08 października 2012

Joni Mitchell – Hejira


Niektórzy z Was być może uznają, że „Hejira” nie jest płytą jazzową, inni, że Joni Mitchell w całości nie kwalifikuje się do Kanonu Jazzu z żadną ze swoich płyt. Z pewnością granice jazzu rozszerzają się z biegiem lat i dziś „Hejira” to mógłby być niemal jazzowy mainstream. W 1976 roku, kiedy płyta się ukazała, określano ją jako fuzję rocka, jazzu i folku. Dla mnie jednak Joni Mitchell w Kanonie Jazzu ma swoje miejsce. A „Hejira” reprezentuje tutaj jej dorobek nagraniowy równie dobrze, jak nieco późniejszy album „Mingus”, przez wielu uznawana za jej najlepszą choć bardziej folkową niż jazzową płytę - „Blue”, czy te nagrane z udziałem najbardziej gwiazdorskiego jazzowego składu – „Shadows And Light”, czy „Don Juan's Reckless Daughter”. Są jeszcze wyśmienite nagrania z Jamesem Taylorem, ale to raczej już zdecydowanie nie jest jazzowe granie. Za to „Hejira” jak najbardziej…

Dlaczego zatem właśnie „Hejira” a nie żadna inna płyta Joni Mitchell z lat siedemdziesiątych? Zwyczajnie zawiera najwięcej przebojów… Oczywiście w rozumieniu ambitnej twórczości poetyckiej i dźwiękowej Joni Mitchell. Jeśli ktoś nie zna wszystkich jej albumów, ale generalnie wie, kim jest, z pewnością rozpozna „Amelię”, „Fury Sings The Blues”, czy „Coyote” lub utwór tytułowy…

Znam fanów jazzu, dla których „Hejira” to przede wszystkim trzy utwory zagrane na gitarze basowej przez Jaco Pastoriusa, który zresztą nagrał z nią sporo na innych płytach i odbył parę tras koncertowych. Znam takich, dla których to przede wszystkim teksty i momentami zupełnie niespodziewane harmonie wokalne.

Hejira to po arabsku ucieczka, lot, początek podróży w nieznane. Legenda głosi, że wszystkie piosenki Joni Mitchell napisała w czasie długiej podróży samochodem z Maine do Los Angeles. Należałoby zatem żałować, że po drodze nie było zbyt wielu korków, może powstałby podwójny album? To jeden z nielicznych przypadków, kiedy nie pochwalam istnienia autostrad… Prawdopodobnie również dlatego, że wszystkie kompozycje powstały w krótkim czasie, w wyniku tej podróży samochodem powstał spójny album, który jest nie tylko luźnym zbiorem wyśmienitych piosenek. To rodzaj dźwiękowego manifestu, porzucenia przez Joni Mitchell ostatecznie wizerunku dziewczyny z gitarą zafascynowanej Bobem Dylanem. To album, który w czasie premiery nie sprzedawał się rewelacyjnie, fani oczekiwali kolejnych zaśpiewanych z zaangażowaniem wierszy… Czy to nie przypomina elektrycznej przemiany Boba Dylana?

Wróćmy jednak do muzyki. Album zawiera „przeboje” w rodzaju „Coyote”, czy „Fury Sings The Blues” – czyli piosenki, które pozostają w głowie i ciężko się ich później pozbyć… Znajdziemy tu również wyśmienitą gitarę basową Jaco Pastoriusa – jak choćby w zamykającym album „Refugee Of The Roads”. „Amelia” i „Song For Sharon” to echa dawnej, folkowej Joni Mitchell. „Blue Motel Room” to rasowy jazzowy standard.

Nie potrafię wybrać z tej płyty jednego ulubionego utworu, choć każdy z nich jest zamkniętym dziełem, trzeba słuchać płyty w całości. To cecha dzieł wybitnych…

„Hejira” ma w sobie urok, któremu nie potrafię się oprzeć. Po tą płytę sięgam często, jest w niej pasja, piękne melodie, teksty, świetny Jaco Pastorius. Przede wszystkim jest w niej trudny do nazwania rodzaj wewnętrznego ciepła, pozytywnej energii, choć z tekstów czasem to nie wynika. Nie wiem na czym polega magia tej płyty, wiem jednak, że próbowałem już wiele razy i jeszcze wiele będę chciał spróbować zrozumieć ten fenomen…

Joni Mitchell
Hejira
Format: CD
Wytwórnia: Asylum / Electra / Warner
Numer: 075596033121

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

to bardzo klimatyczna płyta... poudza do tworzenia :-)