06 lutego 2021

Kasia Pietrzko Trio – Ephemeral Pleasures

Ostatnio nie nadążam. Mam poczucie, że wiele fantastycznej muzyki zwyczajnie mnie omija. Brak dostępu do sklepów z płytami – tych fizycznych, dobrze zaopatrzonych robi swoje. Niestety w Polsce takich sklepów, podobnie jak księgarni w zasadzie już nie ma. Miejsc, w których właściciel sprowadza z całego świata ciekawe nowości i utrzymuje jakiś konkretny charakter swojej unikalnej autorskiej migawki światowej kultury. Jazz Messengers w Barcelonie, Basement Discs w Melbourne, Red Eye Records w Sydney, Curated Records w Singapurze, CD Krakovska w Pradze, gdzie kupuję często polskie płyty, które ominęły mnie w momencie wydania. Tych i kilku innych miejsc bardzo mi brakuje.

Nie śledzę na bieżąco ogłoszeń o nowościach. Opieram się na intuicji, przeglądaniu sklepowych półek, rozmowach ze znajomymi muzykami i całkiem licznych prezentach, jakie docierają do mnie, ostatnio niestety głównie drogą pocztową, a nie są wręczane osobiście. Są nazwiska, które biorę w ciemno, kiedy widzę nowe nagranie na sklepowej półce. Są takie płyty, które trafiają do mojej kolekcji w miarę możliwości budżetowych, dobrej ceny, a czasem momentu, który pojawia się w czasie zupełnie nie mającym nic wspólnego z datą wydania. Potrzeba chwili, odpowiedni moment, dostępny budżet, ale również, a może nawet przede wszystkim nowe doświadczenia muzyczne zmieniają listę zakupowych priorytetów i preferencji.

Nowy (dla mnie teraz, dla wielu latem zeszłego, 2020 roku) album Kasi Pietrzko znalazł się u mnie w domu w paczce z prezentami i musiał kilka tygodni poczekać na swoją kolej. Zrobię sobie chyba niedługo kolekcję pandemicznych nagrań 2020 roku, do których zaliczę „Ephemeral Pleasures”. To będą nagrania kameralne, wyciszone, skupione na muzycznym szczególe i tym co między dźwiękami. Do nich zaliczę album tria Kasi Pietrzko, mimo, że został nagrany w czasie, kiedy tylko Chińczycy wiedzieli, co nas za chwilę czeka (w listopadzie 2019 roku). Nawet w chwilach, kiedy muzyczna akcja jest dość intensywna (oczywiście jak na akustyczne trio z fortepianem), najważniejsza dla muzyków zdaje się być muzyczna przestrzeń jako całość.

Album dzieli się, przynajmniej formalnie, na dłuższe utwory i nieco krótsze muzyczne epizody. Wszystkie z jednym wyjątkiem są autorskimi kompozycjami Kasi Pietrzko. Kompozycje, w tym temat tytułowy i doskonały, poświęcony Tomaszowi Stańce (tak myślę) „For T.S.” są dłuższymi formami przeznaczonymi dla tria dowodzonego przez pianistkę, a te krótsze „Episodes” dają okazję do odrobiny solowych popisów, które jednak nazwałbym raczej wypowiedziami, niż wirtuozerskimi solówkami. Prawdopodobnie kompozycje są formami przygotowanymi wcześniej, a epizody być może efektem spontanicznego muzykowania w czasie sesji nagraniowej.

Jeżeli istnieje coś takiego, jak polska szkoła jazzu, która da się uchwycić i zdefiniować, to Kasia Pietrzko już dziś jest jedną z liderem jej najmłodszych klas. Połączenie doskonałego warsztatu ze słowiańską melancholią daje wartość unikalną. Jednak do dobrego nagrania trzeba jeszcze trochę odwagi, żeby pokazać, że można przygotować doskonałe kompozycje w świecie, gdzie wszystko już było. Szkoda tylko, że tak dobra muzyka ukazała się własnym nakładem artystki, co może ograniczać możliwości dotarcia do większej ilości odbiorców. Mam nadzieję, że to świadoma decyzja, a nie brak chętnych do wydania tego wyśmienitego albumu. Macie więc szansę udowodnić, że znowu któreś z dużych wydawnictw mogło włączyć do swojej oferty wyborny album, ale szefowie uznali, że lepiej nie robić sobie kłopotu, bo kto to kupi… Kupujcie, może nie w najbliższym sklepie, ale dobrej muzyki zawsze warto poszukać.

Kasia Pietrzko Trio
Ephemeral Pleasures
Format: CD
Wytwórnia: Kasia Pietrzko
Data pierwszego wydania: 2020
Numer: 5907779691222

05 lutego 2021

Michael Brecker – Nearness Of You: The Ballad Book

Michael Brecker opowiadał w 2001 roku, w momencie premiery tego albumu, że to spełnienie jego pragnienia pracy z muzykami, którzy byli i dalej są dla niego ważni i że to skład marzeń. Istotnie, wystarczy spojrzeć na skład zespołu. W 2001 roku lepiej się nie dało – Herbie Hancock, Charlie Haden i Jack DeJohnette, a jakby nie dawał rady, to do pomocy jeszcze Dave Samuels. Dodatkowo w dwu utworach gościnnie w roli wokalisty James Taylor. W 2001 roku ten album nie zrobił na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. Może nie trafił na właściwy moment. Mój Brecker wtedy to był raczej Brecker elektryczny, grający jak nikt na EWI, Brecker Brothers i Steps Ahead. No i może jeszcze dyżurny, oprócz Wayne Shortera gość na wielu płytach gwiazd rockowych i soulowych, poczynając od mojego ulubionego Bruce’a Springsteena („Born To Run”), przez Arethę Franklin, Paula Simona, Aerosmith, Eltona Johna, Ringo Starra, Franka Zappę i dziesiątki innych artystów.

Muszę jednak obiektywnie przyznać patrząc z perspektywy czasu na bogatą dyskografię Michaela Breckera, że powstanie takiego albumu jak „Nearness Of You” można było przewidzieć. Pięć lat wcześniej powstała płyta koncepcyjnie dość podobna – album Herbie Hancocka „The New Standard”. Hancock, Brecker i Jack DeJohnette, zamiast Charlie Hadena zagrał wtedy Dave Holland, pojawił się też pomocnik dla perkusisty – tym razem Don Alias. W roli gitarzysty zamiast Pata Metheny wystąpił wtedy John Scofield. Ten album przedstawiałem Wam w Kanonie Jazzu w okolicach miejsca 200. Wcale nie dlatego, że „The Nearness Of You” jest gorszy. Zwyczajnie wtedy był jeszcze za młody. W tym roku mija regulaminowe 20 lat od premiery tego albumu.

Kilka lat później miało okazać się, że ostatnie nagranie Breckera przed śmiercią w 2007 roku będzie bardzo podobne. Jeśli podoba się Wam „Nearness Of You” to możecie od razu szukać okazji do kupienia „The New Standard” – tu znajdziecie repertuar zaczerpnięty z zasobów muzyki rockowej i rozrywkowej podany w przepiękny jazzowy sposób. Nagrany na krótko przed śmiercią Breckera „Pilgrimage” również się Wam spodoba, ten z kolei zawiera podobną koncepcyjnie muzykę napisaną przez lidera.

Doświadczenie podpowiada mi, o czym zresztą wielokrotnie Was ostrzegałem, że nazwiska nie zawsze wystarczą, tym razem jednak udało się wyśmienicie. Przepięknie zagrane ballady skłaniają do zwolnienia tempa i uruchomienia wyobraźni. „Nearness Of You” to album, któremu trzeba oddać się całkowicie. Nie można słuchać tej płyty przy okazji. Nawet nie wolno jej w ten sposób potraktować. Tu trzeba i z pewnością warto skupić się na każdym dźwięku.

Udział największych jazzowych osobowości oczywiście nie dziwi, bowiem z nimi Michael Brecker grał wcześniej wielokrotnie. W dwu utworach wystąpił również gościnnie wokalista – człowiek z nieco innej bajki – James Taylor. Dla niego to również nie była pierwsza współpraca z Breckerem. Był on gościem na kilkunastu albumach Taylora, poczynając od 1972 roku. Na kilka lat przed debiutem Brecker Brothers i pierwszymi jazzowymi nagrania Brecker zagrał na płycie Taylora „One Man Dog” razem z bratem – Randy Breckerem.

Michael Brecker
Nearness Of You: The Ballad Book
Format: CD
Wytwórnia: Verve / Universal / UMG
Data pierwszego wydania: 2001
Numer: 731454970525

03 lutego 2021

When Love Comes To Town – CoverToCover Vol. 120

Cały album „Rattle And Hum” to spełnienie amerykańskiego marzenia muzyków U2 o powrocie do korzeni bluesa i rock and rolla. „When Love Comes To Town” powstał w legendarnym studiu Sun Record w Memphis w 1988 roku. Studio wznowiło działalność po dekadach milczenia i sprzedaży budynku wraz z całą wytwórnią przez Sama Phillipsa w 1969 roku. Studio Sun Records powróciło do pracy w 1985 roku, przyjmując jako pierwszych gości legendy wytwórni - Johnny Casha, Jerry Lee Lewisa, Carla Perkinsa i Roya Orbisona, którzy wspólnie nagrali album „Class Of ‘55”. Miejsce, w którym U2 nagrało wspólnie z B. B. Kingiem „When Love Comes To Town” miało niewiele wspólnego (oprócz nazwy oczywiście) z miejscem, gdzie nagrywali w latach pięćdziesiątych swoje przeboje Elvis Presley, Johnny Cash, Carl Perkins i gdzie powstał historycznie pierwszy przebój rock and rolla – nagrany w 1951 roku utwór „Rocket 88” Ike Turnera (pod pseudonimem Jackie Brenston). W legendarnym miejscu pod okiem Sama Phillipsa nagrywali też artyści bluesowi – James Cotton, Howlin’ Wolf i B. B. King, dla którego wspólne nagranie z U2 było powrotem do starych czasów i miejsca, które dziś jest bardziej tandetnym muzeum Elvisa Presleya, niż studiem sprzed lat. Magia nazwy i miejsca robi jednak swoje.

„When Love Comes To Town” było dopiero trzecim singlem z przebojowego, jak niemal każda wczesna płyta U2, albumu. Wcześniej w wielu krajach karierę zrobiły całkiem zresztą słusznie „Desire” i „Angel Of Harlem”, jednak to najbardziej bluesowy „When The Love Comes To Town” okazał się najbardziej uniwersalny i pojawia się do dziś w wielu alternatywnych wykonaniach.

Utwór „When Love Comes To Town” napisany przez muzyków U2 spodobał się również B. B. Kingowi, który włączył go do swojego repertuaru koncertowego. Niemal trzy lata po sukcesie wersji nagranej przez U2 z jego udziałem, gitarzysta zebrał wypełniony jazzowymi gwiazdami big band i zarejestrował koncert w słynnym Apollo Theater w Nowym Jorku koncert, w programie którego znalazł się utwór U2. W zespole zagrali między innymi Kenny Burrell, Urbie Green, Robin Eubanks, Harry Sweets Edison i Ray Brown. Trochę szkoda, że żaden z nich nie dołożył niczego szczególnego do tego świetnego nagrania, ale wszyscy zgodzili się na udział w orkiestrze i rolę jednego z wielu muzyków pozbawionych szans na solowe popisy, jednak publiczność tego wieczoru czekała tylko na jedną gwiazdę – B. B. Kinga, który zaprezentował orkiestrową wersję przeboju U2.

Jeśli w oryginale na gitarze gra B. B. King, mogłoby się wydawać, że utwór nie może udać się bez gitary. Jednak muzycy wokalnego zespołu The Persuasions przygotowali nagranie acapella, bez jakichkolwiek instrumentów. To wersja starannie zaaranżowana, ale w takiej formule mało jest zwykle miejsca na improwizację.

Znakomicie do tematu „When Love Comes To Town” podszedł Herbie Hancock przy okazji nagrywania wypełnionej znakomitymi coverami płyty „Possibilities”. Na gitarze zagrał Jonny Lang (pamiętacie managera sex call center i jego występ z Wilsonem Picketem i Eddie Floydem? Jonny Lang miał w momencie realizacji tej sceny niespełna 16 lat). Zaśpiewała Joss Stone, po raz kolejny dużo lepiej niż na swoich solowych płytach. Nad całością czuwał oczywiście Hancock i jego zespół z geniuszem instrumentów klawiszowych i ich programowania Gregiem Phillinganesem znanym z największych przebojów Michaela Jacksona i basistą Stevie Wondera i setek innych gwiazd Reggie McBride’em.

Utwór: When Love Comes To Town
Album: Rattle And Hum
Wykonawca: U2 feat. B. B. King
Wytwórnia: Island
Rok: 1988
Numer: 042284229920
Skład: Bono – voc, g, harm, The Edge – g, kbd, b voc, Adam Clayton – bg, Larry Mullen Jr. – dr, perc, B. B. King – g, voc, Rebecca Evans Russell – b voc, Phyllis Duncan – b voc, , Helen Duncan – b voc.

Utwór: When Love Comes To Town
Album: Live At The Apollo
Wykonawca: B. B. King
Wytwórnia: MCA / GRP / Universal
Rok: 1991
Numer: 011105963725
Skład: B. B. King – g, voc, Kenny Burrell – g, James Morrison – tp, Joe Mossello – tp, Glen Drews – tp, Harry Sweets Edison – tp, George Bohannon – tromb, Urbie Green – tromb, Robin Eubanks – tromb, Paul Faulise – tromb, Jeff Clayton – as, Jerry Dodgion – as, Pias Johnson – ts, Ralph Moore – ts, Gary Smulyan – ts, Gene Harris – p, Ray Brown – b, Harold Jones – dr.

Utwór: When Love Comes To Town
Album: The Persuasions Sing U2
Wykonawca: The Persuasions
Wytwórnia: Chesky
Rok: 2005
Numer: 090368030627
Skład: James Hayes – voc, B. J. Jones – voc, Joe Russell – voc, Ray Sanders – voc, Jayotis Washington – voc, Dave Revels – voc, Zerus B. Davis – voc.

Utwór: When Love Comes To Town
Album: Possibilities
Wykonawca: Herbie Hancock feat Jonny Lang and Joss Stone
Wytwórnia: WEA
Rok: 2005
Numer: 5051011011122
Skład: Herbie Hancock – p, Jonny Lang – g, voc, Joss Stone – voc, James Harrah – g, Greg Phillinganes – kbd, Reggie McBride – b, John JR Robinson – dr.

02 lutego 2021

Freddie Hubbard - Ready For Freddie

Freddie Hubbard to hard-bopowy zawodnik wagi ciężkiej, jeden z najważniejszych trębaczy lat sześćdziesiątych, który kiedy hard-bop nie był już w następnej dekadzie modny postanowił poszukiwać nowego brzmienia w wytwórni CTI Creeda Taylora. To hasło wyjaśnia w zasadzie wszystko w temacie różnych eksperymentów z tej dekady. W późniejszych latach Hubbard powrócił do klasyki gatunku, jednak lata jego świetności to z pewnością pierwsza połowa dekady od debiutu w 1960 roku („Open Sezame” dla Blue Note) do nagrania ostatniego albumu dla Blue Note w 1966 roku – „Blue Spirits”. Później bywało różnie, głownie nie za sprawą spadku formy samego muzyka, ale wyboru repertuaru i towarzystwa w jakim przyszło mu nagrywać.


W czasie trwania kontraktu z Blue Note nagrał 9 albumów dla tej wytwórni i kilka dla konkurencji, w tym genialne „The Artistry Of Freddie Hubbard” i „The Body And The Soul”, oba dla Impulse! Był bardzo zajęty, w Blue Note działo się wtedy wiele. Często w centrum wydarzeń był młody trębacz, który uczestniczył w nagraniach takich klasyków jak „Out To Lunch!” Erica Dolphy, trzech pierwszych płyt Herbie Hancocka – „Takin’ Off”, „Empyrean Isles” i „Maiden Voyage” i „Speak No Evil” Wayne’a Shortera, a także kilkudziesięciu innych fantastycznych albumów Dextera Gordona, Arta Blakey’a, Hanka Mobleya, Bobby Hutchersona, Kenny’ego Drew i wielu innych, a trzeba pamiętać, że w tym czasie w Blue Note grupa trębaczy obsadzona była wyjątkowo dobrze – Donald Byrd, Lee Morgan, Johnny Coles i Blue Mitchell, to tylko najważniejsi trębacze nagrywający wtedy dla Blue Note. Freddie Hubbard miał jednak swój ton, coś najważniejszego z najważniejszych dla każdego trębacza, dlatego też nawet kiedy grał w dużych składach dekadę później, zawsze był łatwo rozpoznawalny.

Mimo, że Hubbard jest absolutnym hard-bopowym klasykiem, zawsze potrafił odnaleźć się w nieco bardziej postępowym graniu. Został zaproszony do udziału w nagraniu „The Blues And The Abstract Truth” Olivera Nelsona, „Ascension” Johna Coltrane’a, „Free Jazz” Ornette Colemana i wspomnianego już „Out To Lunch!” Erica Dolphy. Przyznacie, że to całkiem niezły zbiór awangardowych klasyków. Szczególnie jak na muzyka, który miał dekadę później w banalnych aranżacjach Dona Sebesky’ego grać utwory The Beatles i Henry’ego Manciniego. Pod koniec lat siedemdziesiątych, chyba po udziale w sesji do jednego z albumów Billy Joela „52nd Street” (jego dobra partia z utworu „Zanzibar” została wyciszona, wersję oryginalną wydano dopiero niedawno na składance „My Lives” Joela) postanowił wrócić do dobrego jazzu. Trudno wtedy było wyobrazić sobie trudniejszy sposób na taki powrót. Pod okiem, a raczej czujnym uchem Milesa Davisa przejął jego rolę w słynnym kwintecie Milesa z lat sześćdziesiątych, który wtedy nazywał się już V.S.O.P. (Herbie Hancock, Wayne Shorter, Ron Carter, Tony Williams). Zresztą to podobno Miles Davis polecił młodego Hubbarda uwadze władz Blue Note w 1960 roku.

Album „Ready For Freddie” sam Hubbard uważał za jedno ze swoich najlepszych nagrań. Dziś to klasyk hard-bopu. Połączenie muzyków klasycznego zespołu Johna Coltrane’a - McCoy Tynera i Elvina Jonesa z Wayne Shorterem i urozmaicającym brzmienie, rzadko obecnym w studiach jazzowych (chyba, że w dużych składach big-bandowych) instrumentem – tubą barytonową spowodowało, że powstał album unikalny. Zaledwie trzy miesiące przed nagraniem „Ready For Freddie” Hubbard grał z McCoy Tynerem i Elvinem Jonesem na sesji, którą dziś znamy jako „Ole Coltrane”. Niezłe przeżycie dla muzyka, który debiutował w studio nagraniowym zaledwie kilka miesięcy wcześniej.

„Ready For Freddie” to jeden z najbardziej przebojowych, melodyjnych, różnorodnych i spójnych albumów całego hard bopu. 23-letni Hubbard potrafił już wtedy wszystko – otworzyć dynamicznie album przebojowym „Arietis”, prowadzić dialog z Shorterem w „Birdlike” – utworze poświęconym Charlie Parkerowi, w którym jego gra na trąbce bardziej przypomina Parkera niż tenorowe solówki Shortera i zagrać z modnym wtedy za sprawą Milesa Davisa tłumiku w balladzie (dalej w hard-bopowym stylu) „Weaver Of Dream”. Potrafił też uspokoić zwykle tryskającego energią Elvina Jonesa i zapędzić do pracy raczej w drugim rzędzie charyzmatycznego McCoy Tynera. To sporo jak na 23 latka. Dlatego pewnie miał dobre wspomnienia z tej sesji i uważał ją zawsze za jedno ze swoich najważniejszych nagrań. To jeden z tych albumów, na których udało się wszystko i jeszcze trochę.

Freddie Hubbard
Ready For Freddie
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note / Hallmark
Data pierwszego wydania: 1962
Numer: 5050457167424

31 stycznia 2021

Weband – Cavatina Session

Smutno patrzeć, że tak znakomity materiał, jak najnowszy album drużyny Weband Piotra Wyleżoła nie znalazł dużego wydawcy, który zapewniłby choćby odrobinę promocji. W świecie bez koncertów wydanie albumu bez dużej wytwórni niestety ogranicza trochę możliwość dotarcia z materiałem do szerszej publiczności. Pozostaje grupa fanów zaglądających na strony samych artystów i oczywiście słuchacze RadioJAZZ.FM. „Cavatina Session” to produkcja na światowym poziomie. Jeśli muzycy zrobią światową karierę, co niewątpliwie im się absolutnie należy, to ich obecnie najnowszy album będzie białym krukiem sprzedawanym w japońskich sklepach dla kolekcjonerów zza szyby przez sprzedawcę w białych rękawiczkach.

Może trochę się rozpędziłem i rozmarzyłem, ale ciągle jestem idealistą i wierzę, że dobra muzyka prędzej czy później dotrze do tych, którzy słuchają dźwięków reklamowanych na rynku masowym i nagranych przez muzyków, którzy więcej czasu spędzają na Instagramie i u fryzjera niż na doskonaleniu swojej techniki gry na instrumentach. Wtedy „Cavatina Session” byłaby światowym hitem, a że na razie jest inaczej, to nie przewiduję milionowego nakładu albumu, więc spieszcie się żeby dla Was starczyło.

Sztuką jest zagrać pięknie zwyczajną muzykę. Być może nazwanie zespołu Weband projektem Piotra Wyleżoła jest pewnym organizacyjnym nadużyciem. Ktoś musi być formalnie liderem, ale Weband to zespół równowagi, każdy z muzyków ma okazję dołożyć coś od siebie, przynosząc kompozycje albo grając w jakimś momencie przez chwilę coś ważniejszego od kolegów. Uciekam od nazwania takiego momentu solówką, bo po wirtuozerskie improwizowane popisy musicie udać się w inne miejsce.

Weband jest doskonałym przykładem współpracy międzypokoleniowej. Jestem przeciwnikiem zaglądania muzykom do metryki, jednak warto patrzeć na ich nowe nagrania przez pryzmat całości artystycznego dorobku. Piotr Wyleżoł jest więc z pewnością muzykiem doświadczonym, a najmłodszy w zespole, wcześniej zupełnie mi nieznany perkusista David Hodek ma 21 lat i mimo praktyki Stanach Zjednoczonych zaczyna dopiero swoją muzyczną drogę. Węgrom rośnie wielki talent.

Album powstał zaledwie po kilku koncertach zagranych przez muzyków w tym składzie. Być może nigdy więcej się nie spotkają, bowiem każdy z nich (z wyjątkiem perkusisty, o którym wiem niewiele) jest muzykiem niezwykle zajętym w kilku innych projektach. Dawno nie słyszałem tak kolorowego, odkrywczego i jednocześnie zupełnie zwyczajnego, pozbawionego niepotrzebnych eksperymentów albumu. Muzyki, która pochłania mnie całkowicie, trzech kwadransów dźwięków bez słabszego momentu. To rzecz dla mnie niezwykła i zdumiewająca. I co ciekawe, gdyby nie kilka osób, które przypominały mi kilka razy, żebym sięgnął po ten album, pewnie w ogóle bym go nie zauważył. Życia nie starczy na dobrą muzykę, zawsze kiedy zaskakuje mnie coś pozytywnie, chwilę później mam smutną myśl, że przypuszczalnie sporo dobrej muzyki omija mnie, bo nic o niej nie wiem, mimo, że poświęcam sporo czasu na słuchanie nowych nagrań. Nie da się posłuchać wszystkich płyt świata, nawet jeśli macie na to pieniądze, bo i tak zabraknie Wam czasu. Tak jak nie da się przeczytać wszystkich sensownych książek. Dlatego warto wybierać rozważnie. Każda godzina z nowym albumem, jest dla mnie fragmentem życia, które spędziłem z jej twórcami. Czasu spędzonego z Weband nie żałuję i wiem, że będę do tego albumu wracał. Gdybym posłuchał tego albumu kilka tygodni wcześniej, być może byłaby dla mnie jedną z najciekawszych płyt 2020 roku, a tak otwiera listę kandydatek do tytułu mojego albumu roku 2021, choć oczywiście liczę na to, że konkurencja będzie ostra.

Weband
Cavatina Session
Format: CD
Wytwórnia: Art Evolution
Data pierwszego wydania: 2020
Numer: Brak