Niektórzy twierdzą, że od wielu lat sam lider gra to samo. Taka
teza z pewnością wymagałaby rozszerzonej muzycznej analizy, popartej przykładami
z płyt i koncertów. Muzyka Marcusa
Millera nie powinna być jednak analizowana. Odbierajmy ją emocjonalnie. Tak ma
być i tyle. A jak ktoś nie lubi dawać ponieść się emocjom, zawsze może
zagłębiać się w tajniki wielkiej sztuki i chodzić co niedziela do filharmonii,
co samo w sobie nie jest pozbawione sensu, ale nie wyklucza doskonałej zabawy
na koncertach Marcusa…
Zespół od zawsze stanowi wylęgarnię muzycznych talentów, podobnie
jak bardzo dawno temu big-bandy, w których grali wszyscy, a nieco później, jak
Jazz Messengers Arta Blakey’a i jak całkiem niedawno z perspektywy historii
jazzu – zespoły Milesa Davisa z lat osiemdziesiątych.
Czy wśród członków dzisiejszego zespołu Marcusa Millera (Alex Han –
saksofony, Maurice Brown – trąbka, Kris Bowers – fortepian i klawiatury, Adam
Agati – gitara i Louis Cato – perkusja) są przyszłe wielkie gwiazdy? To jeszcze
dziś nie jest pewne. Ja mam swój, dość niespodziewany typ, ale o tym za chwilę…
Alex Han – najbardziej doświadczony z tej grupy, ma już swój
własny sound i pomysł na artystyczną tożsamość. Pewnie niedługo nagra i wyda
swoją pierwszą dorosłą płytę… On już wie, jakim językiem chce ze słuchaczami
rozmawiać i co ma do powiedzenia. Pozostali członkowie zespołu są jeszcze na
początku swojej artystycznej drogi. Wszyscy mają jednak już dziś doskonały
warsztat, co sprawia, że są w stanie stworzyć wyśmienity zespół, jeśli trafią
na lidera, który skieruje ich w swoją stronę. A takim liderem z pewnością jest
Marcus Miller. Wszyscy mają też wiele muzycznych pomysłów, którymi aż kipi
każda solówka właściwie wszystkich muzyków zespołu. W jaką pójdą stronę? Jak
się rozwiną? Gdzie znajdą swoją unikalną i rozpoznawalną artystyczną tożsamość?
Dziś ze sceny tego nie słychać… Co nie oznacza, że muzyka, która ze sceny
uderza słuchaczy z niesamowitą energią i witalnością jest nijaka… To jest
muzyka Marcusa…!
Zespół to przecież nie tylko zbiór indywidualności, to przede
wszystkim grupa profesjonalistów wypełniających wizę lidera. Przecież różnego
rodzaju projekty Super Bands prawie nigdy się nie udają.
Zespół Marcusa Millera gra jak świetnie zorganizowana drużyna. Jak
twierdzi sam lider, nowe kompozycje, które znajdziemy na płycie „Renaissance”,
która oficjalną premierę będzie miała 28 maja, napisał specjalnie z myślą o tym
właśnie składzie zespołu…
Muzycy właśnie kończą trwającą prawie 2 miesiące, intensywną
europejską trasę koncertową, więc materiał jest już nieźle przećwiczony. Każdy
zna swoje miejsce, choć na scenie nie brakuje rozwiązań ustalanych na bieżąco,
w szczególności przez wprawnego w wysyłaniu na kolejne solówki swoich muzyków
lidera.
Ludzie na widowni świetnie się bawią… Żądają bisów… Marcus Miller
z niespotykaną i żadnego innego żyjącego gitarzysty basowego łatwością wygrywa
nieosiągalne dla innych figury rytmiczne, niezależnie od tego, czy rytm jest
prosty, czy celowo skomplikowany. Nie przekracza przy tym ani na chwilę granicy
pomiędzy bezduszną wirtuozerią i muzyką. Zawsze będąc po stronie Muzyki…
Jak każdy wybitny lider raczej nadaje muzyce swój styl, niż stara
się dominować na scenie. Potrafi stanąć w drugim rzędzie… Zostawia miejsce dla
wszystkich muzyków…
Znajduje też czas na popisy solowe, przecież na widowni jest wielu
gitarzystów basowych, którzy na jego popisy czekają… One jednak nie są podstawą
koncertu…
Przy muzyce zespołu nie da się spokojnie posiedzieć. Nie da się nie
podrygiwać w jej rytm, nie można obok niej przejść obojętnie. W czasach, kiedy
jazz był muzycznym mainstreamem słuchanym przez młodzież, byłby to najlepszy z
możliwych komplementów…
Dziś niektórzy zarzucają Marcusowi Millerowi, że gra pod
publiczkę, że się popisuje… Mimo że tak nie jest, nawet jeśli gra się z
dziecinną lekkością wirtuozerską solówkę, cóż w tym złego? Czy celem muzyki nie
jest sprawianie słuchaczom przyjemności? Jazz jest nie tylko sztuką. Jest też,
a może przede wszystkim Muzyką, a potem dopiero sztuką… A muzyka służy
sprawianiu przyjemności, a jednym z rodzajów przyjemności jest ekstatyczne
podrygiwanie w takt świetnie dobranych dźwięków.
Zabawa na koncercie Marcusa Millera jest najwyższych lotów. To
światowa ekstraklasa w swojej kategorii. Poza tym Marcus Miller dawno nie miał
tak wyrównanego zespołu.
Przy okazji tego zespołowego grania, niejako w formie premii, jeśli
mamy na to ochotę, możemy sobie poszukać niespodziewanych i nowatorskich
rozwiązań formalnych, nietypowych podziałów i skomplikowanych rytmów i innych
jazzowych smaczków.
Lepiej jednak wmieszać się w tłum i dać się ponieść chwili…
Najbliższa okazja już dziś/jutro – w sobotę 26 maja w Warszawie.
Zdecydowanie warto, jeśli są jeszcze bilety, wybierzcie się do Palladium
koniecznie. To dla muzyki Marcusa Millera zdecydowanie lepsze miejsce, niż
sztywna i „zasiadana” Sala Kongresowa…
Kris Bowers
Świetny show… Dużo lepszy niż się spodziewałem… Więcej zdjęć zobaczycie jutro, po kolejnym koncercie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz