Gregory
Porter, sam nazywa siebie muzykiem, wokalistą jazzowym, jest jednak gwiazdą
światowego formatu. Uwielbiają go nie tylko fani jazzu w wydaniu sprzed lat, pamiętający
najważniejsze improwizujące wokalistki i ci, którzy nie widzą świata poza
Frankiem Sinatrą. Swoją cudowną bezpośredniością zjednuje sobie zwolenników
wszędzie, gdzie się pojawi, łączy pokolenia i zakopuje podziały. Kiedy wydaje
płytę, dostaje jazzowe Grammy. Podróżuje po świecie, jest obecnie jednym z
nielicznych muzyków jazzowych, który potrafi połączyć doskonałą muzykę z
popularnością, nie idzie na artystyczne kompromisy, ale trafia do wszystkich.
Nie tylko śpiewa, ale też pisze teksty i komponuje. Długo czekał na swój czas,
kiedy świat już go zauważył, nie odpuszcza. Potrafi współpracować z muzykami
tak skrajnymi, jak Renee Fleming i tworzącym eksperymentalną muzykę
elektroniczną duetem Disclosure. Niedawno odwiedził Warszawę i pomiędzy przeróżnymi
komercyjnymi wystąpieniami znalazł chwilę na jazzową rozmowę. Po tej krótkiej
chwili wiem, że miałbym wielką ochotę zaprosić go na kolację i posłuchać z nim
moich ulubionych płyt, powspominać opowieści o najwspanialszych nagraniach
sprzed lat, źródłach inspiracji i fascynacji. Niestety kolejka do uroczego,
pełnego pozytywnej energii wieczoru w towarzystwie Gregory Portera jest
nieskończenie długa. Na początek musiał mi wystarczyć 15 minut…
fot. (c) Piotr Gruchała
Rafał
Garszczyński: Na
początek chciałbym zapytać o Twoje zapowiadane już od kilku miesięcy nowe
wydawnictwo – płytę DVD? Kiedy wreszcie będzie można ją kupić?
Gregory
Porter: Masz
na myśli nagranie koncertowe?
RG: „Live
In Berlin” to wydawnictwo dostępne już od kilku miesięcy, pytam o film
dokumentalny „Don’t Forget Your Music”. To Twoje najnowsze wydawnictwo…
GP: Będzie
dostępne już wkrótce. Dystrybutorzy są nieco zaskoczeni dużym zainteresowaniem
ze strony festiwali filmowych. Nie znam jeszcze dokładnej daty.
RG: Nie
mogę wyjść z podziwu, obserwując Twoje niespożyte pokłady pozytywnej energii i
umiejętności jednoczenia widowni, bez względu na miejsce na świecie i różnice
pokoleniowe, to w dzisiejszym świecie rzecz niezwykła.
GP: Jestem
z tego bardzo dumny. Na koncerty przychodzą całe rodziny, babcie z wnuczkami.
To fascynujące, takie sytuacje interesują mnie bardziej niż śpiewanie dla fanów
jazzu, uwielbiam łączyć ludzi, muzycznie, intelektualnie, towarzysko w zasadzie
w każdy sposób.
RG: Kiedy
odwiedzasz sklep z płytami, gdzie chciałbyś odnaleźć swoje albumy? Na półce z
jazzem, muzyką pop, czy może zupełnie gdzie indziej?
GP: Lubię,
kiedy tam są, jazz, blues, gospel, soul, pop. Uważam się za artystę jazzowego.
Wykorzystuję wszystkie inne gatunki muzyczne do wyrażenia siebie na sposób
jazzowy. Moje Grammy to nagrody jazzowe, to dla mnie ważne. Jestem więc uważany
za artystę jazzowego. Jeśli moja muzyka jest nowoczesna i dostępna dla
wszystkich i jest jazzem, to jest dla mnie powód do dumy.
RG: No
cóż, ludzie żartują, że jak wydajesz płytę, to nie warto już nic wydawać, bo
Grammy i tak będzie Twoje… (to nawiązanie
do faktu, że za dwie swoje ostatnie płyty Gregory Porter dostał nagrodę Grammy
w kategorii Best Jazz Vocal Album. Ta sztuka w czasach, kiedy jazzowych albumów
wokalnych nie dzieli się na męskie i żeńskie udała się tylko Alowi Jarreau,
Dianne Reeves i Nancy Wilson.). Powinna zatem powstać nowa kategoria Grammy
– Best Jazz Vocal Album Not Performed By Gregory Porter
GP: Świetny
pomysł.
RG: Nie
myślisz czasem, że bycie artystą jazzowym raczej przeszkadza w zdobyciu
szerszej publiczności?
GP: Nie
uważam, żeby jazz był jakimś brzydkim słowem, albo oznaczał coś negatywnego.
Trzeba pokazywać ludziom jak wiele jazz ma do zaoferowania, jak bardzo
różnorodny potrafi być. Weźmy choćby Sarah Vaughan i Bobby McFerrina. Są
przecież tak różni. Betty Carter i Frank Sinatra śpiewali standardy w jakże
różny sposób. Jaz to temat niezwykle obszerny Trzeba poświęcić mu trochę czasu,
poznać i dowiedzieć się, czy znajdziesz w jazzie coś dla siebie. Jeśli słuchasz
odpowiednio długo, skupiasz się i koncentrujesz, z pewnością znajdziesz coś dla
siebie.
RG: Fani
jazzu to już wiedzą, ale wielu ludzi ucieka, kiedy słyszy, że będą grali jazz.
GP: Masz
rację, kojarzą jazz z czymś trudnym, nieznanym. Jazz to nie tylko trudne improwizacje,
to także Eddie Harris, Billy Cobham, czy Les McCann. Jest wiele możliwości.
RG: Często
muzycy jazzowi pozostają niestety znani tylko fanom jazzu, tylko dlatego, że są
jazzowi. Weźmy choćby cały jazz elektryczny, wszystko co powstało w latach
siedemdziesiątych. Wspomniałeś już Lesa McCanna, było też choćby Weather Report
i cały ruch elektryczny. Oni wszyscy byli muzykami jazzowymi. Dla mnie jazzem
jest wszystko co nieprzewidywalne, kiedy idę na koncert lubię myśl, że usłyszę
coś co zdarzy się tylko ten jeden raz. Każdy koncert musi być inny. Tobie udaje
się połączyć szeroką popularność i autentyczność bez artystycznych kompromisów.
GP: Dla
mnie ważna jest całość, tekst, barwa mojego głosu, kompozycja, unikalna
kombinacja różnych cech, trafiam do ludzi i cieszę się tym. Oczywiście szanuję
fanów skupionych na jednym gatunku, tych którzy słuchają jazzu, czy soulu.
Szanuję ludzi, sam próbuję połączyć jazz, soul i gospel, a także sztukę pisania
piosenek w jedną całość, moją autorską. Cieszę się, kiedy widzę, że
publiczności się to podoba.
RG: Piszesz
teksty i komponujesz własne piosenki. Nie myślałeś o śpiewaniu jazzowych standardów?
GP: Chciałbym
siedzieć tylko w studiu i nagrywać 10 płyt rocznie, ale to z wielu względów
niemożliwe. Mam nadzieję, że moja kariera będzie rozwijała się tak, że będę
mógł wyrazić siebie za pośrednictwem własnych piosenek, ale również śpiewać
wszystkie dobre piosenki, nie tylko amerykańskie, ale też inne. Będę też
dodawał elementy znane z muzyki folk, gospel i soul, jazzowa ekspresja pozwala
sięgać do takich utworów.
RG: Tworzysz
na bieżąco listę takich ulubionych utworów, żeby o niczym nie zapomnieć?
GP: Tak
to mniej więcej wygląda, zbieram dobre utwory. Takie nagranie może wydarzyć się
już wkrótce. Słucham też sporo muzyki brazylijskiej i tej z Południowej Afryki.
Nie rozumiem słów, ale interesują mnie takie formy ekspresji. Moja kariera
wystartowała dość późno, ale nigdzie się nie spieszę. Na wszystko jest właściwy
czas.
RG: No
właśnie, jaką muzykę znajdę na Twoim Ipodzie? Czego słuchasz?
GP: Trudno
stale słuchać nowej muzyki. Słucham sporo swoich nagrań. Szczególnie lubię
cieszyć się dobrą jakością, płytą analogową. Słucham Elli Fitzgerald, Joe
Passa, sporo wokalistów o niskim głosie, Billy Eckstine’a, „Copacabany” Sarah’y
Vaughan. Jednym z moich ulubionych nagrań jest to dokonane wspólnie przez
Cannonballa Adderley’a i Nancy Wilson. Słucham dużo muzyki, której słuchałem
jeszcze w college’u.
RG: Kiedy
możemy się spodziewać nowego albumu?
GP: Prace
już trwają. To będzie album skoncentrowany na muzyce Nat King Cole’a. Będzie
też spora orkiestra.
RG: Tak
więc wokalne Grammy 2018 już rozdane…
GP: …śmiech…. Jest wiele dobrej muzyki.
Jestem wdzięczny życiu za to gdzie jestem.
RG:
Dużo podróżujesz. Czy dostrzegasz różnice w odbiorze Twojej muzyki? Czy uważasz
że muzyka jest uniwersalna? W Twojej muzyce ważne są też teksty.
GP: Oczywiście
czasem trzeba się dopasować do publiczności. Wiem, że mam szczęście być
powszechnie akceptowanym wykonawcą, w Niemczech, Grecji, Meksyku. Wszędzie
reakcje są pozytywne, mimo tak różnych miejsc. To mnie cieszy. Muzyka jest dla
mnie misją. To ważne zdanie. Mam coś do powiedzenia. Jestem muzykiem jazzowym,
ale opowiadam też historie, chciałbym, żeby one pozostały na dłużej. Opowiadam
ludziom o miłości, szacunku. Kiedy śpiewam RG:
Gregory śpiewa fragment swojej piosenki: „There will be no love that’s dying
here”, to łączę się ze słuchaczami. Sądzę, że zapamiętają te słowa, może
zaśpiewają je następnego dnia i jeszcze następnego, może stanie się to częścią
ich życia. Sam czuję taką więź, kiedy śpiewam Nat King Cole’a RG: Tu znowu GP podśpiewuje fragment „Smile
though your heart is aching”. Te słowa dużo dla mnie znaczą. RG: Kolejny fragment a capella, znowu znany
z repertuaru Nat King Cole’a “Nature Boy” edena abheza: „The greatest thing
you’ll ever learn is just to love and be loved in return”. Te słowa też wiele znaczą dla
mnie. Mam nadzieję, że moje teksty są równie ważne dla mojej publiczności i że
pamiętają je dłużej i czasem sobie nucą.
RG: Co z
miejscami, gdzie grasz, w których ludzie nie znają angielskiego? Czują muzykę?
GP: Dokładnie
tak! Jednym z pierwszych miejsc gdzie spotkało mnie niesamowite przyjęcie, mimo
tego, że wielu nie rozumiało tekstów, była seria koncertów w Rosji i Ukrainie.
Graliśmy w salach koncertowych w takich miejscach jakNowosybirsk, Jekaterynoburg,
Kazań, czy Niżniewartowsk. Wielu słuchaczy nie znało niemal żadnego
angielskiego słowa, ale „Moon River” jest uniwersalne. Po jednym z koncertów
rozmawiałem z pewną starszą słuchaczką, miała pewnie z 80 lat, powiedziała mi,
że jej zdaniem śpiewałem o mojej matce. „Moon River” jest o czymś zupełnie
innym, tekst nie jest o mojej matce, ale dla mnie emocje związane są z moją
matką, jej siłą i energią, które mi przekazała. Ta kobieta to zrozumiała, to
było niesamowite.
RG: Twoja
energia jest niezwykle pozytywna. Podziwiam też Twoje wyczucie muzycznej
przestrzeni, tak jak największych mistrzów, cenię Ciebie nie tylko za nuty
zaśpiewane, ale też te, których nie zaśpiewałeś. Jesteś niesamowicie prawdziwą,
pozytywną osobą. Bardzo dziękuję za niezwykłą rozmowę.
GP: Bardzo dziękuję i zapraszam na moje koncerty.
Rozmowa przeprowadzona w kwietniu 2017 roku, wywiad ukazał się w majowym wydaniu miesięcznika JazzPRESS - do pobrania tutaj: JazzPRESS