23 maja 2020

Michał Ciesielski - Share Location

Na polskiej scenie muzycznej mamy co najmniej trzech Michałów Ciesielskich. Jest gitarzysta grający flamenco oraz Michał Jan Ciesielski – saksofonista grający między innymi ze Sławomirem Jaskułke. Dziś jednak o najnowszej płycie Michała Ciesielskiego – pochodzącego z Gdańska pianisty i kompozytora. Jego solowy album „Share Location” ukazał się w końcówce 2019 roku, więc ciągle zalicza się do nowości. Szczególnie, że ostatnio świat jakby trochę zwolnił.


Album złożony jest w całości z autorskich kompozycji inspirowanych podróżami autora – przynajmniej tak sugerują tytuły utworów. Michał Ciesielski jest muzykiem doświadczonym, aktywnym na międzynarodowych scenach i udzielającym się w roli pedagoga na niezwykle konkurencyjnym i największym na świecie rynku muzycznym, czyli w Chinach. Kiedy jest w Polsce, gra w wielu różnych składach, pojawiając się na scenie i w studiu między innymi z Piotrem Lemańczykiem, Maciejem Grzywaczem i Maciejem Sikałą. Jest również liderem działającego od kilku lat tria Confusion Project z Piotrem Gierszewskim i Adamem Golickim. Zarówno zespół Confusion Project, jak i sam lider i autor „Share Location” – Michał Ciesielski, mają na swoim koncie już kilka albumów, jednak dopiero najnowsza produkcja pianisty zwróciła moją uwagę. Do poprzednich nagrań wrócę w najbliższym czasie, żeby przekonać się, czy kiedy się ukazywały, utonęły w natłoku innych ciekawych nowości, czy nie okazały się wystarczająco intrygujące, żeby pojawić się w moich pasmach na antenie RadioJAZZ.FM. Powrót po latach do zapomnianych płyt to okazja nie tylko do odkurzenia zapomnianych półek, ale również możliwość obserwacji rozwoju muzycznych talentów.

Tak zupełnie przy okazji – kupujcie płyty młodych zespołów, kiedyś będziecie właścicielami unikalnych pierwszych niskonakładowych edycji nagrań wielkich gwiazd. Takiej rady udzielił mi kiedyś pewnie bardzo znany kolekcjoner sztuki nowoczesnej – nie trzeba się na niej znać, wystarczy kupić po dwa obrazy wszystkich tegorocznych absolwentów Akademii Sztuk Pięknych i poczekać 20 lat. Będą raczej niedrogie. Kupujemy hurtem i czekamy powiedzmy 20 lat. W tym czasie jeden z kilkudziesięciu absolwentów zostanie sławnym i drogim artystą, a my wyciągniemy z piwnicy jego nieznane i sporo warte dzieło z młodości. Trochę wolny, ale za to podobno pewny sposób na zarobienie dużych pieniędzy. Wśród pozostałych dzieł będą z pewnością obrazy ładne, może nawet ciekawsze, ale na rynku warte niewiele.

Krytykę sztuki pozostawię jednak specjalistom. „Share Location” to bez wątpienia ciekawe dzieło artysty już znanego i mającego pozycję zdecydowanie bardziej docenianego twórcy, niż absolwencie Akademii. Życiowe doświadczenie, podróże, które kształcą, obserwowane obrazy i dźwięki stymulujące wyobraźnię w połączeniu z doskonałym opanowaniem instrumentu pozwoliły stworzyć kolorową, intrygującą i odważną płytę.

Za odważne uważam przygotowanie dzieła w pełni autorskiego, solista grający własną muzykę nie może bowiem mieć już do nikogo pretensji o to, że się nie udało. Założeniem albumu było przygotowanie kompozycji inspirowanych odwiedzonymi przez Michała Ciesielskiego miejscami. Mamy więc Trójmiasto, Lwów, muzyczną relację z pociągu do Karagandy, wspomnienia znad jeziora Bajkał i rzeki Angary a także motywy chińskie. Może ktoś z Was potrafi odnaleźć rzeczywiste ślady muzyki tych miejsc w kompozycjach Michała Ciesielskiego. Ja ich nie odnajduję, co w żaden sposób nie powoduje, że muzyka jest gorsza. Być może to zupełnie niemuzyczne wspomnienia z tych miejsc, raczej dziennik nastroju i osobistych wspomnień. To nie ma większego znaczenia. Do muzyki z albumu „Share Location” chce się wracać. Pianiści występujący solo powinni opowiadać historię. Ja historii opowiedzianej przez Michała Ciesielskiego jeszcze nie rozumiem, ale wracam do tego albumu jak do dobrej książki, żeby za każdym razem zrozumieć więcej i złożyć muzyczne obrazy w jedną całość, przy okazji spędzając nad tą łamigłówką kolejne przyjemnie godziny.

Michał Ciesielski
Share Location
Format: CD
Wytwórnia: Soliton
Data pierwszego wydania: 2019
Numer: 590571099866

22 maja 2020

Jerzy Małek – Black Sheep

„Black Sheep” to taka zwyczajnie normalna piękna płyta. Bez eksperymentów brzmieniowych, kompozycyjnych czy jakichkolwiek innych. Ponadczasowa, taka, która mogłaby powstać 30 lat temu i która mam nadzieję, będzie mogła powstać za kolejnych 30 lat.


Doskonały warsztat wykonawczy i świetnie wybrany zespół złożony w większości z muzyków średniego pokolenia, już bardzo doświadczonych, jednak ciągle będących u szczytu swoich twórczych możliwości. Materiał w całości autorstwa lidera daje okazję do pokazania spójności brzmienia. Małek i Nowicki współpracowali ze sobą już od lat, podobnie w zespołach Jerzego Małka pojawiają się od lat inni muzycy, którzy nagrali z nim album „Black Sheep”.

Takich płyt w Polsce powstaje za mało. Ciągle zastanawiam się przeglądając przychodzące do redakcji nowości czy fakt, że jesteśmy krajem jazzowych eksperymentów oznacza, że młodzi chcą eksperymentować, żeby się wyróżnić, czy może uznali już, że coś, co nazywam jazzowym manstreamem nadaje się tylko do muzeum? W wielu krajach wokół naszych zamkniętych granic jazzowy środem ma się dobrze, a eksperymenty młodzieży nie oznaczają całkowitego odcięcia się od tradycji poprzednich pokoleń. Nie chcę tylko narzekać, bo nie ma na co, jeśli powstają takie płyty jak „Black Sheep”, jednak wolałbym tego rodzaju produkcji widzieć więcej.

Kwintet z trąbką i tenorem to przecież jeden z najbardziej klasycznych jazzowych składów, więc z jednej strony jest się od kogo uczyć, ale też i konkurencja zawiesiła poprzeczkę niezwykle wysoko. Pewną ucieczkę do przodu stanowi autorski materiał, którego przecież nie da się bezpośrednio porównać do jakiś innych nagrań sprzed lat w gwiazdorskiej obsadzie. Jednak istotą takiego grania nie jest popisywanie się i cytowanie zagrywek wielkich mistrzów, ale tworzenie klimatu, do którego słuchać będzie chciał wracać. Nie lubię, a nawet nienawidzę płyt jednorazowych. Na szczęście „Black Sheep” z pewnością do takich nie należy. Te do których wracam często, mogę podzielić na trzy kategorie – przeboje (z tych składam pracowicie kolejne odcinki CoverToCover), muzyczne łamigłówki, pozwalające za każdym razem odnaleźć coś nowego, jakiś wcześniej niedostrzeżony szczegół i najtrudniejsza kategoria, którą roboczo nazwałem sobie kiedyś nastrój, piękno i synergia, a ostatnio zmieniłem tą nazwę na znaczącą dla mnie prawie to samo – magnetyzm. Otóż, jeśli muzycy potrafią razem stworzyć coś więcej, niż tylko zbiór popisowych solówek, sprawić, że po dany album chcę sięgnąć, kiedy potrzebuję określonego nastroju (nie muszą to być koniecznie piękne ballady) i skupić moją uwagę na dłużej, to taki album należy do kategorii magnetycznych. Nazwa pochodzi od zdolności przyciągania mnie do głośników na dłużej. Do tej kategorii należy bez wątpienia wiele jazzowych arcydzieł, które umieściłem w Kanonie Jazzu, ale w tej samej lidze gra „Black Sheep” Jerzego Małka.

Muzyczna inteligencja i inwencja kompozytora muszą być połączone z wizją zespołu i perfekcyjnym opanowaniem instrumentu. Nawet jeśli to wszystko jest, to musi być jeszcze odrobina magii miejsca i momentu nagrania, wtedy powstają płyty, do których chce mi się wracać. Taki jest właśnie najnowszy album Jerzego Małka – „Black Sheep”.

Jerzy Małek
Black Sheep
Format: CD
Wytwórnia: Alina Prokopiuk Productions