13 grudnia 2019

Simple Songs 2019/2020 – Vol. 10 – 10.12.2019

Fantastyczny album wydała robiąca karierę za Wielką Wodą Kinga Głyk. Dla mnie to powrót do lat osiemdziesiątych, specyficznych, już cyfrowych, ale jednak mających własny charakter brzmień syntezatorów i soczystego brzmienia basu, którego wtedy wszyscy chyba zazdrościli Marcusowi Millerowi. Kinga Głyk skutecznie lawiruje pomiędzy basową wirtuozerią i pomysłowymi aranżacjami. W bez wątpienia najbardziej przebojowym utworze albumu Feelings” przypomina melodię z „Super Freak” zapomnianego Ricky Jamesa. Akurat tą melodię wszyscy pamiętają z początku kolejnej dekady. Riff wykorzystał, a w zasadzie zbudował całą na nim swoją popularność niejaki MC Hammer. Ani jednego, ani drugiego Kinga Głyk pamiętać nie może. Ciekawe skąd więc obecność „Super Freak” na tym albumie?

* 5 Cookies – Feelings – Kinga Głyk - Anomalie

Cytaty z przeróżnych muzycznych epok to jedna z cech charakterystycznych tej płyty. Wczesne lata osiemdziesiąte to nie są jednak cytaty najstarsze. W nowoczesny sposób Kinga Głyk przypomina również dużo starsze kompozycje. Najstarsza na płycie jest chyba melodia napisana przez Lenniego Tristano gdzieś w okolicach roku 1940 - „Lennie’s Pennies”.

* Lennie’s Pennies – Feelings – Kinga Głyk

Egzotyczną nowość przygotowała wytwórnia ACT Music. Grupa muzyków z Południowej Korei ukrywająca się pod nazwą Black String. Nieznane w Europie instrumenty uzupełnione wyważoną dawką elektroniki plus gościnny udział równie egzotycznego i ekscentrycznego gitarzysty Nguyena Le gwarantują ciekawe i nieczęsto spotykane wrażenia. Ich poprzednia płyta była naszą radiową Płytą Tygodnia niecałe dwa lata temu.

* Elevation Of Light – Karma – Black String feat. Nguyen Le

Kolejny nowy album Johna Coltrane’a – Blue World” tym razem jest dziełem, na którego publikację zgodził się sam autor. Krótki album zawiera utwory wykorzystane na ścieżce dźwiękowej kanadyjskiego filmu La Chat Dans Le Sac”. Od 1964 roku nikt jakoś nie zauważył, że to nagrania zrobione specjalnie do tego filmu, a nie urywki wzięte z poprzednich sesji. W odróżnieniu od niechcianych przez samego Coltrane’a nagrań, które w zeszłym roku ukazały się pod tytułem Both Directions At Once: The Lost Album”, te akurat zyskały aprobatę mistrza do użycia w filmie i nagrane specjalnie w tym celu. Najwięksi znawcy i kronikarze poświęcający lata na śledzenie każdego kroku Coltrane’a muszą starać się bardziej. Nawet w monumentalnym dziele „The John Coltrane Reference” autorstwa Chrisa DeVito, Yasuhiro Fujioki, Wolfa Schmalera i Davida Wilda, uchodzącym za biblię dla kolekcjonerów po tej sesji nie ma najmniejszego śladu. Ciekawe, ile jeszcze takich niespodzianek nas czeka? Obie płyty nie wnoszą nic nowego do zrozumienia muzyki Johna Coltrane’a, ale nie są też jakoś specjalnie słabsze od tych wydanych zaraz po nagraniu. Ot zwyczajnie kolejna sesja najlepszego zespołu, jaki z Coltrane’em grał - McCoy Tyner, Jimmy Garrison, Elvin Jones.

* Blue World – Blue World – John Coltrane

Pora zacząć sezon świąteczny, najlepiej nagraniem premierowym – z nowego albumu Steve Van Zandta, który w tym roku wydał album studyjny i trzypłytowy koncertowy dokumentujący ostatnią trasę. Zamieniłbym bez chwili zastanowienia to wszystko na zapowiedź koncertów The E-Street Band, ale Little Steven jest w najwyższej formie.

* Merry Christmas (Don’t Want To Fight Tonight) – Soulfire Live! – Little Steven And The Disciples OF Soul

Na koniec zapowiedź kolejnego, niezwykle bogatego w przeróżne muzyczne style odcinka CoverToCover – już niedługo pojawi się w tym cyklu wielki przebój Stevie Wondera z albumu „Songs In The Key Of Life” – utwór „Pastime Paradise” – na zakończenie audycji w wykonaniu instrumentalnym Chica Corea i tym oryginalnym z 1976 roku.

* Pastime Paradise – Solo Piano: Portraits – Chick Corea
* Pastime Paradise – Songs In The Key Of Life – Stevie Wonder

11 grudnia 2019

Danny Boy – CoverToCover Vol. 20

Źródło pochodzenia melodii Danny Boy” w zasadzie nie jest znane. Kogoś ominęła całkiem niezła gotówka, bowiem ten niezwykle popularny utwór nagrywany jest w zasadzie od wynalezienia pierwszych urządzeń do rejestracji dźwięku do dzisiaj. Najczęściej wymienianym miejscem pochodzenia melodii jest Irlandia, choć spotkałem w literaturze też pomysł, że to melodia staroangielska, ale najwyraźniej dla autora wszystko, co nie amerykańskie jest angielskie. Zakładając, że teza o pochodzeniu kompozycji z irlandzkiego folkloru jest prawdziwa, pewnie nigdy nie znajdzie ostatecznego potwierdzenia, bo melodia jest być może starsza niż współczesny system zapisu nutowego.


Za to autor współczesnego tekstu jest doskonale znany. To angielski prawnik, autor tekstów, poeta i pionier działalności radiowej w Wielkiej Brytanii, Frederick Edward Weatherly. Jak autor przebojów nie ma na swoim koncie jakiegoś szczególnie bogatego dorobku. Oprócz Danny Boy” w jazzowym świecie możecie jeszcze spotkać śladowe ilości rejestracji „Roses Of Picardy”. I chyba tyle. Podobno napisał ponad 3.000 piosenek, ale jakoś po pozostałych ślad zaginął. Wytrwali badacze znajdą może ślady po kilku innych utworach, ale całemu światu Weatherly i tak kojarzy się z „Danny Boy”.

W świecie komercyjnej rozrywki jako pierwsi, jeszcze w latach czterdziestych najbardziej znaną kompozycję Weatherly’ego wykonywali Judy Garland i orkiestra Glenna Millera. Moim jednak zdaniem pierwszą wartą przypomnienia wersją jest nagranie Bena Webstera z albumu King Of The Tenors” z 1953 roku. Cały album jest znakomity, a jeśli popatrzeć na listę znanych muzyków grających i śpiewających tą melodię i ułożyć ją chronologicznie, to od Bena Webstera zaczęła się światowa kariera „Danny Boy”.

Jak każdy doskonały przebój, „Danny Boy” sprawdza się w aranżacjach kameralnych i wykonaniach solowych (Art Tatum z 1953 roku solo na fortepianie), orkiestrowych, z tekstem lub bez. Dla mnie pierwszym wartym przypomnienia wykonaniem tego utworu z tekstem jest nagranie Harry’ego Belafonte. Wyśmienity album „Belafonte At Carnegie Hall” jest również cudem reżyserii dźwięku koncertowego końcówki lat pięćdziesiątych. Seria oznaczana znaczkiem „Living Stereo” wytwórni RCA brzmiała w sposób zdumiewający w momencie swojej premiery. Brzmi równie zdumiewająco dzisiaj. Dobrze zachowane pierwsze wydania z tej serii osiągają zawrotne ceny, a współczesne reedycje wydawane na ciężkim winylu przez małe audiofilskie manufaktury wcale nie muszą być w jakiś cudowny sposób od nowa przygotowywane do tłoczenia. Jak nagrywali koncerty, przeważnie dużych orkiestrowych składów, inżynierowie RCA – nikt nie wie do dzisiaj, ale udawało im się znakomicie. Może nie wszystkie pozycje z tego cyklu są równie wartościowe muzycznie, jak albumy wielkiej wtedy gwiazdy muzyki pop Harry’ego Belafonte, ale wszystkie brzmią niezwykle sugestywnie.

RCA musiała się wtedy postarać, bo późno zrozumieli, że format LP wygra z dużymi płytami na 45 obrotów i mieli trochę do nadrobienia. Znaleźli sobie najlepszy z możliwych sposobów. Dzięki temu możemy dziś posłuchać doskonałych koncertów Belafonte, Boston Symphony Orchestra pod batutą samego Aarona Coplanda, Arthura Rubinsteina, Vladimira Horowitza, ale także Pereza Prado, Tito Puente i Binga Crosby z Rosemary Clooney. Po 1960 roku „Living Stereo” było już tylko kolejnym dopiskiem na okładce albumu. Świat poszedł do przodu i inne płyty konkurencyjnych wydawców też zaczęły brzmieć lepiej.

Współcześnie „Danny Boy” można usłyszeć najczęściej w repertuarze jazzowych wokalistek w towarzystwie dużych orkiestr. Ja jednak wolę wersje kameralne. Dlatego właśnie wybrałem Johnny Casha i po raz kolejny wybitne pod względem realizacyjnym, ale też ciekawe muzycznie wykonaniem pochodzącej z Singapuru piosenkarki i aktorki Jacinthy w towarzystwie naszego basisty Darka Oleszkiewicza. Jej nagranie pochodzi z albumu poświęconego Benowi Websterowi. W ten efektowny sposób historia „Danny Boy” zaczyna się i kończy na postaci Bena Webstera.

O albumach związanych z „Danny Boy” przeczytacie tutaj:

Utwór: Danny Boy
Album: King Of The Tenors
Wykonawca: Ben Webster
Wytwórnia: Verve / Polygram
Rok: 1953
Numer: 731451980616
Skład: Ben Webster – ts, Oscar Peterson – p, Barney Kessel – g, Ray Brown – b, J. C. Heard – dr.

Utwór: Danny Boy
Album: The Complete Pablo Solo Masterpieces (Disc 4)
Wykonawca: Art Tatum
Wytwórnia: Pablo / Fantasy
Rok: 1953
Numer: 090204037247
Skład: Art Tatum – p.

Utwór: Danny Boy
Album: Belafonte At Carnegie Hall - The Complete Concert
Wykonawca: Harry Belafonte
Wytwórnia: RCA Victor / BMG
Rok: 1959
Numer: 07863560062
Skład: Harry Belafonte – voc, Millard Thomas – g, Raphael Boguslav – g, Daniel Barrajanos – bongos, congas, Orchestra.

Utwór: Danny Boy
Album: American IV: The Man Comes Around
Wykonawca: Johnny Cash
Wytwórnia: American Recordings / Universal
Rok: 2002
Numer: 044006333922
Skład: Johnny Cash – voc, Benmont Tench – org.

Utwór: Danny Boy
Album: Here's To Ben - A Vocal Tribute To Ben Webster
Wykonawca: Jacintha
Wytwórnia: Groove Note / JVC / First Impression Music
Rok: 1998
Numer: 4892843000592
Skład: Jacintha – voc, Teddy Edwards – ts, Kei Akagi – p, Dariusz Oleszkiewicz – b, Larance Marable – dr.

10 grudnia 2019

Herb Ellis – Nothing But The Blues

Herb Ellis, fantastyczny jazzowy gitarzysta przez lata zupełnie niesłusznie uważany był za akompaniatora Oscara Petersona. Faktycznie z Petersonem nagrał wiele fantastycznych albumów, zarówno w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, jak i pod koniec dwudziestego wieku w czasie wielkiego powrotu Petersona do fantastycznego grania, wspomaganego działalnością wydawniczą audiofilskiej wytwórni Telarc.


W naszym jazzowym Kanonie Jazzu pojawiał się kilkukrotnie za sprawą płyt Oscara Petersona, zapomnianego zupełnie niesłusznie duetu z innym wybitnym gitarzystą – Freddie Greenem – Rhythm Willie”, Elli Fitzgerald i całkiem niedawno za sprawą albumu Bena Webstera „King Of The Tenors”. Z pewnością jednak Ellisowi należy się indywidualne miejsce na liście wybitnych jazzowych albumów. W jego artystycznym dorobku jest około 50 albumów obejmujących cały okres jego pracowitej kariery muzycznej. Herb Ellis jako lider zadebiutował w 1956 roku za sprawą albumu „Ellis In Wonderland”. Tytuł adekwatnie opisywał studio nagraniowe. Bowiem można poczuć się jak w tytułowej krainie czarów siedząc obok kolegów z zespołu – Oscara Petersona, Raya Browna, Harry Sweets Edisona, Charliego Mariano, Jimmy’ego Giuffre i Alvina Stollera.

Autorskie albumy Herb Ellis wydawał systematycznie aż do 2003 roku, kiedy ukazał się jego wspólny projekt z Duke’em Robillardem „More Conversations in Swing Guitar with Duke Robillard”, Ostatni album firmowany nazwiskiem Ellisa to najprawdopodobniej „Blues Variations” z 1998 roku. Muzyk zmarł w 2010 roku w wieku 79 lat pozostawiając nie tylko wspomniane pół setki własnych albumów, ale też trudne do policzenia nagrania z największymi – od tych najwcześniejszych z Royem Eldridgem, Benny Carterem, Dizzy Gillespiem, poprzez wspólne nagrania z gitarzystami – Gaborem Szabo, Charlie Byrdem, Barneyem Kesselem, Joe Passem i wieloma innymi do wspomnianych nagrań z Oscarem Petersonem i innymi jazzowymi legendami – Lesterem Youngiem i Benem Websterem. Jeśli z kimś nie grał, to może dlatego, że ten ktoś nie był wystarczająco ważną postacią amerykańskiego jazzu przez ostatnie 60 lat, albo był zbyt awangardowy. Może za wyjątkiem Milesa Davisa. Z nim chyba nigdy Ellis nie grał, ale sam Davis długo stronił od towarzystwa gitarzystów.

Zatem Ellisowi należy się z pewnością miejsce w naszym radiowym Kanonie. Wybór jest trudny. W takiej sytuacji często szukam wskazania możliwie najbliżej źródła, czyli w wypowiedziach samego muzyka. Kiedy Scott Yanow opracowywał materiały do biblii wielbicieli jazzowej gitary – znakomitej publikacji „The Great Jazz Guitarists: The Ultimate Guide” zapytał samego Ellisa o jego najważniejszą płytę. Ten odparł ponoć bez chwili zawahania, że za taką uważa „Nothing But The Blues”, swój drugi autorski album z 1957 roku ze Stanem Getzem i Royem Eldridgem.

Spotkałem się w jazzowej literaturze z tezą, że wiele jazzowych albumów z bluesem w tytule i z mocno bluesową zawartością powstało w końcówce lat pięćdziesiątych w związku z rozpoczynającą się ofensywą awangardy w postaci Ornette Colemana i Cecile’a Taylora. Istotnie końcówka złotej dekady jazzu przyniosła takie albumy jak między innymi „Sonny Stitt Blows The Blues”, „Blues Groove” Colemana Hawkinsa i Tiny Grimesa i „Red Plays The Blues” Reda Norvo. Buck Clayton nagrał nawet dwa – „Buckin’ The Blues” i „Buck & Buddy Blow The Blues” z Buddy Tate’em w 1961 roku. Moim zdaniem to jednak przypadkowe potwierdzenie sztucznie wykreowanej tezy. Jazzowe albumy z bluesowo zorientowanym repertuarem powstawały wtedy i w każdym innym momencie. Poza tym w nagraniach rodzącego się free jazzu też można trochę bluesa odnaleźć, może jest trudniej. Każdy gra jak chce i co chce. Choć czasem trudniej z tego wyżyć, ale gwiazdy grające prawdziwą, rzetelną muzykę zawsze jakoś sobie radziły. Podobnie Herb Ellis. Skoro on uważa „Nothing But The Blues” za swoją najważniejszą płytę, a ja za jedną z tych co najmniej kilku wartych przypomnienia, to w zgodzie z autorem przyznaję, że to album wyśmienity. Nawet jeśli niekoniecznie dobrze zrobiło mu dodanie zupełnie innych nagrań we współczesnych cyfrowych wydaniach. Ostatnie 4 nagrania wersji cyfrowych to bonus – sesja z Paryża z 1 maja 1958 roku z udziałem wielu gwiazd. To dobra muzyka, jednak nie mająca nic wspólnego z oryginalną płytą „Nothing But The Blues”. Być może materiału było za mało na osobny album.

Tak jak w przypadku debiutu – skład wybitny i złożony z wielkich osobowości - Roy Eldridge, Stan Getz i Ray Brown. Przez całe życie Herb Ellis grał z największymi. Podobnie było w przypadku jego ulubionego albumu.

Herb Ellis
Nothing But The Blues
Format: CD
Wytwórnia: Verve / Polygram
Numer: 731452167422

09 grudnia 2019

Gorilla Mask – Brain Drain

Troje nieznanych mi wcześniej muzyków tworzy tuż za naszą zachodnią granicą zespół Gorilla Mask. Ich najnowsza płyta „Brain Drain” jest już czwartą produkcją zespołu, o czym dowiedziałem się poszukując, co często się zdarza poprzednich nagrań formacji, której album dotarł do mnie przypadkiem i zrobił na mnie niezwykle pozytywne muzyczne wrażenie.


Ilością muzycznej energii płynącej z tego albumu można obdzielić połowę naszej krajowej tegorocznej produkcji muzycznej. Nawet jeśli taka ciężka stylistyka Wam nie pasuje, warto docenić zaangażowanie i prawdę płynącą z każdego dźwięku. A dźwięków jest dużo. Tego albumu trzeba słuchać głośniej, niż robicie to z wszystkimi innymi jazzowymi produkcjami. Muzyka Gorilla Mask oparta jest na ciężkim, rockowym rytmie basu Rolanda Fideziusa. Formalnie liderem jest prawdopodobnie saksofonista – Peter Van Huffel, co wnioskuję z faktu, że jego nazwisko jest pierwsze na okładce i w dodatku jest kompozytorem wszystkich utworów i producentem albumu.

Nie mam do jego gry lidera żadnych uwag, jednak zapamiętam przede wszystkim rockowy puls basu w jakiś cudowny sposób zgadzający się z free-jazzowymi solówkami saksofonu. Dla mnie to album Rolanda Fideziusa. W dodatku jedna z najciekawszych energetycznych fuzji rocka i jazzu w formie raczej uwolnionej od stylistycznych ograniczeń, jaką słyszałem od lat. Za każdym razem, kiedy przypadkiem odnajduję taki album mam olbrzymi problem z tym, że wiele doskonałej muzyki prawdopodobnie nigdy nie dotrze do mojej głowy. Pewnie codziennie na świecie powstaje mnóstwo fantastycznych dźwięków, o których nie wiemy.

„Brain Drain” to przykład na to, jak stworzyć przebojową płytę bez chwytliwej melodii i wirtuozerskich popisów. Pokręcone, choć nieprzekombinowane rytmy są podstawą muzyki Gorilla Mask. Na tle podkładu Peter Van Huffel może swobodnie improwizować na swoich saksofonach, czasem w klimacie bardziej free-jazzowym jak w „Avalanche!!!”, za chwilę bardziej rockowo – jak w „Barracuda”. Saksofon improwizujący na tle dynamicznego podkładu basu i perkusji to na szczęście nie jedyny schemat muzyczny, jaki mają do zaoferowania muzycy zespołu. Schowany na końcu płyty „Hoser” to improwizacja zbiorowa, zerwanie z formułą saksofon plus sekcja. Zresztą Gorilla Mask to doskonałe trio, choć ja ciągle łapię się na tym, że wsłuchuję się w nuty zagrane przez basistę z większą uwagą, starając się wyłowić je z potoku dźwięków.

W latach siedemdziesiątych ludzie zakochali się w jazz-rockowym graniu dzięki przebojowym melodiom Joe Zawinula i Wayne Shortera. Jednak podstawą zawsze był ciężki rytm. Dlatego ciągle pamiętamy o „Bitches Brew”. Dlatego ja sam często sięgam po moje ulubione, choć dziś mniej pamiętane nagrania Billy Cobhama z tamtych lat i wszystko, co zagrał Jaco Pastorius. Rytm jest podstawą ciężkiego grania, niezależnie, czy jesteście po rockowej, czy jazzowej stronie mocy. A rytm wychodzi muzykom Gorilla Mask wręcz wybitnie. Album możecie na święta podarować zarówno wielbicielom Johna Coltrane’a, jak i Sex Pistols i Billy Cobhama. Jednym da wiarę, że powstaje jeszcze równie ciekawa muzyka co w latach sześćdziesiątych, drugim poszerzy muzyczne horyzonty o nieznane prawdopodobnie dotąd harmonie. Muzyka zespołu jest mieszanką wybuchową trudną do opisania. To trzeba usłyszeć.

Gorilla Mask
Brain Drain
Format: CD
Wytwórnia: Clean Feed / Trem Azul
Numer: 5609063005400