22 stycznia 2021

Down By The Riverside – CoverToCover Vol. 112

Autorstwo i czas powstania „Down By The Riverside” pozostają nieznane nawet najbardziej skrupulatnym badaczom amerykańskiej historii przełomu XIX i XX wieku. Z pewnością mniej więcej w tym czasie, a może trochę wcześniej powstała pieśń znana również pod kilkoma innymi tytułami, spotykanymi również dzisiaj. Tak więc „Gonna Lay Down My Burden”, czy „Ain’t Gonna Study War No More” to ten sam utwór. Po raz pierwszy tekst i nuty wydano drukiem w 1918 roku w jednym z amerykańskich zbiorów piosenek z plantacji bawełny. To oczywiście była pieść śpiewana przez niewolników, więc być może jej początek jest jeszcze starszy, ale tego raczej już nigdy nie uda się ustalić.

Wielowymiarowy tekst, który może być również intepretowany jako wyraz postaw pacyfistycznych i opowieść o ciężkiej pracy sprawił, że kilka razy utwór dostawał kolejne nowe życie. Był antywojenną pieśnią w okresie wojny w Wietnamie, wcześniej oczywiście był pieśnią amerykańskich niewolników. Bywał też traktowany jako amerykański folklor, bez żadnych politycznych treści.

Pierwsze zachowane nagranie „Down By The Riverside” pochodzi z 1920 roku i zostało przygotowane przez zespół wokalny Fisk Jubilee Singers, zredukowany do kwartetu i na tą okoliczność nazwany Fisk University Jubilee Quartet. W momencie nagrania tego utworu zespół miał już za sobą niemal 50 lat działalności w ciągle zmieniających się składach. Ten złożony z czarnoskórych wokalistów zespół jako pierwszy zaczął również wykonywać i nagrał inną znaną melodię – „Swing Low, Sweet Charriot”. Na tego rodzaju wokalnych zespołach, wykonujących w większości repertuar kościelny wzorowały się późniejsze wokalne zespoły, takie jak The Golden Gate Quartet, czy The Blind Boys Of Alabama, a także później grupy wokalne śpiewające muzykę rozrywkową, jak The Platters, czy The Staple Singers. Generalnie – od zespołów zwanych ogólnie Jubilee Singers zaczęło się nowoczesne aranżowanie harmonii wokalnej i wokalne improwizacje. Jednak sam Fisk Jubilee Singers moim zdaniem próby czasu nie wytrzymał, dlatego też muzyczną podróż przez przeróżne nagrania „Down By The Riverside” zaczynam od bluesowej wersji pochodzącej prawdopodobnie z okolic 1958 roku w wykonaniu wybitnego duetu bluesowych mistrzów, którzy razem osiągnęli jeszcze więcej – Sonny Terry’ego i Brownie McGhee. Ich wersja mogła powstać równie dobrze trzydzieści lat wcześniej. Mniej więcej w tym samym czasie utwór nagrała Mahalia Jackson i Bing Crosby, a kilka lat wcześniej Big Bill Broonzy i Bunk Johnson.

W 1956 roku powstało nagranie, o którego istnieniu świat dowiedział się dopiero 25 lat później. Ówczesny właściciel Sun Records – legendarny Sam Philips w 1981 roku „cudownie odnalazł” taśmy z sesją zespołu, który sam nazwał The Million Dollar Quartet. W 1956 roku być może taka płyta była warta milion dolarów, jednak 25 lat później o wiele więcej. Jerry Lee Lewis, Johnny Cash, Carl Lee Perkins i Elvis Presley spotkali się w studio Philipsa chyba niekoniecznie chcąc nagrać cokolwiek co miało się ukazać, jednak zapis tego spotkania po latach ciągle ma wiele muzycznej siły.

Nowoczesną wersję zbliżoną do pierwszego wykonania Fisk Jubilee Singers w 2008 roku przygotował legendarny zespół The Blind Boys Of Alabama. Ten zespół powstał w 1939 roku a jego członkowie, ci najstarsi, którzy do dziś nagrywają z zespołem w studiu pamiętają czasy świetności Jubille Bands. Zespół w początkach swojej działalności występował jako The Happyland Jubilee Singers.

„Down By The Riverside” to nie tylko ważny tekst, ale również świetny blues, który od lat wykorzystują muzycy jazzowi do swoich improwizacji. Wśród setek nagrań chciałbym wyróżnić dwa – duet Jimi Smitha i Wesa Montgomery’ego w towarzystwie przebojowej orkiestry i współczesne, kameralne nagranie Charlie Hadena i Hanka Jonesa. Dla tego ostatniego, nagrany w 2010 roku album okazał się niestety ostatnim w jego trwającej od początku lat czterdziestych karierze.

Utwór: Down By The Riverside
Album: Giants Of Blues (VA)
Wykonawca: Sonny Terry & Brownie McGhee
Wytwórnia: Citadel
Rok: ?? 1958 ??
Numer: Citadel 50637
Skład: Sonny Terry – voc, harm, Brownie McGhee – g, voc.

Utwór: Down By The Riverside
Album: The Million Dollar Quartet
Wykonawca: Elvis Presley / Jerry Lee Lewis / Johnny Cash / Carl Lee Perkins
Wytwórnia: Sun / RCA / BMG
Rok: 1956
Numer: 743211384025
Skład: Elvis Presley – voc, p, g, Jerry Lee Lewis – voc, p, Johnny Cash – voc, g, Carl Lee Perkins – voc, g.

Utwór: Down By The Riverside
Album: Down In New Orleans
Wykonawca: The Blind Boys Of Alabama
Wytwórnia: Proper
Rok: 2008
Numer: 805520030335
Skład: Jimmy Carter – voc, Ricky McKinnie – voc, Joey Williams – voc, Bobby Butler – voc, Tracy Pierce – voc, Billy Bowers – voc, Ben Moore – voc, David Torkanowsky – p, kbd, hamm, org, Ronald Guerin – b, Shannon Powell – dr, Carl LeBlanc – banjo, The Preservation Hall Jazz Band, Benjamin Jaffe – tuba, John Brunious – tp, Frederick Lonzo – tromb, Darryl Adams – as, Ralph Johnson – cl, Allen Toussaint – p.

Utwór: Down By The Riverside
Album: Come Sunday
Wykonawca: Charlie Haden & Hank Jones
Wytwórnia: Emarcy / Universal
Rok: 2012
Numer: 602527503684
Skład: Charlie Haden – b, Hank Jones – p.

Utwór: Down By The Riverside
Album: Jimmy & Wes: The Dynamic Duo
Wykonawca: Jimmy Smith & Wes Montgomery
Wytwórnia: MGM / Verve / Polygram
Rok: 1966
Numer: 731452144522
Skład: Jimmy Smith – org, Wes Montgomery – g, Clark Terry – tp, flug, Jimmy Maxwell – tp, Joe Newman – tp, Ernie Royal – tp, Jimmy Cleveland – tromb, Quentin Butter Jackson – tromb, Melba Liston – tromb, Tony Studd – b tromb, Jerome Richardson – cl, fl, Jerry Dodgion – as, cl, fl, Bob Ashton – ts, cl, fl, Phil Woods – bs, fl, bcl, Richard Davis – b, Grady Tate – dr.

21 stycznia 2021

Clifford Jordan / John Gilmore – Blowing In From Chicago

Album, będący debiutem nagraniowym Clifforda Jordana docierał do mojej muzycznej świadomości dość długo. Dawno temu uznałem go za niepotrzebny pojedynek saksofonistów i ciekawe wczesne nagranie Horace Silvera. To prawda, że album „Blowing From Chicago” nagrany w 1957 roku jest wczesnym nagraniem Horace Silvera, który debiutował w początkach lat pięćdziesiątych i cieszył się dobrą muzyczną formą aż do końca XX wieku. Dla Silvera nagranie z Cliffordem Jordanem i Johnem Gilmore’em okazało się być jednym z ostatnich momentów, kiedy wystąpił w roli pianisty do wynajęcia. Później był już raczej tylko liderem swoich własnych składów.

Dość dziwne zestawienie muzyków wiązało się z chęcią przedstawienia przez producentów Blue Note zespołu pochodzącego z Chicago. Istotnie obaj liderze swoje muzyczne doświadczenia zbierali w Chicago. Jordan grając z Maxem Roachem i Sonny Stittem, a John Gilmore głównie w Sun Ra Archestra. W ten sposób powstał saksofonowy duet tenorowy, co było w 1957 sytuacją raczej dość awangardową, szczególnie w katalogu Blue Note. Jeśli szukacie saksofonowych pojedynków z epoki, to warto zajrzeć do katalogu konkurencyjnej wtedy wytwórni Prestige. Tam odnajdziecie Johna Coltrane’a z Hankiem Mobleyem albo z Sonny Rollinsem i jeszcze kilka ciekawych saksofonowych pojedynków. Spora część tych płyt powstała w tym samym miejscu, co album „Blowing In Chicago”. W katalogu Blue Note znajdziecie oczywiście „A Blowing Session” Johnny Griffina z Hankiem Mobleyem i Johnem Coltrane’em, jednak moim zdaniem trzech tenorzystów na jednej płycie to za dużo. Duet Jordana z Gilmorem uważam za najdoskonalszy w kategorii saksofonowych pojedynków, choć wcale nie jest typowym pojedynkiem, w którym stojący naprzeciw siebie muzycy coś usiłują sobie udowodnić.

Partie obu liderów są dość łatwe do zidentyfikowania. Bardziej uporządkowane nuty i miękki ton oznacza z dużym prawdopodobieństwem partie Jordana, a szorstki ton i niekoniecznie oczywisty układ nut to z pewnością dźwięki zagrane przez Gilmore’a. W nagraniu albumu wirtualnie, w roli kompozytora wziął udział jeszcze jeden tenorzysta z Chicago, nieco mniej znany John Neely, autor otwierającego płytę utworu „Status Quo”. Dla mnie ozdobą tej płyty, zbudowanej wokół dwu saksofonistów jest jednak gra Horace Silvera. Solo w „Bo-Till”, kompozycji Clifforda Jordana należy do najlepszych w karierze Silvera. Tylko dla tego utworu warto poświęcić wieczór na spotkanie z albumem „Blowing In From Chicago”.

Wbrew tytułowi, album powstał w studiu Rudy Van Geldera w Engelwood Cliff wtedy na przedmieściach Nowego Jorku, gdzie już wtedy na stałe przeprowadzili się z Chicago obaj saksofoniści. Wróciłem do tej płyty ostatnio po kilku latach, żeby przygotować audycje z cyklu Kanon Jazzu i przez kilka dni zastanawiałem się skąd ja znam brzmienie, które słyszę na tym albumie w chwilach, kiedy brakuje saksofonów. Sam nie odgadłem, pomogłem sobie poszukując podobieństw w składzie. Doskonała sekcja Art Blakey – Curly Russell – Horace Silver nie spotkała się po raz pierwszy, żeby nagrać „Blowing In From Chicago”. To właśnie ta trójka muzyków, razem z Lee Morganem i Lou Donaldsonem nagrała w Birdland niemal trzy lata wcześniej materiał znany dziś z płyt „A Night At Birdland” Arta Blakeya. Te albumy są genialne, a płyta Jordana i Gilmore’a wcale nie jest gorsza. Szkoda, że nie zachowały się (albo do dziś jeszcze nie odnalazły) żadne nagrania na żywo zespołu w tym składzie. Klubowa publiczność z pewnością stworzyłaby okazję do dłuższych i bardziej żywiołowych solówek obu saksofonistów. Nie wiem, czy kiedykolwiek grali gdzieś w takim składzie, ale jeśli to się zdarzyło, to żałuję, że nie ma nagrań z takiego występu. Pozostaje cieszyć się płytą studyjną, która kilkakrotnie była wznawiana i jest dostępna w katalogu reedycji Blue Note w wersji odświeżonej technicznie przez samego Rudy Van Geldera w 2003 roku.

Clifford Jordan / John Gilmore
Blowing In From Chicago
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note / EMI
Data pierwszego wydania: 1957
Numer: 724354230622

20 stycznia 2021

Crash – Crash!

Crash to legenda polskiego fusion. Grali w czasach, kiedy zagraniczne mody docierały do Polski z opóźnieniem, a podpatrywanie wzorców nie było łatwe. Zespół powstał w 1976 roku we Wrocławiu i był kontynuacją działalności innego, legendarnego na Dolnym Śląsku składu znanego pod nazwą Spisek Sześciu. Założyciele zespołu mieli za sobą przeróżne muzyczne doświadczenia. Zybowski był zapatrzony w Led Zeppelin, Czwojda dzielił swoje muzyczne życie pomiędzy jazz nowoczesny i dixieland (w latach osiemdziesiątych miał zostać ważną postacią zespołu Sami Swoi – podobnie jak Kwaśnicki). Juliusz Mazur zanim trafił do Crash miał za sobą doświadczenia w kabaretach i muzyce teatralnej. Andrzej Pluszcz od zawsze i do końca życia grał na basie we Wrocławiu tam, gdzie działo się coś muzycznie ciekawego.

Zespół szybko zdobył popularność nie tylko w Polsce, ale też w całej Europie. Nagroda na prestiżowym festiwalu jazzowym w San Sebastian pozwoliła na częste występy niemal w całej Europie. W pewnym momencie Melody Maker uznał Crash za najlepszy zespół jazz-rockowy w Europie. Niestety sukcesy koncertowe nie przełożyły się na dorobek nagraniowy zespołu.

Wydana niedawno przez GAD Records płyta zawiera debiutanckie nagrania zespołu, które ukazały się w 1978 roku jedynie w postaci kasety magnetofonowej, co spowodowało, że materiał umieszczony na tym albumie od wielu lat był w zasadzie niedostępny. Zespół wydał od założenia w 1976 roku do 1983 roku trzy albumy i kolejną kasetę magnetofonową („Live Is Brutal”), która pod zmienionym tytułem ukazała się w niewielkim nakładzie jako album analogowy w Niemczech i do dziś czeka na cyfrowe wznowienie. Dlatego też każde przypomnienie dorobku zespołu godne jest odnotowania. Wytwórnia GAD Records specjalizuje się we wznowieniach dawno niedostępnego materiału i premierowych wydaniach archiwów sprzed wielu lat.

Wielu fanów jazz-rocka w Europie zna na pamięć legendarny album zespołu „Senna Opowieść Jana B.” nagrany z udziałem Grażyny Łobaszewskiej. Nagrania z kasety magnetofonowej „Crash!” powstały wcześniej i w części możliwość ich zarejestrowania była nagrodą dla zespołu, który wygrał festiwal Jazz Nad Odrą i mógł skorzystać ze studia Polskiego Radia w Opolu.

Wydawca przygotował materiał wykorzystując oryginalne taśmy zachowane w archiwach radiowych i w porozumieniu z żyjącymi członkami zespołu, przywołując atmosferę eksperymentu i nieco spóźnionej mody na jazz-rock w Polsce. Dziś dzięki wznowieniom i obszerniejszej bibliotece nagrań w historii polskiego jazzu często wspominamy o Extra Ball Jarka Śmietany, SBB i Laboratorium. Crash, który w czasach swojej świetności był w Europie równie znany i chętnie przyjmowany na wszystkich festiwalach i w klubach gdzie grało się nowy jazz istniał do dziś raczej tylko w pamięci tych, którzy pamiętali zespół z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Dziś pora przypomnieć o jego istnieniu młodszym i zachować już na zawsze w cyfrowej postaci nagrania, które nigdy nie ukazały się na trwałym i umożliwiającym kolejne reedycje nośniku.

Album uzupełnia kilka bonusowych nagrań, które najbardziej uważni fani zespołu znają od kilkunastu miesięcy z analogowego wydania wytwórni Sound On Sound nazwanego „Kakadu – Lost Tapes 1977-1978”).

Dla mnie album „Crash!” jest nowością, nie przypominam sobie, żebym słuchał kiedykolwiek tego materiału z kasety magnetofonowej. Zarzuty o zbyt szerokie korzystanie z dorobku elektrycznych zespołów Chicka Corea są według mnie zupełnie nietrafione. Z dobrych wzorców korzystać warto, ja osobiście nie mam nic przeciwko takim praktykom. Dziś cały jazz-rock to rzecz trochę historyczna. To jeden z tych jazzowych stylów, który ciągle czeka na swój prawdziwy powrót, który pewnie będziemy wszyscy nazywać neo-jazz-rokiem. Wtedy Crash powróci w glorii jednego z pionierskich w Europie zespołów grających w tym stylu.

Patrząc na debiutancki album z perspektywy późniejszych nagrań zespołu, trzeba zauważyć, że Juliusz Mazur dopiero kompletował swoje instrumentarium, prawdopodobnie po raz pierwszy używając w studiu Mooga. Trudności w dostępie do elektronicznych instrumentów są charakterystycznym elementem całego polskiego jazz-rocka (może za wyjątkiem nagrań Czesława Niemena). To dodaje muzyce Crash oryginalności i wyróżnia ją na tle zagranicznych zespołów o podobnych umiejętnościach z końcówki lat siedemdziesiątych. Mam wrażenie, że „Crash!” to początek miniserii reedycji muzyki zespołu w katalogu GAD Records, nastawiam więc ucha i czekam na kolejne albumy.

Crash
Crash!
Format: CD
Wytwórnia: GAD
Data pierwszego wydania: 1978
Numer: 5903068121012

19 stycznia 2021

Herb Ellis / Joe Pass – Two For The Road

W 1974 roku, niełatwym dla jazzu momencie, pod opiekuńczymi skrzydłami Normana Granza i jego wytwórni Pablo, która w latach siedemdziesiątych była doskonałym schronieniem dla muzyków, którzy nie chcieli grać elektrycznego fusion, Herb Ellis i Joe Pass nagrali trzy albumy. Wszystkie zawierają doskonałą muzykę. „Seven, Come Eleven” i „Jazz/Concord”, to płyty zarejestrowane w kwartecie, oprócz dwóch gitarzystów pojawiają się tam Ray Brown na kontrabasie i Jake Hanna na bębnach. Wcześniej spotkali się w 1968 roku. Rezultatem był wydany w 1998 roku album „Joe’s Blues”. Na tej płycie również usłyszycie sekcję, której skład do dziś pozostaje niejasny. Dlatego też album „Two For The Road” wyróżnia się na tle innych wspólnych nagrań tych doskonałych gitarzystów. Tutaj nie znajdziecie żadnych innych instrumentów. To klasyczny gitarowy duet, rozmowa dwu mistrzów tego instrumentu, dodajmy od razu – rozmowa o muzyce, a nie gitarowych sztuczkach.

Co dość znaczące, to chronologicznie ostatnie wspólne nagranie obu muzyków, którzy po nagraniu „Seven, Come Eleven” i „Jazz/Concord” zdecydowali się zrezygnować z pomocy sekcji rytmicznej i przedstawić swoim fanom własne, kameralne spojrzenie na garść znanych wszystkim fanom jazzu melodii. Nie chcę skazywać ich poprzednich nagrań na miano niepotrzebnych wprawek przed nagraniem „Two For The Road”, ale dopiero na tej płycie powstała przestrzeń pozwalająca na nieskrępowaną muzyczną rozmowę dwu mistrzów. Moim zdaniem to ich najlepsze wspólne nagranie i trochę szkoda, że nie zdecydowali się na kontynuację tego rodzaju formuły.

Mistrzowska precyzja i muzykalność obu gitarzystów pozwoliła stworzyć wzorzec gitarowych duetów. Znawcy z dużym prawdopodobieństwem będą w stanie podzielić album na dwie połowy – przypuszczalnie większość szybkich pasaży zagrał Joe Pass, a większość stylowych bluesowych zagrywek należy do Herba Ellisa, jednak to nie jest album w rodzaju – Ellis w kanale prawym, Pass w kanale lewym. Oni grają w zupełnie innej lidze. Dla tych, którzy skupiają się na muzyce, a nie na niuansach brzmienia pozwalających odróżnić obie gitary, a to najlepszy sposób na ten album, powstaje spójny dźwiękowy obraz.

Gdyby ktoś pokazał mi ten album bez okładki, być może uznałbym, że to gra jeden niezwykle utalentowany gitarzysta, czasem pomagając sobie techniką wielościeżkową. Herb Ellis i Joe Pass nie opierają swojego brzmienia na muzycznych kontrastach, choć każdy z nich dysponował rozpoznawalnym tonem. Skupiają się na melodiach i tworzą jeden, spójny i wspólny sound, którego nigdy później już żaden z nich sam nie naśladował. Doskonały wybór, w większość znanych, choć nie tych najczęściej przez gitarzystów grywanych melodii pomaga osiągnąć oczekiwany efekt świeżości spojrzenia na gitarowe spotkanie na szczycie.

Takich płyt powstawało i ciągle powstaje wiele. Nawet jeśli odrzucić te, które są stawne jedynie dla początkujących wirtuozów instrumentu i zawierają prawdziwą muzykę, to album „Two For The Road” gra w tej samej lidze, co choćby „I Can See Your House From Here” Scofielda i Metheny’ego, wspólne nagrania George’a Barnesa i Carla Kressa z lat sześćdziesiątych, czy nieco nowszy duet Sylvain Luc i Bireli Lagrene. W Polsce podobnie magiczne dźwięki grywają razem Marek Napiórkowski i Artur Lesicki.

Herb Ellis / Joe Pass
Two For The Road
Format: CD
Wytwórnia: Pablo / OJC
Data pierwszego wydania: 1974
Numer: 02521867262

18 stycznia 2021

Ella Fitzgerald – The Lost Berlin Tapes

Odkrycie nowych, nieznanych i tajemniczo ukrytych nagrań w zasadzie każdej gwiazdy jazzu, to tylko kwestia czasu. Nie zdziwiło mnie więc odnalezienie nowych, wcześniej niepublikowanych nagrań Elli Fitzgerald. Szczególnie, że to nagrania koncertowe. Takich jest więcej, bowiem często koncerty były rejestrowane przez stacje radiowe, lub telewizyjne, albo przez lokalnych akustyków na zasadzie – a może kiedyś się przyda? Część takich nagrań w zasadzie nie powinna się nigdy ukazać, albo w związku ze słabą jakością techniczną zarejestrowanego materiału, albo co gorsze – ze względu na słabą jakość muzyczną, artystę w słabej formie, zmęczonego, pod wpływem, albo w kryzysie twórczym.

Na szczęście album „The Lost Berlin Tapes” nie należy do żadnej z tych kategorii. Jakość techniczna nie jest może idealna jak na 1962 rok, ale muzyce nie przeszkadza jakoś szczególnie. Muzycznie to Ella Fitzgerald w najlepszej formie. W zasadzie mam tylko dwa zastrzeżenia do tego wydawnictwa, choć może jednak trzy. Po pierwsze – mogło mieć bardziej luksusową formę. Uważam, że Verve mogło się postarać – zwykła papierowa koperta i kilka stron tekstu to trochę za mało, jak na gwiazdę największego formatu i potencjalnych nabywców tego albumu, którzy w większości mają już wiele płyt Elli Fitzgerald, w tym sporo wydawanych w czasach, kiedy duże wytwórnie robiły to staranniej. I nie da się tego zwalić na ekologię, wiele jest przykładów ekologicznych, ale jednak staranniejszych opakowań. Drugie zastrzeżenie, to trochę jakby nadmierna kreatywność tytułu tego albumu. Wszyscy fani Elli Fitzgerald, a właściwie wszyscy fani jazzowej wokalistyki znają album „Mack The Knife: Ella In Berlin”. Całkiem niedawno przedstawiałem tą płytę w Kanonie Jazzu. Tytuł „The Lost Berlin Tapes” może sugerować, przynajmniej na pierwszej stronie okładki, że to jakieś dodatkowe nagrania ze słynnego koncertu w 1960 roku. Tymczasem nowe nagrania powstały dwa lata później.

Trzecim tematem jest oczywiście pytanie, na które nigdy nie poznamy odpowiedzi – dlaczego akurat teraz, bo w cudowne odnalezienia to ja jakoś nie wierzę. Nagrań koncertowych Elli Fitzgerald dostępnych jest całkiem sporo. W podstawowej, tej oficjalnej dyskografii wokalistki znajdziecie niemal 40 albumów, co najmniej jeden z prawie każdego roku jej kariery poczynając od końcówki lat pięćdziesiątych. Z 1961 roku pochodzi „Ella In Hollywood” i inne cudowne odnalezienie z 1991 roku, znowu z Berlina – „Ella Returns To Berlin”, a także „Twelve Nights in Hollywood”. W 1964 roku powstał album „Ella at Juan-Les-Pins” i cudowne znalezisko – „Ella In Japan: 'S Wonderful”. W 1962 i 1963 roku Ella nagrała tyle studyjnego materiału, że nie było zbyt wiele czasu na koncerty, a w szczególności na przygotowanie nowego materiału, który warto było zarejestrować na żywo.

To wszystko nie zmienia faktu, że „The Lost Berlin Tapes” to znakomity koncert, choć pewnie, żeby zachować logikę, powinno się go nazwać „The Found Berlin Tapes”, ale to już kwestia pozamuzyczna. Prawdopodobnie zresztą w archiwach Normana Granza znajdzie się jeszcze wiele równie dobrych koncertów Elli Fitzgerald. Ten z Berlina z 1962 roku nie jest ani lepszy, ani gorszy od innych. Jest tak samo dobry, nie odnajdziecie tu ani jednej fałszywej nuty, ani jednego niepotrzebnego dźwięku.

Ella w Berlinie w 1962 roku była w co najmniej tak samo dobrej formie, dwa lata wcześniej, kiedy nagrała album uważany za jedną z jej najważniejszych koncertowych rejestracji – „Mack The Knife: Ella In Berlin”. Może nawet w prezentowanym repertuarze i z tym samym pianistą – szefem zespołu czuła się pewniej. Jednak ten wcześniejszy album sprzedawał się tak dobrze, że wydanie kolejnego koncertu z Berlina, szczególnie, że w tym samym okresie ukazywało się sporo materiału studyjnego artystki, dla Granza pewnie nie miało sensu. Stawiam, że to najbardziej prawdopodobna przyczyna zaginięcia i odnalezienia tego wyśmienitego materiału, który pewnie sporo zyskał na najnowszej technologii odzyskiwania dźwięku ze starych taśm magnetycznych. Dla wszystkich fanów Elli Fitzgerald to będzie zakup oczywisty, dla tych, którzy nie mają w swojej kolekcji podstawowych 40, może 50 jej albumów, równie dobry, jak wszystkich jej oficjalnie wydanych w Verve i w Pablo albumów, zarówno tych koncertowych, jak i studyjnych.

Ella Fitzgerald
The Lost Berlin Tapes
Format: CD
Wytwórnia: Verve / UMG / Universal
Data pierwszego wydania: 2020
Numer: 602507450137

17 stycznia 2021

A Case Of You – CoverToCover Vol. 111

Rozstania i inne miłosne zawirowania zawsze przynoszą niestety dobra muzykę. Tak też się stało w przypadku Joni Mitchell i jej albumu „Blue”, który pojawił się w 1971 roku i nie jest trudno powiązać motywy jego powstania, opisane zresztą wielokrotnie w kilku jej biografiach, z rozstaniem artystki z Grahamem Nashem. Niektórzy biografowie utrzymują, to alternatywna wersja historii powstania „A Case Of You”, że utwór ma wiele wspólnego z Leonardem Cohenem. Tak, czy inaczej, to świetny utwór o zauroczeniu i fascynacji drugą osobą, co przez pół wieku od jego powstania zauważyło wielu wyśmienitych artystów, którzy potrafią napisać własny materiał nie czując potrzeby sięgania po cudze przeboje.

Dla Joni Mitchell album „Blue” był muzycznym przełomem, płytą do dziś uznawaną za jedną z najważniejszych w jej obszernej dyskografii. Trudno uznać jej poprzednie trzy płyty, debiutancki album „Song To A Seagull”, „Clouds” i „Ladies Of The Canyon” za słabe. Poprzeczka za każdym razem wędrowała bardzo wysoko. Album powstał w czasie, kiedy Joni Mitchell ostatecznie (podobno za pomocą telegramu), rozstała się z Grahamem Nashem. To również początek jej muzycznej współpracy z Jamesem Taylorem, który na płycie zagrał niemal wszystkie partie gitary, co pozwoliło Mitchell sięgnąć po egzotyczny dulcimer, jednak nie ten, który znamy również ze słowiańskiej muzyki dawnej, na którym gra się uderzając w struny młoteczkami, ale taki wywodzący się konstrukcyjne z brytyjskiej cytry, na którym gra się palcami.

Utwory z albumu „Blue” są niezwykle osobiste i bezpośrednie, być może dlatego Joni Mitchell w czasie swojej długiej kariery nie grała ich zbyt często na koncertach. Nie było też mowy o przebojowych singlach. Fani muzyki Joni Mitchell nie słuchali radia i popularnych przebojów. Oni kupowali albumy. Stąd wysoka ocena płyty już w czasie jej premiery, potwierdzana do dziś we wszystkich zestawieniach płyt wszechczasów. „Blue” niemal zawsze jest w pierwszej dziesiątce takich rankingów, choć trudno oprócz „A Case Of You” wskazać jakąś inną wyróżniająca się na tle innych piosenkę. Wyznaczona do roli singlowego przeboju kompozycja „Carey” ledwo dotarła do pierwszej setki ważniejszych list przebojów. Za to album sprzedał się w momencie premiery w wielu krajach w nakładach usprawiedliwiających przyznanie tytułu platynowej płyty (w Wielkiej Brytanii nawet podwójnej za sześćset tysięcy sprzedanych egzemplarzy). Piękne to były czasy, kiedy młodzi siadali w domu i słuchali z uwagą i skupieniem 40 minutowych albumów.

W oryginalnym nagraniu usłyszycie dwie gitary, dulcimer i śladowe ilości innych instrumentów. W 2000 roku Joni Mitchell nagrała utwór ponownie (album „Both Sides Now”) w towarzystwie mniej więcej setki innych muzyków. Magia zaginęła w tłumie. „Blue” to tysiące razy lepszy album. W oryginale nie ma fortepianu, jednak życie kompozycji „A Case Of You” ułożyło się przedziwnie. Większość dobrych nagrań to te, w których dominującym instrumentem jest fortepian akustyczny. Dwukrotnie piosenkę nagrał Prince. Krótki fragment nagrania demo z 1983 roku ukazał się niedawno na płycie „Piano & A Microphone 1983”. Ja jednak wolę jego wersję przygotowaną specjalnie na płytę poświęconą piosenkom Joni Mitchell „A Tribute To Joni Mitchell” z 2007 roku. W nagraniu tego wyśmienitego albumu z kompozycjami Mitchell wzięli udział między innymi Bjork, Brad Mehldau, Elvis Costello, Annie Lennox i Caetano Veloso. Prince okazał się jednym z najlepszych. W jazzowym składzie, na niezwykle wzruszającym koncercie, w czasie którego ciężko chora Joni Mitchell wystąpiła na żywo łącząc się z wydarzeniem ze swojego domu, piosenkę zaśpiewał Kris Kristofferson, który w 1970 roku jako pierwszy miał okazję posłuchać finalnej wersji wszystkich piosenek, kiedy autorka zapytała go o ocenę przyszłego albumu „Blue”. Do tego dokładam instrumentalne wykonanie Jimmy Webba z płyty, na której skromnie umieścił jedynie jedną swoją kompozycję, a napisał przecież wiele doskonałych piosenek. Koniecznie sięgnijcie po jego album „SlipCover: Piano Arrangements”, no i oczywiście po genialny album „Blue” Joni Mitchell.

Utwór: A Case Of You
Album: Blue
Wykonawca: Joni Mitchell
Wytwórnia: Reprise / Warner
Rok: 1971
Numer: 075992719926
Skład: Joni Mitchell – voc, g, dulcimer, James Taylor – g, Russ Kunkel – dr, others.

Utwór: A Case Of You
Album: A Tribute To Joni Mitchell (VA)
Wykonawca: Prince
Wytwórnia: Nonesuch / Warner
Rok: 2007
Numer: 075597998955
Skład: Prince – voc, p, bg, g, org, John Blackwell – dr.

Utwór: A Case Of You
Album: Joni 75: A Birthday Celebration (VA)
Wykonawca: Kris Kristofferson & Brandi Carlile
Wytwórnia: Decca / Verve / Universal
Rok: 2019
Numer: 602577427473
Skład: Kris Kristofferson – voc, g, Brandi Carlile – b voc, Greg Leisz – g, Marvin Sewell – g, Jon Cowherd – p, Christopher Thomas – b, Brian Blade – dr, Jeff Haynes – perc.

Utwór: A Case Of You
Album: SlipCover: Piano Arrangements
Wykonawca: Jimmy Webb
Wytwórnia: S-Curve / BMG
Rok: 2019
Numer: 4050538475821
Skład: Jimmy Webb – p.