07 października 2012

Piotr Schmidt Electric Group – Silver Protect


Pewnie o tej płycie napisano już w internecie wiele. Prawdopodobnie to również w większości entuzjastyczne refleksje. Ja jednak tradycyjnie nie czytam, wolę słuchać. A jest czego słuchać, bowiem tak świeżej, innowacyjnej muzyki nie słyszałem już dawno. Niby wszystko już było, znane brzmienia, trochę efektów, przetworzone elektronicznie głosy, a jednak to nowa jakość. Poukładać na nowo znane wszystkim klocki to naprawdę spora sztuka.

Na tej płycie podoba mi się w zasadzie wszystko. Nie wiem, czy pojawiające się co chwilę nawiązania do Herbie Hancocka, Chucka Mangione, Steps Ahead, Joe Zawinula, Marcusa Millera i wielu jeszcze innych rzeczy są zamierzone, czy tak wyszło. Każdy zapewne usłyszy w tym projekcie jeszcze coś innego. Wiem jednak, że nawet jeśli słyszę frazy, które brzmią znajomo, nie mam poczucia wtórności, czy kopiowania cudzych patentów na przebojowe granie. Wiem, że młody duchem, estradowym stażem i wiekiem zespół wie czego chce i bez oporów sięga do muzycznej tradycji, tworząc jednocześnie nową jakość.

Michał Kapczuk i Sebastian Kuchczyński tworzą solidną podstawę rytmiczną do funkowego, pełnego niemal tanecznych rytmów grania. Brzmienia elektroniczne mają sens, a nie, jak często bywa są ozdobnikiem i technologiczną ciekawostką. Wybrane są równie dobrze, jak w najlepszych czasach robili to Herbie Hancock i Joe Zawinul. Do tego bas nagrany jest wyjątkowo dobrze, co w polskich warunkach należy do rzadkości. Dawno nie słyszałem tak sprężystego, a jednocześnie niskiego brzmienia gitary basowej z polskiej płyty. Nie chwalę często realizatorów, bo w sumie na płycie najważniejsza jest muzyka, jednak w tym wypadku inżynierowi nagrania – Marcinowi Chlebowskiemu i Robertowi Szydło odpowiedzialnemu za miks i mastering należą się słowa pochwały. Może momentami wokal jest zbyt ekspansywny, ale to chyba świadomy wybór, za to puls, klarowność basu i rytm perkusji, to realizacyjna światowa ekstraklasa. Mój system odsłuchowy nie należy do najgorszych, ale z tą płytą udałem się do przyjaciela, który dysponuje torem odsłuchowym w cenie sporego domu w luksusowej podwarszawskiej miejscowości i usłyszałem jeszcze więcej… Usłyszałem też trochę montażowych brudów, ale takich zestawów odsłuchowych nie ma w Polsce wiele. Choć wszyscy ich właściciele lubujący się w wynajdowaniu ciekawostek realizacyjnych i testowaniu sensowności swoich inwestycji w płyny polepszające kontakt pomiędzy gniazdami i przewodami, audiofilskie bezpieczniki ze złota i skomplikowane antywibracyjne konstrukcje podtrzymujące sprzęt powinni kupić tą płytę. Zostawmy jednak wątek audiofilski. Ja w związku z tym testem pozbyłem się mojego egzemplarza płyty, został w wartym majątek transporcie podłączonym do przetwornika o mocy obliczeniowej paru superkomputerów i podobnym zapotrzebowaniu na prąd. Muszę koniecznie postarać się o kolejny egzemplarz. Przy okazji apeluję do zespołu o wydanie albumu na płycie analogowej…

To jest nie tylko wyśmienicie nagrana muzyka, to przede wszystkim wyśmienita muzyka. To jest w sumie dużo ważniejsze. Basistę i perkusistę już chwaliłem. Tomasza Burę za wybór brzmień i opanowanie niełatwego elektronicznego instrumentarium również. Wokalistę Wojciecha Myrczka wypada pochwalić za szacunek do tradycji i odkopanie vocodera, którego brzmienie uwielbiam, a który ostatnio bywa raczej brzmieniową ciekawostką. W rękach i ustach Wojciecha Myrczka jest ważnym elementem kształtującym brzmienie i co nie jest łatwe, ciągle zachowuje czytelność tekstu.

To jednak przede płyta Piotra Schmidta – trębacza. Jego trąbka czasem gra czystym tonem, kiedy indziej jej dźwięk jest przetworzony, zapewne nie tylko z użyciem elektroniki, ale również tłumika, przypominając brzmienie Milesa Davisa z „Siesty”. To być może luźne skojarzenie, choć jeśli w tle pojawia się mięsista gitara basowa, jakoś nie może mi wyjść z głowy. Piotr Schmidt, jak niezwykle dojrzały, znający swoją wartość lider, nie stara się zdominować brzmienia zespołu, nie zawsze gra najważniejszą i najdłuższą solówkę. Wie, że nie musi, czasem wystarczy parę dźwięków, żeby pokazać, że na jego trąbkę warto czekać. Pozostawia uczucie niedosytu. Daje pograć kolegom. Piotr Schmidt Electric Group to formacja równoprawnych w zespole muzyków. Albo inaczej – nie wiem jak jest w zespole, ale taki układ słyszę na płycie.

„Silver Protect” to produkcja na światowym poziomie. Wyśmienicie skomponowana, jeszcze lepiej zagrana i nagrana w sposób pozwalający to wszystko usłyszeć. Czekam z niecierpliwością na kolejną płytę zespołu. Poprzeczka wisi bardzo wysoko, to bowiem jedna z najciekawszych europejskich płyt jazzowych w tym roku. A może i na świecie.

Piotr Schmidt Electric Group
Silver Protect
Format: CD
Wytwórnia: SJ Records
Numer: 5902596066048

Brak komentarzy: