03 października 2019

Things Behind The Sun – CoverToCover Vol. 13

W 2012 roku postać Nicka Drake’a przedstawiła polskiej publiczności Grażyna Auguścik. Zrobiła to w sposób w mojej ocenie wybitny, godny jednego z najbardziej oryginalnych gitarzystów i poetów XX wieku. Do albumu Man Behind The Sun: The Music Of Nick Drake” napisałem słowo wstępne i zdania nie zmieniam. Może z jednym wyjątkiem – Bob Dylan Nobla już dostał.


Nick Drake to ukryty skarb. Każdy zna Boba Dylana. On jest wielkim poetą. Niektórzy potrafią jednak dostrzec, że są też inni, a wśród nich tacy, którzy mimo, że nie zrobili równie wielkiej światowej kariery, zasługiwali na nią z pewnością. Częścią legendy wielu muzyków jest ich krótkie bądź pogmatwane życie… Wśród nich są z pewnością Tim Hardin i Tim Buckley – Amerykanie i jeden jedyny w gronie największych poetów rocka Anglik – Nick Drake. Co różni amerykański folk od angielskiego, a raczej Nicka Drake’a od pozostałych? Nick Drake to nie tylko teksty, to również świetne muzycznie kompozycje. U Nicka Drake’a muzyka nie jest tylko dodatkiem do śpiewanego tekstu. Jest jego częścią, podkreślającą jego znaczenie nie tylko melodią, ale też aranżacją, wykorzystującą całkiem pokaźne instrumentarium do tworzenia mrocznej, co tu dużo ukrywać… depresyjnej aury. W ten sposób Nick Drake staje się Muzykiem a nie tylko poetą z gitarą w ręku.

Jednak nie to najbardziej odróżnia Nicka Drake’a od Boba Dylana, Tima Hardina i Tima Buckleya, to fakt, że śpiewa o swoich własnych, a nie cudzych emocjach i uczuciach. Bob Dylan pozostaje największym poetą rocka. Powinien dostać za to literackiego Nobla (niestety do dziś nagrody nie dostał…. A czasu na to pewnie coraz mniej, bo Nobla przyznaje się tylko żyjącym). Jednak Bob Dylan to głos pokolenia, Tim Hardin i Tim Buckley też śpiewają często komentując bieżące wydarzenia, czy opowiadając historie podsuwane przez innych. Taką tradycję odziedziczyli po poprzednim pokoleniu wędrujących bardów – Woodym Guthrie i Pete Seegerze. To samo w sobie nie jest złe, jednak za wszystkich śpiewać się nie da. Nick Drake tego nie robił, nie chciał naprawiać świata, nic nie chciał… poza śpiewaniem i opowiadaniem światu tego, co miał w głowie ten ogarnięty nieśmiałością introwertyk.  Nic nie chciał… Wielu uważa, że nawet nie chciało mu się żyć...

Nick Drake nie był głosem pokolenia, śpiewał o swoim świecie, nie o świecie innych. Był i do dziś jest w związku z tym prawdziwy i aktualny… Nick Drake potrafił napisać melodie, które przyklejają się do ucha i nie potrafimy o nich zapomnieć. Niebanalne, nieoczywiste, a jednak takie, które latami będziemy nucić nie wiedząc co to jest. W melodiach Nicka Drake’a można odnaleźć zarówno elementy dawnej muzyki staroangielskiej, jak i zaszczepione przez muzyków Fairport Convention bluesowe frazy, ale to w sumie nie jest najważniejsze… Tej muzyki nie da się rozłożyć na czynniki pierwsze, bo nie trzeba… A to cecha nagrań najwyższej próby.

Tak więc to muzyka w pełni autorska, emocjonalna, raczej niezbyt łatwo poddająca się adaptacjom. Dlatego też niezwykle rzadko jego piosenki nagrywają inni. Pierwszym, który się odważył był Elton John, zanim wydał swoją pierwszą autorską płytę i zanim ukazała się pierwsza płyta samego Nicka Drake’a. Później sukcesem były raczej nagrania instrumentalne – jak choćby Brada Mehldaua.
Nick Drake był nie tylko poetą. Był wirtuozem gitary. Na jego drugim z trzech albumów zagrał John Cale (Velvet Underground), przyszedł do studia na chwilę i już tam został.  Robert Smith (The Cure) nazwę zespołu wymyślił zainspirowany jedną z piosenek Nicka Drake’a, a jego grę na gitarze nazwał niemożliwą do podrobienia. Jego nagrania fascynują dzisiejsze gwiazdy, jak Peter Buck (R.E.M.), Kate Bush, Ben Watt (Everything But The Girl), Paul Wheeler, czy Elvis Costello.

Wielu porównuje jego historię do równie niezwykłego życia Roberta Johnsona. On również nagrywał śmiertelnie zawstydzony wciśnięty w najciemniejszy zakątek studia, tak jak Nick Drake swój ostatni album – „Pink Moon”. Mieli tyle samo lat, kiedy umarli. Nick nagrał 28 piosenek i 4 miniatury instrumentalne, Robert 29 piosenek i trochę wersji alternatywnych… Obaj nie byli zbyt popularni za życia. Obaj są dziś postaciami niezwykle ważnymi dla historii muzyki. O obu krąży wiele legend związanych z niezwykłą techniką gry na gitarze. Obaj czekali na odkrycie jakieś 25 lat… Ja mam jednak wrażenie, że szczyt popularności Nicka Drake’a jeszcze przed nami…

Tyle opisu znalazło się wciśnięte drobnym drukiem na okładkę albumu Grażyny Auguścik. Wspomniane 3 wersje Things Behind The Sun” sprawdzają się doskonale położone obok siebie. Mam nadzieję, że zachęcą Was do poznania całej twórczości Nicka Drake’a. Liczne jego biografie, a także, a może przede wszystkim teksty piosenek, ciągle czekają na polskie tłumaczenie.

Utwór: Things Behind The Sun
Album: Pink Moon
Wykonawca: Nick Drake
Wytwórnia: Island
Rok: 1972
Numer: 042284292320
Skład: Nick Drake – g, p, voc.

Utwór: Things Behind The Sun
Album: Man Behind The Sun: Songs Of Nick Drake
Wykonawca: Grażyna Auguścik
Wytwórnia: GMA / EMI
Rok: 2012
Numer: 5099972371527
Skład: Grażyna Auguścik – voc, Rob Clearfield – p, el. p, synth, John McLean – g, Anthony Gravino – strings, Chihsuan Yang – viol, Lilianna Zofia Wosko -cello, James Davis – tp, Matt Ulery – b, Jon Deitemyer – dr.

Utwór: Things Behind The Sun
Album: Live In Marciac
Wykonawca: Brad Mehldau
Wytwórnia: Nonesuch / Warner Bros.
Rok: 2011
Numer: 073597981391
Skład: Brad Mehldau – p.

02 października 2019

Simple Songs 2019/2020 – Vol. 4 – 01.10.2019


Historię mojej znajomości z niezwykłą muzyką Judee Sill zostawiam sobie do książki, która już dawno byłaby gotowa, gdyby nie ciągle nowe historie, które potrzebuję do niej dopisać. Ta jest egzotyczna, zawiera nieoczekiwane zdarzenie, niezwykle szczęśliwe zakupy i tkwiącą głęboko w pamięci i prawie zapomnianą historię, przeczytaną wiele lat temu w wyśmienitej książce Barneya Hoskynsa „Hotel California: Singer-Songwriters and Cocaine Cowboys in the LA Canyons 1967-1976”. 
  • Crayon Angels – Judee Sill – Judee Sill (Abracadabra: The Asylum Years Disc 1)
  • Jesus Was A Cross Maker – Judee Sill – Judee Sill (Abracadabra: The Asylum Years Disc 1)

Zupełnie inne muzyczne klimaty tworzy nowozelandzka wokalistka zdecydowanie współczesna – Ria Hall. Kiedy śpiewa po angielsku, nie odnajduję w jej muzyce wiele ciekawych nut. Jednak, kiedy sięga po teksty inspirowane maoryskim folklorem i teksty w języku, którego nie rozumiem i nawet nie potrafię nazwać, jest ciekawiej. Uważam, że języki wysp Pacyfiku sprzyjają muzykowaniu i dobrym melodiom. 
  • In These Trenches – Ria Hall feat. Te Kahupakea Rolleston – Rules Of Engagement
  • Te Kawa O Te Riri – Ria Hall – Rules Of Engagement

Tal Wilkenfeld jest przykładem niezwykłej muzycznej transformacji. Kiedy debiutowała za sprawą wyśmienitej, choć raczej niezauważonej przez wielu płyty „Transformation” w 2007 roku, z miejsca została jedną z najbardziej obiecujących basistek młodego pokolenia. Zagrała z Jeffem Beckiem i Herbie Hancockiem. Dziś częściej można ją usłyszeć grającą na basie proste melodie w towarzystwie amerykańskich artystów rockowych, z których większość mogłaby być jej rodzicami, a nawet dziadkami (jak Jackson Browne), a sama wzięła się za nagrywanie wokalu i partii gitary do całkiem zgrabnie napisanych popowych piosenek. Jak dla mnie trochę szkoda, ale gdyby cały pop wyglądał tak, jak najnowsza płyta Tal Wilkenfeld – „Love Remains”, świat byłby odrobinę ciekawszy. 
  • Cosmic Joke – Tal Wilkenfeld – Transformation
  • Corner Painter – Tal Wilkenfeld – Love Remains
  • Love Remains – Tal Wilkenfeld – Love Remains

Doskonały album przygotował Michał Urbaniak. Mam co prawda wrażenie, że większość dźwięków skrzypiec gdzieś już słyszałem, jednak album przygotowany w doborowej międzynarodowej obsadzie brzmi świeżo i inspirująco. 
  • Red Bus To Freedom – Michał Urbaniak – For Warsaw With Love

Egzotyka podwójna – nowozelandzka gitarzystka Julie Bevan nagrała swój najnowszy album w Nowej Zelandii i Brazylii z udziałem zespołu muzyków w tych dwu lokalizacjach. Całość musiała zostać zmontowana, bowiem sama liderka wymieniona jest w składzie obu zespołów. 
  • Wind Flower – Julie Bevan – Kaleidoscope
  • Anchored In Time – Julie Bevan – Kaleidoscope

30 września 2019

Eryk Kulm – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Eryk Kulm urodził się w Sopocie w 1952 roku. Kiedy w tym samym Sopocie odbywał się historyczny festiwal, miał 4 lata. Nigdy nie słyszałem, żeby wtedy coś o festiwalu wiedział. Za to całą swoją muzyczną młodość spędził w niezwykle prężnie działającym sopockim muzycznym światku. To przecież właśnie w Trójmieście wydarzył się pierwszy festiwal jazzowy i właśnie tam odbywały się pierwsze koncerty big-bitowe. To wcale nie był przypadek. Portowe miasta wybrzeża obfitowały w świeże dostawy płyt z importu marynarskiego i opowieści o innym, odległym, fascynującym świecie podawane z pierwszej ręki.

Jego ojciec, też zresztą Eryk był oficerem muzycznym na Batorym. Jego syn – też Eryk jest dobrze startującym do zawodu uzdolnionym muzycznie aktorem. Taka już tradycja w rodzinie.

O muzycznych początkach Eryka Kulma wiadomo niewiele. W początkach lat siedemdziesiątych grał dixieland w gdańskim Dekathlon Dixieland Jazz Band, o którym mało kto dziś pamięta. Być może zaczynał jako wokalista w zespole Takty Jerzego Kosseli, który grał w pamiętanym do dziś sopockim Baraku. Kulm nie miał wtedy jeszcze 15 lat. Jak sam kiedyś wspominał, w klubie Zofii Komedowej Casino Jazz At Night usłyszał Mieczysława Kosza i Romana Gucia Dyląga. Wtedy postanowił, że to nie Takty i Trzy Korony, a jazz będzie jego przeznaczeniem.

Pojawił się na krótko w składzie tria Ludomira Januszkiewicza – pianisty z Gdańska, niegdyś laureata Międzynarodowego Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu (bodajże w 1974 roku) z Markiem Szyszkiewiczem na basie. Wtedy powstały chyba pierwsze nagrania Kulma, choć dziś ślad po nich zaginął. Według samego Januszkiewicza, zespół kilkakrotnie nagrywał muzykę w studiu Polskiego Radia w Gdańsku, ale nigdy nie została ona wydane.

W 1971 roku Zbigniew Jaremko założył Jazz Carriers. Zanim Eryk Kulm został perkusistą zespołu, na bębnach grali Zbigniew Kitliński i Kazimierz Jonkisz. Na jedynej płycie zespołu „Carry On!” Eryka Kulma nie usłyszymy. Szkoda, że nie zachowały się i takie nagrania. Z Jazz Carriers Eryk Kulm współpracował w 1974 roku. Krótko później wyjeżdża na chwilę do USA, na stypendium w Berklee do Bostonu jako jeden z pierwszych polskich muzyków. Owa chwila miała potrwać 14 lat. Z Bostonu Eryk Kulm przeprowadził się do Nowego Jorku. W USA rozwijały się umiejętności muzyczne Eryka Kulma, choć z tych lat nie zachowały się żadne nagrania.

O pobycie Eryka Kulma w USA trudno dowiedzieć się czegokolwiek, oprócz tego, że nauczył się tam niezwykle dużo. Grywał w Nowym Jorku, miał własny zespół złożony z amerykańskich muzyków. Jakiś czas mieszkał podobno w Miami, gdzie grał na ulicach. Bywał też uczestnikiem jazzowych rejsów wycieczkowych. W czasie jednego z nich w 1988 roku grał jam z Dizzy Gillespiem. Zdarzało się, że z muzyki nie wystarczało na życie, nie stronił więc od przeróżnych zajęć z nią nie związanych.

Do Polski muzyk wrócił w 1989 roku, będąc jednym z tych, którzy oprócz doświadczeń muzycznych do działającego w zmieniony sposób kraju i rynku muzycznego przywieźli nie tylko doświadczenia artystyczne, ale też biznesowe. Pierwsze polskie grania po tak długiej przerwie zapewnił mu zespół Zbigniewa Namysłowskiego znany jako Q. Tam spotkał Andrzeja Jagodzińskiego, który miał wkrótce wejść w skład pierwszego składu najważniejszego zespołu Eryka Kulma – Quintessence. Współpracę z zespołem Namysłowskiego udało się zapisać na płycie, wydanym w 1989 roku albumie „Vismaya”. Kto wymyślił tą okładkę, nie wiem, ale nie należy do udanych dzieł, za to muzycznie płyta jest jak najbardziej godna polecenia. Skład zespołu Namysłowskiego z Andrzejem Jagodzińskim, Jackiem Niedzielą, Jerzym Bartzem i Erykiem Kulmem dawał gwarancję sukcesu.

W 1991 roku na Jazz Jamboree Eryk Kulm gra z Ewą Bem. W 1992 roku ukazuje się pierwsza płyta formacji Quintessence, znowu może z niekoniecznie najpiękniejszą okładką – „Birthday” za to z zawartością gwarantującą tytuł płyty roku Jazz Forum. W ciągu kilku lat z członków zespołu Quintessence będzie można ułożyć encyklopedię polskiego jazzu lat dziewięćdziesiątych.

Od 1993 roku Eryk Kulm Jazz Productions organizuje w Warszawie Harenda Jazz Festival – w pierwszej edycji oprócz Quintessence wystąpiło trio w składzie z Wojciechem Karolakiem, Tomaszem Szukalski i Erykiem Kulmem. Nigdy tego składu nie słyszałem, ale znam wiele fantastycznych relacji tych, co słyszeli. Sam skład oczywiście jakości nie gwarantuje, ale intuicja podpowiada mi, że ten akurat musiał być wyjątkowy. Znowu niestety to zespół, który pozostał tylko w pamięci tych, którzy słyszeli koncert w Harendzie i może kilka innych.

W tym samym 1993 roku ukazuje się nagrany niemal 3 lata wcześniej wyśmienity album Piotra Wojtasika z udziałem Eryka Kulma noszący tytuł Piotra Wojtasika” – dość oczywisty dla debiutanckiego nagrania. Według mnie, to jedna z najciekawszych płyt Wojtasika w jego dorobku do dziś. Okazało się również, że ten album zapowiadał dłuższą współpracę obu muzyków.

Na festiwalu Jazz nad Odrą Kulm gra z Bradem Terry’m. Z Wojtasikiem w składzie zespół Quintessence nagrywa jeszcze dwa albumy – „Infinity” w 1994 i „Live” w 1995. Ten pierwszy to również jedno z najwcześniejszych nagrań Leszka Możdżera. Płyta koncertowa to wybitne solówki Wojtasika. Eryk Kulm jest liderem dającym wiele miejsca swoim muzykom.

W 1997 Quintessence chwilowo nie ma, jest za to Eryk Kulm Jazz Quartet w składzie równie spektakularnym - Piotr Baron, Jacek Niedziela, Wojciech Niedziela i Eryk Kulm. Powstaje płyta „Classic Jazz Quartet”. W kolejnym roku zespół zmienia skład na międzynarodowy i adektwatnie nazwę na Eryk Kulm International Quintet. Quintessence miał powrócić dopiero w 2005 roku w składzie będącym mieszanką rutyny i młodości: Robert Majewski, Tomasz Pruchnicki, Paweł Tomaszewski, Andrzej Zielak i lider – Eryk Kulm. Później pojawia się jeszcze „Life Moves Forward” i tegoroczna nowość – „Private Things” znowu w składzie będącym połączeniem rutyny i młodości.

Od początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy po raz pierwszy usłyszałem Quintessence, zespół był dla mnie jednym z najlepszych na świecie przykładów tego, jak można grać nowoczesny jazz wypełniony szacunkiem dla tradycji gatunku. Jak można nie eksperymentując i nie puszczając oka do publiczności efekciarskimi solówkami wygrywać ankiety, nagrywać doskonałe albumy i idąc własną drogą zwyczajnie robić swoje. Sam Eryk Kulm jest wybitnym liderem, fantastycznym perkusistą i doskonałym przykładem tego, że muzyka broni się sama. Nie potrzebuje wyrafinowanego marketingu, światowych nazwisk, kosztownych produkcji. Wystarczy mieć pomysł, talent i trochę szczęścia do wyboru współpracowników.

Szkoda tylko, że Eryk Kulm nie rozpieszczał nigdy fanów częstym wydawaniem płyt. Może jednak mniej znaczy lepiej. Każda płyta z jego udziałem jest arcydziełem. Stan jego zdrowia nie pozwala niestety na dalsze koncertowanie, zawsze jednak zostaje nadzieja na cudowne uzdrowienie.

29 września 2019

Andrea Keller - Transients Volume 1

„Transients” to fascynujący pomysł. Album jest unikalnym połączeniem twórczych poszukiwań idealnego tria, a czasem kwartetu z niezwykle spójnym stylistycznie brzmieniem i doskonałymi kompozycjami. Andrei Keller udaje się utrzymać spójność brzmienia niezależnie od tego, czy gra z gitarą, saksofonem, czy klasyczną sekcją rytmiczną.


Projekt gry w różnych składach powstał trochę przypadkowo. Na scenie jednego licznych klubów w Melbourne Andrea Keller postanowiła urządzić sobie rodzaj castingu na kolejnych muzyków do zespołu. Miała jednocześnie testować brzmienie różnych muzyków i reakcje publiczności. Wkrótce okazało się, że większość składów sprawdza się doskonale i z żadnego z nich liderka nie chciała zrezygnować. Tego rodzaju projekt musi być ciężki do produkcji koncertowej – trzeba zabrać sporo ludzi i część z muzyków nie ma zbyt wiele do zrobienia przez większość wieczoru. W warunkach australijskich odległości między klubami liczone są w tysiącach kilometrów i podróż samochodem raczej nie wchodzi w grę. Mimo takich trudność projekt rozwija się doskonale od 2016 roku i całkiem niedawno pojawił się pierwszy z cyklu albumów dokumentujący dopracowane na koncertach kompozycje.

Andreę Keller usłyszałem po raz pierwszy za sprawą albumu, który nagrała wspólnie z trębaczem o czechosłowackich korzeniach – Miroslavem Bukovskim. Andrea również ma czeskie korzenie. W Australii w zasadzie każdy ma jakieś korzenie…

Andrea Keller i Miroslav Bukovski w towarzystwie kilku innych muzyków z antypodów zaproponowali ciekawe spojrzenie na muzykę Krzysztofa Komedy („The Komeda Project”). Z perspektywy Australii tematy Komedy nie są słowiańskimi melodiami pisanymi do filmów, a rasowymi jazzowymi standardami. Z tego albumu zapamiętałem również grającego na puzonie Jamesa Greeninga.

Z „Transients Volume 1” zapamiętam oprócz liderki przede wszystkim gitarzystę Steve’a Magnussona. To właśnie w towarzystwie elektrycznej gitary kameralny zespół Andrei Keller brzmi najciekawiej. Nie jestem jeszcze do końca przekonany, czy istnieje jakieś odmienne, spójne brzmienie australijskiego jazzu. Nie odkryłem jak dotąd żadnej cechy wspólnej łączącej przeróżne produkcje z Australii, jednak w kompozycjach Andrei Keller jest coś odmiennego, rozpoznawalnego, czego nie potrafię jeszcze do końca zdefiniować. Staram się dopasować określenia do lokalnego sposobu życia i odkrywam w dźwiękach tego albumu unikalne połączenie australijskiego luzu z niezwykle rzetelnym podejściem do tego, co się robi.

Andrea Keller jest niezwykle aktywną artystką. Prowadzi równolegle kilka projektów, gra solo, kiedyś występowała w zespołach innych muzyków, dziś koncentruje się na własnych projektach w większości również w oparciu o własne kompozycje, choć jeśli będziecie mieli okazję posłuchać jej albumu solowego z kompozycjami Wayne Shortera – „Footprints: The Wayne Shorter Project”, być może odkryjecie, że w Australii potrafią mieć własne muzyczne zdanie na przeróżne tematy – od Komedy do Shortera.

Projekt Transients i część kompozycji istnieje już od mniej więcej dwóch lat. Mnie na koncert zespołu nie udało się jeszcze trafić, ale liczę na wzmożoną działalność koncertową związaną z premierą kolejnej części cyklu zapowiedzianą na listopad. Jeśli tylko „Transients Volume 2” trafi do moich zbiorów, z pewnością refleksją o tym albumie podzielę się z wami niezwłocznie, podobnie jak relacją z koncertu.

Andrea Keller
Transients Volume 1
Format: CD
Wytwórnia: Andrea Keller
Numer: 9345195011556