Pełen paradoksów
album Milesa Davisa, a właściwie Milesa Davisa i Gila Evansa (o tym za chwilę),
niedawno powrócił na talerz mojego gramofonu i gości na nim całkiem często.
Przyczyna jest dość prozaiczna – na parę lat zaginął w czeluści doskonałego
zestawu „The Complete Columbia Studio Recordings”, wydanego w pierwotnej wersji
w pudełku z masywnym metalowym grzbietem. Jeśli znajdziecie gdzieś to wydanie –
kupujcie natychmiast, choć z pewnością część zawartej tam muzyki zgubicie na
wieki. Jeśli podczas przeglądania półek z płytami nie trafia się na znane
okładki, płyty giną na jakiś czas. U mnie tak zdarza się często, mimo tego,
skuszony dodatkami w postaci niepublikowanych wersji alternatywnych i
doskonałym opracowaniem dyskograficznym, często takie wydania kupuję.
Powrót do
„Miles Ahead” odbył się za sprawą doskonale zachowanego wydania analogowego z
pierwszej połowy lat sześćdziesiątych, które całkiem przypadkowo wpadło w moje
ręce. Miałem nawet przez chwilę myśl, że wszedłem w posiadanie pierwszego
tłoczenia – jednak niestety krótkie śledztwo przeprowadzone za pośrednictwem
sprawdzonego serwisu Discogs szybko rozwiało wszelkie wątpliwości. Jednak
doskonała muzyka wymyślona i zaaranżowana przez Gila Evansa wróciła i gości na
talerzu mojego gramofonu od kilku miesięcy.
„Miles Ahead”
to album pełen sprzeczności i ciekawych historii, a także jeden z tych, o
których opowieści bywają sprzeczne i wykluczają się nawzajem. Oto bowiem
pierwotna okładka o trudnym do ustalenia pochodzeniu była powodem niezłej
awantury między Milesem Davisem i George’m Avakianem – ówcześnie (w 1957 roku)
producentem i ważną postacią Columbii. Milesowi nie spodobał się kolor skóry
umieszczonej na okładce modelki. Wiele późniejszych wydań na jego życzenie
miało alternatywną okładkę ze zdjęciem muzyka. We wspomnianym wydaniu
wszystkich nagrań Milesa Davisa i Gila Evansa tej okładki użyto do zapakowania
jednego z krążków z alternatywnymi wersjami utworów.
Album był
pierwszym nagraniem Milesa Davisa dla Columbii – pierwszej dużej i bogatej
wytwórni. Wielu uważa, że głównym powodem nagrania albumu w tak dużym składzie
po serii wyśmienitych nagrań dla Prestige kwintetu z Johnem Coltane’em. Wielu
uważa, że Miles postanowił zwyczajnie przetestować wytrzymałość szefów Columbii
i głębokość ich portfeli. Wedle innych źródeł, Miles bardzo chciał powrócić do
współpracy z Gilem Evansem, z którym nagrał w początkach lat pięćdziesiątych
materiał znany dziś jako „Birth Of The Cool”, który po raz pierwszy w całości
ukazał się na płycie długogrającej mniej więcej w czasie, kiedy razem nagrywali
„Miles Ahead”. Dodatkowym łącznikiem między oboma wydarzeniami jest postać Lee
Konitza.
Wedle innej
wersji historii powstania albumu – pomysł wynikał z faktu, że w owym czasie dla
Columbii nagrywali Leopold Stokowski, Benny Goodman i Leonard Bernstein –
postaci różne muzycznie, ale wszystkie ich nagrania dla Columbii i tego czasu
łączy wystawna produkcja i wieloosobowe orkiestry.
Kolejna wersja
zakłada, że Avakian, który odpowiadał w Columbii raczej za nagrania koncertowe
(jeszcze przed drugą wojną światową nagrywał Benny Goodmana i później Louisa
Armstronga), uwielbiał „Birth Of The Cool” i nonet Davisa z tego okresu. Są
tacy, którzy wspominają, że w końcówce lat pięćdziesiątych Miles nie był
muzykiem, z którym łatwo się pracowało i w zasadzie tylko Gil Evans potrafił
się z nim dogadać.
Zawartość
muzyczną albumu stanowią genialnie przearanżowane przez Gila Evansa utwory,
które on sam zasugerował. Tu akurat większość źródeł jest zgodna – sam Miles
zasugerował jedynie dwa utwory – „New Rhumba” Ahmada Jamala, którego wiele razy
nazywał swoim ulubionym pianistą oraz „The Duke” Dave Brubecka. Kompozycja
tytułowa – wedle większości współczesnych wydań, napisana wspólnie przez Davisa
i Evansa, miała być narzędziem promocyjnym albumu, sugerującym nowoczesność.
Album jest
wspólnym dziełem Milesa Davisa i Gila Evansa, mimo tego, że ze względów
promocyjnych nazwisko Davisa jest oczywiście na okładce bardziej wyeksponowane.
Podobno Evans nie miał też zbyt wielkich udziałów w zyskach ze sprzedaży, choć
jego wkład w opracowanie muzyki z pewnością wykraczał poza tradycyjną rolę
studyjnego aranżera. Evans uwielbiał grę zespołową, a także brzmienie waltorni
i tuby, które pojawiły się już w 1949 roku, kiedy z Milesem nagrywał „Birth Of
The Cool”.
Miles w czasie
sesji często korzystał z dającej miękkie brzmienie trąbki skrzydłówki
(flugelhorn), pozwalającej jednocześnie momentami wręcz chorobliwie
perfekcyjnemu Evansowi na niekończące się kolejne podejścia do nagrania i
późniejszą edycję nagranego materiału. To również nie było w tym czasie typowe
dla muzyki jazzowej, ani dla wcześniejszych nagrań Davisa. Miało się jednak
stać w jego wypadku niemal regułą, sposobem na poszukiwanie ideału
wykorzystywanym przez Gila Evansa, a później w czasach elektrycznych przez Teo
Macero.
„Miles Ahead”
nie jest być może najwybitniejszą płytą Milesa Davisa – trębacza, jest jednak
arcydziełem Gila Evansa – aranżera. Ich współpraca miała portwać jeszcze kilka
lat i przyniosła kolejne ważne albumy – „Porgy And Bess”, „Sketches Of Spain” i
„Quiet Nights”. Później mieli jeszcze spotkać się przy okazji „Filles de
Kilimanjaro” i kilku późniejszych albumów Davisa, ale to już zupełnie inna
historia.
Jeśli spodoba
Wam się „Miles Ahead” – poszukajcie zestawu „The Complete Columbia Studio
Recordings” firmowanego nazwiskami obu muzyków i zawierającego obszerne
dodatkowe materiały z sesji, które dały nam 4 wybitne albumy na przełomie lat
pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. W tym wydania brakuje mi w zasadzie jedynie
monofonicznej wersji albumu, która w pierwotnych wydaniach analogowych mocno
faworyzowała kontrabas Paula Chambersa. Dlatego warto również poszukać starego
wydania analogowego. Te tłoczone teraz zawierają materiał ponownie zmiksowany
przez George’a Avakiana w 1997 roku.
Miles Davis
Miles Ahead
Format: LP
Wytwórnia: Columbia
Numer: CS 8633