Gonzalo
Rubalcaba był znany amerykańskim słuchaczom już od 1990 roku, kiedy ukazał się
jego pierwszy album dla Blue Note - „Discovery: Live at Montreux”. Amerykańscy
bywalcy jazzowych imprez nie mogli jednak posłuchać kubańskiego pianisty na
żywo w związku z sankcjami nałożonymi na artystów kubańskich przez rząd
amerykański. Sytuacja zmieniła się nieco w 1994 roku i kiedy Gonzalo Rubalcaba
zagrał po raz pierwszy w USA, jego występy wytwórnia zarejestrowała i natychmiast
udostępniła wszystkim w postaci albumu „Imagine”. Do dziś pamiętam moment,
kiedy przypadkiem trafiłem na ten album. Oby więcej takich przypadków. Oto
wcześniej mi nieznany pianista z Kuby występuje w towarzystwie między innymi
Charlie Hadena i Jacka DeJohnette. Podobno Gonzalo Rubalcaba był pierwszym
artystą z Kuby, dla którego amerykańska administracja zrobiła wyjątek
pozwalając mu na koncerty na terenie USA. Wyjątek nie dotyczył chyba kontraktów
nagraniowych, bo oficjalnym wydawcą albumu była mało znana marka Somethin’ Else
Records należąca do japońskiego oddziału EMI (wtedy jeszcze noszącego chyba
nazwę Toshiba/EMI).
Z tym pierwszym
Rubalcaba znał się już wtedy kilka lat, bowiem w 1989 roku Charlie Haden
zaprosił Rubalcabę do Montrealu, gdzie będąc rezydentem jazzowego festiwalu
nagrał serię doskonałych albumów „The Montreal Tapes”. Na jednym z nich gra z
Rubalcabą i Paulem Motianem. Jednak w 1994 roku nie znałem tego albumu. To był
jedyny z cyklu „Montreal Tapes” z którego zrezygnowałem, bo nie wiedziałem kim
jest Gonzalo Rubalcaba, a wtedy płyty były relatywnie droższe niż dzisiaj, więc
nie sposób było zaopatrywać się we wszystkie obiecujące premiery. Po latach tą
lukę w dyskografii Hadena i Rubalcaby oczywiście uzupełniłem. Dziś mogę Wam cały
cykl „Montreal Tapes” polecić. Nagrania z Paulem Bley’em i Paulem Motianem są
już zresztą w naszym Kanonie Jazzu od dawna.
Teoretycznie
ten album nie powinien się udać. Zawiera nagrania koncertowe solo, z sekcją na
stale współpracującą wtedy z Rubalcabą i jeden utwór („First Song”) wykonany z
Hadenem i DeJohnettem. Album koncertowy raczej powinien być rejestracją jednego
koncertu – takie udają się najlepiej. „Imagine” jest składanką, w dodatku
nagraną nie tylko w różnych miejscach i w różnym czasie, ale też w różnych
składach. Specjaliści od dźwięku zrobili sporo, żeby skrócić dystans pomiędzy
fortepianem i słuchaczami, jednak jeśli wsłuchacie się uważnie, usłyszycie
różnicę między dużą Alice Tully Hall w Lincoln Center, studiem nagraniowym
Capitolu w Hollywood i aulą uniwersytetu UCLA. Mnie to jednak nie przeszkadza.
Znam albumy z większymi oszustwami, jak choćby „Mercy, Mercy, Mercy! - Live At
The Club” – koncertowa płyta Juliana Cannonballa Adderleya jest fantastyczna,
mimo że wcale nie jest koncertowa i nie została nagrana w The Club w Chicago,
tylko w studiu (znowu Capitol) w Los Angeles. Może mogło być lepiej, ale wyszło
i tak fantastycznie.
Otwierająca
album „Imagine” Johna Lennona jest jedną z moich ulubionych interpretacji tego
utworu, który Rubalcaba zagrał (całkiem zresztą inaczej) wcześniej na płycie
„Images” z Johnem Patitucci i Jackiem DeJohnette. Przez wiele lat muzycznym
mentorem Rubalcaby w świecie zachodniej muzyki był Charlie Haden. To on
zaprosił Rubalcabę na koncerty do Montrealu. Obecność jego kompozycji i
gościnny występ na pierwszym albumie nagranym na terytorium wtedy wrogiego Kubańczykom państwa nie jest więc zaskoczeniem.
Połączenie
błyskotliwej techniki z oryginalnymi kompozycjami własnymi i śmiałymi cytatami
z przeróżnych, często mocno odległych od jazzowego świata kompozycji stało się
na zawsze znakiem rozpoznawczym Gonzalo Rubalcaby. Kiedy po latach usłyszałem
go po raz pierwszy na żywo zrozumiałem również, dlaczego po bilety na jego
koncerty zawsze ustawiają się kolejki. Jego sceniczna charyzma pozwala
natychmiast skupić się jedynie na muzyce, na chwilę znaleźć się w jego świecie
bezwarunkowo i zapomnieć o wszystkim co nas otacza.
Być może
Rubalcaba czasem czerpie zbyt wiele z Keitha Jarretta (wyśmienite „Imagine”), a
kiedy indziej przeszkadza mi zbyt agresywna i moim zdaniem niepotrzebna trąbka Reynaldo
Meliana. Dizzy Gillespiemu z pewnością za to trąbka w przebojowym wykonaniu
„Woody ‘N’ You” wcale by nie przeszkadzała. Będącą w pradawnych czasach całkiem
poważnym przebojem kompozycję Alberto Domingueza „Perfidia” w wykonaniu
Rubalcaby zestawiłem sobie kiedyś z wykonaniem Ahmada Jamala. Zróbcie to sami,
ale moim zdaniem Rubalcaba zbliżył się do poziomu wielkiego mistrza.
Przez lata w
katalogu nagrań Rubalcaby pojawiło się wiele ciekawych albumów. Najnowszą płytę
nagrał razem z Anną Marią Jopek („Minione”). Bardzo dobrze wypadają wszystkie
jego wspólne rejestracje z Charlie Hadenem i te w trio, będącym chyba jego
ulubionym formatem, niezależnie od tego, czy w studiu towarzyszą mu muzycy
kubańscy, czy amerykańscy. Jednak to właśnie „Imagine” uważam za najciekawszy
album w jego obszernej dyskografii.
Gonzalo
Rubalcaba
Imagine:
Gonzalo Rubalcaba In The USA
Format: CD
Wytwórnia: Somethin'
Else / Blue Note
Numer: 724383049127