28 listopada 2020

Kazimierz Jonkisz – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Kazimierz Jonkisz urodził się w 1948 roku w okolicach Oświęcimia. Jego pierwszym instrumentem był akordeon. W średniej szkole muzycznej w Bielsku-Białej zaczął uczyć się gry na perkusji. W wieku 18 lat zdobył z zespołem Andrzeja Zubka wyróżnienie na festiwalu Jazz Nad Odrą. Z Bielska-Białej przeniósł się do Krakowa, gdzie w 1971 roku ukończył Wyższą Szkołę Muzyczną. Niemal bezpośrednio po studiach trafił do sekstetu Zbigniewa Namysłowskiego. Z tym zespołem wystąpił po raz pierwszy na Jazz Jamboree w Warszawie rok później. Wziął również udział w nagraniu słynnego albumu „Winobranie” Namysłowskiego.

W kolejnej edycji Jazz Jamboree w 1973 roku pojawił się na scenie z zespołem Włodzimierza Nahornego, w którym grali wtedy Tomasz Szukalski, Jan Jarczyk i Paweł Jarzębski. Do współpracy z Włodzimierzem Nahornym Jonkisz powracał również w latach osiemdziesiątych. W pierwszej dekadzie swojej muzycznej kariery Kazimierz Jonkisz grał w zespołach Namysłowskiego, Nahornego i Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Współpracował również z Novi Singers, Studiem Jazzowym Polskiego Radia, grupą Jazz Carriers i Grupą Organową Krzysztofa Sadowskiego. Kazimierz Jonkisz wziął też udział w nagraniu albumu „Sound Of Marianna Wróblewska”.

W 1973 roku zupełnie przypadkiem tylko jeden raz Kazimierz Jonkisz zagrał koncert z Markiem Grechutą. O tym występie dowiedział się kilka godzin przed rozpoczęciem imprezy i odbył z zespołem jedynie krótką próbę. Po latach okazało się, że akurat ten koncert był nagrywany i płyta „Koncerty: Warszawa 1973” dołączyła do dyskografii Kazimierza Jonkisza. Tak rozpoczęła się kariera zespołu WIEM (W Innej Epoce Muzycznej), do którego Jonkisz ściągnął Pawła Jarzębskiego. Taki skład przez kilka lat towarzyszył na koncertach Markowi Grechucie.

W 1978 roku Kazimierz Jonkisz założył swój własny zespół z Andrzejem Olejniczakiem na saksofonach, Krzesimirem Dębskim na skrzypcach i Januszem Skowronem na instrumentach klawiszowych. Zaszczytny tytuł pierwszej polskiej jazzowej płyty nagranej przez perkusistę w roli lidera zespołu przypadł co prawda dwa lata wcześniej innemu Mistrzowi Polskiego Jazzu – Czesławowi Małemu Bartkowskiemu (album „Drum Dream”), jednak to grupa Jonkisza stała się pierwszym regularnie koncertującym polskim zespołem prowadzonym przez perkusistę.

Zespół ten nagrał w 1980 roku album „TiriTaka” zawierający materiał napisany przez Krzesimira Dębskiego. W składzie znalazł się oprócz wcześniej wymienionych muzyków grający na basie Andrzej Łukasik. W kolejnym, trudnym dla kultury roku 1981 Jonkisz z zespołem zagrał po raz kolejny na Jazz Jamboree.

Kilka lat później powstaje kolejny wyśmienity autorski projekt Jonkisza – album „XYZ” (wcześniej Jonkisz nagrał jeszcze „Top Six”), który jest jednym z pierwszych profesjonalnych nagrań Macieja Sikały. Płyta złożona z dwu sesji – w 1987 roku w zespole zagrali między innymi Marek Bliziński, Maciej Strzelczyk i Sikała, a sesja z 1984 roku powstała z udziałem Henryka Gembalskiego i Krzysztofa Popka. Tak więc śmiało można uznać, że Jonkisz w latach osiemdziesiątych lubił grać ze skrzypkami – Dębski, Gembalski i Strzelczyk to światowa czołówka tego instrumentu. Wcześniej Jonkisz grał również z Urbaniakiem. Z tego co wiem, chyba nigdy nie nagrał nic z Seifertem, choć być może istnieją jakieś nagrania Polskiego Radia z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych, kiedy Seifert pojawiał się w składach radiowych orkiestr prowadzonych przez Ptaszyna.

Wśród międzynarodowych sław z którymi grał Jonkisz są między innymi Larry Coryell, Eddie Henderson, Roy Hargrove, Kevin Mahogany i Al Cohn. A wśród polskich muzyków właściwie wszyscy najwięksi – Namysłowski, Wróblewski, Stańko, Makowicz, Muniak, Kosz i Urbaniak.

Od samego początku istnienia szkoły na Bednarskiej w Warszawie (1992 rok) Kazimierz Jonkisz pomaga kolejnym pokoleniom polskich perkusistów doskonalić technikę gry i zrozumieć sztukę największych mistrzów perkusji do których sam należy. Jak wielokrotnie przyznawał, do jego mistrzów należą Max Roach i Elvin Jones, podejrzewam, że ze wskazaniem na tego drugiego.

Od wielu lat Kazimierz Jonkisz prowadzi swój własny zespół, często nazywany Kazimierz Jonkisz Energy. Do składu tego zespołu często zaprasza młodych muzyków, przyjmuje też zaproszenia na gościnne występy. Grał z Leszkiem Możdżerem (pamiętny koncert na Jazz Jamboree w 1996 roku), z Piotrem Rodowiczem w jego projekcie Mungus Mingus. Z Karolakiem i Muniakiem Jonkisz nagrał „Spotkanie” (1999).

Grupa Kazimierz Jonkisz Energy grywa kiedy jest okazja, dokumentując czasem swoją muzykę („Jazz Energy” z 2013 roku), jednak w ostatnich latach Kazimierz Jonkisz skupił się na pracy pedagogicznej, choć na skali czasu i niezbyt często pojawiających się nowych nagraniach perkusisty ostatnie lata można uznać za bogate za sprawą wytwórni Fortune Productions, która w 2015 roku wydała wyśmienity album „6 Hours With Ronnie” z gościnnym udziałem amerykańskiego saksofonisty Ronnie Cubera (współpracownikiem Mingusa, Franka Zappy i Lee Konitza). Ten album był w 2015 roku naszą radiową płytą tygodnia i do dziś pozostaje jedną z najciekawszych pozycji w katalogu wytwórni. O tej płycie i o Kazimierzu Jonkiszu pisałem w 2015 roku:

„Kazimierz Jonkisz wie doskonale, na czym polega rola lidera. Jest powściągliwy, uważny, tworzy fundament i wyznacza kierunki. Szkoda tylko, że nie nagrywa częściej. To z pewnością jednak nie brak pomysłów, czy twórczej energii. Takie czasy. Najtrudniej znaleźć na rynku miejsce na zwyczajnie dobry album. Możecie pomóc – każdy z fanów jazzu może rozwiązać worek z prezentami, kupując ten album dla siebie, kupcie jeszcze parę sztuk w prezencie dla najbliższych. Dobra muzyka jest jednym z najlepszych prezentów na świecie…”

Zdania do dziś nie zmieniłem, choć do doskonałych albumów z lat osiemdziesiątych i nagrania z Ronnie Cuberem niedawno Jonkisz dołożył zupełnie zaskakująca nowość, znowu za sprawą Fortune Productions – album Borysa Janczarskiego i Rasula Siddika „Contemplation”, który również całkiem niedawno był naszą płytą tygodnia. W dodatku muzycy przypomnieli „Witchi Tai To” Jima Peppera, za co zasłużyli sobie u mnie na dodatkowe punkty.

O tej płycie pisałem: „Contemplation” to album prawdziwy, równie solidny, co zachwycający. Choć nie jest to zachwyt wynikający z jakiś szczególnie błyskotliwych momentów, niespodziewanych zwrotów akcji, czy innowacyjnych rozwiązań formalnych. Muzycy pokazują, że można zaskoczyć i zachwycić słuchaczy solidnością, rzetelnością i przede wszystkim prawdziwą emocją i wielkich szacunkiem dla mistrzów gatunku, których kompozycje zostały na koncercie zespołu Janczarskiego i Siddika wykorzystane, jako podstawa grupowej zabawy muzyką. Soczyste, męskie, granie klasycznego jazzowego duetu trąbki i saksofonu tenorowego uzupełnia sekcja łącząca doświadczenie (Kazimierz Jonkisz) z młodością – Michał Jaros. Zespołowi udało się osiągnąć fantastyczną równowagę pomiędzy całkowicie spontaniczną improwizacją i powstrzymaniem się od nadmiaru zbędnych dźwięków, które sprawiają, że przed wysłuchaniem albumu trzeba dla równowagi spędzić poprzednią godzinę w całkowitej ciszy.”

Mam wrażenie, że Kazimierz Jonkisz, jeden z najważniejszych polskich perkusistów jazzowych wszechczasów, zaskoczy nas jeszcze nie raz nowymi nagraniami, najpewniej z udziałem młodszych muzyków, którzy ciągle mimo dostępności teoretycznie wszystkiego w internecie wolą uczyć się bezpośrednio od wielkich mistrzów.

27 listopada 2020

Brad Mehldau – Suite: April 2020

Najnowsza solowa płyta Brada Mehldaua w mojej poczekalni spędziła kilka miesięcy. Ktoś mi powiedział, że jest wypełniona smutkiem i samotnością, a to ostatnia rzecz, której w obecnych czasach chciałbym doświadczyć i w dodatku Wam polecić. Choć przed przeróżnymi emocjami nie da się przecież uciec i muzycy też im ulegają. Album Mehldaua powstał w czasie krótkiej sesji nagraniowej w Amsterdamie w końcówce kwietnia 2020 roku. Nie pamiętam już sekwencji wydarzeń, jednak z pewnością w Holandii, tak samo jak w Polsce nie był to najciekawszy okres. Puste ulice, niepewna przyszłość, brak koncertów i kontaktu nie tylko z publicznością, ale też często z rodziną i znajomymi. Wtedy wydawało się wielu z nas, że to stan chwilowy, dziś wiemy, że jest jednak trochę inaczej. Mniej więcej od końca czerwca patrzyłem na swój egzemplarz „Suite: April 2020” od czasu do czasu i za każdym razem uznawałem, że to jeszcze nie ten dzień.

Aż wreszcie nadszedł moment, w którym stwierdziłem, że spróbuję. Istotnie, zbyt wielkiego optymizmu nie odnalazłem na powierzchni tego krążka. Mehldau stworzył dwanaście miniaturowych kompozycji układających się w spójną całość opowiadającą tytułami o niełatwej kwietniowej sytuacji. Nastrój muzyczny odpowiada tytułom – „Uncertainity”, „Keeping Distance”, „Remembering Before All Of This”, choć właściwie te dwanaście kompozycji mogło być połączone w jedną całość. Przypuszczam, że to było całkowicie spontaniczne nagranie.

W muzyce Brada Mehldaua zawsze odnajduję niezbędną dla wielkiej sztuki prostotę i przestrzeń właściwą największym pianistom wszechczasów. Czasem go ponosi i próbuje się popisywać, szczególnie w nagraniach koncertowych, jednak tym razem zagrał mniej dźwięków, co sprawiło, że album „Suite: April 2020” zaliczam do jego najciekawszych nagrań. Nie tylko w związku z tym, że jestem od wielu tygodni w nastroju skłaniającym mnie raczej do ograniczania zbędnych dźwięków, wydarzeń i zaskakujących zwrotów akcji. Również dlatego, że tak jest trudniej. Nie wystarczy biegłość techniczna, trzeba mieć jeszcze historię do opowiedzenia. Gdyby nie cała sytuacja epidemiczna, nazwałbym najnowszą płytę Mehldaua późnojesienną. Z pewnością, gdybym sięgnął po ten album w lipcu, uznałbym, że nie wyróżnia się specjalnie na tle poprzednich jego nagrań.

Dziś wiem, że jest inaczej. Być może dlatego, że cały świat wycisza się i ponownie zwalnia. Nie dotyczy to oczywiście części ludzi, głownie tych, którzy zajmują się ratowaniem naszej cywilizacji, ale myślę, że oni również docenią muzykę Brada Mehldaua. To bezpieczna przystań po całym dniu walki o życie innych, albo rozmyślaniu o niepewnej przyszłości. Z tym albumem jest tak jak z wciągającym serialem w telewizji – czeka się z niecierpliwością na kolejną nutę, kolejny odcinek, na to co za rogiem, jednak bez odrobiny lęku, że to co wydarzy się za chwilę będzie niemiłym zaskoczeniem. Przewidywalność może być intrygująca, albo kojąca, ta oferowana przez Brada Mehldaua jest zdecydowanie z tej drugiej kategorii.

Na swoich albumach Brad Mehldau często umieszcza ciekawe interpretacje znanych rockowych i popularnych piosenek. Tym razem uzupełnił swoją autorską suitę fortepianową znanym przebojem Neila Younga „Don’t Let It Bring You Down” i kompozycją Billy Joela „New York State Of Mind”. Tym samym stworzył mi dwa doskonałe tematy do cyklu CoverToCover.

Czterdzieści minut muzyki to trochę mało, jak na dzisiejsze standardy, jednak muzyki nie kupuje się na kilogramy. „Suite: April 2020” to jeden z tych albumów, które z pewnością będę chciał mieć na dłużej niż wytrzymuje płyta CD, w związku z tym kupię przy najbliższej okazji wersję analogową, a ta mieści się na jednym krążku, co gwarantuje sensowną cenę. Lepiej zagrać mnie i ciekawie. Brad Mehldau to wie, a ja mogę słuchać tej płyty kilka razy jednego wieczora, więc jej długość i tak nie ma dla mnie wielkiego znaczenia. W kategorii muzycznego dokumentu z czasów epidemii opowiadającego o nastrojach większości z nas, Brad Mehldau zajmuje zasłużone pierwsze miejsce i mam wrażenie, że nie będzie łatwo go wyprzedzić w tej konkurencji.

Brad Mehldau
Suite: April 2020
Format: CD
Wytwórnia: Nonesuch / Warner
Data pierwszego wydania: 2020
Numer: 075597919288

26 listopada 2020

Leszek Żądło – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Leszek Żądło, rocznik 1945, urodzony w Krakowie. W dzieciństwie śpiewał w chórze Filharmonii Krakowskiej. Chciał grać na trąbce. Jak to w trudnych dla jazzu latach powojennych, o wyborze saksofonu zdecydował dostęp do tego właśnie, podobno znalezionego na strychu instrumentu. Padło na saksofon, choć krótko wcześniej Żądło grał trochę na klarnecie. Studiował muzykę w Krakowie. Podobno w Szkole Muzycznej w Krakowie klasę saksofony utworzono specjalnie dla niego. Pierwszym profesorem saksofonu w Krakowie i nauczycielem Leszka Żądło został więc znany klarnecista Lesław Lic. W szkolnym zespole działającym w Krakowie pod nazwą Greenhorn Jazz Band Żądło grał jazz tradycyjny. W tym zespole grał też szkolny kolega Leszka Żądło – Tolek Lisiecki, który do dziś pojawia się w składach formowanych przez Żądło (European Art Ensemble). W tym zespole usłyszeli talent Leszka Żądło wiedeńscy muzycy działający w zespole Storyville Jazzband. Tak Żądło po raz pierwszy znalazł się w Wiedniu w 1965 roku. 

Z własnym International Jazz Quartet w Wiedniu właśnie Leszek Żądło wygrał konkurs, którego jurorem był sam Duke Ellington. O ten nagrodzie pisałem również przy okazji przedstawiania w cyklu Mistrzowie Polskiego Jazzu sylwetki Włodzimierza Nahornego. To zaowocowało kolejnymi studiami, tym razem w austriackim Grazu i Wiedniu. Za sprawą puzonisty Eje Thelina zainteresował się graniem free. W Wiedniu Żądło grał też z amerykańskim perkusistą Davidem Getzem, który kiedy wrócił do Stanów Zjednoczonych został perkusistą zespołu Janis Joplin – Big Brother And The Holding Company. Na studiach w Grazu siedział w jednej ławce z jednym z najważniejszych dziś niemieckich wokalistów rockowych Udo Lindbergiem. W Wiedniu Żądło grał z Friedrichem Guldą, Albertem Mangelsdorfem i Joachimem Kuhnem. Dostał stypendium w Berklee, ale wolał zamieszkać w Monachium.

Związek Leszka Żądło z niemiecką sceną jazzową rozpoczęły się na początku lat siedemdziesiątych, gdzie już w 1972 roku powstał Leszek Żądło Jazz Ensemble. Jedną z płyt zespołu wkrótce wydało Polskie Stowarzyszenie Jazzowe („Inner Silence”), a kilka lat temu w formacie cyfrowym wznowiło wydawnictwo Annex. Rozumiem, że uzyskali prawa do muzyki, ale nie udało się dotrzeć do twórców oryginalnej okładki, ale może przynajmniej tytuł warto zachować. Jednak muzyka przygotowana przez międzynarodowy zespół dowodzony przez Leszka Żądło doskonale broni się po latach.

Dobrze rozwijająca się w Niemczech kariera Leszka Żądło sprawiła, że jego związki z polskim środowiskiem jazzowym nieco się rozluźniły. Jednak od połowy lat siedemdziesiątych Żądło pojawi się dość systematycznie na krajowych scenach. Już w 1976 roku wystąpił na Ogólnopolskim Przeglądzie Studenckich Grup Jazzowych w Krakowie. To wydarzenie dało początek jednemu z najstarszych jazzowych festiwali w Polsce – Jazz Juniors.

W czasie emigracji spowodowanej stanem wojennym Polskę opuścił Janusz Stefański. Wtedy razem z przebywający już za granicą muzycy – Adzik Sendecki, Bronisław Suchanek i Leszek Żądło założyli razem ze Stefańskim kolejną ważną w muzycznej biografii Leszka Żądło grupę – Polski Jazz Ensemble. Zespół angażował się w projekty charytatywne wspierające pomoc dla Polaków w okresie stanu wojennego. W tym samy czasie wziął udział w nagraniu płyty „Fiftheen”, piętnastoletniego wtedy gitarzysty Bireli Lagrene’a, dla którego nie był to nagraniowy debiut, a już 3 płyta w jego bogatej dziś dyskografii. Na tej płycie wydanej w 1982 roku znalazł się utwór Jana Jankele „Solidarność”.

Leszek Żądło wielokrotnie pojawiał się też na słynnych warsztatach w Chodzieży, których często był dyrektorem artystycznym. Dziś, kiedy trwamy w oczekiwaniu na powrót do życia, które pamiętamy z początku roku należy już zacząć się zastanawiać, czy jakąkolwiek imprezę będzie jeszcze można związać z nazwą miasta. Internet nie ma jeszcze swojej geografii, ale z pewnością kiedyś ona powstanie i wtedy Leszek Żądło będzie dzielił się swoim doświadczeniem w świecie wirtualnym. Wykładał również na innych wydarzeniach warsztatowych. Brał udział w roli pedagoga w krakowskiej Letniej Międzynarodowej Akademii Jazzu. Wykłada od wielu lat w szkołach muzycznych w Wurzburgu i w Monachium.

Jednym z ciekawszych projektów jazzowych związanych z muzyką Fryderyka Chopina był program „All That Chopin” przygotowany w 2009 roku w Niemczech przez Leszka Żądło i rosyjskiego pianistę Leonida Czyżyka.

W czasie swojej kariery miał okazję grać razem z wielkimi gwiazdami światowego jazzu – Dexterem Gordonem, Elvinem Jonesem i jego Jazzmachine, Birelim Lagrene, Rashiedem Ali, Joe Lovano, Guntherem Lenzem, Georgem Russellem, a także orkiestrami Slide’a Hamptona i Thada Jonesa. Komponuje też muzykę teatralną i filmową. W takich projektach, ale też w nagraniach jazzowych od wielu lat partnerem Leszka Żądło jest wybitny niemiecki kompozytor Claus Bantzer.

Dziś wiodącym projektem muzycznym Leszka Żądło wydaje się być dobrze przyjmowany na naszych scenach Leszek Żądło European Art Ensemble, zespół, w którym spotykają się niezwykle doświadczeni muzycy – lider, a także grający na saksofonie barytonowym Wilhelm Scheer i Wojciech Groborz (p) z muzykami dopiero rozpoczynającymi swoje kariery – jak perkusista Bartłomiej Starowiejski.

Całkiem niedawno ukazał się zarejestrowany przez kwartet Leszka Żądło, nagrany w 2016 roku projekt poświęcony rekonstrukcji nigdy wcześniej nie nagranych kompozycji Krzysztofa Komedy napisanych do musicalu „Wygnanie z raju”. Album „Komeda. Wygnanie z raju” nagrał zespół z Leszkiem Kułakowskim (p), Piotrem Kułakowskim (b) i Jackiem Pelcem (dr).

Dla mnie sensacją było wydanie w 2018 roku przez Fortune Productions materiału zarejestrowanego w 1995 roku przez zespół Leszka Żądło z Andrzejem Cudzichem i Januszem Stefańskim. Niezwykle osobista płyta nagrana w dzień po pogrzebie Barbary Kwiatkowskiej-Lass, partnerki życiowej Leszka Żądło zawiera kompozycję tytułową, poświęconą aktorce, którą autor nagrywał wielokrotnie, jeszcze w latach siedemdziesiątych, po raz pierwszy chyba na płycie „Mallet Connection” niemieckiego wibrafonisty Wolfganga Lackerschmid z 1977 roku. Jeśli odnajdziecie gdzieś, pewnie na dużym składzie płyt używanych, gdzieś w Austrii, albo w Niemczech album „Swiss Radio Days Jazz Live Trio Concert Series Vol.36”, to znajdziecie tam „Miss B.” w wyśmienitej wersji koncertowej w wykonaniu Leszka Żądło z 1979 roku.

Okoliczności powstania albumu „Miss B.” sprawiły, że powstała płyta wręcz magiczna. Dla mnie jeden z najważniejszych albumów 2018 roku, mimo tego, że materiał powstał ponad dwadzieścia lat wcześniej.

Uczestniczył w nagraniu prawie setki albumów, ale zebranie choćby części jego dyskografii jest zadaniem niezwykle trudnym, choć wartym zachodu, bowiem te nagrania do których udało mi się dotrzeć są fantastycznym dowodem na to, jak wiele doskonałej muzyki omija nas, bo nie wiemy, że gdzieś na świecie, w niewielkich nakładach, zupełnie pozbawione reklamy i jakiejkolwiek promocji ukazują się płyty wybitne.

25 listopada 2020

Jana Herzen & Charnett Moffett – ’Round The World

Jana Herzen jest wokalistką i gitarzystką, która nie jest w Polsce specjalnie znana. Jej bluesowe płyty ukazują się od wielu lat nakładem wytwórni Motema Music. Nie jest to przypadek, bowiem to właśnie Jana Herzen stworzyła tą prężnie działającą wytwórnię niemal 20 lat temu. Nie jest to jednak przedsiębiorstwo skupione jedynie na promocji swojej właścicielki. W katalogu Motema Music debiutowali artyści dziś grający w pierwszej lidze komercyjnego jazzu, jak Gregory Porter. Motema wydawał też ciekawe albumy między innymi Geri Allen, David Murraya, Gingera Bakera, Johna Scofielda i Rufusa Reida. Jednak katalog wytwórni to przede wszystkim ciekawi artyści nieznani jeszcze na dużych jazzowych i bluesowych scenach.

Dla Motemy nagrywał też już wcześniej swoje albumy Charnett Moffett, a współpraca Jany Herzen z tym znakomitym basistą rozpoczęła się już w 2012 roku od ich wspólnego albumu „Passion of a Lonely Heart”. Ich najnowsze wspólne nagranie „’Round The World” zawiera kameralne wersje kilku znanych przebojów, kilku mniej znanych utworów i garść kompozycji własnych Jany Herzen. Wybór coverów obejmuje utwory znane między innymi z repertuaru Joni Mitchell, The Beatles, Men At Work i Roberty Flack. Napisane przez Herzen piosenki nie są jednak wcale słabsze. Wokalistka od lat udowadnia, że na scenie folkowej, jeśli liczy się nie tylko piękny tekst, ale też ciekawa muzyka, jest jednym z najciekawszych autorów nowego repertuaru.

Jej własna interpretacja „Both Sides Now” jest równie dobra, jak ta w wykonaniu Joni Mitchell sprzed ponad 50 lat. Chwilę zastanawiałem się, czy aby Herzen nie brzmi zbyt optymistycznie. Jednak rozwiązanie jest proste, to Joni Mitchell śpiewa po swojemu, a pierwszą wykonawczynią tego utworu była przecież Judy Collins i to raczej jej nagranie było wzorem dla Herzen. Gdybym dysponował tym nagraniem kiedy przygotowywałem odcinek CoverToCover poświęcony tej kompozycji, z pewnością wersja Herzen i Moffetta znalazłaby się w audycji. Podobnie byłoby z „Killing Me Softly”, nagranie z albumu „’Round The World” wygrałoby rywalizację o miejsce w audycji z Lalah Hathaway i Marcusem Millerem (również duet wokalistki i basisty).

Oczywiście tak znakomite covery doskonale sprzedają album, jednak najnowsze dzieło Jany Herzen i Charnetta Moffetta obroniłoby się doskonale tylko za pomocą premierowych kompozycji. Moim faworytem jest przebojowe „On The Outside”, piosenka, którą chętni usłyszałbym kiedyś w nieco mocniejszej oprawie instrumentalnej – miałaby szansę stać się dużym popowym przebojem pokazując, że można pogodzić ciekawą i niebanalną muzykę z szansą na trafienie do szerszej niż tylko ambitna jazzowa, publiczności.

Duet folkowej gitary z silnym pulsem jazzowego kontrabasu tworzy nieczęsto spotykaną głębię, pozwalając znaleźć równowagę między istotnymi w twórczości Herzen tekstami i ciekawą muzyką. Ten album mógłby istnieć również w wersji instrumentalnej, bowiem poza tekstem wiele ciekawego dzieje się również w warstwie muzycznej, będąc doskonałą propozycją na coraz dłuższe jesienne wieczory. Jeśli istnieje folk-jazz, to duet Herzen i Moffetta jest jego najlepszym przykładem. Trochę żałuję, że na płycie zabrakło jakiegoś dynamicznego utworu, w którym Moffett mógłby pokazać swoje niezwykłe umiejętności techniczne, bowiem potrafi on grać na kontrabasie tak funkowo, jak niewielu gitarzystów basowych za pomocą ich Fender Jazzbassów i tak delikatnie na gitarze basowej, jak wielu basistów na swoich wielkich kontrabasach. Na „’Round The World” gra chyba w większości na gitarze basowej, choć kto wie, może w studiu było całkiem inaczej?

Jana Herzen & Charnett Moffett
’Round The World
Format: CD
Wytwórnia: Motema
Data pierwszego wydania: 2020
Numer: 181212003659

24 listopada 2020

Grażyna Auguścik – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Grażyna Auguścik od lat jest w czołówce naszych jazzowych wokalistek. Jej artystyczna droga z wieloma ciekawymi zakrętami jest pełna pięknych widoków udokumentowanych wyśmienitymi albumami. Wszystko zaczęło się w Słupsku, od nauki gry na gitarze. Pod koniec lat siedemdziesiątych Grażyna zaczęła na serio zajmować się wokalistyką. Na początku śpiewała jazzowe standardy, ale też próbowała swoich sił w tak zwanej piosence studenckiej, co było w owych czasach modne i pozwalało znaleźć dużo większą publiczność, niż jazz. Na polskiej scenie festiwalowej Grażyna Auguścik debiutowała w Toruniu w 1977 roku. W Opolu zdobyła nagrodę dla debiutantki dwa lata później. Wygrywała też słynny festiwal piosenki studenckiej w Krakowie i festiwal jazzu tradycyjnego Złota Tarka, który wtedy odbywał się jeszcze w Warszawie. Zespół w którym śpiewała – Swing Orchestra Cracow wtedy jeszcze nazywał się Playing Family. Dziś pamiętają go raczej tylko fani jazzu tradycyjnego, ale popularny nie tylko w Polsce skład miał niezwykłe szczęście do wokalistek i wokalistów. W swoim składzie oprócz Grażyny Auguścik gościł też między innymi Lorę Szafran i Andrzeja Zauchę.

Dziś powiedzielibyśmy – artystka uniwersalna – za co się nie weźmie, to wygra. Kolejne polskie nagrody dla Grażyny Auguścik to wielokrotne zwycięstwa w kategorii wokalistek jazzowych w plebiscytach Jazz Forum, już w XXI wieku. Tego rodzaju kariera nie dawała jednak specjalnej szansy na rozwój artystyczny. Dlatego też po zdobyciu kilku nagród na polskich festiwalach, najważniejszym z perspektywy czasu zakrętem, a właściwie nawrotem nawet, okazała się dla Grażyny decyzja o wyjeździe na studia muzyczne do Berklee College Of Music do Bostonu. Pewnie była tam jedną ze starszych i raczej najbardziej doświadczonych studentek. Wtedy nie było jeszcze wiadomo, że ten wyjazd będzie oznaczał rodzaj emigracji, a raczej początek życia na walizkach, ciągle, do dziś gdzieś w zawieszeniu między Stanami Zjednoczonymi i Polską.

Amerykańska kariera, nagrania i koncerty zaczęły się dla Grażyny Auguścik jeszcze w czasie studiów. Ostatecznie studia w Berklee ukończyła w 1992 roku, odbierając dyplom z wyróżnieniem z rąk Ala Jarreau i Phila Collinsa. Swoją pierwszą autorską płytę nagrała w 1988 roku w składzie absolutnie mistrzowskim – z Tomaszem Szukalskim, Arturem Dutkiewiczem, Piotrem Biskupskim i Witoldem Szczurkiem. Większość repertuaru na ten album skomponował Artur Dutkiewicz. A można było przecież prościej, sięgając po wypróbowane standardy. Ten album wyznaczył kierunek rozwoju talentu Grażyny Auguścik, który trwa do dziś – artystki poszukującej, zaskakującej i ciągle znajdującej nowe muzyczne pomysły, najczęściej będące dla jej fanów czymś zupełnie niespodziewanym.

Na kolejny album Grażyny fani musieli czekać aż 8 lat – studia, Ameryka, budowanie sieci kontaktów i występy po obu stronach Atlantyku zabierały sporo czasu. „Don’t Let Me Go” z 1996 roku to debiut Grażyny w towarzystwie amerykańskich muzyków, część z nich pojawia się do dziś na jej płytach i kiedy budżet na to pozwala, również na koncertach. Wśród tych najbardziej zaangażowanych we wspólne z Grażyną projekty jest gitarzysta John McLean i wokalista Paulinho Garcia, który również wyśmienicie gra na akustycznej gitarze.

Kolejne albumy Grażyna Auguścik nagrywa zarówno w towarzystwie muzyków amerykańskich, jak i polskich. Wśród nagranych w kraju płyt znajdziecie między innymi dwa albumy z Urszulą Dudziak („Kolędy” i „To i Hola”). Ten drugi album Amerykanie nazwaliby folkowym. Na tej płycie, która powstała w 2000 roku znajdziecie kompozycje Moniuszki i ludowe melodie opracowane przez Tadeusza Sygietyńskiego.

W 1997 oku pojawił się album „Pastels” – duet Grażyny Auguścik i Bogdana Hołowni z repertuarem złożonym z amerykańskich standardów. Chwilę później miało okazać się, że Grażyna Auguścik potrafi zaśpiewać nie tylko polskie i angielskie teksty, ale równie dobrze odnajduje się w repertuarze brazylijskim śpiewając razem z Paulinho Garcią po portugalsku na płycie „Fragile”, która zawiera również wyśmienitą interpretację tytułowego przeboju Stinga.

Jednym z najbardziej przebojowych i trafiających często do domowych zbiorów nie tylko jazzowej publiczności i fanów Grażyny na całym świecie okazał się album „The Beatles Nova” z 2011 roku nagrany razem z Paulinho Garcią zawierający doskonale zaaranżowane, jazzowe wersje kompozycji Johna Lennona i Paula McCartneya.

Grażyna Auguścik jako jedna z nielicznych na świecie podjęła się przygotowania albumu poświęconego piosenkom napisanym przez kultowego angielskiego artystę Nicka Drake’a. Drake w Polsce zupełnie nieznany, w Stanach Zjednoczonych wymienia się go często jednym tchem z Timem Hardinem i Timem Buckley’em. Niewątpliwie największym poetą folku i rocka pozostaje Bob Dylan, jednak to właśnie Hardin, Buckley i Drake są niedoścignionymi wzorami dla ambitnych twórców śpiewanych tekstów od niemal pół wieku. Moim zdaniem album „Man Behind The Sun” jest jednym z najciekawszych w zawierającym niemal 20 pozycji solowym dorobku Grażyny Auguścik. Gdybym miał wybrać trzy płyty, od których powinniście zacząć przygodę z jej nagraniami – stawiam na „Man Behind The Sun”, „The Light” z 2005 roku i „Live Sounds Live” w doskonałym amerykańskim składzie z gościnnym udziałem Jarosława Bestera na akordeonie.

Jednak ta podstawowa dyskografia Grażyny to dopiero początek opowieści o jej trwających do dziś niezwykłych poszukiwaniach kolejnych ciekawych artystycznie i zaskakujących muzycznie wyzwań. W katalogu nagrań Grażyny Auguścik znajdziecie również pozycje zupełnie niestandardowe.

W 2014 roku powstał album „Inspired By Lutosławski” wypełniony muzyką Witolda Lutosławskiego i przygotowany zarówno z muzykami jazzowymi (Atom String Quartet), jak i zajmującymi się na co dzień polską muzyką klasyczną i dawną. Z The Cracow Klezmer Band (Bester Quartet) nagrała dwie kompozycje Johna Zorna na płycie poświęconej Bruno Schulzowi („The Cracow Klezmer Band Plays The Music Of John Zorn - Sanatorium Under The Sign Of The Hourglass: A Tribute To Bruno Schultz”). W towarzystwie muzyków The Intuition Orchestra i Zdzisława Piernika nagrała doskonały awangardowy album „Fromm”. Spróbujcie kiedyś zestawić tą płytę z „The Beatles Nova”, a zobaczycie, że mało kto w muzycznym uniwersum potrafi w tak wybitny sposób pozostawić swój znak rozpoznawczy na tak skrajnie różnych muzycznie płytach.

Grażyna Auguścik kiedy ma okazję, chętnie gra też z największymi nazwiskami. Śpiewała między innymi z Jimem Hallem, Johnem Medeskim, Tootsem Thielemansem, Michaelem Breckerem i Patricią Barber. Śpiewa też często gościnnie na płytach muzyków, z którymi nagrywa w Stanach Zjednoczonych – Johna Kregora, Paulinho Garcii, Mata Ullery i innych. Kiedy przyjeżdża do Polski również pojawia się w roli gościa specjalnego na wielu sesjach nagraniowych. Zgromadzenie pełnej dyskografii Grażyny Auguścik jest niezłym wyzwaniem. Jej własne albumy są w większości dostępne, większość z nich wydała sama. Co innego występy gościnne, to spore wyzwanie dla kolekcjonerów, podobnie jak jej debiut nagraniowy – „Sunrise Sunset” wydany przez Polskie Nagrania.

Grażyna od dawna mieszka na stałe w Chicago. Często gra również koncerty w Polsce. Potrafi uwieść największe sale koncertowe wypełnione po brzegi wymagającą publicznością, jak i dać z siebie wszystko dla kilkunastu osób. Kocha muzykę, od lat będąc jej oddaną bez reszty. Nie szuka popularności, codziennie robi swoje.

Grażyna powiedziała mi kiedyś, że głos jest potęgą. Istotnie, to najbardziej skomplikowany instrument na świecie, wyposażony w nieskończoną ilość barw i przewyższający możliwościami artykulacyjnymi wszystkie inne skonstruowane przez człowieka maszyny do produkcji dźwięków. Dlaczego więc nie ma zbyt wielu wybitnych wokalistek? Żeby śpiewać, trzeba mieć coś do opowiedzenia. Można być wirtuozem gitary lub saksofonu. Nie można być wirtuozem głosu. Śpiew jest sposobem na przekazywanie emocji i narzędziem do wyrażania siebie umożliwiającym opowiedzenie historii, których nie da się opowiedzieć przy pomocy innego instrumentu. Jestem przekonany, że jeszcze nie raz Grażyna Auguścik zaskoczy nas wszystkich swoimi nowymi pomysłami i kiedy będzie już można normalnie koncertować, zobaczymy ją w kolejnych zupełnie innych od dotychczasowych wcieleniach na żywo.

22 listopada 2020

The End – CoverToCover Vol. 91

Utwór Jima Morrisona jest z pewnością jedną z najsłynniejszych piosenek o zerwaniu autora z dziewczyną w historii muzyki rockowej. Początkowo był zwykłą piosenką, jednak pogrążający się w żalu Morrison rozbudowywał utwór, aż ten stał się niemal 12 minutową dramatyczną epopeją, jaką fani The Doors znają z ich debiutanckiego albumu. Długa forma pozwoliła zespołowi zmieścić w nagraniu nie tylko męki Morrisona, ale też sporo wyśmienitej muzyki. Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale tekst zawierający frazy w rodzaju „Ride the snake to the lake” połączony z nieprzewidywalną witalnością i dzikimi tańcami na scenie spowodował wyrzucenie zespołu nawet z tak postępowego miejsca, jakim był w 1966 roku klub Whisky a Go Go w Los Angeles. Jednak The Doors udało się zaistnieć, w równej mierze za sprawą charyzmy Jima Morrisona, co jazzowej wyobraźni Raya Manzarka i Robbie Kriegera. Po śmierci Morrisona w 1971 roku zespół nie za bardzo mógł się zdecydować jaką muzykę chcieliby tworzyć i po nagraniu dwóch kolejnych albumów (w tym moim zdaniem udanego „Full Circle”) i próbie powrotu na scenę w końcówce lat siedemdziesiątych poddać się ostatecznemu rozkładowi. Pozostali muzycy działają na scenie realizując w małej skali swoje własne projekty do dziś (Ray Manzarek zmarł w 2013 roku).

Zespół szybko stał się obiektem kultu, a śmierć Morrisona pomogła stworzyć legendę. Za „The End” trudno zabrać się bez niepowtarzalnej energii wokalisty. Trzy lata po śmierci wokalisty piosenkę zaśpiewała wyśmienicie Nico nagrywając płytę „The End” w towarzystwie Briana Eno i Johna Cale’a. Niedawno „Riders On The Storm” i „The End” przypomniał niemiecki pianista Joachim Kuhn, który w chwili premiery płyty „The Doors” miał dwadzieścia kilka lat i może pamiętać utwory Morrisona z tego okresu. To właśnie Kuhn po raz pierwszy pokazał, że „The End” to również znakomicie napisana melodia.

Utwór: The End
Album: The Doors
Wykonawca: The Doors
Wytwórnia: Elektra / Asylum / Warner
Rok: 1967
Numer: 75597400724
Skład: Jim Morrison – voc, Robbie Krieger – g, Ray Manzarek – p, org, John Densmore – dr.\

Utwór: The End
Album: Beauty & Truth
Wykonawca: Joachim Kuhn New Trio feat. Chris Jennings & Eric Schaefer
Wytwórnia: ACT Music
Rok: 2016
Numer: ACT 9816-2
Skład: Joachim Kuhn – p, Chris Jennings – b, Eric Schaefer – dr.

Utwór: The End
Album: The End
Wykonawca: Nico
Wytwórnia: Island
Rok: 1974
Numer: 731451889226
Skład: Nico – voc, harmonium, Phil Manzanera – g, Brian Eno – synth, John Cale – bg, xylo, g, synth, org, marimba, perc, p, el. p, Vicki Wood – b voc, Annagh Wood – b. voc.