigniewa Namysłowskiego – „Sprzedaj mnie wiatrowi”, a przeróżne elektroniczne dźwięki organów Hammonda obsługiwanych przez Jacka Mikułę i gitary Tomasza Jaśkiewicza zbliżają się do klimatów rockowej części jazz-rocka przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych spod znaku Procol Harum i Blood, Sweet And Tears. Niemen miał ponoć okazję zostać wokalistą tego drugiego zespołu, ale wedle najczęściej powtarzanej wersji historii uznał, że nie chce być tylko wokalistą, nawet jeśli w najlepszym na świecie zespole.

Kiedy w 1971 roku ukazywała się płyta „Enigmatic”, Czesław Niemen miał już za sobą pierwszy występ na festiwalu Jazz Jamboree z grupą muzyków, wśród których byli między innymi Tomasz Stańko, Zbigniew Namysłowski, Michał Urbaniak, Zbigniew Seifert i Tomasz Szukalski. Na ten festiwal przyjechał niemal bezpośrednio z Włoch, gdzie grał modne na świecie dyskotekowe przeboje w lokalach rozrywkowych i gdzie nie udało mu się dostać na festiwal w San Remo. Sensacją skromnego i wtedy dość hermetycznego krajowego rynku muzyki rozrywkowej było zaprezentowanie kilku przebojów Niemena w radiu przez słynnego Alana Freemana. We Włoszech Niemen nagrał kilkanaście soulowych coverów dla lokalnego oddziału Stax Records. Większość tych utworów nigdy nie ujrzała światła dziennego. Tak właśnie działał Niemen, potrafiąc grać wiele totalnie różnej muzyki i w każdym stylu pozostawiać swój własny unikalny ślad.

Nagrania koncertu na Jazz Jamboree z 1970 roku nie są oficjalnie dostępne. Po raz kolejny na Scenie największego polskiego jazzowego wydarzenia Niemen pojawił się dwa lata później, prezentując ambitny program inspirowany twórczością Krzysztofa Komedy z udziałem Helmuta Nadolskiego (b), Antymosa Apostolisa (g), Józefa Skrzeka (bg) i Jerzego Piotrowskiego (dr.). Ten materiał po wielu latach ukazał się w cyklu archiwalnych nagrań Polskiego Radia razem z kolejnym sensacyjnym występem z Jazz Jamboree 1975. Te dwie płyty są jednymi z najciekawszych muzycznie nagrań eksperymentalnych Niemena w całej jego karierze. Według mnie tylko te dwa występy powinny wystarczyć do uznania Niemena za Mistrza Polskiego Jazzu.

Kiedy Niemen grał w 1972 roku na Jazz Jamboree miał już również na swoim koncie wspólne nagranie z Andrzejem Kurylewiczem, Andrzejem Przybielskim (tp), Wandą Warską (voc) oraz Jackiem Bednarkiem (b) i Władysławem Jagiełłą (dr) płyty „Muzyka teatralna i telewizyjna”, która zawiera materiał trafnie opisany przez jej tytuł, ale przygotowany z udziałem wybitnych jazzowych muzyków.

W tym samym 1972 roku ukazuje się nakładem niemieckiego oddziału CBS nagrana w Monachium płyta „Strange Is This World” zawierająca między innymi free-jazzową wersję utworu Otisa Reddinga „I’ve Been Loving You Too Long” ozdobioną solówkami Nadolskiego i Skrzeka i gitarą Antymosa Apostolisa. W tym czasie Niemen występuje w Europie Zachodniej razem z zespołem Jacka Bruce’a. Z Nadolskim i Przybielskim Niemen nagrywa też albumy wydane pierwotnie jako „Niemen Vol. 1” i „Niemen Vol. 2” – a później wznowione przez samego Niemena w formie cyfrowej jako „Marionetki”.

Niemen ze Skrzekiem i Anthimosem Apostolisem i Jerzym Piotrowskim grali jazz-rocka. Album „Ode To Venus” z 1973 roku był spontaniczną improwizacją. Kolejna jazzowa produkcja Niemena to wydana w 1974 roku międzynarodowa wersja „Bema Pamięci Żałobny Rapsod” – „Mourner’s Rhapsody”. Album powstał w Nowym Jorku i okazał się według CBS zbyt ambitny dla amerykańskich odbiorców. W nagraniu wzięli udział między innymi John Abercrombie (g), Rick Laird (bg), Jan Hammer (dr) i Michał Urbaniak (viol). Skład światowy, muzyka wyśmienita, ale decyzją producentów album ukazał się najpierw w Europie, a w USA z pewnym opóźnieniem i bez żadnej reklamy. Tak oto Niemen z udziałem najlepszych amerykańskich muzyków nie podbił świata, choć momentami ciekawszą muzykę grał z Nadolskim, Przybielskim i Skrzekiem.

Z tym pierwszym w 1974 roku nagrał niełatwy, zaskakujący i ciekawy album „Medytacje”, który dziś jest niezwykle trudnym do zdobycia, istotnym elementem kolekcji każdego z fanów obu artystów.

W 1975 roku Niemen zagrał swoją autorską muzykę na Jazz Jamboree, a kiedy miewał wolne terminy, grał koncerty z grupą Laboratorium. Pojawiał się na koncertach zespołu Janusza Grzywacza i Pawła Stryszowskiego na pewno w 1975, 1977 i 1978 roku. Mimo dość bogatego dorobku nagraniowego zespołu Laboratorium, w tym rejestracji koncertowych, do dziś nie ukazał się żaden fragment ich koncertów z Czesławem Niemenem. W 1977 roku Niemen zagrał też na słynnym festiwalu w Indiach – Jazz Yatra. W 1978 roku na płytach „Idee Fixe” w zespole Czesława Niemena pojawił się na moment kolejny raz Zbigniew Namysłowski.

W kolejnej dekadzie Czesław Niemen wziął udział w projekcie Di Rock Cimbalisten Krzesimira Dębskiego, jednak wydane w 1982 roku nagrania miały raczej formę muzycznego happeningu, niż poważnego jazzowego projektu. Niemen zniknął z jazzowej estrady na kilka lat. Pojawił się w 1986 roku na płycie Michała Urbaniaka „Extravaganza”. Ich wspólny koncert na Jazz Jamboree był sensacją. Ostatnim dużym jazzowym projektem Niemena miał okazać się album „Samarpan” nagrany ze Sławomirem Kulpowiczem, oraz grupą muzyków jazzowych wśród których znaleźli się między innymi Witold Szczurek (b), Krzysztof Przybyłowicz (perc) i Krzysztof Zawadzki (perc).

Czesław Niemen wziął też udział w nagraniu kilku utworów Macieja Zembatego opartych na tekstach Włodzimierza Wysockiego. Niemen śpiewał chórki, na alcie grał Namysłowski, a na trąbce Tomasz Stańko. Jazzową działalność Niemena zamyka jedno z najlepszych na świecie wykonań „Little Wing” Jimmy Hendrixa na płycie Tomasza Kciuka Jaworskiego w 1989 roku. To w zupełności wystarczy do nazwania Czesława Niemena Mistrzem Polskiego Jazzu.

Muzykę Czesława Niemena w specjalnych projektach dedykowanych jego kompozycjom, lub na swoich własnych płytach chętnie przypominają muzycy jazzowi. Doskonały album nagrał w 2009 roku Artur Dutkiewicz („Niemen Improwizacje”). Całą płytę poświęcił Niemenowi również Stanisław Sojka. Ciekawe interpretacje pojedynczych utworów należą do Wojciecha Majewskiego, Agi Zaryan i Jana Ptaszyna Wróblewskiego.

20 października 2020

Darek Oleszkiewicz – The Promise

Duch Johna Coltrane’a wiecznie żywy. Wielu muzyków próbuje zmierzyć się z kompozycjami napisanymi przez Coltrane’a. Wiele takich projektów pozostaje jedynie nieistotną próbą skopiowania dorobku jednego z najważniejszych muzyków jazzowych wszechczasów. Najnowszy album solowy Dariusza Oleszkiewicza jest jednym z tych, które uważam za niezwykle udane muzycznie i doskonale oddające ducha muzyki Johna Coltrane’a.


Album został nagrany solo na kontrabasie i składa się w całości z kompozycji wielkiego saksofonisty. Część z nich jest bardzo znanych i pochodzą z najczęściej przypominanych płyt Coltrane’a, jak „Cousin Mary” z „Giant Steps”, inne nigdy nie pojawiły się na płytach studyjnych jak utwór tytułowy, który w oficjalnej dyskografii pojawił się chyba tylko na płycie koncertowej „Live At Birdland” z 1964 roku. Inne kompozycje znajdziecie w wykonaniu ich kompozytora na płytach „Coltrane’s Sound”, „Sun Ship” i „Traneing In”.

Darek Oleszkiewicz, od lat mieszka i gra w Stanach Zjednoczonych, tworząc własne formacje i nagrywając z wieloma uznanymi muzykami. Kiedy przyjeżdża do Polski, gra również w polskich składach. Ostatnio, zanim ustała działalność koncertowa, był członkiem tria Pata Metheny. W 2020 roku miał pojawić się w Europie z Peterem Erskine’m. Czy te występy się kiedyś jeszcze odbędą, dziś nadal nie wiadomo. Faktem jednak jest, że Darek Oleszkiewicz to najwyższa światowa liga, nie tylko muzycznie, ale również uwzględniając rozpoznawalność wśród największych światowych gwiazd.

Album Oleszkiewicza nie należy do najdłuższych, jednak każde z siedmiu przedstawionych nagrań z pewnością spodobałoby się kompozytorowi. Jeśli nie liczyć nagrań saksofonistów, ci przecież mają zupełnie inne zadanie, od czasu Zbigniewa Seiferta nie słyszałem tak udanej interpretacji idei Coltrane’a. Kontrabas nie należy do instrumentów o szczególnie bogatym potencjale solowym w wymiarze całej płyty. Są oczywiście wyjątki potwierdzające regułę, że płyty basistów są co najwyżej puzzlami przeznaczonymi dla innych basistów, którzy starają się naśladować wirtuozerskie solówki. 

Darek Oleszkiewicz na basie potrafi zagrać wszystko, ale tego na „The Promise” nie usłyszycie. Swingujące „Cousin Mary” i oszczędna dekonstrukcja „Bass Blues” (w oryginale na basie gra Paul Chambers) są moim zdaniem najciekawsze i najbardziej przystępne. Coltrane w wykonaniu Oleszkiewicza nie jest zbiorem wirtuozerskich solówek. To udana próba zgłębienia istoty muzyki Johna Coltrane’a, która według mnie jest zupełnie odrębnym gatunkiem muzycznym. W którejś z licznych biografii Coltrane’a przeczytał, że John był z innej planety. Jeśli to prawda, to Darek Oleszkiewicz właśnie wysłał tam sondę i po raz pierwszy od lat przywiózł próbki skał odmiennych od czegokolwiek, co można znaleźć na ziemi.

„The Promise” to album, którego trzeba słuchać z największą uwagą. Nie sądzę, że muzykę Coltrane’a zrozumiem, ale z „The Promise” warto próbować, to album, od którego nie sposób się oderwać. Będzie mi towarzyszył wielokrotnie w czasie kolejnych długich wieczorów, w czasie których będę próbował zrozumieć albo porównać nagrania Oleszkiewicza z oryginałami. Jak dla mnie nawet gdyby nagrał tylko tą jedną płytę byłby jednym z najważniejszych basistów ostatnich 20 lat. Nagrał jednak znacznie więcej. Za kilka tygodni jego sylwetkę przedstawię w cyklu Mistrzowie Polskiego Jazzu, spodziewajcie się kolejnych jego sensacyjnych nagrań, które w Polsce pozostają niestety dla wielu zupełnie nieznane.

Darek Oleszkiewicz
The Promise
Format: CD
Wytwórnia: L.A. Jazz Quartet Music
Data pierwszego wydania: 2020
Numer: 195269010935

18 października 2020

Piotr Wojtasik – Mistrzowie Polskiego Jazzu

 Piotr Wojtasik to światowej klasy trębacz, który nie jest znany szeroko na całym świecie wyłącznie dlatego, że nie urodził się w Nowym Jorku, Nowym Orleanie, albo w najbardziej znanym ze światowej klasy trębaczy St. Louis (Clark Terry, Miles Davis, Lester Bowie to święta trójka z St. Louis). Gdyby był z St. Louis, to pewnie nie tylko ja uznałbym, że można postawić nagraniowy dorobek Piotra Wojtasika obok największych mistrzów trąbki, ale również uważałoby tak wielu krytyków, a przede wszystkim słuchaczy na całym świecie. Jednak brak popularności w żaden sposób nie ma wpływu na piękno muzyki. Do tego pozwala nam w Polsce częściej oglądać Piotra Wojtasika na żywo, a studentom w Katowicach i Wrocławiu cieszyć się z rad dawanych przez wyśmienitego profesora.

Piotr Wojtasik urodził się w 1964 roku we Wrocławiu. W szkole podstawowej zaczynał naukę muzyki na fortepianie, chciał być saksofonistą. W szkole dowiedział się, że zanim zostanie saksofonistą, musi 9 lat uczyć się gry na klarnecie, którego nie cierpiał. Dlatego został trębaczem, czego pewnie dziś nie żałuje.

Pierwszy wrocławski skład, w którym pojawił się Piotr Wojtasik jeszcze w czasie studiów w latach osiemdziesiątych, to Big Band Aleksandra Mazura, w którego mocno zmieniającym się składzie grali również między innymi Piotr Baron, Marek Napiórkowski, Tomasz Grabowy i Zbigniew Lewandowski. O swoich wrocławskich korzeniach Piotr Wojtasik pamięta, powracając na lokalne estrady w składach złożonych z muzyków z tamtych rejonów. Kolejną taką dużą grupą był działający już w XXI wieku Zbigniew Czwojda All Stars Big Band i jedna z mutacji orkiestry Sami Swoi. Do Wrocławia Wojtasik wracał również jako wykładowca Akademii Muzycznej.

Krótko po pierwszych występach w orkiestrze Mazura, o której nagraniach wydanych na płytach nic mi nie wiadomo, Wojtasik pojawia się w składzie zespołów New Presentation i Young Power w końcówce lat osiemdziesiątych. Prawdziwym początkiem jego niezwykłej kariery jest jednak nagranie debiutanckiego albumu, który dla mnie był w 1990 roku prawdziwą sensacją. Na płycie wydanej przez Polonia Records w kwintecie Wojtasika zagrali Jan Ptaszyn Wróblewski, Wojciech Niedziela, Andrzej Cudzich i Eryk Kulm. Wymarzony skład pozwolił liderowi na stworzenie wybitnego albumu, który uważam za jeden z najważniejszych polskich płyt lat dziewięćdziesiątych (choć formalnie rok 1990 to jeszcze poprzednia dekada). Niezwykły wybór jazzowych klasyków w genialnym wykonaniu sprawia, że do albumu wracam często już od 30 lat, mimo tego, że półka z nagraniami Wojtasika ciągle się powiększa. Album zrobił również karierę w Japonii. Znajomi kolekcjonerzy z Tokio wymieniają go wśród kilku najlepszych polskich płyt wszechczasów. Kiedy wiele lat temu w czasie czegoś w rodzaju szybkiego testu w ciemno fragmentu tego albumu wysłuchałem razem z Michaelem Patches Stewartem, ten uznał, że z pewnością gra Woody Shaw. Myślę, że Woody Shaw, który zmarł zanim powstał album „Piotr Wojtasik”, nie obraziłby się na takie porównanie, a dla Wojtasika też oznacza to przynależność do najwyższej światowej ligi, i to już za sprawą debiutanckiej płyty.

Zaproszenie Eryka Kulma na pierwszą płytę Wojtasika oznaczało również początek współpracy trębacza z Quintessence. Album „Infinity”, który powstał w 1994 roku, na którym Wojtasik spotkał się z Maciejem Sikałą i Leszkiem Możdżerem brzmi do dziś doskonale.

Kolejny solowy projekt Piotra Wojtasika – „Lonely Town” z 1995 roku nagrany z udziałem między innymi Zbigniewa Namysłowskiego, Leszka Możdżera i Jarosława Śmietany pokazał, że jest on urodzonym liderem, który nie będzie nagrywał kolejnej płyty przed każdym sezonem wakacyjnych festiwali, ale jeśli już wchodzi do studia to potrafi zapanować nad zespołem złożonym z muzyków często o wiele lat dłuższym doświadczeniu i dorobku, realizując swoje własne pomysły.

Kolejny album solowy Wojtasika – „Quest” – powstał w 1996 roku i został zarejestrowany w sensacyjnym międzynarodowym składzie z udziałem saksofonisty Billy Harpera mającego na swoim koncie ważne nagrania z Gilem Evansem („Svengali”), jak i wspólne płyty z Lee Morganem, wspomnianym Woody Shawem, Malachi Thompsonem, Charlesem Tolliverem i… Louisem Armstrongiem („Louis Armstrong And His Friends”). Tak oto światowej sławy saksofonista starszy o pokolenie od Wojtasika, do grona światowych sław trąbki z którymi nagrywał ich albumy dopisał Wojtasika. Sekcja rytmiczna to również najwyższa światowa półka – basista Buster Williams (wśród trębaczy z którymi nagrywał są między innymi Miles Davis, Chet Baker, Wallace Rooney, Woody Shaw i Freddie Hubbard) i perkusista Ben Riley, który może nie grał dla zbyt wielu sławnych trębaczy (oprócz Wojtasika uczestniczył jedynie w nagraniu dwóch albumów Cheta Bakera), ale za to nagrał kilkanaście płyt z Theloniousem Monkiem. To musiało być fantastyczne przeżycie dla Wojtasika, który grał wtedy i gra dziś tak, jak moim zdaniem graliby dziś Freddie Hubbard i mój ulubiony Lee Morgan, gdyby urodzili się dwie dekady później. To właśnie prawdziwy neo-bop. Nie można zapominać, że w nagraniu tego albumu wzięli udział także Leszek Możdżer, a także w jednym utworze Michał Miśkiewicz, Łukasz Żyta, Adam Pierończyk i Krzysztof Dziedzic.

Trzy lata po „Quest” powstał album „Escape” w składzie może nieco mniej znanym za Oceanem, ale równie mocnym – z Tomaszem Szukalskim i Maciejem Sikałą. Dwudziesty pierwszy wiek Piotr Wojtasik otworzył niezwykle mocno nagrywając album „Hope” z udziałem Dave’a Liebmana i Ronnie Burrage’a.

Wśród płyt nagranych z wybitnymi muzykami amerykańskimi jest jeszcze „We Want To Give Thanks” z Gary Bartzem (Miles Davis), po raz kolejny Billy Harperem, Georgem Cablesem (Stan Getz), Reggie Workmanem (John Coltrane) i Billy Hartem (Miles Davis). Z Billy Harperem Piotra Wojtasika wiąże zresztą wieloletnia przyjaźń, która nie ogranicza się tylko do okazyjnych nagrań, ale również wspólnych tras koncertowych.

Piotr Wojtasik zdobył wszystkie możliwe polskie jazzowe nagrody i wyróżnienia. Już w latach dziewięćdziesiątych skutecznie konkurował, a czasem nawet wygrywał jazzowe plebiscyty z Tomaszem Stańko. Od lat związany jest z Katowicką Akademią Muzyczną, w której był studentem a teraz jest uznanym profesorem, do którego uczniów należy między innymi Jerzy Małek.

Wojtasik ma w swojej dyskografii również albumy autorskie nagrane z muzykami Steve’a Lacy – „Circle” z 2007 roku i „Old Land” z Essietem Essietem (Eddie Henderson, Art Blakey). W ostatnich latach Piotr Wojtasik nagrał album „Tribute To Akwarium” poświęcony pamięci warszawskiego klubu i najnowszy z 2018 roku – „To Whom It May Concern”. Ta ostatnia nie przebiła się do naszego elitarnego grona 7płyt tygodnia tylko dlatego, że ukazała się w momencie wysypu amerykańskich nowości i płyt, które przywiozłem z Australii i uznałem za dobrą egzotykę, która jest ciekawą odmianą na skoncentrowanym na własnych produkcjach rynku europejskim. Za to poprzednia – „Tribute To Akwarium” została w naszej redakcji niemal jednomyślnie uznana za najważniejszą jazzową płytę 2017 roku. W 2018 roku o tej płycie pisałem:

„Zgromadzenie w jednym miejscu Leszka Możdżera, Dominika Wani, Darka Oleszkiewicza, Michała Kądzieli i od dawna współpracującego z Piotrem Wojtasikiem węgierskiego saksofonisty Viktora Totha było pewnie złożoną logistyczną układanką, bowiem terminarze każdego z tych muzyków, a także wszystkich pozostałych uczestniczących w nagraniu są wypełnione przeróżnymi zobowiązaniami. Piotr Wojtasik potrafił nie tylko namówić ich do przyjazdu, ale przede wszystkim w krótkim czasie stworzyć niezwykle spójne, tradycyjne, nowoczesne bopowe brzmienie. Jeśli ktoś nie zna tych nazwisk, słuchając płyty gdzieś na drugim końcu świata, pomyśli sobie, że zespół ma za sobą z pewnością setki koncertów i wspólnych nagrań. Tego rodzaju cuda udają się tylko największym muzykom. To właśnie udało się Piotrowi Wojtasikowi.”

Każda kolejna płyta Piotra Wojtasika jest w jakiś sposób zaskakująca. Wszystkie brzmią od pierwszych nut jak jazzowe ponadczasowe klasyki. Nie mam jednak wątpliwości, że te najlepsze nagrania są jeszcze przed nami.