26 marca 2011

Clifford Brown - Jazz Immortal Featuring Zoot Sims

Dzisiejsza płyta to dość nietypowa pozycja w katalogu nagrań Clifforda Browna. Urządziłem sobie bardzo długi wieczór z jego nagraniami. Nie po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni. Dzisiejszy bohater jest moim ulubionym trębaczem. Właściwie wszystkie jego płyty znam na pamięć. Dlaczego więc akurat ta? Trochę z przekory omijania oczywistych pozycji w rodzaju Memorial Album, Alone Together, czy Clifford Brown And Max Roach. Trochę dlatego, że oprócz walorów ciekawostki, to miejsce nagraniowej premiery takich klasycznych kompozycji Clifforda Browna, jak Daahoud, czy Joy Spring.

Kariera Clifforda Browna w zasadzie dzieli się na dwa etapy. Pierwszy, to te wcześniejsze nagrania dla Blue Note, z których najważniejsze to Memorial Album i The Eminent J. J. Johnson vol.1. Warto zaopatrzyć się od razu w nieżle opracowane 4 płytowe wydawnictwo The Complete Blue Note & Pacific Jazz Recording, które zawiera większość z dziś prezentowanego materiału – czyli płytę w wersji jaka ukazała się krótko po śmierci muzyka w postaci utworów zebranych z poprzednio wydanych dwu płyt dziesięciocalowych z dwu sesji z różnymi basistami (Carson Smith i Shelly Mane). Późniejsza wycieczka na Zachodnie Wybrzeże to przede wszystkim okres aktywności kompozytorskiej Clifforda Browna, ale też formowania się późniejszego składu znanego jako Clifford Brown & Max Roach Quintet, którego nagrania wydawało już EmArcy. Tu warto od razu zaopatrzyć się w box Brownie – The Complete EmArcy Recordings Of Clifford Brown złożony z 9 płyt. Do kompletu dla początkujących fanów dorzuciłbym jeszcze 3 części The Complete Paris Sessions. Z takim wyposażeniem można zacząć poszukiwać różnych ciekawostek i koncertowych nagrań mistrza trąbki…

Wróćmy jednak do dzisiejszej płyty. Co doprowadziło do jej powstania? Może Clifforda Browna zwyczajnie ciągnęło do studia, albo chciał jak najszybciej wypróbować potencjał Daahoud wyczuwając, że to kompozycja jego życia? W sumie ma to znaczenie dla biografów, a nie dla słuchaczy. Faktem jest, że w ciągu dwu sesji latem 1954 roku w Los Angeles powstała dzisiejsza płyta. Clifford Brown znalazł się w grupie typowych muzyków Zachodniego Wybrzeża i jego trąbka przez chwilę złagodniała dopasowując się do modnego wówczas stylu West Coast. Na dzisiejszej płycie nie znajdziemy ostrych jak brzytwa hard bopowych fraz znanych z wcześniejszych i późniejszych nagrań. Mniej też bezpośrednich odniesień do bluesowych korzeni mistrza trąbki.

Znajdziemy tu za to starannie opracowane aranżacje Jacka Montrose, który pozostawił swój saksofon i zajął się wyłącznie aranżacjami, zwalniając miejsce dla Zoota Simsa. Znajdziemy na Jazz Immortal oprócz wspomnianych premierowych rejestracji kompozycji lidera, zaskakujące dla niego utwory – jak Gone With The Wind Allie Wrubel i Herberta Magidsona, czy Blueberry Hill – skromny przebój ery swingu nagrywany przez orkiestrę Glenna Millera i Louisa Armstronga, wciąż czekający na swoją największą chwilę w wykonaniu Fatsa Domino. To dość zadziwiający repertuar dla jednego z najbardziej ortodoksyjnie hard bopowych muzyków.

Mimo starannych i nieco ugrzecznionych aranżacji, odgrywanych dzielnie przez Zoot Simsa. Stu Williamsona i Boba Gordona, kiedy Clifford Brown gra swoje solówki trudno nie usłyszeć, że bardzo chciałby szybciej, więcej i głośniej. Tak jakby był nieco zniewolony przez producenta i wybraną konwencję realizacji płyty, zaaranżowanej przecież przez jedną ze sztandarowych postaci nieco inteligenckiego West Coastu – Jacka Montrose.

Mimo tych wszystkich przeciwności to świetna płyta, co dowodzi geniuszu lidera, który w tak skrajnie dla swojego stylu gry niekorzystnych okolicznościach potrafił się odnaleźć i zachować wiele ze swojego niepowtarzalnego tonu.

Pozostali muzycy, mimo że dzielnie wywiązują się z powierzonych im zadań, pozostają tłem dla lidera. Na wyróżnienie zasługują solówki Zoota Simsa na saksofonie tenorowym i grającego na modnym w owych czasach w okolicach Los Angeles puzonie wentylowym.

Warto poszukać reedycji dzisiejszej płyty z serii Rudy Van Gelder Edition. Ma znacznie lepszy dźwięk poprawiony przez Rudy Van Geldera w porównaniu z wersją z boxu The Complete Blue Note & Pacific Jazz Recording i zawiera jedno dodatkowe nagranie – alternatywną wersję Gone With The Wind. Ta edycja jest też jednym z nielicznych wyjątków serii, w których Rudy Van Gelder poprawiał nagrania, w których pierwotnej realizacji nie uczestniczył.

Clifford Brown
Jazz Immortal Featuring Zoot Sims
Format: CD
Wytwórnia: Pacific Jazz / EMI
Numer: 724353214227

25 marca 2011

Diana Krall - Live In Paris DVD

To nie jest moja muzyka. Czasem jednak można, a nawet trzeba zapuszczać się w mniej lubiane obszary. Trochę po to, żeby mieć płaszczyznę do porównań i pewien komplet dźwięków w głowie, który pozwala budować związki przyczynowo - skutkowe pomiędzy z pozoru różnymi wydarzeniami muzycznymi. Trochę dlatego, że warto rozumieć źródła inspiracji i sposoby wykorzystania przez współczesnych artystów muzycznej tradycji poprzednich pokoleń.

Drugim ważnym powodem jest to, że czasem coś nielubianego jeszcze niedawno może się nam niespodziewanie spodobać. Dotyczy to zarówno muzycznego dojrzewania i poruszania się w materii muzycznej w stronę bardziej skomplikowanych form, jak i powrotu do źródeł.

Dzisiejsza płyta to właśnie taki powrót do źródeł. Stylistyka big-bandowego recitalu wokalnego to formuła zamknięta i wyczerpana przez szereg wokalistek w ciągu ostatniego stulecia. Z pozoru wydaje się, że tu już nic nie da się wymyśleć. To w sumie prawda. Diana Krall ma jednak dwie przewagi nad wykonanniami sprzed 50 i więcej lat. Po pierwsze gra na fortepianie i to całkiem nieźle. Po drugie współczesna technika realizacyjna i lepiej skonstruowane instrumenty pozwalają uchwycić więcej subtelności i pobawić się formą muzyczną w sposób, jakiego nie dało się zarejestrować dawno temu.

Jazz nie zaczął się od Cecila Taylora, jak usłyszałem ostatnio od młodego fana gatunku. Nie zaczął się też od Charlie Parkera. Jego jedynym pradawnym źródłem nie jest też blues ciężko pracujących niewolników gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jazz powstawał też na salonach białej klasy średniej i deskach Broadwayu.

To właśnie w taki klimat amerykańskich songbooków na salonach usiłuje od lat wpasować się Diana Krall. Można to lubić, lub nie, jednak nie da się artystce odmówić ambitnego podejścia do instrumentacji i całkiem niezłej gry na fortepianie. Poruszając się w kręgu zamkniętej już i raczej niezbyt rozwojowej stylistyki sama skazuje się na role kustosza w muzeum kopii starych aranżacji i porównania do dawnych mistrzyń gatunku w tym głównie do Elli Fitzgerald i Sarah Vaughan. I choć jej głos jest zdecydowanie bliższy Peggy Lee, czy Dorothy Dandridge to gra na fortepianie jest pełna energii i swingu. I to chyba największy zmarnowany potencjał tej płyty. Diana Krall jest dobrą pianistką, a na większe formy instrumentalne w formule koncertu zabrakło miejsca.

Muzyka zarejestrowana 10 lat temu podczas cyklu koncertów w Paryżu ma dw oblicza. Ten lepszy to fragmenty, w których gra niewielki skład jazzowych muzyków z którymi artystka współpracuje na stałe. Wśród nich na wyróżnienie zasługują Paulinho Da Costa grający na instrumentach perkusyjnych i wyśmienity w swojej roli basista John Clayton. Kiedy do akcji wkracza olbrzymia, licząca kilkadziesiąt osób orkiestra, mimo dobrych aranżacji nie jest najlepiej. Ucieka gdzieś intymny klimat głosu Diany Krall, a te instrumenty, które są godne wyróżnienia giną gdzieś w gąszczu smyczków, rozbudowanej sekcji dętej, harfy i kotłów. Tak widocznie miało być – luksusowo i wytwornie.

A wyszło szczerze i prawdziwie tam, gdzie do głosu dochodzi jazz. W pozostałych fragmentach jest tandetnie i salonowo…

Diana Krall zdecydowanie wypada lepiej w kameralnych aranżacjach. Dla fanów pewnie pozycja obowiązkowa, ja wolę choćby wyśmienitą płytę Only Trust Your Heart, gdzie jest więcej fortepianu a na kontrabasie grają na zmianę Christian McBride i Ray Brown, a na perkusji Lewis Nash.

Diana Krall
Live In Paris
Format: DVD
Wytwórnia: Eagle Vision
Numer katalogowy: 5034504925076

24 marca 2011

Simple Songs Vol. 5

W kolejnej audycji zgodnie z zapowiedzią z poprzedniego tygodnia przedstawiłem sylwetkę Pata Martino. Ten urodzony w 1944 roku gitarzysta rozpoczynał swoją karierę we wczesnych latach sześćdziesiątych od gry w zespołach Jimmy Smitha i Jacka McDuffa. W latach siedemdziesiątych trzymając się ulubionego przez siebie hard bopu nagrał wiele wyśmienitych płyt jako lider i w wielu różnych muzycznych konfiguracjach. W latach osiemdziesiątych w wyniku choroby i poważnej operacji mózgu utracił praktycznie całkowicie pamięć i musiał nauczyć się po raz drugi grać na gitarze, często korzystając ze swoich własnych wcześniejszych nagrań.

O kilku płytach Pata Martino pisałem ostatnio:


Dobrym początkiem historii tego niezwykłego muzyka jest nagranie z koncertowej płyty zarejestrowanej w grudniu 2000 roku w klubie Yoshi’s w Oakland. Liderowi towarzyszą Billy Hart na perkusji i Joey DeFrancesco na Hammondzie. Taki skład wydaje się być optymalnym dla snujących się improwizacji lidera. Z tej płyty dobrym wyborem jest Oleo Sonny Rollinsa:
  • Pat Martino – Oleo (Live At Yoshi’s)

 Pat Martino nigdy nie popisywał się swoją techniką. Jego muzyka wymaga od słuchacza sporej wiedzy i jazzowego doświadczenia. Dlatego też jest muzykiem niezwykle docenianym przez innych gitarzystów.

Cofnijmy się zatem w czasie do roku 1967, kiedy Pat Martino nagrał w krótkim odstępie czasu dwie debiutanckie płyty. Przed ich zarejestrowaniem grał w zespołach, w których wiodącym instrumentem były organy Hammonda. Stąd też taki właśnie debiut. Z płyty El Hombre z 1967 roku pochodzi nagranie Just Friends – to Pat Martino, Trudy Pitts (Hammond), Mitch Fine (perkusja).
  • Pat Martino – Just Friends (El Hombre)

 Z chronologicznie drugiej w jego dyskografii płyty solowej – Strings! w audycji znalazł miejsce utwór tytułowy. Tytułowe smyczki to nie modna w tamtych latach sekcja instrumentów smyczkowych, a dwu muzyków grających na instrumentach perkusyjnych – Dave Levin i Ray Appleton. W roli głównej jednak gitara lidera, a na flecie gra Joe Farrell.
  • Pat Martino – Strings (Strings!)

 Kolejna płyta – East! była rodzajem muzycznego eksperymentu, który niezbyt się udał. W szczególności utwór tytułowy niezbyt dobrze zniósł próbę czasu. Jednak i na tej płycie  można znaleźć ciekawsze fragmenty. Przykładem może być standard grany zwykle przez pianistów – między innymi Oscara Petersona i Keitha Jarretta.
  • Pat Martino – Close Your Eyes

 Do płyt z pierwszych lat kariery jeszcze powrócimy. Teraz przyjrzyjmy się drugiej odsłonie muzycznej kariery tego niezwykłego gitarzysty. Po powrocie na scenę i nagraniu kilku płyt koncertowych dla mniejszych wytwórni, w 1997 roku światło dzienne ujrzał album wydany w Blue Note w towarzystwie wielu znakomitych gości. Pierwsze nagranie to duet z Joe Satrianim, dla którego Pat Martino jest wielkim muzycznym idolem:
  • Pat Martino i Joe Satriani – Ellipsis (All Sides Now)

 Na tej samej płycie znajdziemy duet z Les Paulem – to zupełnie inny muzyczny świat, jednak Pat Martino pozostaje dalej sobą, zachowując niepowtarzalny, oszczędny, a jakże rozpoznawalny styl:
  • Pat Martino & Les Paul – I’m Confessin’ (That I Love You) (All Sides Now)

 Jednym z ważniejszych muzycznych nauczycieli Pata Martino był Wes Montgomery. Pierwszą płytą, którą poświęcił jego pamięci była nagrana w 1972 roku The Visit!, w reedycjach często występująca pod tytułem Footprints odziedziczonym po kompozycji Sonny Rollinsa, którą umieszczono na płycie. Z tej płyty warto wybrać jedyną w tym zestawieniu kompozycję Wesa Montgomery – Road Song:
  • Pat Martino – Road Song (The Visit!)

 Po raz kolejny do tematu Wesa Montgomery Pat Martino powrócił w swojej jak dotąd ostatniej płycie – pochodzącej z 2006 roku Remember: A Tribute To Wes Montgomery. Tym razem nagrania dokonano z udziałem nieco bardziej znanych muzyków –między innymi zagrają David Kikoski na fortepianie i John Patitucci na kontrabasie. Po ponad 30 latach ta sama kompozycja Wesa Montgomery brzmi już w wykonaniu Pata Martino nieco nowocześniej. To jednak ciągle wyśmienity Pat Martino i wyśmienita kompozycja Wesa Montgomery.
  • Pat Martino – Road Song (Rememeber: A Tribute To Wes Montgomery)

 Na koniec utwór grywany prawdopodobnie przez wszystkich gitarzystów jazzowych na świecie – Impressions Johna Coltrane’a. Tym razem w wykonaniu naszego dzisiejszego bohatera w wersji z 1974 roku z płyty Consciousness. Pat Martino jest naprawdę bardzo bliski pomysłom kompozytora.
  • Pat Martino – Impressions (Consciousness)

 Suplement, czyli to, czego nie udało się zmieścić w godzinnej audycji:

Z płyty Consciousness warto też posłuchać jednego z nielicznych solowych nagrań Pata Martino – jego interpretacji przeboju Joni Mitchell – Both Sides Now, który nagrał też na wspomnianej już płycie All Sides Now, po wielu latach w towarzystwie Cassandry Wilson. Na Consciousness znajdziemy tą kompozycję wykonywaną solo przez Pata Martino:
  • Pat Martino – Both Sides Now (Consciousness)

Warto też powrócić jeszcze raz do tematu, który rozpoczął audycję - Oleo Sonny Rollinsa – tym razem z niezwykłej płyty – Desperado z 1970 roku. Słowo wstępne do tej płyty napisał sam Les Paul, co powinno być wystarczającą rekomendacją. Pat Martino zagrał tu dla utrudnienia sobie zadania i uzyskania niepowtarzalnego brzmienia na 12 strunowej gitarze.
  • Pat Martino – Oleo (Desperado)

Pat Martino nigdy nie szukał do swoich solowych nagrań gwiazdorskich składów.  Od tej reguły istnieje właściwie jedynie jeden wyjątek – to nagrana w 2003 roku, przez krytyków oceniana różnie płyta Think Tank. Można spotkać się z twierdzeniem, że tu za dużo gwiazd i każdy ciągnął w swoją stronę. Najlepiej więc ocenić to samemu. Na saksofonie tenorowym Joe Lovano, na fortepianie Gonzalo Rubalcaba, na kontrabasie Christian McBride i na perkusji Lewis Nash.
  • Pat Martino – Earthlings (Think Tank)

Think Tank to jedna z tych płyt, które mogłyby być sygnowane nazwiskiem dowolnego z muzyków ze składu. Tu właściwie nie ma lidera, a jego nazwisko na okładce jest jedynie elementem marketingu. Istotnie w tym składzie być może mogło być wybitnie, a wyszło tylko świetnie…

A już za tydzień zajmiemy się jazzowymi interpretacjami kompozycji członków zespołu U2, którzy oprócz niewątpliwej estradowej charyzmy potrafią też skomponować utwory, które doskonale sprawdzają się w jazzowej konwencji aranżacyjnej. Będzie Cassandra Wilson, Les Paul. Herbie Hancock, nieco afrykańskich i kubańskich rytmów. Będą też członkowie zespołu w różnych niespodziewanych konwencjach muzycznych i konfiguracjach personalnych.

23 marca 2011

Marcus Miller - Marcus Miller In Concert: Ohne Filter - Music Pur

Dzisiejsza płyta, wydana w formie DVD w 2001 roku zawiera koncert ze znanego cyklu wytwórni Inakustik pod tytułem Ohne Filter – Music Pur, zarejestrowany w 1994 roku, tak jak wszystkie wydarzenia muzyczne z tej serii w studiu telewizyjnym w Baden-Baden.

Czym ten mający już dziś 17 lat materiał różni się od aktualnych występów Marcusa Millera, jakie jego fani mają okazję oglądać co roku w czasie letniego sezonu jazzowych festiwali w całej Europie? Różni się tym, że jest zwyczajnie lepszy…

Marcus Miller od lat gra to samo, może dziś jest nieco bardziej widowiskowy, jednak ja, tak jak wielu bywalców jazzowych koncertów jestem tym coraz bardziej znudzony. Na płycie znajdziemy więc nieśmiertelne koncertowe przeboje Marcusa Millera – Rampage, Panther, Scoop i te znane z okresu jego producenckiej współpracy z Milesem Davisem – Tutu i Juju.

Na dzisiejszej płycie mniej jednak rosnącej z każdym koncertowym sezonem nonszalancji i efekciarstwa, a więcej muzycznej staranności i ducha ostatniego zespołu wspomnianego już Milesa Davisa. Skład zespołu też jest z pewnością jednym z lepszych, jakie udało się Marcusowi Millerowi zebrać od czasów współpracy z Milesem Davisem. Niektórzy z muzyków bywają jego partnerami do dziś, tak jak Michael Patches Stewart grający tu na trąbce, kontrolerze EWI i różnych miniaturowych instrumentach trąbkopodobnych, czy perkusista Poogie Bell.


Na saksofonie gra tu jednak Kenny Garrett, ten wczesny, drapieżny i ciągle jeszcze zapatrzony bardziej w muzyczne idee Johna Coltrane’a niż zwracający uwagę na komercyjny sukces własnych płyt.

Wszystkim jakby bardziej się chciało niż dziś, choć to też z pewnością efekt zmęczenia słuchaczy powtarzaniem tego samego show przez tyle lat. Brzmienie gitary basowej lidera może nie jest tu tak tłuste i mięsiste, jak dziś, to jednak w większości wpływ jakości rejestracji materiału.

Kiedy w składzie zespołu Marcusa Millera pojawia się gitarzysta – ostatnio często to całkiem niezły Dean Brown – całość staje się bardziej rockowa,  a ja wolę Marcusa Millera w bardziej jazzowej konwencji. Na dzisiejszej płycie w składzie nie ma gitary. Są za to Kenny Garrett i Michael Patches Stewart. Ten pierwszy – kiedy dostaje chwilę dla siebie jest równie dynamiczny w swoich solówkach jak na własnych najlepszych płytach z tego okresu. Mamy przecież rok 1994, a swoją moim zdaniem najlepszą dotąd płytę – Star & Stripes / Live muzyk nagrał ledwie kilka miesięcy wcześniej! Michael Patches Stewart z kolei jest tu jeszcze ciągle bezkrytycznie zapatrzony w brzmienie trąbki Milesa Davisa z Tutu i kopiuje zagrywki swojego mistrza niemal perfekcyjnie. I choć to niemal to właśnie różnica między kopią a oryginałem, trąbka jest niewątpliwie mocnym elementem zespołu.

Brzmienia klawiszy są tu też jakby żywcem wyjęte z płyt nagrywanych wspólnie przez Marcusa Millera i Milesa Davisa. Trudno się dziwić, przecież architektem brzmień Tutu i Amandli był właśnie dzisiejszy lider. Poza tym głównym klawiszowcem zespołu jest Bernard Wright, który brał udział w nagraniu Tutu Milesa Davisa. Jak nietrudno więc przewidzieć – z Bernardem Wrightem i Marcusem Millerem, a także Michaelem Patches Stewartem Tutu brzmi niemal jak oryginał.

Dzisiejsza płyta to Marcus Miller w roli wyuśmienitego basisty i lidera świetnego zespołu. Nie ma tu wirtuozerskich popisów technicznych, co z całą pewnością w połączeniu z wyśmienitą grą Kenny Garretta podnosi wartość muzyczną całości do poziomu nieosiągalnego dla dzisiejszego zespołu lidera.

Dzisiejsza płyta to świetny Marcus Miller, jakiego dziś nigdzie nie usłyszymy. Mało tu efekciarstwa, a dużo muzyki. To także wybitny wtedy, dziś już niekoniecznie, Kenny Garrett.

Marcus Miller
Marcus Miller In Concert: Ohne Filter - Music Pur
Format: DVD
Wytwórnia: Inakustik
Numer katalogowy: INAK 6502-2 DVD

22 marca 2011

Jean-Luc Ponty - King Kong: Plays The Music Of Frank Zappa

Co wyróżnia dzisiejszą płytę od innych produkcji Jeana-Luc Ponty z początków jego kariery? Mały na okładce, choć bardzo ważny i znaczący dla całego projektu dopisek: Composed And Arranged By Frank Zappa.

O początkach amerykańskiej drogi tego francuskiego skrzypka pisałem niedawno tutaj:


Dzisiejsza płyta to projekt z 1970 roku – początkowego okresu współpracy Jeana-Luc Ponty z Frankiem Zappą. Lider był w latach siedemdziesiątych ważnym elementem muzycznego otoczenia Zappy. Przed nagraniem materiału do dzisiejszego albumu nagrał z Frankiem Zappą ważną płyte Hot Rats, później jeszcze kilka innych. Wielokrotnie również koncertował z jego zespołem. Nie jestem szczególnie wielkim fanem Franka Zappy, choć garść jego płyt uważam za całkiem interesujące. Większość nagrań jest jednak mocno wymęczona przez samego Franka Zappę niekończącymi się zabiegami edycyjnymi w studio. No i sam Frank Zappa nie był, co by o nim nie mówić jakimś szczególnie wybitnym wirtuozem gitary.

Dzisiejsza płyta jest według mojej wiedzy jedyną, a na pewno jedną z nielicznych, na których Frank Zappa jest gościem, a nie liderem swojego własnego zespołu. Być może więc to właśnie King Kong jest najlepszą  produkcją owego geniusza autokreacji, łamacza muzycznych konwencji i genialnego kreatora nowych brzmień? Dostajemy tu przecież jego kompozycje. W części napisasne specjalnie na tę płytę, inne w mocno zmienionych specjalnie na tę okazję aranżacjach, co uczynił sam ich kompozytor. Zamiast średniej gitary dostajemy też genialne skrzypce, które wybornie ową gitarę zastępują. To z pewnością jest jedna z najlepszych płyt Jeana-Luc Ponty.

Mamy też świetny zespół złożony w części z muzyków grających wtedy z Frankiem Zappą, innych, którzy współpracowali z liderem, i takich, którzy zostali zatrudnieni specjalnie do tego projektu. To zespół taki w sam raz, nie za duży, jak to czasem u Zappy bywało, nie za mały. Wśród muzyków znajdziemy partnera wielu projektów lidera z tego okresu – George’a Duke’a, z którym Jean-Luc Ponty rok wcześniej nagrał wyśmienite albumy koncertowe – The Jean-Luc Ponty Experience With The George Duke Trio Recorded In Hollywood At The Experience i Live At Donte’s. Ważnymi elementami muzycznej układanki są też Ian Underwood i Ernie Watts na saksofonach. Ten pierwszy to człowiek Zappy, ten drugi reprezentuje niewątpliwie bardziej jazzowy świat. Jest też grający na fagocie Donald Christlieb znany raczej z wykonań kompozycji współczesnej awangardy spod znaku Karlheitza Stockhausena. Jest również paru innych mniej znanych muzyków z kręgu Franka Zappy. Sam Frank Zappa też zagrał, co prawda tylko w jednym utworze, ale być może to dla tej płyty wystarczyło.

Muzyka niewiele różni się konwencją od płyt Mothers Of Invention. Jest jednak mała różnica, która stanowi o istocie tej niezwykłej produkcji. To jest jazzowe fusion zagrane i nagrane praktycznie za jednym studyjnym podejściem. Niewykluczone są drobne korekty na etapie postprodukcji, jednak tego nie słychać i to zdecydowanie nie w studiu przy pomocy skalpela i taśmy klejącej (takie były czasy) wykreowano tą muzykę. W odróżnieniu od wielu płyt Franka Zappy, na których muzyka jest martwa, tu żyje pełnią jazzowego życia i radosnej improwizacji.

Jean-Luc Ponty nie stara się zdominować każdego taktu, pozwala na wiele członkom zespołu. Na wyróżnienie zasługuje choćby znakomity saksofon Ernie Wattsa w How Would You Like To Have A Head Like That. To właśnie w tej jedynej na płycie kompozycji lidera zagrał wyśmienita partię na gitarze Frank Zappa.

Prawie dwudziestominutowa rozbudowana aranżacja Music For Electric Violin And Low Budget Orchestra to cały Frank Zappa w pigułce. Z pozoru tandetna klezmerska melodia rozpisana na sekcję dętą, w której słyszymy między innymi rożek angielski, obój i tuby komplikuje się z każdą chwilą, by po paru zwrotach i zmianach stylu zakończyć się kulminacją w postaci solówki skrzypcowej zagranej w przedziwnych podziałach rytmicznych przez lidera.

To jedna z najlepszych płyt Franka Zappy i równie ważna pozycja w dorobku George’a Duke’a. To też jedna z najciekawszych płyt Jeana-Luc Ponty. Tu nie ma komplikacji rytmu na siłę, jak u Milesa Davisa z tego okresu, wschodnich skal Mahavishnu, czy prostego importu z rocka lat sześćdziesiątych – jak na wczesnych płytach Carlosa Santany. To fuzja bluesa z europejską muzyką nowoczesną w stylu Stockhausena. Inte;ligentna, wysmakowana i nieprzypadkowa. Dowcipna i kpiarska – jak u Franka Zappy, aktualna także dzisiaj. To zwyczajnie kawałek wybitnej muzyki.

Jean-Luc Ponty
King Kong: Plays The Music Of Frank Zappa
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer katalogowy: 077778953920

21 marca 2011

Red Garland Trio - Groovy

Czy Red Garland powinien pozostać pianistą Milesa Davisa? Z pewnością nie, choć wielu fanów jazzu kojarzy go głównie z nagrań z Davisem. Zupełnie niesłusznie. Trudno przecież pominąć jego nagrania z Johnem Coltrane’m. To jednak garść solowych płyt pianisty z lat pięćdziesiątych pozostaje najlepszym dowodem jego niezwykłego talentu. 

Dzisiejsza płyta należy do serii nagrań Reda Garlanda z końca lat pięćdziesiątych zarejestrowanych dla wytwórni Prestige w studiu Rudy Van Geldera. Na płycie znajdziemy typowy złożony ze standardów repertuar charakterystyczny dla organizowanych często z dnia na dzień sesji nagraniowych. 

Groovy to klasyczne klubowe trio – prowadzący melodię fortepian i sekcja rytmiczna – Paul Chambers na kontrabasie i Art. Taylor na perkusji. Gwiazdą i najważniejszą postacią jest tu niewątpliwie Red Garland, choć Paul Chambers gra kilka dłuższych solówek – jak choćby w Willow Weep For Me. Lider, jak przystało na muzyka, który był uczestnikiem wielu personalnych konfiguracji na scenie i w studiu, nie usiłuje zająć całej przestrzeni muzycznej, właściwie rozumiejąc swoją rolę, jako muzycznego przewodnika i kreatora wydarzenia artystycznego, jakim jest nagranie kolejnej płyty. 

Taka formuła zespołu wymaga od lidera wzięcia odpowiedzialności za całość kształtu muzyki. Red Garland doskonale sprawdza się w tej roli. Jego styl gry jest lekki, choć daleki od skocznego banału. Nie usiłuje kusić słuchacza samym pięknem melodii, a raczej próbuje wciągnąć go w analizę jej istoty i pozostawia wiele miejsca dla własnej interpretacji dla każdego z nas. 

Red Garland nie jest wirtuozem fortepianu. Jest za to inteligentnym muzykiem, dla którego instrument jest środkiem wyrazu artystycznego, a nie polem bitwy o to, kto zagra szybciej i więcej. Jednak kiedy artystyczny pomysł tego wymaga, Red Garland potrafi zagrać dużo więcej dźwięków, niż można się po nim tego spodziewać – jak w Will You Still Be Mine?. 

Lider w swoich solowych nagraniach z lat pięćdziesiątych łączy w przedziwny sposób muzyczną lekkość i erudycję barowego akompaniatora z inteligencją muzyczną ważnego członka jednego z najważniejszych zespołów jazzu wszechczasów – kwintetu Milesa Davisa. 

Gra lekko i niebanalnie, daje pograć pozostałym muzykom zespołu, jednocześnie sprawnie przedstawia słuchaczom wiodący temat każdej kompozycji. 

Nieco lepiej wypada w szybszych tempach, zawieszając swoje akordy w muzycznej przestrzeni angażując słuchacza w oczekiwanie na kolejne dźwięki. W jego grze słychać inspirację i wpływy Arta Tatumai nieco klasycznego Errola Garnera. To jednak Ahmad Jamal pozostał na zawsze dla niego największym muzycznym idolem. 

Najmocniejszym punktem płyty jest Will You Still Be Mine?, który w charakterystyczny dla tej kompozycji pogodny sposób przypomina pierwszy album nagrany przez Reda Garlanda z Milesem Davisem – nieco niedoceniany The Musing Of Miles. To również potwierdzenie muzycznego związku z Ahmadem Jamalem, który sięgał również po ten utwór na swoich płytach. 

Czy to jest wybitna muzyka? Z pewnością nie. To jest jednak bardzo dobra, solidna i warta zainteresowania płyta. To też dużo więcej dobrego Paula Chambersa niż znajdziecie na innych płytach z tego okresu, na których pełnił on w studiu Rudy Van Geldera funkcję dyżurnego kontrabasisty.

Red Garland Trio
Groovy
Format: CD
Wytwórnia: Prestige / Fantasy / OJC
Numer katalogowy: PR-7113 / OJC20 061-2