07 marca 2020

Janiva Magness – Change In The Weather: Janiva Magness Sings John Fogerty

Janiva Magness – postać raczej w Polsce nieznana, nawet w rodzimej Ameryce musiała czekać na swój nagraniowy debiut dość długo. Jej pierwszy album ukazał się w 1991 roku, kiedy była już doświadczoną wokalistką. Od tego czasu nagrała kilkanaście płyt, a lista muzycznych nagród, które zdobyła jest dłuższa niż jej dyskografia. Jest jedną z nielicznych kobiet nagrodzonych najważniejszą bluesową nagrodą Ameryki – tytułem B.B. King Entertainer of the Year.


Swój najnowszy album poświęciła jednemu z najważniejszych autorów rockowych klasyków wszechczasów – Johnowi Fogerty. Jeden z twórców zespołu Creedence Clearwater Revival nie należy do artystów, którzy lubią się przepracowywać, ale jak już coś napisze, to zawsze wychodzi z tego nie tylko pamiętany przez lata przebój, ale również utwór ponadczasowy, który pozostaje obojętny na upływ czasu. W ten oto sposób zespół Creedence Clearwater Revival, który istniał jedynie 4 lata na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych do dziś zdobywa kolejne złote płyty za kolejne edycje składanek swoich największych przebojów, których ukazało się kilkadziesiąt, w większości ze znanymi wcześniej nagraniami. W czasie swojej działalności zespół wydał jedynie 7 albumów w 4 lata, a w samym 1969 roku 4 albumy. Wszystkie te wydawnictwa mają dziś status multiplatynowych bestsellerów, głównie w USA.

Album Change In The Weather” nie jest oczywistym wyborem największych przebojów Johna Fogerty. W wykonaniu Janivy Magness nie usłyszycie Proud Mary”, „Born On The Bayou”, ani „Who’ll Stop The Rain”. Nie ma też „Run Through The Jungle”. Nie ma też wielu innych istotnych pozycji z katalogu piosenek skomponowanych przez Johna Fogerty. Album zawiera 12 utworów, a tych najważniejszych w katalogu jego kompozycji jest pewnie koło setki. Wybór dokonany przez Janivę Magness wynika zapewne z osobistych preferencji. Na płycie znajdziecie utwory z repertuaru Creedence Clearwater Revival, jak i najnowsze kompozycje Johna Fogerty pochodzące z jego ostatnich solowych albumów.

Dojrzały głos Janivy Magness doskonale pasuje do klasycznych piosenek Johna Fogerty. W przypadku takich przebojów nie mają sensu żadne muzyczne kombinacje i próby poszukiwania własnej drogi. Nie oznacza to, że Janiva Magness skupia się na odtwarzaniu aranżacji znanych z nagrań Johna Fogerty. Otwierający album utwór tytułowy pochodzi z nielubianego przez samego Johna Fogerty albumu „Eye Of The Zombie”, który był chyba najgorzej przyjętym przez fanów i krytyków nagraniem. Sam Fogerty przez lata nigdy nie grał materiału z tej płyty na żywo. W wykonaniu Janivy Magness w dużo szybszej aranżacji piosenka zyskuje drugie życie. Zmiana tempa wydaje się być receptą na sukces, dokładnie odwrotny chwyt Janiva zastosowała zamieniając przebój Creedence Clearwater Revival z 1969 roku „Bad Moon Rising” niemal w leniwą balladę.

John Fogerty, podobnie jak Janiva Magness pozostaną zapewne już na zawsze artystami znanymi głównie w USA, jednak warto czasem sięgnąć po ciekawostki z tamtego rynku. Dobry blues, świetny gościnny występ Taj Mahala, trafny wybór doskonałych kompozycji i okazja do przypomnienia sobie oryginałów tworzy jeden z najlepszych bluesowych albumów 2019 roku. Bez bluesa nie ma jazzu, warto zatem od czasu do czasu cofnąć się do korzeni, niekoniecznie odkurzając nagrania sprzed lat. Można grać nowocześnie i ciekawie każdy gatunek muzyczny, który lata swojej największej świetności ma już za sobą. Dowodem jest najnowszy album Janivy Magness. Dobra muzyka nigdy nie będzie niemodna.

Janiva Magness
Change In The Weather: Janiva Magness Sings John Fogerty
Format: CD
Wytwórnia: Blue Elan
Numer: 193483868110

06 marca 2020

Tears In Heaven – CoverToCover Vol. 28

Utwór napisali wspólnie Eric Clapton i Will Jennings, chwilę po tragicznej śmierci 4 letniego syna Erica Claptona, który wypadł z okna na 53 piętrze jednego z nowojorskich wieżowców. Krótko po tym tragicznym wydarzeniu Michael Kamen, z którym gitarzysta pracował poprzednio miedzy innymi na ścieżką dźwiękową do „Leathal Weapon” zaproponował Claptonowi wspólne opracowanie muzyki do filmu „Rush”.


Z pewnością Clapton nie planował tego utworu, jak powiedział w jednym z wywiadów, nie był w stanie sam napisać tego tekstu, wiedział jednak, że chce opisać swoje emocje związane z tragiczną śmiercią syna. Większość tekstu napisał Will Jennings, a utwór udało się umieścić w filmie, który kariery nie zrobił. „Tears In Heaven” nie był utworem początkowo planowanym do jakiejkolwiek publicznej prezentacji. Był osobistym wspomnieniem tragicznego wydarzenia. Jednak znalazł się w filmie i na wydanej po premierze albumie z muzyką z tego obrazu.

Ścieżka dźwiękowa również nie zdążyła zdobyć jakiejś szczególnej popularności. Zanim Tears In Heaven” w wersji z filmu „Rush” został zauważony, Clapton, który rzucił się w wir pracy, żeby szybko zapomnieć o śmierci syna i tragicznym wypadku, w którym kilka miesięcy wcześniej na jego trasie koncertowej zginął w katastrofie śmigłowca Stevie Ray Vaughan i kilku członków koncertowej ekipy, nagrał koncert „MTV Unplugged”. „Tears In Heaven” nie był pierwszym utworem, który Clapton napisał w związku ze śmiercią Connora. Najpierw powstał „My Father’s Eyes”, który również związany jest z kolejną tragiczną historią z życia Claptona związaną z jego ojcem, z którym nigdy się nie spotkał, a który zmarł kilka lat wcześniej. Ten utwór w wersji koncertowej znalazł się w materiałach dodatkowych na płycie „MTV Unplugged”, a później ukazał się na płycie „Pilgrim” w 1998 roku.

To właśnie za sprawą tej płyty, która do dziś jest jednym z najlepiej sprzedających się albumów Claptona, „Tears In Heaven” stało się światowym przebojem. Clapton nigdy nie był specjalistą od singlowych przebojów. Na czele list światowych znalazł się tylko jeden raz za sprawą coveru „I Shot A Sheriff” Boba Marleya. To dość niewiarygodne, biorąc pod uwagę znaczenie jego nagrań dla historii bluesa, rocka i całej światowej kultury. Dziś, jeśli ktoś nie pamięta roku 1974 i albumu „461 Ocean Boulevard”, być może postać Erica Claptona kojarzy jedynie z „Tears In Heaven”. Tak być nie powinno i z pewnością w cyklu CoverToCover przypomnę w najbliższym czasie inne doskonałe kompozycje Claptona, a także jego doskonałe wykonania starszych bluesowych kompozycji.

Pierwszym stricte jazzowym wykonaniem „Tears In Heaven” jest doskonała interpretacja z jednej z pierwszych płyt Joshua Redmana – nagranego w znakomitym składzie z Patem Methenym, Charlie Hadenem i Billy Higginsem albumu „Wish”.

Kompozycja Claptona z bardzo osobistym tekstem, który co ciekawe nie został napisany przez samego gitarzystę, a jak już wspomniałem w większości przez zawodowego autora tekstów popowych przebojów (Celine Dion, Barry Manilow, Roy Orbison, Mariah Carey i inni) Willa Jenningsa, pojawia się całkiem często w wykonaniach innych muzyków, jednak najczęściej w kontekście albumów poświęconych w całości muzyce Claptona. Całkiem sprawnie „Tears In Heaven” śpiewał kiedyś Staszek Sojka. Po utwór sięgnął też Mieczysław Szcześniak nagrywając z Krzysztofem Herdzinem album „Songs From Yesterday”. Tak więc nawet w Polsce kompozycja jest do dziś całkiem popularna.

Jako ostatnią wybieram jednak wersję pochodzącą z Japonii, której autorką jest śpiewająca pianistka Keiko Lee. Jak każda dobrze napisana melodia, „Tears In Heaven” sprawdza się na gitarze, saksofonie i fortepianie, w wersji z tekstem, albo bez słów.

Utwór: Tears In Heaven
Album: Rush (Music From The Motion Picture Soundtrack)
Wykonawca: Eric Clapton
Wytwórnia: Reprise / WEA
Rok: 1992
Numer: 075992679428
Skład: Eric Clapton – g, voc, Randy Kerber – synth, JayDee Maness pedal steel, Nathan East – b, Gayle Levant – harp, Lenny Castro – perc, Jimmy Bralower – dr prog.

Utwór: Tears In Heaven
Album: Unplugged
Wykonawca: Eric Clapton
Wytwórnia: Reprise / WEA
Rok: 1992
Numer: 093624502425
Skład: Eric Clapton voc, g, Andy Fairweather Low g, mand, harm, Chuck Leavell p, harmonium, Nathan East – b, back voc, Steve Ferrone – dr, perc, Ray Cooper – perc, Katie Kissoon – back voc, Tessa Niles – back voc.

Utwór: Tears In Heaven
Album: Wish
Wykonawca: Joshua Redman
Wytwórnia: Warner
Rok: 1993
Numer: 093624536529
Skład: Joshua Redman – ts, Pat Metheny – g, Charlie Haden – b, Billy Higgins – dr.

Utwór: Tears In Heaven
Album: New York State Of Mind
Wykonawca: Keiko Lee
Wytwórnia: Columbia / Sony
Rok: 2000
Numer: 5099750337523
Skład: Keiko Lee – voc, p.

05 marca 2020

I Put A Spell On You – CoverToCover Vol. 27

Historia piosenki I Put A Spell On You” wpisuje się w jeden ze scenariuszy powstania przebojowych utworów. Otóż wszyscy znają wykonanie Niny Simone i pewnie wielu słuchaczy gotowych jest uznać tą melodię za napisaną przez Ninę Simone, a może choćby napisaną przez jakiegoś zawodowego twórcę amerykańskich przebojów z okolic Brill Building dla Niny Simone. Rzeczywistość wygląda jednak całkiem inaczej. Autorem jest niejaki Screamin’ Jay Hawkins, jeden z pierwszych prawdziwych skandalistów amerykańskiej sceny, który właściwie był piosenkarzem, którego przypadkiem ktoś (ważny dla wczesnego rock and rolla Alan Freed) kiedyś przed występem wsadził do trumny i tak mu już zostało.


Urodził się w 1929 roku i w młodości chciał zostać śpiewakiem operowym, co w tamtych czasach właściwie nie było możliwe. Poza wszystkim w świecie opery nie było wystarczającej ilości czarnoskórych postaci, a nikt nie odważyłby się przecież obsadzić Hawkinsa w roli kogoś z jaśniejszą karnacją. Hawkins został więc wojskowym pilotem i później bokserem. Wedle powtarzanej wielokrotnie legendy, utwór powstał jako ballada, ale na sesji wszyscy byli w stanie raczej niekoniecznie świadomym i wyszło jak wyszło. Rock and roll jest nieprzewidywalny i tak nagrana piosenka została w 1956 roku wielkim przebojem. Wedle historii opowiedzianej zgrabnie w jedynej, choć całkiem niezłej biografii Hawkinsa autorstwa Marka Binellego („Screamin’ Jay Hawkins – All-Time Greatest Hits”), której lekturę mogę Wam polecić, za pierwszy występ z trumną Hawkins dostał od Freeda 300 dolarów, co było w 1956 roku pokaźną sumą dla mało znanego bluesowego pianisty.

Być może całą resztę dokonań artystycznych i pozamuzycznych Hawkinsa można sobie dziś darować i pozostawić historykom gatunku, ale „I Put A Spell On You” udało mu się znakomicie. Nie traktujcie go jak artystę jednego przeboju. Jego dokonania warte są posiadania choćby jednej płyty typu „The Best Of…”. Niestety większość z takich wydawnictw, przypuszczalnie z powodów licencyjnych nie zawiera jego największego przeboju. Szukajcie płyty, która przynajmniej uwzględnia inne jego hity – „Orange Coloured Sky”, „Feast Of The Mau Mau”, „Little Deamon”, czy „Constipation Blues”. Był niezwykłą postacią. Miał niemal na pewno co najmniej 6 żon i jak sam przyznawał prawdopodobnie około 50 dzieci, a może więcej. Być może to wyjaśnia, dlaczego od 1956 roku do swojej śmierci na przełomie wieków nie miał już czasu napisać podobnie wielkiego przeboju, choć przez cały ten czas występował nie tylko solo, ale też w towarzystwie między innymi Toma Waitsa, The Clash, Nicka Cave’a, Rolling Stonesów, Black Sabath i wielu innych.

„I Put A Spell On You” nagrali tak różni artyści, jak Carlos Santana, Leon Russell, David Gilmour, Jeff Beck, Joe Cocker, Nick Cave i wielu innych. Autorką najczęściej dziś przypominanego wykonania (a raczej kilku nagrań tej piosenki, zarówno studyjnych i koncertowych) jest Nina Simone.

Amerykanie pewnie wymienią też jako ważne wykonanie Creedence Clearwater Revival, a ja poszukując wątków polskich sięgam też po Agę Zaryan, które nagrała „I Put A Spell On You” na płycie „My Lullaby” w doskonałym towarzystwie Tomasza Szukalskiego, Darka Oleszkiewicza, Michała Tokaja i Łukasza Żyty.

Utwór: I Put A Spell On You
Album: At Home with Screamin' Jay Hawkins
Wykonawca: Screamin' Jay Hawkins
Wytwórnia: Okeh / EPIC
Rok: 1956
Numer: LN 3448
Skład: Screamin' Jay Hawkins – voc, Mickey Baker – g, Ernie Hayes – p, Sam The Man Taylor – ts, Bud Johnson – bs, Al Lucas – b, David Panama Francis – dr.

Utwór: I Put A Spell On You
Album: I Put A Spell On You
Wykonawca: Nina Simone
Wytwórnia: Philips
Rok: 1965
Numer: PHM (S) 2 (6) 00-172
Skład: Nina Simone – voc, p, Rudy Stevenson – g, orchestra

Utwór: I Put A Spell On You
Album: Creedence Clearwater Revival
Wykonawca: Creedence Clearwater Revival
Wytwórnia: Fantasy
Rok: 1968
Numer: 8382
Skład: John Fogerty – voc, g, Tom Fogerty – g, Stu Cook – b, Doug Clifford – dr.

Utwór: I Put A Spell On You
Album: My Lullaby
Wykonawca: Aga Zaryan
Wytwórnia: Blue Note
Rok: 2001
Numer: 5099909494220
Skład: Aga Zaryan – voc, Tomasz Szukalski – ts, Michał Tokaj – p, Dariusz Oleszkiewicz – b, Łukasz Żyta – dr.

04 marca 2020

George Benson - Walking To New Orleans: Remembering Chuck Berry And Fats Domino

Dobrze usłyszeć nowe nagrania George’a Bensona, tym bardziej, że jego najnowsza płyta będzie już niedługo promowana światową trasą koncertową. Ja już zabezpieczyłem sobie bilet na jeden z tych koncertów i nie mogę doczekać się spotkania z weteranem jazzowej gitary na żywo. Być może uda zrobić się też krótki wywiad, ale to jak zwykle w przypadku gwiazd największego światowego formatu nic pewnego. W każdym razie 8 kwietnia, jeśli nic do tego czasu się nie zmieni, większość materiału z albumu poświęconego Chuckowi Berry’emu i Fatsowi Domino będę miał okazję wysłuchać w wersji koncertowej. Mam nadzieję, że Was materiał z albumu studyjnego również zachęci do poszukania koncertu, choć tych w Europie nie ma w planie zbyt wielu.


Poprzedni album Bensona ukazał się w 2013 roku („Inspiration: A Tribute To Nat King Cole”, który nie zrobił na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia) i zupełnie bez czytelnego powodu, po kilku latach wysłałem go na muzyczną emeryturę. Nie obserwowałem nawet jego strony internetowej, więc premiera nowego albumu w nowej wytwórni, która jest słabo reprezentowana w Europie (Provogue / Mascot) była dla mnie zaskoczeniem. Musiałem trafić na sklep, w którym ktoś zechce pokazać ten album jako wart promocji. Tym razem pochwała należy się księgarni, która kilka lat temu została nawet wybrana w specjalnym plebiscycie najlepszą księgarnią na świecie. Istotnie Readings Carlton w Melbourne to wyśmienicie zorganizowana księgarnia z dobrym, choć niewielkim działem płytowym.

„Walking To New Orleans” nie jest albumem odkrywczym, przełomowym ani nie będzie najważniejszą płytą w bogatej dyskografii George’a Bensona. On już swoje w muzyce zrobił. W moim autorskim Kanonie Jazzu ma już 3 płyty – „Breezin’”, „Shape Of Things To Come” i „Body Talk”. Te albumy to lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte. Wtedy też najjaśniej świeciła gwiazda George’a Bensona, który był jednym z nielicznych muzyków jazzowych, któremu udała się sztuka wprowadzenia dwu utworów z jednego albumu na światowe listy przebojów muzyki pop, bez artystycznych kompromisów. „This Masquerade” i „Breezin’” wytrzymują próbę czasu i dobrze brzmią również dzisiaj.

Benson miał później jeszcze kilka przebojów, choć za jego największym sukcesem komercyjnym – płytą „Give Me The Night” raczej nie przepadam. Jak dla mnie za daleko leży od jazzu, który lubię. Dla mnie Benson jest doskonałym gitarzystą, który niestety czasem śpiewał i wtedy było trochę gorzej. Za sprawą płyty „Walking To New Orleans” muszę zmienić zdanie. Musiało minąć wiele dekad, zanim Benson przekonał mnie ostatecznie do swojego głosu. Nie jest może wybitnym wokalistą, ale Chuck Berry też nie był, a jego głos pamiętają do dziś wszyscy. Może właśnie dlatego nie spodobał mi się Benson w repertuarze Nat King Cole’a z poprzedniego albumu.

Utwory znane z repertuaru Fatsa Domino i Chucka Berry’ego Benson prezentuje w sposób zbliżony do oryginalnych aranżacji. Nie znajdziecie tu brawurowych solówek gitarowych czy jakiś prób znalezienia istotnie innych od oryginałów dźwięków. Ten album przypomina mi trochę koncepcyjnie płytę „Rock 'N' Roll Party Honouring Les Paul” Jeffa Becka. Pozwala cofnąć się w czasie i wspomnieć dawnych mistrzów. George Benson podobnie jak Jeff Beck sięgnął po styl dawnych mistrzów, którzy swoje największe przeboje nagrywali w czasach jego młodości.

Wokalna improwizacja Bensona w „Nadine” i stylowo imitujący styl Fatsa Domino pianista Kevin McKendree nadają temu albumowi dodatkowego blasku. Jeśli brakuje Wam improwizującego na gitarze George’a Bensona w starym stylu, odnajdziecie go w „Memphis, Tennessee” i „How You’ve Changed”. Być może nagraniom brakuje trochę spontaniczności, album powstawał bowiem w kawałkach i w różnych miejscach, przypuszczalnie muzycy nigdy nie spotkali się razem w studio. To nigdy nie pomaga, choć inżynierowie zrobili wiele, żeby brzmiał spójnie.

Być może również można ponarzekać na to, że Benson chowa się trochę za całym zespołem. Taki pomysł sprawdza się jednak doskonale, nie jest łatwo zagrać takie klasyki jednocześnie z wielkim szacunkiem dla ich pierwotnych wykonawców, jak i zachowując swoje własne brzmienie. George Benson wyszedł z tej próby obronna ręką. Nie mogę doczekać się koncertowej edycji tego projektu.

George Benson
Walking To New Orleans: Remembering Chuck Berry And Fats Domino
Format: CD
Wytwórnia: Provogue / Mascot
Numer: 819873018650

03 marca 2020

Sun Ra - Space Is The Place

Sun Ra to jedna z najbardziej kolorowych postaci w całej historii muzyki improwizowanej. Jedni uważali go za dziwaka, inni za szarlatana, choć byli i tacy, którzy przestrzegali, że być może jest tym, który wyprzedza znacznie swoją wyobraźnią czas, w którym przyszło mu działać. Znam tez osoby, które uważają Sun Ra za muzycznego geniusza porównywalnego z największymi powszechnie uznawanymi sławami, a być może nawet przewyższającego muzyczną wyobraźnią i inteligencją artystów pokroju Milesa Davisa, Johna Coltrane’a, czy Duke Ellingtona. Niezależnie od tego, które spojrzenie uważacie za prawdziwe, z pewnością historia muzyki improwizowanej bez wspomnienia o Sun Ra nie jest kompletna.


Swoją muzyczną karierę Sun Ra, wtedy jeszcze jako Herman Poole Blount rozpoczął w Chicago w końcówce lat czterdziestych ubiegłego wieku. Dość szybko zrezygnował jednak ze swojego prawdziwego nazwiska na rzecz dość niedorzecznego imienia Sun Ra, które można tłumaczyć jako Słońce Słońce, bowiem jak sam wielokrotnie podkreślał, Ra pochodzi od imienia egipskiego boga słońca. Z czasem nie tylko imię stało się ekstrawaganckie, doszła wykreowana w części przez samego artystę filozofia nazywana dziś afrofuturyzmem i jego wielokrotne oświadczenia, że jest kosmitą przybyłym z Saturna w celu nauczania Ziemian zasad zachowania pokoju na świecie. O Afrofuturyźmie napisano wiele książek. Występu jego Arkestry (orkiestra byłoby zbyt banalne) o zmieniającym się nieustannie składzie i równie zmiennych i doniosłych nazwach były niezwykle kolorowym połączeniem muzyki, tańca i awangardowego teatru. Kto widział ten wie. Nie spotkałem się niestety z rejestracją filmową oddająca energię, która płynęła ze sceny do publiczności. Być może nasza ziemska telewizja nie potrafiła zarejestrować energii z Saturna.

Nie zrozumcie mnie źle. Moim zdaniem wszystko to, co wokół Sun Ra działo się w warstwie pozamuzycznej raczej nie pomagało mu za życia znaleźć uznanie należne jego muzycznym talentom. Łatwo było uznać go za dziwaka i performera chcącego samą odmiennością zasłużyć sobie na uwagę słuchaczy. Sun Ra był jednak doskonałym pianistą, kompozytorem, liderem orkiestry i jednym z pionierów wykorzystania instrumentów elektronicznych w jazzie. W jego biografiach przeczytacie o podróży na Saturn, przynależności do czarnej Loży Masońskiej, stworzeniu własnej religii, karze więzienia za odmowę służby wojskowej, przeróżnych miejscach i datach urodzenia, ekscesach seksualnych, chorobach psychicznych i genialnej pamięci muzycznej. Z tych wszystkich historii tylko ostatnia jest istotna. Sun Ra nagrał ponad 100 autorskich albumów, z których wiele jest dziś już niedostępne i ciągle czeka na wznowienie. W pierwszych latach działalności Arkestry prowadził własną wytwórnię, a kolejne albumy wydawał w nakładach liczonych jedynie w setkach egzemplarzy dostępnych w sprzedaży wysyłkowej i na koncertach.

Przez jego zespoły od połowy lat pięćdziesiątych do jego śmierci w 1993 roku przewinęło się wielu zupełnie anonimowych artystów. Byli również tacy, którzy znaleźli swoją muzyczną tożsamość poza rozlicznymi składami Arkestry. Wśród najbardziej znanych muzyków, którzy przez lata uczestniczyli w spektaklach Arkestry znajdziemy doskonałych saksofonistów - Johna Gilmore’a, Marshalla Allena i basistę Johna Ore. Do grona współpracowników Sun Ra i Arkestry należeli też Pharoah Sanders i Don Cherry. Marshall Allen prowadzi chyba do dziś muzyczny projekt Sun Ra Arkestra. Sam Sun Ra uczestniczył też w wielu projektach innych muzyków, często zupełnie zapominając o swojej awangardowej filozofii. Do moich ulubionych projektów tego rodzaju należą „A Tribute To Stuff Smith” Billy Banga i „Impressions Of A Patch Of Blue” Walta Dickersona. Wspomnienie Stuffa Smitha jest w tym przypadku dość logiczną konsekwencją tego, że swoją karierę Sun Ra zaczynał w Chicago jako aranżer w orkiestrze Fletchera Hendersona i pianista w zespołach Stuffa Smitha i Colemana Hawkinsa.

Trudno wskazać jeden, ten najlepszy i najważniejszy album Sun Ra. Wybór „Space Is The Place” nie jest jednak przypadkowy. Album powstał w 1972 roku i jest doskonałym wstępem do świata Arkestry i jej awangardowego lidera. Zawiera wszystko co dla jego działalności charakterystyczne. Odrobinę brzmień elektrycznych klawiatur, transowe wokalizy, afrykańskie rytmy, twórczy chaos i spontaniczność znaną z występów zespołu w każdym okresie jego działalności, freejazzowe frazy saksofonu Johna Gilmore’a. Jest też doskonała partia fortepianu lidera w „Images” pokazującą, że był świetnym pianistą umieszczona obok awangardowego i wymagającego wiele skupienia „Sea Of Sounds”. „Space Is The Place” to doskonały początek przygody z Sun Ra. Nie regulujcie odbiorników, wybrałem jedną z najbardziej ziemskich płyt przybysza z Saturna.

Sun Ra
Space Is The Place
Format: CD
Wytwórnia: MCA / Impulse! / Universal
Numer: 011105124928

02 marca 2020

Kalle Kalima And Knut Reiersrud - Flying Like Eagles

Już sam „Hotel California” w wykonaniu duetu gitarzystów – Kalle Kalimy i Knuta Reiersruda wart jest pieniędzy, które trzeba wydać na ich najnowszy album „Flying Like Eagles”. Reszta jest doskonałym bonusem, który dostaniecie w cenie. Oprócz przeboju Eagles na płycie znajdziecie też ciekawą wersję „Hurt” Nine Inch Nails, choć tu prawo pierwszeństwa w kreatywnej interpretacji tej kompozycji chyba już na zawsze należy do Johnny Casha.


Skandynawscy gitarzyści wracają do korzeni amerykańskiej muzyki w niezwykle udany sposób uzupełniając wspomniane największe przeboje o inne amerykańskie klasyki. W repertuarze znajdziecie „For What It's Worth” – kompozycję Stephena Stillsa znaną chyba najbardziej z wykonania Buffalo Springfield. Utwór pozbawiony ważnego dla kultury amerykańskiej tekstu napisanego w związku z brutalnie stłumionymi demonstracjami młodzieży w Kalifornii w 1966 roku sprawdza się jako kompozycja instrumentalna. Kolejne utwory pochodzą z obszernego katalogu starych indiańskich piosenek i kompozycji amerykańskich o trudnym do ustalenia rodowodzie, śpiewnych w różnych wersjach w Ameryce właściwie od zawsze.

Instrumentalne opracowania znanych amerykańskich melodii tworzą album, który będzie zupełnie inaczej odbierany w Stanach Zjednoczonych. To jednak tylko historia pochodzenia kompozycji, które dały Kalimie i Reiersrudowi pomysł na wspólne muzykowanie. W zasadzie mogłyby to być dowolne melodie, choć znane tytuły są magnesem przyciągającym potencjalnych słuchaczy. W moim przypadku to zadziałało. Niezależnie od faktu, że czekałem na nowy album Kalle Kalimy wracając od czasu do czasu do jego poprzedniego albumu „High Noon”, „Hotel California” sprawił, że album znalazł się wysoko w kolejce tych, które warto natychmiast wypróbować.

„Flying Like Eagles” to doskonałe połączenie jazzowej improwizacji Kalle Kalimy z bluesem Knuta Reiersruda i dobrym wyborem znanych w Ameryce i może trochę mniej w innych częściach świata tematów. Tego rodzaju luźne improwizacje wymagają doskonałej podstawy rytmicznej, którą zapewniają Jim Black i Phil Donkin akceptując role, jakie przypadły im w udziale. Muzyka nie zna granic. Oto bowiem Fin i Norweg pokazują nam, jak brzmią nowoczesne interpretacje starych indiańskich melodii. Podobno na pomysł współpracy Kalimy i Reiersruda wpadł sam Siggi Loch. Jeśli to prawda, to może dopisać stworzenie tego duetu do długiej listy udanych muzycznych pomysłów swojej wytwórni.

Kalle Kalima And Knut Reiersrud
Flying Like Eagles
Format: CD
Wytwórnia: ACT Music
Numer: ACT 9888-2