08 kwietnia 2011

Maciej Grzywacz, Yasushi Nakamura, Clarence Penn - Black Wine

Dzisiejszy album był w zeszłym tygodniu Płytą Tygodnia w RadioJAZZ.FM. Od tego czasu jakoś nie mogę rozstać się z tą muzyką, w której ciągle odkrywam jakieś nowe inspiracje. Może to właśnie poszukiwanie różnego rodzaju odniesień pozwala słuchać tej muzyki wiele razy bez znudzenia. To jednak nie jest w żadnym wypadku zbiór jakiś obcych zapożyczeń, czy muzycznych cytatów. To autorski, przemyślany i dojrzały projekt. Poniżej tekst, który napisałem na stonę radia w związku z Płytą Tygodnia.

Płytę dostałem kilka tygodni temu. Omijałem ją szerokim łukiem, ciągle mając coś pozornie ciekawszego do posłuchania. Muzycy, którzy ją nagrali pozostawali dla mnie dość anonimowi. Macieja Grzywacza kojarzyłem jak przez mgłę z płyty Village Time Piotra Lemańczyka, która nie przypadła mi do gustu parę lat temu, kiedy się ukazała. Yasushi Nakamura jest dla mnie postacią zupełnie nieznaną. Clarence Penn, to perkusista, którego widziałem kiedyś na koncercie z Mike Sternem, ale jakoś nie utkwił mi mocno w pamięci. Za to jego udział w nagraniu wyśmienitej płyty Tima Ries’a – The Rolling Stones Project jest czymś, co pamiętam. Do tej płyty zamierzam w najbliższym czasie sięgnąć w mojej audycji Simple Songs na antenie naszego radia. To właśnie Clarence Penn z trójki dzisiejszych bohaterów wydaje się być muzykiem z największym dorobkiem.

Przyszedł wreszcie czas, kiedy nieuchronnie zbliżał się dzień, w którym trzeba było przekazać tekst w celu jego umieszczenia w dziale płyta tygodnia naszej strony internetowej. Był późny wieczór. Black Wine było drugą płytą tego wieczoru. Wcale nie chciałem jej słuchać, ale poczucie redakcyjnego obowiązku zwyciężyło. I już po pierwszych paru minutach wiedziałem, jak bardzo się pomyliłem. Cóż można napisać. To zwyczajnie wyśmienita płyta.

Szukając odnośników do znanych nazwisk, co pomaga w przybliżeniu słowami charakteru muzyki nagranej na Black Wine pewnie wypadałoby stylistycznie umieścić kompozycje Macieja Grzywacza i Clarence Penna gdzieś pomiędzy wczesnym Johnem Scofieldem a Billem Frisellem. Pewnie zdecydowanie bliżej tego pierwszego, choć być może to barwa gitary Maciej Grzywacza przybliża całość do dobrych płyt Johna Scofielda, a to nie lada komplement. Ze starszych inspiracji dorzuciłbym jeszcze mojego ulubionego Pata Martino, a to jeszcze większy komplement.

Czy już wspominałem, że to wyśmienita płyta? No tak, ale dobre wieści warto powtarzać. Tak zresztą jest w przypadku muzyków, którzy nie mają jakiejś wybitnej marki na rynku. Widziałem tą płytę w polskich sklepach, ale trzeba doprawdy wielkiej intuicji, żeby poświęcić na nią 40 złotych nie znając wcześniej innych nagrań tego składu, ani jego lidera. Albo trzeba uwierzyć rekomendacji RadioJAZZ.FM. Biegnijcie do sklepów…

Dla tych co nie wierzą na słowo odrobina faktów. Black Wine to świetne kompozycje. To także świetna gitara i całkiem niezła perkusja. Do gry Yasushi Nakamury miałbym nieco zastrzeżeń, ale to szukanie dziury w całym, bo jego rola w całości materiału jest najmniejsza. Poza tym kontrabas został nieco skrzywdzony w procesie realizacji płyty – nie wierzę, żeby jego brzmienie miało być tak płaskie jak wyszło… Yasushi Nakamura należy do grona tych basistów, których sposób budowania dźwięku wymaga zarejestrowania nie tylko struny, ale też odrobiny mikrodetali związanych z pracą muzyka, dźwięku palców ślizgających się po strunach, uderzeń strun o gryf, a to trochę w miksie zaginęło. Żeby wyczerpać listę niewielkich zastrzeżeń – eksperymentem moim zdaniem niepotrzebnym jest utwór Brothers zagrany na gitarze akustycznej… Maciej Grzywacz ma świetne brzmienie elektryczne i przy nim powinien pozostać.

Jeszcze raz muszę powtórzyć, może więcej osób usłyszy… To świetna płyta. U mnie na półce zajmie miejsce obok całkiem pokaźnej kolekcji nagrań Johna Scofielda, tak, żeby łatwiej było mi ją znaleźć, bo z pewnością będę do niej wracał.

Jednak nie przyklejajcie Maciejowi Grzywaczowi etykietki naśladowcy. On ma swoje zdanie i swój pomysł na muzykę. A to w dzisiejszym świecie bardzo dużo. Ma też talent kompozytorski. Z niecierpliwością czekam na kolejne jego nagrania, a do tych starszych, jeśli uda się je gdzieś zdobyć na pewno sięgnę. Chciałbym usłyszeć jak Maciej gra gitarowe standardy, co jest prawdziwym sprawdzianem dla każdego gitarzysty, pozwalając na bezpośrednie porównania. Jeśli mógłbym w tym celu coś zamówić, to apeluję o Impressions, Autumn Leaves, Willow Weep For Me. Gdybym w magiczny sposób stał się producentem kolejnej płyty Macieja Grzywacza, to zaproponowałbym jeszcze My Favourite Things i Road Song.

Maciej Grzywacz, Yasushi Nakamura, Clarence Penn
Black Wine
Format: CD
Wytwórnia: Black Wine
Numer: 5902020424017

07 kwietnia 2011

Simple Songs Vol. 7

W kwietniowym numerze naszego radiowego miesięcznika JazzPRESS przeczytacie obszerny tekst związany z dorobkiem nagraniowym bohatera audycji – Stanleya Jordana. Ten wybitny technik gitary i twórca momentami nieco zagubiony w muzyczno – komercyjnym światku ma na swoim koncie całkiem pokaźny katalog nagrań. Zacznijmy więc od debiutu nagraniowego (jeśli nie uwzględniać pierwszej amatorskiej płyty wydanej w jakiejś zupełnie nieznanej wytwórni, która jest dziś niedostępna). W przypadku te gitarzysty najciekawsze są nagrania solo. Cała płyta Standards Vol. 1 jest nagrana przez Stanleya Jordana bez udziału innych muzyków, tylko na gitarze. Wiele jego wydawnictw zawiera dopisek – Recorded Live With No Overdubs. Stanley Jordan nagrywa od zawsze bez użycia technik nakładania ścieżek, a później to co umieszcza na płytach potrafi jeszcze lepiej zagrać na scenie. Zacznijmy jednak od studyjnego nagrania z pierwszej płyty. Pierwszym prezentowanym utworem jest Sunny – kompozycja Bobby Hebba – spopularyzowana najpierw przez Dave Pike’a (płyta Jazz For The Jet Set). Popularność tego utworu napisanego w wielkim skrócie streszczając całą historię – w dzień zabójstwa Johna Kennedy’ego. Tego dnia zabity został również w bójce brat kompozytora, a Sunny miało być receptą na poszukiwania lepszej strony życia… Późniejsza popularność kompozycji doprowadziła jej twórcę do wspólnego tourne koncertowego z The Beatles, a niezliczone ilości wykonań z pewnością napełniły jego kieszenie pokaźną ilością gotówki związanej z prawami autorskimi. Prawdopodobnie komercyjnie najbardziej popularna wersja należy do Boney M, a w audycji w związku z jej monograficznym charakterem posłuchaliśmy oczywiście, co do powiedzenia na ten temat ma gitara Stanleya Jordana – przypomnijmy – to jedna gitara, bez żadnych dogrywek i elektroniki.
  • Sunny (Standards Vol. 1)
Stanley Jordan jest wybitnie koncertowym artystą. Entuzjazm publiczności dodaje mu skrzydeł, a przy okazji w związku z wydawaniem w niezwykły sposób niezwykłych dźwięków z gitary, czasem dwu gitar jednocześnie, albo graniem jedną ręką na gitarze, a drugą na fortepianie (Jordan jest nieźle wykształconym klasycznie pianistą) wychodzi z tego niezłe show. Jednym z klasyków grywanych przez wszystkich jazzowych gitarzystów jest Autumn Leaves. Nagranie Stanleya Jordana pochodzi z koncertu z 1989 roku z Manhattan Center w Nowym Jorku. Artyście towarzyszą muzycy, którzy grali i ciągle grają z nim w trasach. Na kontrabasie Charnett Moffett, a na bębnach Jeff Tain Watts. Gościnnie zagra na fortepianie doskonały w tej konfiguracji, nieodżałowany Kenny Kirkland.
  • Autumn Leaves (Live In New York)
Charnett Moffett to niezwykły basista. Może nie ma szczęścia do swoich solowych projektów, jednak u Stanleya Jordana, traktując swój olbrzymi kontrabas jak gitarę basową stanowi doskonałe towarzystwo dla dynamicznych solówek lidera.

Powróćmy na chwilę do nagrań solowych. Dla odmiany coś poważniejszego – oto co Stanley Jordan ma do powiedzenia na temat ‘Round Midnight Theloniousa Monka. I znowu – Stanley Jordan, jego gitara i żadnych studyjnych sztuczek.
  • ‘Round Midnight (Magic Touch)
Na płycie Magic Touch znajdziemy zarówno nagrania solowe, jak i te w towarzystwie Omara Hakima i Charnetta Moffetta. Całość wyprodukował Al. DiMeola i tam, gdzie pojawiają się instrumenty perkusyjne (Sammy Figueroa, Peter Erskine) i sam Al. DiMeola grający na cymbałkach, czy Onaje Alan Gumbs na instrumentach elektronicznych robi się nieco tandetnie. Jednak gitara ciągle jest najwyższej próby.

Kolejny utwór pochodzi z płyty Cornucopia, gdzie znowu powracają w niektórych utworach klawiatury – nieco tandetne, ale jest też Kenny Kirkland, Yossi Fine, czy Jeff Tain Watts. Ja jednak wolę z tej płyty Stanleya Jordana solo – w kolejnym obiecanym klasyku gitarzystów jazzowych – znowu bez żadnego wielośladu – na żywo w studiu na jednej gitarze….

  • Willow Weep For Me (Cornucopia)
Kolejne nagranie koncertowe – to klasyczny i chyba najlepszy skład zespołu Stanleya Jordana – na bębnach Kenwood Dennard i na kontrabasie Charnett Moffett. To niegdyś sztandarowy bis grany solo przez Jordana. Tutaj wersja z koncertu – Stairway To Heaven – rockowy klasyk w jazzowym wykonaniu.

  • Stairway To Heaven (Stolen Moments)
Kolejny utwór pochodzi z płyty Bolero, mocno niedocenianej pozycji w katalogu nagrań Stanleya Jordana. Z tej samej płyty, z udziałem Roberta Kahna, Delmara Browna i Roberta Zantaya na różnych programowanych instrumentach, kompozycja Herbiego Hancocka, Bennie Maupina, Harveya Masona i Paula Jacksona – hit lat osiemdziesiątych grupy Head Hunters – Chameleon

  • Chameleon (Bolero)
Na koniec Bolero Maurice Ravela – niestety nie w całości – to 22 minuty, ale znajdziemy tu wszystko – rockową gitarę, sample z afrykańskiego chóru, jazzowe akordy, hip hop, nieco rapu i co tam jeszcze się zmieści…

  • Bolero (Bolero)
Suplement, czyli to, czego nie udało się zmieścić w godzinnej audycji:

Tym razem gitara Stanleya Jordana, jedynie z niewielką pomocą Sammy Figueroa na różnego rodzaju instrumentach perkusyjnych. Tak jak we wszystkich takich nagraniach – to tapping bez żadnych późniejszych nakładek. Jak zwykle napięcie rośnie… Tym razem pretekstem do improwizacji będzie jeden z przebojów The Beatles – Eleanor Rigby

  • Eleanor Rigby (Magic Touch)
Stanley Jordan potrafi też komponować. Posłuchajmy jegpo Stanleya Jordana, a właściwie solowej improwizacji Plato’s Blues.
  • Plato’s Blues (Bolero)
A już za tydzień coś wyjątkowego, o czym przypomniałem sobie przygotowując nagrania do audycji o Stanleyu Jordanie.. Otóż poznamy australijskie spojrzenie na Stairway To Heaven. Będzie całkiem ciekawie muzycznie,  na pewno zaskakująco i inspirująco. Niektórzy uważają z perspektywy Europy, że tam jest wszystko do góry nogami. Muzycznie jest na pewno ciekawie, a australijskie spojrzenie na klasyka Led Zeppelin na pewno Was zaskoczy. Namawiam do uwagi fanów The Doors, The Beatles, Elvisa Presleya, Kurta Weilla, włoskiej opery, rapu i wszystkiego o czym w życiu nie pomyślelibyście w kontekście hard rockowego przeboju.

06 kwietnia 2011

Nat Adderley Sextet - In The Bag

Dzisiejsza płyta została nagrana w 1962 roku i jest dość nietypowym produktem swoich czasów. Nietypowe są okoliczności jej powstania – materiał nagrano w Nowym Orleanie i to prawdopodobnie pierwsza ważna płyta nowoczesnego jazzu nagrana w kolebce minionej już wtedy epoki jazzu tradycyjnego.

Dość nietypowe jest też to, że Julian Cannonball Adderley jest tu jedynie członkiem zespołu swojego brata Nata Adderleya. Zwykle bywało odwrotnie, choć w przypadku dzisiejszej płyty, muzycznie i w związku z wkładem kompozytorskim Nata Adderleyaw zawartość albumu wybór lidera jest całkowicie usprawiedliwiony.

Ciekawostką jest również to, że od nagranie dzisiejszej płyty w 1962 roku należy historycznie uznać za początek panowania dynastii Marsalisów, to bowiem nagraniowy debiut Ellisa Marsalisa – seniora rodu i do dziś uznanego i stylowego pianisty.

Do dźwięków kornetu Nata Adderleya, trzeba przywyknąć, co wymaga od słuchacza nieco muzycznego doświadczenia. Nawet jeśli zna się już współczesne temu nagraniu produkcje innych jazzowych trębaczy, takij jak Red Rodney, Clifford Brown, czy Chet Baker, to trzeba wziąć pod uwagę, że kornet to jednak nieco inny instrument. W swoich czasach tak często jak Nat Adderley po kornet sięgał chyba tylko Thad Jones.

W rękach Nata Adderleya kornet daje bardzo ostry, operujący przede wszystkim w wysokich rejestrach tego instrumentu ton, niezwykle czysty technicznie, w pełni kontrolowany, w sposób niedostępny dla innych muzyków grających na tym instrumencie.

To nie jest płyta tak dobra, jak najlepsze płyty braci Adderley, a w szczeólności te sygnowane przez Cannonballa w roli lidera w rodzaju Domination, czy wcześniejszych Them Dirty Blues, albo At The Lighthouse. To jednak zdecydowanie ważna płyta dla fanów Nata Aderleya, który gra tu więcej swoich dźwięków niż na większości płyt brata. Jego autorstwa jest też przebojowa kompozycja tytułowa.

Wielbiciele Cannonballa też nie powinni być zawiedzeni, choćby po wysłuchaniu jego improwizacji w Mozart – In’.

Rewelacja tej płyty jet jednak gra Ellisa Marsalisa, który mimo braku studyjnego doświadczenia jest dla wielkich gwiazd – braci Adderley równorzędnym partnerem, a nawet współautorem jednej z kompozycji, która zapewne powstała w trakcie sesji nagraniowej.

Płyta ma też słabsze puinkty. Jednym z nich jest niewątpliwie słaba jakość techniczna nagrania, nawet jak na 1962 rok jest słabo. Drugim, zdecydowanie muzycznie ważniejszym słabszym punktem płyty jest zbyt schematyczna i nieco za ciężka gra mało znnego perkusisty Jamesa Blacka, prawdopodobnie zatrudnionego lokalnie w przypadkowy sposób jedynie na tą sesję.

Nat Adderley Sextet
In The Bag
Format: CD
Wytwórnia: Jazzland / Fantasy / OJC
Numer: 025218664820

05 kwietnia 2011

Miroslav Vitous with John Scofield & Kenny Kirkland - Guardian Angels

Dzisiejsze nagranie powstało w 1978 roku w Tokio. To właściwie wyborny przykład ambitnego jazz rocka właściwego końcówce lat siedemdziesiątych. To raczej dźwięki bliższe jazzowej stronie czegoś, co w swoim czasie nazywano fusion. Dziś pewnie specjaliści od marketingu nazwaliby to projektem globalnym, wielokulturowym spotkanim wzajemnie inspirujących się artystów. Wtedy to było zwyczajne spotkanie w studiu ludzi, którzy chcieli ze sobą zagrać, mieli akurat czas i ochotę. Spotkali się tego dnia w Tokio rzeczywiście muzycy reprezentujący zdecydowanie różne muzyczne źródła inspiracji. Liderem tego dnia był czeski kontrabasista, Miroslav Vitous, postać ważna dla początków Weather Report i zespołu Jana Hammera i oczywiście, jak każdy świetny basista, uczestnik niezliczonych sesji największych postaci jazzowego świata. Do tego silna reprezentacja Ameryki w postaci Johna Scofielda, młodego wtedy muzyka, który rok wcześniej wydał swoją pierwszą płytę i miał już doświadczenia z zespołu Billy Cobhama. Drugim reprezentantem ojczyzny jazzu jest na płycie Kenny Kirkland – dla którego to z pewnością jedna z pierwszych poważnych sesji. Do tego reprezentacja gospodarzy – na perkusji zagrał George Ohtsuke, a na saksofonach Mabumi Yamaguchi.

Co wyróżnia dzisiejszą płytę wśród wielu podobnych produkcji tego okresu? Można i trzeba wskazać co najmniej 3 takie unikalne cechy.

Po pierwsze – mimo użycia wielu modnych w swoich czasach brzmień elektronicznych muzyka nie brzmi plastikowo i tandetnie. To już duży plus i jednocześnie zasługa doskonałej sekcji rytmicznej, czyli dwu kolejnych cech charakterystycznych dla dzisiejszego albumu.

Drugi z nich, to wyborna gra nieczęsto słyszanego w podobnej stylistyce Kenny Kirklanda, który jest odpowiedzialny za większość wspomnianych już elektronicznych brzmień. To jedno z jego pierwszych profesjonalnych nagrań studyjnych. Wszystko to, za co podziwiamy go do dziś jest lepiej słyszalne, kiedy gra na akustycznym fortepianie, jednak jego elektroniczne instrumentarium wytrzymało dobrze próbę czasu.

Trzeci wyróżnik, to zupełnie zjawiskowa zważywszy okoliczności gra mało znanego japońskiego perkusisty George’a Ohtsuke. Jedyne nagrania, poza dzisiejszą płyta, jakie przypominam sobie z jego udziałem, to Maracaibo Compone z jednym z moich ulubionych japońskich pianistów – Masabumi Kikuchi, dzisiejszym liderem – Miroslavem Vitousem i Johnem Abercrombie.

Na specjalne wyróżnienie zasługują kompozycja tytułowa lidiera i świetna ballada autorstwa Kenny Kirklanda – Inner Peace. Guardian Angels – to utwór napisany przez lidera pierwotnie na kontrabas solo, tutaj wzbogacony surrealistycznym podkładem elektronicznym, co zapowiada jego niewiele późniejsze solowe projekty dla ECM. Inner Peace to jeden z nielicznych na dzisiejszej płycie fragmentów, w których Kenny Kirkland gra na akustycznym fortepianie, jakby chcąc pokazać, że dalej będzie kierował swoją muzyczną karierę raczej w stronę estetyki braci Marsalisów, niż Weather Report.

Off To Buffalo i Eating It Raw to kompozycje Johna Scofielda, w których w roli głównej występuje jego gitara i świetny rockowy puls perkusji wspomnianego już George’a Ohtsuke. Te utwory z powodzeniem mogłyby znaleźć się na wydanych o wiele później znakomitych płytach ich autora. Dawno nie było żadnego zdjęcia, więc dziś jeden z bohaterów tej sesji - John Scofield.


 Guardian Angels to dobra płyta. Do dziś aktualna, czego nie da się napisać o wielu innych płytach fusion z lat siedemdziesiątych. Nie ma tu chwytliwych melodii, są za to świetni muzycy w dobrej formie, dobre jazzowe kompozycje i coś szczególnego, co sprawia, że tworzą zespół, mimo że w takim składzie spotkali się pewnie tylko ten jeden jedyny raz w czasie kilkudniowej sesji. Owa synergia i wzajemna inspiracja wyróżniają Guardian Angels spośród wielu innych teoretycznie gwiazdorskich składów.

Dzisiejsza płyt nie jest produktem bardzo znanym, który kupicie w każdym sklepie. Dla wielbicieli fusion to pozycja ważna i obowiązkowa. Dla pozostałych fanów jazzu może być dobrym wstępem do dalszych poszukiwań i odkryć związanych z tą niewątpliwie ciekawą, acz mniej przebojową, za to bardziej improwizowaną stroną mieszaniny jazzu z rockiem.

Miroslav Vitous with John Scofield & Kenny Kirkland
Guardian Angels
Format: CD
Wytwórnia: Evidence
Numer: 730182205527

04 kwietnia 2011

Christian McBride - Gettin' To It

Jakoś tak zapomniałem na ładnych kilka lat o dzisiejszej płycie. Dziś nie jest też jakiś specjalny na nią dzień. Tak niespodziewanie sama wpadła w rękę. To co pamiętałem sprzed lat – a ostatnio słuchałem tych nagrń prawie 10 lat temu, to fakt dla wielu zapewne zadziwiający, że to nie jest wirtuozerska płyta młodego gniewnego basisty, któremu wydaje się, że wszystko już potrafi.

Gettin’ To It to płytowy debiut Christiana McBride’a w roli lidera, którym nie jest tu jedynie z nazwy i miejsca jego nazwiska na okładce. Dzisiejsza płyta, to dobre kompozycje lidera i aranżacje na klasyczne jazzowe trio i kwintet. Christian McBride nie stara się zdominować muzyki. Być może gra nieco częściej solówki, niż na płytach, na których jest tylkoczłonkiem zespołu. Realizacja dźwięku też nieco faworyzuje kontrabas. W niczym to jednak nie przeszkadza, bo ten jest znakomity.

Dzisiejsza płyta, to świetny zespół prowadzony wprawną ręką doświadczonego w wielu składach basisty. To także dobrze dobrane konfiguracje personalne – nieco inne w zasadzie w każdym utworze. To również cecha dobrego lidera, który buduje zespół z myślą o brzmieniu, które chce osiągnąć.

Tak więc w pierwszych dwu utworach na płycie, skomponowanych przez ldiera najciekawsze solówki gra Joshua Redman. Dla Too Close For Comfort najważniejsza jest świetna perkusja Lewisa Nasha. Kolejna kompozycja lidera – Sitting On A Cloud – to ważny moment dla grającego na flugelhornie Roya Hargrove’a. Splanky to z kolei trio marzeń każdego wielbiciela dobrego kontrabasu. Grają Ray Brown, Milt Hinton i Christian McBride. To także zapowiedź sesji SuperBass i SuperBass 2.

Tytułowy utwór albumu – to aranżacja z końca lat sześćdziesiątych z repertuaru Jamesa Browna. Joshua Redman gra więc rolę Maceo Parkera, a lider gra partię przypisaną w oryginale do Raya Browna. King Freddie Of Hubbard to muzyczny hołd złożony Freddie Hubbardowi, w którego zespole Christian McBride zdobywał pierwsze poważne muzyczne doświadczenia na początku lat dziewięćdziesiątych. To miejsce, gdzie 3 muzyczne indywidualności – Joshua Redman (saksofon), Roy Hargrove (trąbka) i Steve Turre (puzon) tworzą świetnie zgraną sekcję dętą. I tak możnaby o każdym utworze.

W całości muzyki przyczepić można się jedynie do gry na fortepianie Cyrusa Chestnuta – jest zbyt oczywista i brak jej finezji właściwej pozostałym muzykom.

Konstrukcja płyty przypomina hard bopowe klasyki Blue Note. Czy Prestige z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Trochę kompozycji własnych lidera napisanych specjalnie na tą sesję i parę standardów – chwytliwych i znanych melodii pomagających sprzedać płytę. Wykonanie standardów ułatwia też mniej wprawnym słuchaczom umieścić prezentowaną muzykę w rozległej stylistycznie jazzowej przestrzeni. Takie melodie można porównać do innych znanych wykonań.

Dziś o takiej muzyce, jak debiut w roli lidera Christiana McBride’a mówimy, że to jazzowy mainstream. Gdyby nagrał ją Rudy Van Gelder w połowie ubiegłego stulecia, nazwalibyśmy ją hard bopem.

Tak, czy inaczej, to zaskakująco dobry debiut kontrabasisty w roli lidera zespołu. Nagranie pochodzi z 1995 roku. To płyta na której poznajemy Christiana McBride’a jako lidera, skutecznie unikającego pułapki wirtuozerii, w jaką wpada wielu młodych basistów, chcących szybko pokazać jak wiele potrafią. Wraz z upływem lat ta płyta jest coraz lepsza, co niekoniecznie dotyczy jego kolejnych solowych nagrań – dziś już chyba wycofanych z katalogu Verve – Number Two Express i Sci-Fi.

Christian McBride
Getting’ To It
Format: CD
Wytwórnia: Verve
Numer: 731452398925