31 grudnia 2010

Soulive - Soulive

Soulive to taka wieczna nowa nadzieja współczesnego amerykańskiego jazzu. Zespół raczej nie odniesie nigdy komercyjnego sukcesu, ale to przecież zwykle cecha dobrej muzyki, takiej, która wymaga od słuchacza czegoś więcej niż tylko dobrego humoru.

Zespół nagrał całkiem pokaźną liczbę plyt, zdobył branżowe nagrody, regularnie koncertuje w Ameryce, grywa też w Europie. Polskę niestety chyba jak dotąd omija, a wielka to strata. Dzisiejsza płyta to album koncertowy, dający przedsmak tego co czeka słuchaczy na koncertach Soulive. Zarejestrowany na niej materiał pochodzi z różnych amerykańskich koncertów zespołu z 2002 roku. Soulive to zespół typowo koncertowy, co słychać w prezentowanych nagraniach, muzycy łatwo nawiązują kontakt z publicznością, a koncertowe wersje nagrań obfitują w długie solówki i ciekawe aranżacje.

Muzycy dostarczają nam 8 kompozycji własnych oraz na deser ciekawej wersji utworu Lenny Stevie Ray Vaughana. Muzyka jest mocna, energetyczna i nasycona radościa z grania. Czuje się od samego początku, że mentalnym liderem grupy jest bardzo kompetentny perkusista Alan Evans. Kompozytorem większości utworów jest grający na organach Hammonda i innych instrumentach klawiszowych Neal Evans, można przypuszczać, że brat lidera. Jego solówki są bardzo gęste, obficie wykorzystuja polifonie tego nieczęsto już wykorzystywanego instrumentu. Skład zespołu uzupełnia gitarzysta Eric Krasno.

Pierwsze dwa utwory na płycie wprowadzają słuchacza w nastrój koncertu. Prezentują próbki brzmienia i stylu wszystkich muzyków. Mamy więc zmasowany atak perkusji i na tym tle pojawiające się przetworzone elektronicznie dźwięki gitary i oszczędny, ale stylowy sposób gry organów, budzących się do życia jedynie w partiach solowych.

Prawdziwa zabawa zaczyna się w utworze numer 3 - Solid. Najpierw dostajemy piękne solo organowe, a później ciekawie brzmiącą gitarę. Partia solowa Erica Krasno grana w części z podkładem perkusji przechodzi powoli w ciekawą i nieschematyczną improwizację solową. Równie interesująca jest gra gitarzysty w utworze Shaheed. W końcówce tego utworu dochodzi do zespolenia brzmienia gitary i organów, które tworzą grający wspólnie linię melodyczną duet. O ile sięgam pamięcia, to po raz ostatni ciekawe połączenie gitary i organów Hammonda tworzyli Jimmy Smith z Wesem Montgomery i z Grantem Greenem, ale to przecież było już wieki temu. Zainteresowanych odkrywaniem takich ciekawych brzmień mogę jedynie odesłać do takich ciekawych nagrań mistrza Smitha, jak Jimi Smith & Wes Montgomery - Dynamic Duo z 1966 roku, czy I'm Movin' On z 1963 roku z Grantem Greenem. Nie sposób też pominąć wspólpracy mistrza z Kenny Burrellem.

O ile sobie przypominam, to pierwsza rejestracja ballady Lenny Stevie Ray Vaughana zamyka płytę Texas Flood. SRV można lubić lub nie, ale trudno odmówić mu posiadania charakterystycznego stylu gry i frazowania. To zawsze stanowi problem interpretacyjny dla późniejszych wykonawców. Eric Krasno wybrnął z tego trudnego zadania znakomicie, zachowując nastrój oryginału a jednocześnie nie kopiując ślepo trudnego do podrobienia dźwięku gitary kompozytora tej pięknej ballady.

Duże brawa należą się wytwórni Blue Note za to, że wydaje jeszcze takie rzeczy jak Soulive. Tak trudno dziś przecież o nowych, ciekawych wykonawców. Może oni gdzieś istnieją, ale bez takich mecenatów jak Blue Note świat się o nich przecież nie dowie. Z wielką ciekawością obserwuję karierę muzyków Soulive.

Zastanawiam się też, czego w muzyce Soulive brakuje.... W czasie słuchania płyty mam wrażenie, że wszystko jest OK, własne kompozycje zespołu ciekawe, aranżacje urozmaicone, a brzmienie zróżnicowane, szczególnie w partiach gitary, co nie dopuszcza do znudzenia słuchacza. Mimo gęstości gry perkusisty muzyce brak nieco rytmu. W zespole powinien pojawić się sprawny rockowy basista. Muzyka stanie się wtedy przypuszczalnie jeszcze bardziej przebojowa i ciekawsza. Ale z drugiej strony to może właśnie brak gitary basowej tworzy charakterystyczne i łatwo rozpoznawalne brzmienie, a to największa zaleta tego zespołu.

Soulive
Soulive
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 724358269222

29 grudnia 2010

Patty Larkin - 25: 25 Years, 25 Love Songs, 25 Friends

O samej Patty Larkin już kiedyś pisałem, przy okazji kompilacyjnej płyty koncertowej A Gogo, Live On Tour tutaj:


Dzisiejsze wydawnictwo złożone z dwu wypełnionych po brzegi krążków CD jest zawierającym 25 utworów podsumowaniem 25 lat pracy artystycznej Patty Larkin, który to jubileusz artystka świętowała w 2010 roku.

Pomysł na wydawnictwo jubileuszowe jest dość ciekawy, płyty zawierają bowiem utwory skomponowane przez samą artystkę (Patty nagrywa w zasadzie wyłącznie własne piosenki) i wydane już wcześniej na jej płytach, nagrane na nowo, każdy z towarzyszeniem jakiegoś gościa specjalnego. Wśród tych gości nie znajdziemy artystów znanych szerokiemu gronu słuchaczy. Jedynym wyjątkiem od tej reguły jest Suzanne Vega oraz być może ciągle czekająca na swoje pięć minut Rosanne Cash. O tej drugiej pewnie kiedyś coś napiszę, za pierwszą raczej nie przepadam. Reszta artystów to zdecydowanie nazwiska znane za oceanem jedynie specjalistom i garstce fanów. Dla przykładu kilka tych bardziej znanych, posiadających większy własny dorobek nagraniowy nazwisk gości specjalnych: David Wilcox, Jennifer Kimball, Catie Curtis, czy Mary Chapin.

Tak więc w efekcie kilku sesji z przyczyn logistycznych przeprowadzonych w różnych studiach nagraniowych dostaliśmy niezwykle jak na warunki i skład personalny, spójny zarówno muzycznie, jak i realizacyjnie produkt. Trudno tu wyróżnić którykolwiek z utworów. Fani Patty Larkin zapewne mają swoje ulubione utwory. Moja kolekcja jej nagrań dość szybko rośnie ostatnio, jednak część piosenek usłyszałem na tej płycie po raz pierwszy i z pewnością sięgnę kiedyś po oryginały, jeśli wczesne płyty artystki będzie można jeszcze gdzieś zdobyć.

Jaka jest muzyka? Niezwykle nastrojowa, spokojna, a zarazem emocjonalna. Pełna świetnych tekstów, dobrych gitar akustycznych, umieszczona gdzieś między folkiem, rockową balladą akustyczną i bluesem. Autorska, osobista i zapowiadająca następne 25 lat świetnych nagrań. Rozumiejąc biznesową logikę działania branży muzycznej, za każdym razem dziwię się, że artyści formatu Patty Larkin nie robią światowej kariery… Może nie chcą? Może wolą skupić się na muzyce? A może tego zwyczajnie nie potrzebują. Patty Larkin nie podsuną nam komercyjne media, jednak z pewnością warto zainteresować się twórczością tej zupełnie niezwykłej artystki, a dzisiejsza płyta jest jej wyśmienitą próbką. To również świetna wizytówka dla gości specjalnych. Ja z pewnością zainteresuję się bliżej co najmniej kilkoma z nich.

Patty Larkin
25: 25 Years, 25 Love Songs, 25 Friends
Format: 2CD
Wytwórnia: Road Narrows / Signature Sounds
Numer: 604123204125

28 grudnia 2010

Pat Martino - Cream

Pat Martino to bardzo stylowy gitarzysta. Pisalem już o nim prz okazji płyty Desperado tutaj:


Daruję więc sobie dzisiaj wspomnienia koncertowe i niebanalną historię życia artysty i skupię się na muzyce. Album Cream wybrałem dzisiaj dość przypadkowo. Miałem ochotę na odrobinę dobrej, starej gitary. Półka z płytami Pata Martino pojawiła się na wysokości wzroku. Z blisko 20 już płyt tego wykonawcy, które udało mi się zebrać wybór padł właśnie na Cream. Lubię wszystkie płyty tego wykonawcy, więc losowy wybór jest też dobrym wyborem.

Jestem osobiście bardzo wdzięczny wytwórni 32 Jazz za przejęcie archiwum Muse i systematyczne wydawanie muzyki z tej bardzo zasobnej przecież kolekcji zawierającej wiele wspaniałych nagrań.Do ważniejszych pozycji we wspomnianym archiwumnależą z pewnością płyty dzisiejszego bohatera, a także wszystkie dostępne w katalogu nagrania Wallace'a Rooney'a. 32 Jazz wydaje płyty w doskonałej szacie edytorskiej i jakości dźwiękowej. Podobają mi się również pudełka lansowane przez tą wytwórnię. Otrzymujemy bowiem produkt w trwałym, niełamiącym się, a jednocześnie odrobinę analogowym i odmiennym od zwyczajnych pudełek opakowaniu.

Cream to dość nietypowa płyta stanowiąca kompilację nagrań powstałych w różnych składach z lat 1972-1977 oraz jednego nagrania z pierwszej płyty Pata po jego powrocie na scenę w 1987 roku.

W stylistyce lat siedemdziesiątych modne było nagrywanie gitary razem z organami lub elektrycznym fortepianem. Pat Martino to mistrz takiej kombinacji. W jego zespołach zawsze grali doskonali organiści. Już w pierwszym nagraniu z płyty Bar Wars z 1977 roku pojawia się wyśmienity Charlie Earland. W kolejnym 10 minutowym nagraniu koncertowym z Pat Martino Live! na elektrycznym fortepianie gra Ron Thomas. Doskonała gra lidera w 2 otwierających płytę utworach to dopiero zapowiedź czekających słuchacza emocji. Trzeci utwór to wykonywany solo (tu błąd w opisie plyty) Both Sides Now Joni Mitchell. Tutaj już ostatecznie ogarnia mnie niesamowity nastrój muzyki Pata.

Kolejny utwór - Impressions Johna Coltrane'a, to jeden z najdoskonalszych utworów napisanych kiedykolwiek dla gitarzysty. Myślę, że Coltrane nie miał takich intencji, ale jakoś ta melodia i specyficzna harmonia bardzo pasuje wielu gitarzystom. Może więc tak wyszło przez przypadek. Ten utwór daje wszystkim mistrzom gitary tak wiele możliwości interpretacyjnych. Wszyscy wielcy gitarzyści jazzowi nagrali lub zagrali co najmniej raz ten piękny standard. Osobiście za najdoskonalsze i stanowiące poziom odniesienia uważam koncertowe wykonania Stanleya Jordana. Pat Martino zbliża się do tego ideału. Nie stara się epatować słuchacza fajerwerkami technicznymi, potrafiąc jednocześnie wnieść coś nowego do tego ogranego do granic możliwosci standardu.

Właściwie to nie gitary potrzebowałem sięgając dzisiaj po Pata Martino. Potrzebowałem ciepła i optymizmu, a jednocześnie muzyki, która wciągnie, pozwoli odpłynąć choćby na chwilę zatapiając się w całości w materii muzycznej. To unikalne połączenie nie zdarza się często. Muzyka wciągająca jest zwykle smutna, zimna, eklektyczna, zdecydowanie nieoptymistyczna. Z Patem jest inaczej. Nie wiem właściwie czemu, może to lekkość budowania melodii, może specyficzny lampowy, analogowy, bardzo głęboki i łatwo rozpoznawalny dźwiek jego gitary ? Nie ma to przecież większego znaczenia. To jest muzyka magiczna i tyle!

Posłuchajcie Alone Together, albo duetu z Gilem Goldsteinem w Send In The Clouds. Jest cicho, spokojnie, nastrojowo, ciepło leje się z głośników, a jednak daleko tu do banału. To właśnie jest wielka sztuka...

Na tej płycie nie potrafię wyróżnić żadnego utworu, ani też znaleźć słabych fragmentów. Cream to jedna z nielicznych skladanek, jaką znam pozbawiona słabych utworów.

Jeśli chcecie zanurzyć się w ciepłym morzu dźwięków, posłuchajcie Pata Martino. Chwila zapomnienia i zastrzyk optymizmu gwarantowany.

Pat Martino
Cream
Format: CD
Wytwórnia: 32 Jazz
Numer: 604123204125