10 kwietnia 2020

A Day In The Life – CoverToCover Vol. 37

Utwór Johna Lennona i Paula McCartneya zamyka wydany w 1967 roku album The Beatles – „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”. Trudno odnaleźć w historii muzyki równie fantastyczny utwór upchnięty na końcu strony B albumu, o którym napisano wiele rozpraw naukowych. Dziś powszechnie ten właśnie album uważany jest za pierwszą produkcję rockową, która podniosła popularną muzykę rozrywkową do rangi sztuki.



Czy „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” jest pierwszym rzeczywiście wielkim rockowym arcydziełem, trudno jest ocenić, jednak to album kompletny, łączący muzykę, innowacyjną realizację i trudną do zapomnienia okładkę i wszystko inne w jedną całość. Od tego momentu mogły już pojawiać się takie dzieła, jak „The Turtles: Present The Battle Of The Bands”, „Thick As A Brick” Jethro Tull, „The Kinks Are The Village Green Preservation Society”, „Quadrophenia” The Who, „What’s Going On” Marvina Gaye’a, czy wielkei dzieła Pink Floyd. Epoka singli i przebojów została zastąpiona w 1967 roku przez erę wielkich albumów. Szafy grające zostały zastąpione przez sypialnie młodych fanów pragnących wieść życie podobne do swoich idoli.

Oprócz niewątpliwych walorów artystycznych, warto pamiętać, że era albumów koncepcyjnych na jakiś czas zakończyła szaleństwo koncertowe, bowiem zawartość albumu The Beatles nie była możliwa przy poziomie rozwoju elektroniki z 1967 roku do odtworzenia na żywo.

Producenci i sam zespół wytrzymali do końca. Album zawierał ewidentne przeboje – „With A Little Help From My Friends” – wielki późniejszy sukces Joe Cockera, „When I’m Sixty Four”, szybko przerobiony przez Cliffa Richarda, „Lucy In The Sky With Diamonds” przypomniany niemal dekadę później przez Eltona Johna i „A Day In The Life” – uwielbiany przez rockowych i jazzowych gitarzystów.

Cały album doczekał się wielu innych nagrań, powtarzających w całości materiał skomponowany przez członków The Beatles, a poszczególne utwory pojawiły się setki razy w przeróżnych wykonaniach na niezliczonych wydawnictwach korzystających z dorobku genialnych twórców przebojów – Johna Lennona i Paula McCartneya.

Pierwsze istotne gitarowe nagranie „A Day In The Life” pojawiło się już w kilka tygodni po premierze albumu The Beatles. Kompozycja dała tytuł płycie Wesa Montgomery nagranej w lipcu 1967 roku (premiera albumu w USA miała miejsce na początku lipca a w Europie w maju tego roku). Na fortepianie zagrał Herbie Hancock, na basie Ron Carter i na bębnach Grady Tate. Niestety album produkował Don Sebesky, który uwielbiał otaczać się w studiu dużą grupą sprawnie zaaranżowanych, choć zupełnie nieciekawie brzmiących skrzypków i wiolonczelistów. Dlatego też ten album Wesa Montgomery trudno uznać za istotnie ważny w jego dyskografii.

To nagranie miało jednak zapowiadać gitarowy charakter późniejszych rejestracji. Choć stylizowane na wykonanie koncertowe nagranie The Beatles nie zawiera jakiejś istotnej partii gitary, wkrótce utwór w swojej autorskiej wersji prezentowali między innymi Gabor Szabo („Wind, Sky And Diamonds” w 1967 roku), Grant Green („Green Is Beautiful” w 1970 roku), a całkiem niedawno, w 2013 roku swój projekt poświęcony The Beatles przygotował też Al Di Meola („ll Your Life - A Tribute To The Beatles Recorded At Abbey Road Studios, London”).

Dla mnie jednak „A Day In The Life” to przede wszystkim od wielu lat genialne dźwięki gitary Jeffa Becka. Gdyby nie przyjęta formuła audycji, godzinę z tym utworem dałoby się złożyć z istotnyc oficjalnych rejestracji koncertowych Jeffa Becka – koncert z klubu Ronnie Scotta z Londynu, Grammy Museum z Los Angeles, Rock And Roll Hall Of Fame z Madison Square Garden z Nowego Jorku, album „Live+”, Hollywood Bowl, czy BB King Blues Club, to gitarowe klasyki. Ja wybieram nagranie z Los Angeles. O tym albumie przeczytacie tutaj:



Nie samą gitarą człowiek jednak żyje, dokładam więc wyśmienicie na nowo zaaranżowaną wersję z płyty Django Batesa, który z orkiestrą z Frankfurtu postanowił przypomnieć całą muzyczną zawartość „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”. O tej płycie przeczytacie tutaj:



Utwór: A Day In The Life
Album: Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band
Wykonawca: The Beatles
Wytwórnia: Parlophone
Rok: 1967
Numer: 077774644228
Skład: John Lennon – voc, g, hamm, p, harm, effects, perc, Paul McCartney – voc, g, p, hamm, effects, George Harrison – voc, g, sitar, harm, perc, Ringo Starr – dr, congas, perc, harm, p, Neil Aspinall – harm, perc, Geoff Emerick – eff, Mal Evans – harm, effects, p, George Martin – effects, harmonium, orchestra.

Utwór: A Day In The Life
Album: Live And Exclusive From The Grammy Museum
Wykonawca: Jeff Beck
Wytwórnia: Atco / Deuce / Warner
Rok: 2010
Numer: 081227978556
Skład: Jeff Beck – g, Jason Rebello – kbd, Rhonda Smith – b, Narada Michael Walden – dr.

Utwór: A Day In The Life
Album: Saluting Sgt. Pepper
Wykonawca: Django Bates with Hr-Bigband Frankfurt Radio
Wytwórnia: Edition Records
Rok: 2017
Numer: 5060509790104
Skład: Django Bates – kbd, voc, Martin Ullits Dahl – voc, Jonas Westergaard – b, b voc, Peter Bruun – dr, perc, b voc, Stuart Hall – g, sitar, viol, Heinz-Dieter Sauerborn – ss, fl, cl, Oliver Leicht – as, fl, cl, Tony Lakatos – ts, fl, Steffen Weber – ts, fl, bcl, Rainer Heute – bs, cl, Frank Wellert – tp, Thomas Vogel – tp, Martin Auer – tp, flug, Axel Schlosser – tp, flug, Gunther Bollmann – tromb, Peter Feil – tromb, Christian Jaksjo – tromb, Jan Schreiner – b tromb, Martin Scales – g, Eggs Laid By Tigers, Hr-Bigband Frankfurt Radio.

09 kwietnia 2020

Coleman Hawkins - The Hawk Flies High

Coleman Hawkins jest jednym z najstarszych muzyków, po których nagrania sięgam w Kanonie Jazzu. Urodził się w 1904 roku i zanim mógł w barze legalnie napić się piwa, grał na saksofonie w zespole Mamie Smith. Być może nie był to do końca jazzowy zespół, jednak 1921 rok – moment jego profesjonalnego debiutu to prawdziwa prehistoria jazzu, który dopiero się tworzył. Wielu historyków uważa Mamie Smith za pierwszą czarnoskórą wokalistkę bluesową, innych zresztą nie było, której udało się zrealizować płytowe nagrania. Dwa lata później Hawkins dokonał z Mamie Smith swoich pierwszych nagrań, choć jeśli odnajdziecie je na jakiś archiwalnych składankach, nie usłyszycie jeszcze dostojnego brzmienia jednego z najważniejszych twórców współczesnego jazzowego saksofonu.

Kolejną, jak najbardziej jazzową przygodą Colemana Hawkinsa był krótki angaż do orkiestry Fletchera Hendersona – dużego składu, w którym był ciągle jednym z kilku nie dostających wiele szans na solowe występy saksofonistów. W tym zespole Hawkins spotkał między innymi Benny Cartera, Chu Berry’ego i Louisa Armstronga. Zespół Hendersona był w latach dwudziestych instytucją w rodzaju Jazz Messengers trzydzieści lat później – najlepszą z możliwych szkół jazzu.


Podobno swój unikalny, głęboki ton tenorowego saksofonu ponoć powstał pod wpływem rozmów i wspólnych ćwiczeń z Louisem Armstrongiem. W zespole Hendersona w ciągu 10 niemal lat Hawkins awansował na gwiazdę, a kiedy odchodził jego miejsce zajął Sidney Bechet. W 1933 roku Hawkins dokonał swoich pierwszych solowych nagrań i mimo tego, że był już wielką gwiazdą, po raz pierwszy w modnych wówczas pojedynkach w czasie jednego z jam session w Kansas City był zmuszony uznać wyższość Lestera Younga. Prawdopodobnie dlatego właśnie wyjechał na kilka lat do Europy, gdzie nagrał sporo przed powrotem do Ameryki w 1939 roku w związku z zapowiadaną możliwością wybuchu wojny.

Wkrótce po powrocie do USA nagrał pierwszą wersję utworu, którego wykonanie przyniosło mu chyba najwięcej rozgłosu i który wykonywał później wielokrotnie – Body And Soul”. W 1944 roku powstał najciekawszy chyba kameralny skład dowodzony przez Hawkinsa w którym grali Dizzy Gillespie, Max Roach i Oscar Pettiford. W tym zespole jeden ze swoich pierwszych profesjonalnych angaży miał Thelonious Monk.

Hawk nie załapał się na bebopową rewolucję, choć dalej był innowatorem. Jego solówki z „Body And Soul” są do dziś wymieniane wśród najbardziej odkrywczych, a nagrana w 1948 roku własna kompozycja „Picasso” jest pierwszym zarejestrowanym na płycie utworem na saksofon solo.

Album „Hawk Flies High” powstał w 1957 roku, w czasach, kiedy Hawkins miał trudny do podważenia autorytet wśród najlepszych amerykańskich saksofonistów, niezależnie od stylu jazzowego w jakim sami się poruszali. Jego muzyka ma ponadczasowy charakter. Album jest jedyną płytą nagraną przez Hawkinsa dla wytwórni Riverside. Wybrałem właśnie tą płytę do prezentacji sylwetki jednego z wynalazców jazzowego saksofonu nie bez przyczyny. Nagrywając dla Riverside Hawk dostał wolną rękę w wyborze muzyków. W tym czasie nagrał wiele ciekawych płyt. Towarzyszyli mu Oscar Peterson, Herb Ellis, Hank Jones, Tommy Flanagan, Kenny Burrell, Milt Jackson i wielu innych muzyków pamiętających wielkie jazzowe orkiestry sprzed lat. Jednak, kiedy Hawkins mógł wybrać – postawił na młodszych od niego w większości o 20 lat muzyków ery bebopu (z wyjątkiem perkusisty Jo Jonesa – ulubieńca Counta Basie) i w większości nieznany wcześniej repertuar. „Laura” znalazła się na tej płycie pewnie z intencją wydania singla. Coleman Hawkins był geniuszem jazzowej ballady, ale potrafił też zagrać ognistego bluesa. Pierwszego dowodzi „Laura”, a drugiego „Juicy Fruit”. To wszystko powody, dla których uważam album „Hawk Flies High” za dobrą wizytówkę muzycznych możliwości geniusza saksofonu.

Coleman Hawkins
The Hawk Flies High
Format: CD
Wytwórnia: Riverside / OJC / Fantasy
Numer: 090204991877