Pewnie o tej płycie napisano już w
internecie wiele. Prawdopodobnie to również w większości entuzjastyczne
refleksje. Ja jednak tradycyjnie nie czytam, wolę słuchać. A jest czego słuchać,
bowiem tak świeżej, innowacyjnej muzyki nie słyszałem już dawno. Niby wszystko
już było, znane brzmienia, trochę efektów, przetworzone elektronicznie głosy, a
jednak to nowa jakość. Poukładać na nowo znane wszystkim klocki to naprawdę
spora sztuka.
Na tej płycie podoba mi się w
zasadzie wszystko. Nie wiem, czy pojawiające się co chwilę nawiązania do Herbie
Hancocka, Chucka Mangione, Steps Ahead, Joe Zawinula, Marcusa Millera i wielu
jeszcze innych rzeczy są zamierzone, czy tak wyszło. Każdy zapewne usłyszy w
tym projekcie jeszcze coś innego. Wiem jednak, że nawet jeśli słyszę frazy,
które brzmią znajomo, nie mam poczucia wtórności, czy kopiowania cudzych
patentów na przebojowe granie. Wiem, że młody duchem, estradowym stażem i
wiekiem zespół wie czego chce i bez oporów sięga do muzycznej tradycji, tworząc
jednocześnie nową jakość.
Michał Kapczuk i Sebastian
Kuchczyński tworzą solidną podstawę rytmiczną do funkowego, pełnego niemal
tanecznych rytmów grania. Brzmienia elektroniczne mają sens, a nie, jak często
bywa są ozdobnikiem i technologiczną ciekawostką. Wybrane są równie dobrze, jak
w najlepszych czasach robili to Herbie Hancock i Joe Zawinul. Do tego bas
nagrany jest wyjątkowo dobrze, co w polskich warunkach należy do rzadkości.
Dawno nie słyszałem tak sprężystego, a jednocześnie niskiego brzmienia gitary
basowej z polskiej płyty. Nie chwalę często realizatorów, bo w sumie na płycie
najważniejsza jest muzyka, jednak w tym wypadku inżynierowi nagrania –
Marcinowi Chlebowskiemu i Robertowi Szydło odpowiedzialnemu za miks i mastering
należą się słowa pochwały. Może momentami wokal jest zbyt ekspansywny, ale to
chyba świadomy wybór, za to puls, klarowność basu i rytm perkusji, to
realizacyjna światowa ekstraklasa. Mój system odsłuchowy nie należy do
najgorszych, ale z tą płytą udałem się do przyjaciela, który dysponuje torem odsłuchowym
w cenie sporego domu w luksusowej podwarszawskiej miejscowości i usłyszałem
jeszcze więcej… Usłyszałem też trochę montażowych brudów, ale takich zestawów
odsłuchowych nie ma w Polsce wiele. Choć wszyscy ich właściciele lubujący się w
wynajdowaniu ciekawostek realizacyjnych i testowaniu sensowności swoich
inwestycji w płyny polepszające kontakt pomiędzy gniazdami i przewodami,
audiofilskie bezpieczniki ze złota i skomplikowane antywibracyjne konstrukcje
podtrzymujące sprzęt powinni kupić tą płytę. Zostawmy jednak wątek audiofilski.
Ja w związku z tym testem pozbyłem się mojego egzemplarza płyty, został w
wartym majątek transporcie podłączonym do przetwornika o mocy obliczeniowej
paru superkomputerów i podobnym zapotrzebowaniu na prąd. Muszę koniecznie
postarać się o kolejny egzemplarz. Przy okazji apeluję do zespołu o wydanie
albumu na płycie analogowej…
To jest nie tylko wyśmienicie
nagrana muzyka, to przede wszystkim wyśmienita muzyka. To jest w sumie dużo
ważniejsze. Basistę i perkusistę już chwaliłem. Tomasza Burę za wybór brzmień i
opanowanie niełatwego elektronicznego instrumentarium również. Wokalistę
Wojciecha Myrczka wypada pochwalić za szacunek do tradycji i odkopanie
vocodera, którego brzmienie uwielbiam, a który ostatnio bywa raczej brzmieniową
ciekawostką. W rękach i ustach Wojciecha Myrczka jest ważnym elementem
kształtującym brzmienie i co nie jest łatwe, ciągle zachowuje czytelność
tekstu.
To jednak przede płyta Piotra
Schmidta – trębacza. Jego trąbka czasem gra czystym tonem, kiedy indziej jej
dźwięk jest przetworzony, zapewne nie tylko z użyciem elektroniki, ale również
tłumika, przypominając brzmienie Milesa Davisa z „Siesty”. To być może luźne
skojarzenie, choć jeśli w tle pojawia się mięsista gitara basowa, jakoś nie
może mi wyjść z głowy. Piotr Schmidt, jak niezwykle dojrzały, znający swoją
wartość lider, nie stara się zdominować brzmienia zespołu, nie zawsze gra
najważniejszą i najdłuższą solówkę. Wie, że nie musi, czasem wystarczy parę
dźwięków, żeby pokazać, że na jego trąbkę warto czekać. Pozostawia uczucie
niedosytu. Daje pograć kolegom. Piotr Schmidt Electric Group to formacja
równoprawnych w zespole muzyków. Albo inaczej – nie wiem jak jest w zespole,
ale taki układ słyszę na płycie.
„Silver Protect” to produkcja na
światowym poziomie. Wyśmienicie skomponowana, jeszcze lepiej zagrana i nagrana
w sposób pozwalający to wszystko usłyszeć. Czekam z niecierpliwością na kolejną
płytę zespołu. Poprzeczka wisi bardzo wysoko, to bowiem jedna z najciekawszych
europejskich płyt jazzowych w tym roku. A może i na świecie.
Piotr
Schmidt Electric Group
Silver
Protect
Format:
CD
Wytwórnia:
SJ Records
Numer:
5902596066048
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz