01 września 2012

Friedrich Gulda & Joe Zawinul – Music For Two Pianos


Ten album kupiłem jako muzyczna ciekawostkę. Usłyszeć Joe Zawinula grającego na akustycznym fortepianie kompozycje Brahmsa, nie zdarza się często. Nie spodziewałem  się wiele. Myślałem, że to muzyczny eksperyment, może jakiś wygłup, choć o sporej wiedzy jednego z liderów Weather Report na temat muzyki klasycznej wiedziałem od dawna. „Music For Two Pianos” to jednak album mało znany, wydany w sumie niedawno, choć zawierający materiał nagrany w 1988 roku.

Dla większości słuchaczy Joe Zawinul, to przede wszystkim wyśmienity kompozytor i wybitny użytkownik różnego rodzaju klawiatur, no i jeden z filarów Weather Report.

No i co z tym Zawinulem? Czy to producencki wygłup, czy realizacja młodzieńczego marzenia? A może element większej całości, o której nic przez dziwny przypadek nie wiem? Tradycyjnie już w tym miejscu – nie wiem i nie będę szukał w książkach, ani w internecie. Przyjrzeć się wypada, a raczej przysłuchać muzyce.. Całość wygląda bowiem interesująco. Album wydany po audiofilsku na grubym 180 gramowym winylu, starannie wykonana okładka. Repertuar albumu to po jednej kompozycji obu muzyków i wspomniany już Brahms – wariacje na temat muzyki Haydna.

To właśnie ten utwór płytę otwiera i wypełnia całą pierwszą jej stronę. Tu usłyszymy tylko dwa fortepiany, orkiestra pojawia się na stronie drugiej. O tym jednak za chwilę.

Któryś z muzyków, albo obaj grali z nut, w całkiem nieźle zrealizowanej dźwiękowo rejestracji słychać przewracanie kartek. Lubię taką prawdziwą muzykę.

Tak więc skupmy się na muzyce. W końcu jeśli pianiści grają Brahmsa, to grają Brahmsa i już, wypada skupić się na muzyce, a nie zastanawiać, skąd się na tej sali koncertowej wzięli. Takie właśnie nagranie zaproponowali swoim fanom Friedrich Gulda i Joe Zawinul, tym samym zapewne wiedzieli również, że ich wykonanie, przynajmniej to z pierwszej strony albumu będzie porównywane do tego, co grają klasycznie wykształceni pianiści grający klasyków na co dzień.

Ja się do wytrawnych znawców klasycznych recitali fortepianowych raczej nie zaliczam, więc mogę tylko posłuchać i zastanowić się, a może raczej bardziej poczuć, czy to jest prawdziwe i rzetelne, czy tylko wypełnia ramy kontraktu, albo spełnia czyjąś dziwaczną zachciankę. Czy są w tej muzyce emocje, które zwykle wnoszą improwizujący muzycy do wykonań klasycznych kompozycji z dawnych lat? Uprzedzając rozwój wypadków… Są…

Zamykam więc oczy, próbuję zapomnieć o tym, kto gra… Pewnie nie byłoby przysłowiowych 5 gwiazdek. Kiedy otwieram oczy i wiem, że jeden z fortepianów obsługuje Joe Zawinul i przez głowę przelatują mi płyty Weather Report, w sumie jest trochę lepiej… Ale to lepiej pochodzi raczej nie z oceny tego wykonania, ale z muzycznej pamięci wielu nieudanych prób grania klasyki przez muzyków jazzowych. Za wzorzec tych negatywnych u mnie zawsze pojawia się Ron Carter i jego „Ron Carter Meets Bach”. Po drugiej stronie – tych niezwykle udanych prób zmierzenia się z muzyką poważną artystów improwizujących mógłbym wymienić sporo polskich nagrań kompozycji Fryderyka Chopina, szczególnie tych dokonanych w latach dziewięćdziesiątych… Później bywało gorzej.

Gdzie na tej skali od kompletnego blamażu Rona Cartera do pianistycznej wirtuozerii Andrzeja Jagodzińskiego, Leszka Kułakowskiego, czy Adama Makowicza można umieścić „Music For Two Pianos”. Niewątpliwie bardzo blisko tych najlepszych. Joe Zawinul i Friedrich Gulda nie zawiedli. Dali radę, tworząc świetny duet na pierwszej stronie płyty i radząc sobie jeszcze lepiej w towarzystwie jazzowej sekcji rytmicznej i orkiestry WDR Big Band z Koln. Sekcji jazzowe brzmienie nadaje perkusja Mela Lewisa.

Mnie druga strona płyt podoba się zdecydowanie bardziej. W swoich własnych kompozycjach obaj liderzy czują się bardziej komfortowo. Friedrich Gulda ma w swoim bogatym dorobku nagraniowym albumy bliższe jazzowej, jak i klasycznej stylistyce. Joe Zawinul raczej zawsze pozostawał bliżej jazzu. Obaj jednak odebrali w Wiedniu klasyczne fortepianowe wykształcenie.

Kompozycja Joe Zwinula, to klasyczny big bandowy numer zagrany z rozmachem. Sporo dłuższy utwór Gulda to klasyczny walc, o zmiennym metrum pozwalający na jazzowe pochody fortepianów…

W sumie to muzyczna ciekawostka, ale niezwykle ciekawa i z pewnością warta zainteresowania, nawet jeśli nie będziemy brali pod uwagę nazwisk widniejących na okładce…

Friedrich Gulda & Joe Zawinul
Music For Two Pianos
Format: LP
Wytwórnia: WDR/ BirdJAM / Jazzline
Numer: 4049774780073

31 sierpnia 2012

Krzysztof Herdzin Trio – Pałac Szustra, Warszawa, 30.08.2012


Wczoraj w Pałacu Szustra w Warszawie zagrał Krzysztof Herdzin ze swoim trio, w którym sekcję rytmiczną tworzą Robert Kubiszyn – kontrabas i gitara basowa i Cezary Konrad – perkusja. Nadkomplet publiczności, okupującej nie tylko salę, w której odbywał się koncert, ale także wszystki możliwe przejścia, korytarze, salę obok oraz obszerny taras. Czyli organizacyjny sukces.

Krzysztof Herdzin

Muzycznie było wybitnie. To był jeden z tych wieczorów, których nie zapomina się nigdy. Koncert był też transmitowany w internecie na antenie RadioJAZZ.FM. Dziś garść zdjęć. Moją relację przeczytacie we wrześniowym numerze JazzPRESSu, który będzie dostępny całkiem za darmo już w poniedziałek.

Krzysztof Herdzin

Cezary Konrad

Robert Kubiszyn

Robert Kubiszyn

Simple Songs Vol. 61


Witajcie po wakacyjnej przerwie. Czas wrócić do opowieści o jazzowych standardach… Ale to dopiero za tydzień. Dziś postanowiłem zrobić coś zupełnie innego. Nie wahałem się ani chwili. Dziś temat wybrało za mnie przeznaczenie…

O wspólnej, trzygodzinnej audycji o Charlie Hadenie rozmawialiśmy z Michałem Foggiem i Agnieszką Zdziech od ponad roku. Wszyscy mamy w ramówce RadioJAZZ.FM pasma w środowy wieczór. Tej audycji jednak już nigdy nie będzie. Nie ma już Michała Fogga. Zmarł po trwającej wiele miesięcy chorobie, w czasie której zachowywał przez cały czas właściwy sobie optymizm i wiarę w to, że to On pokona chorobę, a nie odwrotnie. Niestety się nie udało…

Dla mnie nauka z tego jest oczywista. Jeśli mam coś zrobić jutro, muszę zrobić to dziś. Jutra może nie być jutro… Tak więc dziś, przy pierwszej możliwej okazji zrobię tą audycję sam. Nie tak , jak zrobiłbym ją z Michałem i Agnieszką, wtedy pewnie przyniósłbym do studia te bardziej free jazzowe i rockowe nagrania Charlie Hadena, bo Michał przyniósłby z pewnością i parę płyt z serii Montreal Tapes i duety z Gonzalo Rubalcabą i nagrania Michaela Breckera. Dziś usłyszycie więc i te utwory, które przyniósłby Michał i te, które należałyby do mojej części audycji.

Zacznijmy więc od ostatniego nagrania przed śmiercią Michaela Breckera z udziałem Charlie Hadena. Dziwnym znakiem jest fakt, że wśród sporej ilości płyt, które przyniosłem do studia, ta właśnie znalazła się na wierzchu.

* Michael Brecker – Chan’s Song - Nearness Of You

Kolejna płyta, to nagraniu Charlie Hadena, którym chciałem Michała zaskoczyć. Już tego nie zrobię, ale nagranie z pewnością warte jest prezentacji. I znowu dziwnym trafem to, w oryginale piosenka o tragicznej śmierci… Kompozycja Erica Claptona i Willa Jenningsa, tu w wykonaniu wybitnego grona jazzowych artystów: Joshua Redman – saksofon tenorowy, Pat Metheny – gitara, Charlie Haden – kontrabas i Billy Higgins – perkusja.

* Joshua Redman Tears In Heaven - Wish

Teraz fragment płyty, którą Michał z pewnością przyniósłby do studia. Był wielbicielem francuskiej muzyki, a to album z pewnością bardzo francuski. Zawiera najbardziej znane i grywane do dziś kompozycje Django Reinhardta w wykonaniu Charlie Hadena i francuskiego gitarzysty Christiana Escoude. Album ukazał się we Francji w 1979 roku.

* Charlie Haden & Christian Escoude – Nuages - Gitane

Kolejny dziś album z udziałem Charlie Hadena, to płyta, która miała być dla Michała niespodzianką. Tym razem Charlie Haden zagra z pianistą. Nasz dzisiejszy bohater grywał z największymi gigantami fortepianu. Nagrywał też w ostatnich latach dla mało znanej audiofilskiej wytwórni Naim. To właśnie tej wytwórni zawdzęczamy legendarne wśród fanów artysty „The Private Collection”. Dziś jednak będzie fragment innego albumu. To wspólne nagrania Charlie Hadena i Chrisa Andersona. Muzycy zagrają nieśmiertelny temat „Body And Soul”.

* Charlie Haden & Chris Anderson – Body And Soul – None But The Lonely Heart

Duety kontrabasu i fortepianu to niełatwa forma muzyczna, wymagająca technicznie i aranżacyjnie. Charlie Haden często sięga po tą formę dość często. Całkiem niedawno album, którego fragmentu teraz posłuchamy był naszą radiową płytą tygodnia… To również prawie na pewno (nikt przecież nie zna zawartości archiwów muzycznych wytwórni) ostatnie przed śmeircią nagranie Hanka Jonesa.

* Charle Haden & Hank Jones – Going Home – Come Sunday

O tej płycie przeczytacie tutaj: Charlie Haden & Hank Jones - Come Sunday

Kolejne nagranie i kolejna niekoniecznie najbardziej znana płyta w dorobku Charlie Hadena. To wręcz już prehistoryczny album Keitha Jarretta – „Treasure Island” z 1974 roku. Melodii „Introduction And Yaqui Indian Folk Song” nie może dziś zabraknąć…

* Keith Jarrett - Introduction And Yaqui Indian Folk Song – Treasure Island

O tej płycie przeczytacie tutaj: Keith Jarrett - Treasure Island

W płytowym dorobku Charlie Hadena ważne rozdziały to zespół Quartet West i monumentalny wręcz cykl Montreal Tapes. Oba rozdziały wypada więc zacytować. Zacznijmy od Quartet West.

* Charlie Haden Quartet West – Always Say Goodbye – Always Say Goodbye

O tej płycie przeczytacie tutaj: Charlie Haden Quartet West - Always Say Goodbye

I na koniec coś, co z pewnością spodobałoby się Michałowi. To fragment mojego ulubionego albumu z cyklu Montreal Tapes – nagrania z Gonzalo Rubalcabą i Paulem Motianem. Kameralne, pełne pięknego fortepianu. Gonzalo Rubalcaba to pianista wybitny, choć trzeba przyznać, że miewa słabsze nagrania i koncerty. Kiedy ma dzień, potrafi zaczarować publiczność. 3 lipca 1989 roku miał dzień…

* Charlie Haden with Gonzalo Rubalcaba and Paul Motian – La Pasionaria – The Montreal Tapes

Michał… To wszystko było dla Ciebie…

29 sierpnia 2012

Henryk Miśkiewicz - <Full Drive 2 > Live At Jazz Cafe Lomianki


W pierwszych dniach czerwca pełen muzycznej energii i nowych pomysłów zespół Henryka Miśkiewicza znany wielbicielom jako <Full Drive> zarejestrował w Łomiankach w Jazz Cafe materiał na album, który ma zostać wydany jako <Full Drive 3>. Koncerty były wyśmienite, podobnie zresztą, jak te poprzednie uwiecznione na płytach <Full Drive> i <Full Drive 2>. Oczekiwanie na wydanie trzeciego albumu w ramach projektu &#60Full Drive&#62 postanowiłem umilić sobie wracając do poprzednich nagrań.

O czerwcowym koncercie przeczytacie tutaj: <Full Drive> feat. Michael Patches Stewart - Jazz Cafe Łomianki

Od nagrania części drugiej minęło już 5 lat. Tamten koncert mnie ominął. Dziś już nie pamiętam dlaczego. Może o nim się nie dowiedziałem, Albo byłem gdzieś daleko od Warszawy… Wiem jednak, znając nastrój panujący w Jazz Cafe w Łomiankach, że dzisiejszy album doskonale oddaje atmosferę tych dwu marcowych wieczorów, kiedy został zarejestrowany.

Energią i pomysłami członków zespołu z tych dwu koncertów można by obdzielić parę polskich płyt. Niezależnie od tego, czy muzycy grają kompozycje własne, czy znane lub mniej znane standardy, zawsze robią to na swój sposób, znajdując niemal w każdym utworze miejsce na wyśmienite solówki. Tak też prawdopodobnie będzie brzmiał <Full Drive 3>, ale pewnie jeszcze trochę na ten album poczekamy.

Na razie możemy cieszyć się poprzednimi nagraniami. Dziś piszę o części drugiej, ale w zasadzie to samo można napisać o części pierwszej. To pełne luzu świetne zespołowe granie uwzględniające w aranżacjach przygotowanych przez wszystkich członków zespołu ich inwencję improwizacyjną. Stąd też utwory o stosunkowo prostych i uniwersalnych tematach trwają tak długo, aby dać wszystkim szansę.

<Full Drive 2> to najwyższej próby kompozycje Stevie Wondera, Juliana Cannonballa Adderleya (a nie jak podano mylnie na okładce Nata Adderleya), czy Leona Russella i nieustępujące im utwory będące dziełem członków zespołu. To pełne ognia solówki i pełne entuzjazmu okrzyki i oklaski publiczności. To muzyka przebojowa i jednocześnie nigdy nie przekraczająca granicy pomiędzy przebojem a graniem pod publiczkę i wirtuozerskimi popisami. Wirtuozerii tu dużo, ale w dobrym tego słowa znaczeniu i z sensem. A mimo to słychać, że po obu stronach sceny, która zresztą w Jazz Cafe jest mocno umowna, zabawa była przednia. Tak samo było na koncertach <Full Drive 3> w czerwcu tego roku i mam nadzieję, że to będzie słychać na płycie… Fani czekają… Ja również nie mogę się już doczekać premiery…

Henryk Miśkiewicz
<Full Drive 2> Live At Jazz Cafe Lomianki
Format: CD
Wytwórnia: Grami
Numer: 5905674316097

27 sierpnia 2012

Bester Quartet – Metamorphoses


Zespół Bester Quartet, znany wielu fanom również jako The Cracow Klezmer Band od lat tworzy alternatywną muzyczną rzeczywistość, często zupełnie ignorowaną przez sporą część mediów i tym samym nieznaną wielu polskim słuchaczom. Co mam na myśli?

Otóż, wbrew narzekaniom i utyskiwaniom, które dość łatwo usłyszeć w jazzowym środowisku, zarówno muzyków, jak też tzw. działaczy i tych co o muzyce piszą, Bester Quartet robi światową karierę. Jakoś znajduje pieniądze na kolejne projekty, ma kontrakt ze światową wytwórnią, dystrybucje na całym świecie, gra sporo koncertów, nagrywa coraz bardziej dojrzałe płyty. Skutecznie wygrywa w wielu krajach wyścig nie tylko do serc, ale też, co w sumie dla zawodowców równie ważne – do portfeli fanów ciekawej muzyki.

Tym samym muzycy zespołu udowadniają, że zwyczajnie trzeba robić swoje, każdego dnia coraz lepiej i lepiej, skupiać energię na myśleniu o nowym projekcie, a nie narzekać na fakt, że z grania jazzu nie ma pieniędzy. To właśnie część alternatywnej rzeczywistości, bo Bester Quartet to prawdziwa gwiazda światowa, w odróżnieniu od gwiazd niby światowych, które znane są praktycznie tylko z regularnego bywania na polskich wakacyjnych festiwalach.

„Metamorphoses” – najnowszy album zespołu, jest wydawnictwem wytwórni Tzadik, sprawnie działającej w zasadzie na całym świecie oficyny wydawniczej Johna Zorna, słynnej z popularyzacji muzyki, której nie daje się przypisać żadnej jednoznacznej stylistycznej metki sklepowej. Tak też jest od zawsze z muzyką Bester Quartet, zespołu, który w początkowym okresie pozostawał, przynajmniej z marketingowego punktu widzenia w kręgu muzyki klezmerskiej, co potwierdzała poprzednia nazwa – The Crakow Klezmer Band. Od samego początku jednak muzycy zespołu nie byli kustoszami w muzeum na Kazimierzu. Zawsze improwizowali i poszukiwali nowych brzmień, czerpiąc inspiracje zarówno z muzyki jazzowej, współczesnej awangardy, dawnej żydowskiej tradycji, nagrań wirtuozów różnego rodzaju instrumentów akordeonopodobnych i wielu innych, nieco trudniejszych do zidentyfikowania źródeł. To, że ich płyty do dziś ukazują się w serii Radical Jewish Culture może jednych zachęcić, a drugich zniechęcić. Jeśli jesteście w tej drugiej grupie – nie patrzcie na etykietki. Słuchajcie muzyki. Warto.

Jeszcze parę płyt Jarosława Bestera i jego kolegów z zespołu, a uwierzę, że za pomocą akordeonu i skrzypiec można stworzyć w kilku taktach nastrój dowolny nastrój równie efektywnie, jak za pomocą trąbki i tenorowego saksofonu. Klimaty żydowskie, paryskie kafejki, jazzowe kluby Nowego Jorku, podkrakowska wieś… Może być na wesoło, albo na smutno, wszystko jedno, wszystko się uda. To wszystko usłyszycie na „Metamorphoses”. A kiedyś myślałem, jak wielu, że jazzowy kwintet z trąbką i saksofonem jest najdoskonalszą formą małego zespołu muzycznego… Zaczynam przekonywać się do tego, że są też inne, co najmniej równie dobre.

W nagraniu płyty gościnnie wziął udział utalentowany trębacz Tomasz Ziętek, który uzupełnia brzmienie zespołu zarówno czystym tonem akustycznej trąbki, jak i nieco przekształca ją za pomocą elektroniki. Dodaje dodatkowy wymiar do i tak pełnej przestrzeni i muzycznych kolorów muzyki zespołu.

To przepiękny album. Podobno John Zorn uznał, że to najlepsze nagranie Bester Quartet. Ja tego nie słyszałem i nie wiem, czy to prawda, ale z pewnością to jedna z najlepszych płyt tej grupy. Z niecierpliwością czekam na możliwość usłyszenia tych świetnie napisanych melodii na żywo.

Bester Quartet
Metamorphoses
Wytwórnia: Tzadik
Format: CD
Numer: 702397817024

26 sierpnia 2012

The Modern Jazz Quartet And The Swingle Singers – Place Vendome


To nie jest najlepsza płyta The Modern Jazz Quartet, ani też The Swingle Singers. To jednak doskonały przykład tego, jak dwa zespoły potrafią razem stworzyć nową jakość. To coś, co w biznesie często nazywane jest efektem synergii. W Kanonie jazzu powinno znaleźć się kilka płyt The Modern Jazz Quartet i przynajmniej jeden album The Swingle Singers – „Jazz Sebastian Bach”. Przyjdzie na to pora, dziś jednak wspólny produkt obu grup – „Place Vendome”.

Oba zespoły nie stroniły od klasycznych inspiracji. Możecie zatem trochę ponarzekać, że to mało jazzowa płyta. Ma jednak w sobie tak wiele uroku, że trudno się jej oprzeć. Trzeba mieć na nią dzień, ale jeśli taki się zdarzy, pokochacie tą muzykę bez reszty. Jest niezwykle elegancka, dopracowana, perfekcyjna, niektórzy powiedzieliby, że salonowa. No cóż, z pewnością nie ma w sobie atmosfery awangardowego klubu z nowojorskiej sutereny. Ale czy to w jakiś sposób ją dyskwalifikuje? Na pewno nie. Bach i Purcell zobowiązują, a kompozycje Johna Lewisa nie są od nich gorsze. To materiał, który zabrzmiałby nieźle w filharmonii nawet dzisiaj, mimo tego, że ważną częścią uroku tych nagrań jest ich odrobinę staromodne brzmienie i momentami mocno przewidywalne aranżacje. Czy to jednak coś złego?

Zdecydowanie nie. Nawet najwierniejsi zwolennicy nieprzewidywalnych improwizacji potrzebują kiedyś odrobiny dźwiękowej oczywistości, piękna wynikającego nie z przekraczania granic, ale z perfekcyjnego poruszania się po wydeptanych ścieżkach.

Brzmienie głosów wokalistów splata się w zupełnie magiczny sposób z wibrafonem Milta Jacksona i fortepianem Johna Lewisa. Dziś takie łączenie różnych stylów i inspiracji nikogo nie dziwi, ale w 1966 roku ten projekt uchodził za dość nowatorski. Współpraca tych dwu zespołów była nieunikniona i musiała się kiedyś wydarzyć. Obie grupy zmierzały naprzeciwko siebie od początków swojej kariery. The Modern Jazz Quartet coraz śmielej, głównie za sprawą nowatorskich kompozycji Johna Lewisa wprowadzał do swoich nagrań wiele rozwiązań formalnych, które były słuchaczom znane z kompozycji Bacha, a The Swingle Singers odkrywali stopniowo, że od czasów Bacha w muzyce wydarzyło się wiele ciekawego. Kiedy w 1963 roku ukazał się ich album „Jazz Sebastian Bach”, stało się jasne, że ich muzyka wymknęła się wszelkim klasyfikacjom.

W końcu lat osiemdziesiątych Philips poprosił Johna Lewisa o ponowne zgranie albumu z wykorzystaniem oryginalnych taśm z 1966 roku. Dysponuję wydaniem analogowym z lat siedemdziesiątych. Praca Johna Lewisa poprawiła klarowność dźwięku. To jeden z niewielu przypadków, kiedy grzebanie w pierwotnych nagraniach pomogło muzyce. Wersja cyfrowa wydana na płycie CD brzmi lepiej. Ta muzyka potrzebuje przestrzeni i klarownego dźwięku. Za sprawą cyfrowej obróbki zyskała brzmienie, które pozwala jej zabłysnąć nowym blaskiem. Nieczęsto polecam wersje cyfrowe. W tym przypadku tak jest. Nie dysponuję nowoczesnym wydaniem analogowym, ale kolejna przeróbka z cyfry na analog nie może nic do muzyki dodać… Tak więc płyta CD jest w tym wypadku najlepszym nośnikiem.

O wspomnianej płycie The Swingle Singers przeczytacie tutaj: The Swingle Singers - Jazz Sebastian Bach

The Modern Jazz Quartet And The Swingle Singers
Place Vendome
Format: CD
Wytwórnia: Philips
Numer: 042282454522